175082.fb2 Po?egnaj si? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 37

Po?egnaj si? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 37

35

„Zdarza się, że pająki zjadają siebie nawzajem i właśnie z powodu tych kanibalistycznych skłonności nie nadają się do życia w stadach”.

(B. J. Kaston, How to Know the Spiders, wydanie III, 1978)

Chciała natychmiast łapać za telefon i dzwonić do Maca. To automatyczna reakcja wynikła ze strachu i tego, co przed chwilą przeżyła. Ale Mac był teraz na akcji, wykonując pracę, którą kocha, niedostępny dla Kimberly tak jak często ona bywała niedostępna dla niego.

Siedziała więc skulona na podłodze hotelowego pokoju i obejmowała brzuch. Czuła krew na twarzy, ale wiedziała, że nie może jej zmyć, dopóki nie przyjadą technicy i nie zrobią zdjęć. Zdążyła już się skontaktować z przełożonym, który z kolei obiecał postawić na nogi miejscową policję. Szeryf Wyatt będzie musiał przerwać szkolenie. Wyciągną z łóżka szeryfa Duffy'ego. A jeśli oni się zgodzą, prawdopodobnie jej własna ekipa przyjedzie zabezpieczać ślady.

Tyle zamieszania, uruchomiona cała machina policyjno-dochodzeniowa. Znała to. Rozumiała. To przecież było jej życie.

Zacisnęła powieki. Była tak wyczerpana, że nie miała siły mówić.

– Wody? – Sal usiadł obok niej, ostrożnie, żeby jej nie dotknąć. Quincy i Rainie stali na korytarzu razem z przerażonym kierownikiem i rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami, najwyraźniej nie chcąc, by słyszała.

– Jak tam, w porządku? – spytał Sal.

Kiwnęła głową.

– A dziecko?

Kiwnęła jeszcze raz. Na nic więcej nie miała siły. Ale nie czuła żadnych mdłości czy skurczów. Trochę się jeszcze trzęsła od nadmiaru adrenaliny i piekły ją pokaleczone ręce. Drobne ranki, plaster załatwi sprawę. Tak, wszystko było w porządku, absolutnie. Gdyby nie fakt, że już nigdy nic nie będzie w porządku.

Ciało chłopca ciągle leżało na podłodze. Pobieżna próba wyczucia tętna potwierdziła, że nie żyje. Nawet nie dzwonili po karetkę, na tym etapie najważniejsze staje się zabezpieczenie miejsca zdarzenia i wszystkich śladów.

W tym krwi na włosach i policzkach Kimberly, której intensywnego, metalicznego zapachu nie mogła się pozbyć z nozdrzy.

I ten głos chłopca, który próbował powiedzieć, jak bardzo jest tym wszystkim zmęczony…

Najtrudniejszy do zaakceptowania był bezsens całej sytuacji. Człowiek przychodzi na świat i bez jakiejkolwiek swojej winy zostaje pozbawiony wszelkich szans. Kimberly przycisnęła dłonie do oczu, wolałaby nigdy nie zobaczyć tego, co widziała i nie wiedzieć tego, co usłyszała.

– Przyznał, że to Dinchara zamordował prostytutki – wyszeptała w końcu. Trzęsącą się ręką wzięła od Sala szklankę wody. Nie chciało jej się pić, ale się zmusiła do kilku łyków – będąc w ciąży, nie mogła ryzykować odwodnienia.

Teraz Sal milczał.

– To ten chłopak zastrzelił Tommy'ego Marka Evansa. Na polecenie Dinchary. To miała być wprawka przed tak zwanym egzaminem. Jest jeszcze drugi chłopak, młodszy. Nastolatek nazywał go swoim „następcą”.

– Gdzie?

– Gdzieś blisko. Podobno Dinchara wie, że wypytujemy o niego w mieście. Kto wie, może nawet szliśmy obok niego. Nie wiem, ale na pewno mieszka w tych stronach.

– Co jeszcze?

Przymknęła oczy i przyłożyła szklankę do czoła. Gdy je znów otworzyła, zobaczyła, że rozmazała krew na szkle. Na ten widok zrobiło jej się niedobrze. Z trudem powstrzymała się od wymiotów.

– Pomagał mu pozbywać się ciał. Przymocowywali je do noszy i taszczyli na szczyt Blood Mountain. Ale nie głównym szlakiem, Dinchara miał swój własny, gdzieś wyżej, skąd mógł wygodnie obserwować, co się dzieje na dole. To nam powinno pomóc zawęzić obszar poszukiwań.

– To dobrze.

W końcu zwróciła ku niemu twarz. Nerwy zaczynały puszczać i coraz trudniej jej było utrzymać spokój.

– Dobrze? Przed chwilą na moich oczach nastoletni chłopak palnął sobie w łeb, a ty masz tylko tyle do powiedzenia? Dinchara go uprowadził. Gwałcił, deprawował, w końcu zrobił z niego przestępcę, aż chłopak nie wytrzymał i wolał umrzeć, niż ryzykować przyszłość z własnym dzieckiem. Nic nie jest dobrze!

Sal popatrzył na nią dziwnie.

– Kimberly, przecież to nie twoja wina…

– Nie? A to, że rodzicom odebrano dziecko? Że nikt go nie uratował? Że Dinchara tyle razy wykorzystywał je jako narzędzie zbrodni i nikt tego nie zauważył? Jesteśmy glinami, Sal. Jeśli nie my zawiniliśmy, to kto?

– Ten chłopak zabił Evansa…

– Bo nie miał wyjścia!

– Równie dobrze mógł zabić ciebie.

– Wiesz co? Wcale nie czuję się lepiej!

I nagle w tej narastającej histerii coś sobie przypomniała.

– O cholera! Ginny Jones. Czeka na niego na parkingu. Prędko, musimy ją znaleźć, zanim usłyszy syreny!

Quincy i Rainie przyjechali tu jako cywile, ale cóż znaczą takie drobiazgi. Poruszali się szybko i bezgłośnie po czarnym, lśniącym od deszczu asfalcie. Quincy szedł pierwszy, Rainie za nim. Najgorsza burza już przeszła, został po niej tylko ulewny deszcz i wyjący wiatr. Trudno było coś usłyszeć, jeszcze trudniej zobaczyć. Quincy'emu ta pogoda przypomniała inne, nie tak dawne zdarzenie, kiedy razem z przyszłym zięciem brnęli przez tereny wystawy rolniczej okręgu Tillamook, rozpaczliwie próbując dojrzeć człowieka, który przetrzymywał Rainie dla okupu.

Tamten dzień nie zakończył się tak, jak planowali. A dzisiaj?

Światła latarni odbijały się w zachlapanych deszczem szybach samochodów, co zniekształcało widok i utrudniało zaglądanie do środka, przy czym kierowca doskonale widział, co się dzieje na zewnątrz. Quincy doszedł do wniosku, że źle się za to zabrali. Nie muszą sprawdzać każdego auta po kolei, wystarczy, że się przyjrzą rurom wydechowym.

Podstawowa zasada przy napadach na banki: samochód, którym mają uciec złodzieje, zawsze czeka na nich z włączonym silnikiem, gotowy do drogi.

Dał znak Rainie, żeby sprawdziła prawy rząd aut, bliższy ulicy. Sam zajął się lewym. Poruszał się ostrożnie na ugiętych nogach. Nagle na wprost, tuż przy wyjeździe w boczną uliczkę zobaczył mały samochód z zapalonym silnikiem.

Zamachał do Rainie. Ta ruszyła w tamtą stronę, a on w ostatniej chwili zdał sobie sprawę, że chyba mają problem. Ginny była uzbrojona co najmniej w samochód, a niewykluczone, że także w pistolet. Im pozostało liczyć tylko na własną inteligencję i urok osobisty.

Quincy uruchomił plan B. Podniósł z ziemi duży kamień, zamknął go w dłoni i całość owinął płaszczem. Cztery kroki później ukazał się znienacka w oknie kierowcy. Wystraszona Ginny Jones wybałuszyła oczy. Quincy uderzył owiniętą pięścią w szybę, rozbijając ją w drobny mak, i wyrwał kluczyk ze stacyjki.

Dziewczyna wrzasnęła.

Quincy otworzył drzwi i obdarzył ją najlepszym ze swych drapieżnych uśmiechów.

– Złe wieści – oznajmił – moja córka wciąż żyje, a ty pójdziesz ze mną.

Ginny znów zaczęła krzyczeć.

– Uspokój się – powiedziała Rainie, materializując się u boku Quincy'ego. – Nas to nie wzrusza.

Wyciągnęli ją z auta prosto w burzową noc. Akurat nadjeżdżały pierwsze radiowozy.

Wprowadzili Ginny schodami na piętro, skręcili w korytarz. Kimberly ich zauważyła i zerwała się na równe nogi.

– Kimberly, nie! – wykrzyknął Quincy, ale ona już napierała barkiem na klatkę piersiową Ginny, przewracając się razem z nią na ziemię. Ginny wydawała z siebie jakieś bezładne okrzyki, a Kimberly wrzeszczała na cały głos:

– Grałaś w rosyjską ruletkę z moim dzieckiem! Ty kłamliwa dziwko! Jak śmiesz narażać życie mojego dziecka!

Rainie próbowała złapać jedną, a Quincy drugą, ale były za szybkie. Ginny uderzyła Kimberly w twarz, tamta w odwecie zaczęła ją szarpać za włosy.

– Gdzie jest ten mały? Pytam po raz ostatni. Gdzie Dinchara trzyma tego chłopca!

A Ginny zawodziła:

– Gdzie on jest, gdzie on jest, gdzie on jest? Co pani zrobiła Aaronowi?

– Nie miałaś prawa narażać mojego życia! Chciałam pomóc, wystarczyło powiedzieć prawdę!

– Aaron, Aaron, Aaron!

W końcu Sal wkroczył do akcji. Chwycił Kimberly pod pachy i odciągnął od szamoczącej się Ginny, przy okazji szepcząc jej do ucha:

– Uspokój się, nie rób przedstawienia.

Kimberly przestała się szarpać i wtedy zobaczyła stojących w progu dwóch zastępców szeryfa Wyatta, którzy z rękami na kaburach gapili się wytrzeszczonymi oczami na całe to zamieszanie.

– Agent specjalny Martignetti – przedstawił się krótko Sal. Jedną ręką pokazał identyfikator, a drugą mocno przytrzymywał Kimberly za ramię. Nabuzowana adrenaliną wciąż miała zaciśnięte pięści. Próbowała opanować gniew. Nie udało się. Miała ochotę krzyczeć. A potem zwinąć się w kłębek i wypłakać na ramieniu męża.

Rainie i Quincy przedstawili najpierw siebie, potem Ginny Jones. Napięcie powoli opadało. Policjanci opuścili ręce i wszyscy głęboko odetchnęli.

– Proszę pani – odezwał się starszy, oceniając sytuację i szczególną uwagę zwracając na krew we włosach Kimberly. – Jest pani ranna? Mam wezwać lekarza?

– Nie trzeba. – Znów spojrzała na Ginny, która z pomocą Rainie wreszcie się podniosła. Dziewczyna skrzywiła się do niej, przybierając wyzywającą pozę i unosząc podbródek.

– Suka – wycedziła bezgłośnie.

Tego już było za wiele. Kimberly starła krew z policzka, podeszła i z całą premedytacją umazała nią odsłonięty obojczyk dziewczyny.

– Co jest, kurwa…

– To od Aarona – oznajmiła Kimberly. – Oblał egzamin.

Ginny wpadła w szał, rzuciła się z wrzaskiem na Kimberly i obie znów znalazły się na podłodze. Tym razem nie tylko Quincy, Rainie i Sal, lecz także policjanci zupełnie nie wiedzieli, co robić.

Pół godziny później Ginny i Kimberly siedziały naprzeciwko siebie w opustoszałej sali jadalnej hotelu. Przyjechał szeryf Duffy, żeby nadzorować sprawę do czasu powrotu szeryfa Wyatta. Większość policjantów była na górze, zabezpieczając miejsce zdarzenia do czasu przybycia ekipy śledczej. Quincy i Rainie siedzieli po obu stronach Kimberly. Sal usiadł za plecami Ginny.

Kimberly przyszło do głowy, że wyglądają jak bokserzy w narożnikach ringu, co Duffy'ego, który siedział pośrodku, czyniło arbitrem.

– Zacznijmy od podstawowych informacji, a potem wejdziemy w szczegóły, dobrze? – powiedział swym niskim, mruczącym barytonem. – Wszyscy mają wodę? Tylko proszę, bez żadnych awantur.

Zwrócił się do Ginny i pokazał na leżący przed nim dyktafon.

– Proszę podać imię, nazwisko i datę urodzenia.

Ginny zmierzyła go wściekłym wzrokiem i Kimberly przez moment się zastanawiała, czy nie podejść i jej nie przyłożyć, ale nagle dziewczyna opuściła ramiona i cała agresja z niej uszła.

– Ginny – szepnęła. – Virginia Jones.

Następnie Duff spisał dane i numery odznak przedstawicieli organów ścigania obecnych w pomieszczeniu oraz zaprotokołował datę i miejsce przesłuchania. Potem odczytał Ginny przysługujące jej prawa i dał do podpisania zgodę na przesłuchanie. Wreszcie przystąpili do konkretów.

Tak, Virginia Jones przywiozła dziś wieczorem Aarona Johnsona do hotelu Smith House. Tak, wiedziała, że jest uzbrojony i prawdopodobnie ma zamiar zastrzelić agentkę federalną Kimberly Quincy.

Tyle że on naprawdę nie nazywał się Aaron Johnson; to był pseudonim, który wymyślił inny mężczyzna związany z tą sprawą, żeby móc się do niego zwracać publicznie. To właśnie on, znany jako Dinchara, dostarczył mu pistolet kalibru 9 mm i wskazał jako cel agentkę FBI Kimberly Quincy. W zamian za jej zastrzelenie obiecał mu wolność. Nazywał to „egzaminem”. Johnsonowi zależało, żeby ten egzamin zdać, ponieważ to oznaczało, że Dinchara, który uprowadził go ponad dziesięć lat wcześniej i od tego czasu więził, w końcu go wypuści.

– A jaka była w tym pani rola? – spytał Duff.

Ginny wzruszyła ramionami.

– Przywiozłam go. – Położyła rękę na ledwo zaokrąglonym brzuchu. – Jestem w ciąży z Aaronem, dlatego musiał to zrobić. Żebyśmy mogli być razem.

Przerzuciła wzrok na Kimberly.

– Co pani zrobiła? To jeszcze dzieciak, nic nie rozumiał. Jak pani mogła zastrzelić dziecko?

Kimberly zacisnęła usta. Ginny jeszcze nie wiedziała, co zaszło w pokoju hotelowym, a policja jakoś się nie śpieszyła z poinformowaniem jej o tym.

– Wystawiłaś mnie – powiedziała. – Aaron musiał znaleźć ofiarę, a ty wskazałaś mu mnie. Dlaczego?

– Wcale nie…

– Powiedział mi o wszystkim! Radzę ci, zacznij mówić, bo twoje dziecko urodzi się w więziennym szpitalu i nawet go na oczy nie zobaczysz. Mogę ci przynieść całe artykuły o tym, jak to wygląda. Rodzisz z rękami i nogami przykutymi do łóżka, wszyscy cię traktują jak klacz zarodową, a potem odbierają ci dziecko. Chcesz wiedzieć więcej, posłuchać, co cię czeka…?

– To Dinchara mnie do tego zmusił! Już pani zapomniała? On tylko wtedy odczuwa satysfakcję, gdy ktoś zabija ukochaną osobę. Tylko że Aaron już nie miał żadnej rodziny. To kogo miał kochać? Kto bliski mu pozostał?

Przy tych ostatnich słowach Ginny uciekła wzrokiem w bok. Kimberly to dostrzegła i nagle zrozumiała. Zaskoczona, oparła się na krześle i poczuła, że opada z niej pierwsza złość.

– Ty… – szepnęła. – Ty byłaś logicznym celem. I oboje zdawaliście sobie z tego sprawę, prawda? Wiedzieliście, że Dinchara każe Aaronowi zabić ciebie. Chyba że znajdzie kogoś innego.

– Chcieliśmy, żeby to był ktoś ważny – powiedziała Ginny, nie patrząc już na nikogo – ale też w jakiś sposób groźny dla Dinchary, tak żeby go zaintrygował. Znalazłam artykuł o pani i Eco-Killerze. Pokazałam mu i… – Wzruszyła ramionami. – Spodobała mu się pani. Atrakcyjna kobieta, która potrafi skopać tyłek. Uważał, że to całkiem zabawne. Wtedy już wiedziałam, że się uda.

– Czemu nic nie mówiłaś? – westchnęła Kimberly. – Przecież byśmy wam pomogli, zorganizowalibyśmy całą akcję. Wystarczyło powiedzieć, co się dzieje.

– Jak moja matka błagała o życie? Albo Tommy? – Usta Ginny wykrzywiły się w uśmiechu, gdy ujrzała zaskoczoną minę Kimberly. – Wiem, co zrobił Aaron. Dinchara mi powiedział. Nie odmówiłby sobie tej przyjemności. Opowiadał, jak mu się ręce trzęsły, kiedy unosił pistolet. Jak Tommy błagał o litość, mówił do niego „proszę pana”, proponował mu samochód, pieniądze, a nawet że mu zrobi laskę. Wyobraziłam sobie ten upiorny szept Dinchary za plecami: „No, strzelaj, cioto. Pociągnij za ten cholerny spust… Strzelaj, strzelaj, strzelaj… „.

I Aaron strzelił. Ciągle to słyszę, najczęściej w nocy. Krzyki mamy, błagania Tommy'ego i rechot Dinchary. Więc jak niby chcesz mi pomóc, laluniu z FBI? Nikt tu nie pomoże.

Przestała mówić. Przez cały czas trzymała ręce na brzuchu, głaszcząc go teraz w uspokajającym geście.

– To Aaron do mnie dzwonił, prawda? Dałaś mu mój numer telefonu. Dzwonił, żeby zarzucić przynętę.

– Dostaliście informacje – odparowała Ginny. – Mieliście tylko złapać Dincharę, a wtedy to wszystko by się nie wydarzyło.

– A te koperty z prawami jazdy wetknięte za wycieraczkę samochodu agenta Martignettiego?

Ginny wzruszyła ramionami.

– Mnie nie pytajcie, jak tylko wykonywałam polecenia.

– Ty je podrzuciłaś? – zdziwił się Sal. – Ale po co? Kto ci kazał?

Ginny dziwnie na niego spojrzała.

– Dinchara, a któż by inny? Przecież to on wszystkim kręci.

Kimberly podzielała zdziwienie Sala.

– Dinchara chciał, żeby trafiły w ręce GBI?

– Chciał, żeby trafiły w ręce agenta Sala Martignettiego. Pokazał mi jego zdjęcie i w ogóle.

– Dlaczego?

– A dlaczego nie? Czy wy jesteście głusi? Dincharze nie zadaje się żadnych pytań. Chyba że komuś życie niemiłe. Dał mi dokładne instrukcje, wykonałam zadanie i tyle.

Kimberly zmarszczyła brwi. Nie spodobała jej się ta ostatnia informacja. Duff odchrząknął.

– Proszę pani, ten Dinchara… Czy on ma jakieś nazwisko, adres zamieszkania? Takich informacji potrzebujemy.

– Nie wiem.

– Kłamiesz – skwitowała Kimberly.

– Przecież mówię, że…

– Kłamiesz! – Kimberly rzuciła jej przed nos fotografię godzinę wcześniej znalezioną w jej torebce. Czarno-białe, sfatygowane zdjęcie przedstawiało Ginny i Aarona, którzy zetknięci czołami śmieją z czegoś, co tylko im jest wiadome. Dopiero teraz Sal i Kimberly przyjrzeli mu się uważniej.

– Wspólne popołudnia w centrum handlowym, publiczne okazywanie czułości, zdjęcia? Najwyraźniej tworzyliście całkiem bliski związek. A to mogło się stać tylko, jeżeli Dinchara was ze sobą poznał.

– Przywiózł go raz ze sobą do Sandy Springs.

– I co, hojnie ci zapłacił, żebyś go przeleciała?

– Filmował nas, kiedy się kochaliśmy. On tym się właśnie zajmuje: kręci pornosy i sprzedaje je w Internecie. Znacie tych zboków, co rozsyłają spam typu: „Chcesz zobaczyć zdjęcia, jak trzynastolatka bzyka się z kozłem?”. To właśnie Dinchara.

– Czyli musi mieć studio…

– Tylne siedzenie samochodu…

– Bzdura. To skomplikowane przedsięwzięcie. Ma studio w jakimś domu, do którego cię zawoził i tam spotykałaś się z Aaronem.

– Miałam zawiązane oczy! – zawołała dziewczyna. – Nie pozwalał mi patrzeć. Wy nie wiecie, jaki on jest…

– Bzdura! Dobrze znamy takie typy. Moje biurko jest zawalone setkami podobnych spraw. Przestań więc wreszcie utrudniać i mów wszystko, co wiesz.

Ale Ginny nie przyjmowała tego do wiadomości. Z dzikim wzrokiem pochyliła się nad stołem i powiedziała:

– Nie, serio, takiego świra jeszcze nie widzieliście. Ja też nie zdawałam sobie sprawy, dopiero jak zdjął czapkę. On nie tylko lubi pająki, on myśli, że jest pająkiem. Słowo daję, wytatuował sobie nawet oczy na czole.

Trwało to jeszcze następne dwie godziny. Ginny zaprzeczała, jakoby znała drugiego chłopca. Uparcie twierdziła, że Dinchara za każdym razem zawiązywał jej oczy. Samodzielnie nigdy nie spotkała się z Aaronem, więc nie miała o niczym pojęcia.

Pierwsza nad ranem. Druga. Tymczasem przyjechała ekipa Kimberly. Rachel Childs kierowała pracami w pokoju. Kimberly opuściła na jakiś czas jadalnię, żeby złożyć wyjaśnienia. Pobrano jej próbki z dłoni, aby stwierdzić, czy nie ma śladów prochu i sfotografowano jej twarz. Gdy Harold skończył robić zdjęcia, poprosiła, żeby wziął aparat i zszedł z nią na dół.

Ginny wciąż siedziała przy stole. Była blada, ze zmęczenia trzęsły jej się ręce. Sal stał oparty o ścianę z założonymi rękami i nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Nic nie dało się z niej wyczytać. Rainie gdzieś zniknęła, pewnie poszła spać. Tylko Quincy i Duff jeszcze się tam kręcili.

Kimberly postawiła przed Ginny aparat cyfrowy. Zaczęła od zbliżenia zwłok Aarona Johnsona, ukazującego roztrzaskaną czaszkę. Potem przeszła kolejno przez wszystkie sto pięćdziesiąt dwa zdjęcia.

– To właśnie zrobił Dinchara – stwierdziła ze spokojem. Klik, klik, klik. – Zwichnął psychikę Aarona. – Klik, klik, klik. - Zdeprawował go. – Klik, klik, klik. - Zniszczył. Aaron się zabił, ponieważ bał się, że jeśli będzie żył, skrzywdzi twoje dziecko. Czy nie tego właśnie uczył go Dinchara? Musisz zniszczyć to, co kochasz. A on kochał ciebie. I tylko w ten sposób umiał ci tę miłość wyznać – strzelając sobie w głowę. Więc jak to będzie, Ginny? Pozwolisz, żeby Dincharze uszło to na sucho?

– Nienawidzę pani.

– Machniesz ręką na śmierć kolejnej bliskiej osoby? Spróbujesz wrócić do świata, w którym taki człowiek jak Dinchara chodzi sobie wolno, w dodatku wiedząc, że jesteś w ciąży? Jak to sobie wyobrażasz?

– On panią zabije. Kiedy się dowie o Aaronie, to będzie tylko kwestia czasu.

– Ginny, jak ty to sobie wyobrażasz?

– Mnie też załatwi, jeśli wam pomogę. Dowie się o tym. On wie wszystko.

– Jak ty to sobie wyobrażasz?

Dziewczyna objęła dłońmi brzuch i rozpłakała się. A potem podała adres.

Sal oderwał się od ściany.

– Nie ma co – powiedział. – Wzywam SWAT.