175082.fb2
„Pająki to prawdziwi eksperci w sztuce zabijania za pomocą trucizny.
Pająk wydziela jad poprzez zęby jadowe przypominające wyglądem zakrzywione szpony”.
(Christine Morley, Freaky Facts About Spiders, 2007)
– Co się stało z twoimi rodzicami? – spytał chłopiec. Siedział z nią na ganku przed domem i popijał lemoniadę w proszku. Odkąd zjawił się krótko po szóstej rano, prawie cały czas pracował. Wpuściła go bez słowa, nakarmiła i porozmawiała.
Nie wspomniał nic o ostatnim spotkaniu, ona też nie miała ochoty do tego wracać. Tak samo postąpiła z Melem, kiedy wczoraj po południu zadzwonił do jej drzwi, niosąc pudło wypełnione świeżą kiełbasą, jajkami i kartonami soku pomarańczowego. Wręczył je bez słowa, Rita tylko podziękowała skinieniem głowy, a potem każde poszło w swoją stronę.
Czasami tak jest prościej.
Zauważyła, że chłopiec jakoś sztywno się porusza, kiedy pomagał jej zwijać dywany i wynosić je na zewnątrz do wytrzepania. Chyba bolały go żebra, a od czasu do czasu pocierał też plecy. Ona nie pytała, on sam też nic nie mówił. Tak im upływał ten szary, zimny dzień. Aż tu nagle te pytania.
– Umarli – odpowiedziała Rita. – Dawno temu.
– A jak umarli?
Wzruszyła ramionami.
– Ze starości. Każdy w końcu umiera.
– Ciocia też jest stara.
Zaśmiała się.
– Boisz się, że kopnę w kalendarz? Stracisz towarzystwo do śniadania? Nie martw się. Jeszcze mi nie spieszno na tamten świat.
Chłopiec jednak bacznie jej się przyglądał.
– Ja też miałem rodziców – rzekł znienacka.
Rita przestała się śmiać i wygładziła poły zielonej flanelowej koszuli w kratę, należącej niegdyś do Josepha, która sięgała jej prawie do kolan.
– Ach tak.
– Też umarli.
– Przykro mi.
– Ale nie wiem, jak. Najpierw byli, a potem któregoś dnia zniknęli. Tak po prostu. Moja siostra też. Ona była mała, ciągle za mną łaziła i chciała się bawić. Byłem dla niej niedobry. Na przykład mówiłem, że bawimy się w chowanego, a potem wcale jej nie szukałem, tylko szedłem się bawić sam. Wtedy ona zaczynała ryczeć, ja mówiłem, że jest beksa i mama się na mnie złościła.
– Mój starszy brat też taki był.
– Niegrzeczny? I też go mama i tata odesłali, żeby zamieszkał z innymi niegrzecznymi chłopcami?
– Wszyscy go kochaliśmy, ale wyjechał na wojnę i zginął. Synu, rodzeństwo często się ze sobą kłóci, ale tak naprawdę bardzo się kocha.
– Ja kiedyś oddałem siostrze misia, którego dostałem na urodziny – szepnął chłopiec. – Wiedziałem, że się ucieszy.
– I ucieszyła się?
– Chyba tak. Czasami ciężko mi sobie coś przypomnieć. Próbuję i próbuję, ale wszystko mi się plącze w głowie. Na przykład jakie lody najbardziej lubiłem. Chyba czekoladowe, ale to było tak dawno… A może waniliowe? Czy ktoś może nam odebrać smak ulubionych lodów? Nie rozumiem tego.
– Co się stało z twoją siostrzyczką?
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem, chyba umarła. Wszyscy umarli. On tak mówi.
Rita instynktownie poczuła, że wkraczają na niebezpieczny grunt. Kiedy poznała tego chłopca, przyjęła, że ma „skomplikowaną sytuację rodzinną”. Takiego sformułowania używali w jej czasach pracownicy opieki społecznej. „To dziecko ma skomplikowaną sytuację rodzinną”.
Ostatnio jednak zaczęło ją to intrygować.
– A gdy twoi rodzice jeszcze żyli, też mieszkaliście tutaj?
Chłopiec zmarszczył brwi.
– Tutaj, czyli gdzie?
– W Dahlonedze, w górach Blue Ridge w Georgii. Czy tu się urodziłeś?
Tak długo milczał, że już nie liczyła na odpowiedź. Ale potem powoli pokręcił głową.
– W Macon. Macon Bacon*, jak zawsze mówił tato, kiedy jechaliśmy autostradą. „Macon Bacon – królestwo kurczaków”. I śmiał się. On też lubił bekon. I jajecznicę na śniadanie. Myślisz, że dlatego umarł? Od jedzenia jajek i bekonu?
* Bacon – ang. bekon, boczek (przyp. tłum.).
Patrzył na nią niewinnymi oczami i przez to wydawał się jeszcze mniejszy, jeszcze bardziej bezbronny. Znów naszły ją wątpliwości, czy dobrze robi. Wtedy spostrzegła swego brata Josepha, który biegał po podwórku i huśtał się na najniższej gałęzi starego dębu, jak to zwykł robić w dzieciństwie.
Joseph na tamtym świecie był wiecznie młody. Rita nie wiedziała, czy to dlatego że młodo umarł, czy po prostu duszom pozwala się dokonać wyboru. Sama była już zmęczona życiem. Miała dość uporczywego bólu stawów i chłodu zimowego poranka przenikającego do kości jej pomarszczone ciało. Domyślała się, że zostało jej niewiele czasu. Tym bardziej musiała go mądrze wykorzystać.
– Masz jeszcze jakąś rodzinę? Ktoś się tobą zaopiekował po śmierci rodziców?
Chłopiec przyjrzał się jej ciekawie, wydawał się niemal zdumiony.
– Odwiedziła cię pani z opieki społecznej? – drążyła Rita. – Tłumaczyła, co to rodzina zastępcza i że zamieszkasz teraz w nowym domu?
– Co to jest rodzina zastępcza? – spytał.
Rita na moment znieruchomiała. Setki myśli przebiegały jej przez głowę. Skoro chłopak nie mieszka ani z własnymi, ani z przybranymi rodzicami, nie ma krewnych… Pożałowała, że tak rzadko wychodziła z domu i nie zna dobrze sąsiadów. Chętnie by ich teraz spytała, co wiedzą o domu na wzgórzu, kim jest mężczyzna, który w nim mieszka, kiedy zaczęli widywać tego chłopca… Bo tu już nie chodziło jedynie o skomplikowaną sytuację rodzinną. Była tego pewna. Miała do czynienia z czymś o wiele poważniejszym, o wiele bardziej ponurym.
– Kto z tobą mieszka, synu? – zapytała cicho.
Chłopiec potrząsnął głową.
– Starej babie możesz powiedzieć. My najlepiej potrafimy dochować tajemnicy.
Nie chciał na nią patrzeć, wbił wzrok w ziemię.
– Nie mogę dłużej rozmawiać – wyszeptał.
– Powiedz, jak masz na imię.
Znów potrząsnął głową.
– Kiedy masz urodziny?
– Nie mam. Obchodzimy tylko dzień, od kiedy zaczynamy do niego należeć.
– Mieszka z wami ktoś jeszcze? Dzieci, dorośli, zwierzęta? Opowiedz mi o nich, nie będę osądzać.
Chłopiec wpatrywał się w pustą szklankę po lemoniadzie, potem przyglądał się kształtom tralek w balustradzie na ganku. Rita bujała się w fotelu, obserwując gromadzące się na horyzoncie ciemne chmury, czując naelektryzowane powietrze zapowiadające nieuchronną burzę. Chciałaby wyciągnąć od niego więcej, ale wolała nie naciskać. Dzieci nie można zmuszać do zwierzeń. Trzeba się uzbroić w cierpliwość, a same przyjdą.
– On cię zabije – powiedział chłopiec.
Machnęła ręką.
– Nonsens. Umrę, kiedy będę na to gotowa, ani minuty wcześniej.
– Ty go nie znasz. On zawsze dostaje to, czego chce. Zawsze.
Zerwał się wiatr i zaciął deszczem, przynosząc zapach sosnowego lasu. Rita usłyszała w oddali grzmot, a zaraz po nim trzask pioruna. Zapowiadała się gwałtowna burza. Taka, co wstrząsa domem aż po fundamenty.
Chłopiec wstał.
– Pójdę już.
– Nie ma mowy. Zostaniesz u mnie na noc.
– Zaraz będzie lało – upierał się chłopiec. – Muszę wracać.
– Zostaniesz na noc.
– Ale…
– Siadaj!
Chłopak zbladł pod wpływem jej stanowczego tonu. Wystraszony opadł z powrotem na krzesło.
– Jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać, twoja sprawa – powiedziała Rita, kołysząc się zamaszyście – ale do tamtego domu nie wrócisz. Sumienie nie pozwala mi cię tam odesłać, a to już jest moja sprawa.
– Ale on się wścieknie, a jego nie wolno drażnić.
– Gadanie. W moim wieku, cóż mi może zrobić jakiś człowiek? Najwyżej to, co i tak niedługo mnie czeka. Jeśli się wścieknie, niech przyjdzie do mnie osobiście, bo mam mu parę rzeczy do powiedzenia!
Zakończyła buntowniczo i z tupnięciem wstała z fotela. Ani ona, ani chłopiec nie byli aż tak naiwni. Wiadomo, że jeśli „opiekun” Scotta zjawi się pod jej drzwiami, to nie po to, żeby porozmawiać.
– Ciociu…
– Dziecko, mam zadzwonić na policję?
– Nie!!! – krzyknął w panice chłopiec. Rita zrozumiała, że jeśli teraz podniesie słuchawkę, chłopak ucieknie.
– Czyli załatwione – powiedziała. – Zostajesz u mnie. Ugotujemy sobie gulasz i wypijemy po kubku ciepłego kakao. Zaszyjemy się w najdalszym kącie i będziemy patrzeć, jak za oknem rozpętuje się piekło. To najlepszy sposób na spędzenie burzowej nocy.
Chłopiec patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, w których było coś, czego przedtem nie widziała: lęk, nadzieja, tęsknota. Otworzył usta. Myślała, że będzie protestował albo zeskoczy z ganku i pobiegnie na wzgórze.
Ale on zamknął usta i wyprostował plecy. Nie było po nim widać ulgi ani zadowolenia. Wyglądał raczej jak żołnierz, którzy z rezygnacją godzi się iść na wojnę.
Rita wprowadziła go do środka. Poszedł prosto do kuchni, a ona została, żeby pozamykać drzwi. Na podjazd spadły pierwsze wielkie krople deszczu. Zasunęła dopiero co zamocowany łańcuch, udając, że nie dostrzega zapadającej na zewnątrz ciemności ani palących się świateł w domu na wzgórzu.