175082.fb2 Po?egnaj si? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 45

Po?egnaj si? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 45

43

„Pająki z gatunków społecznych pracują w grupach, budując olbrzymie kolonie. Również polują w grupach, co umożliwia im schwytanie

większej zdobyczy”. (Christine Morley, Freaky Facts About Spiders, 2007)

– Kiedy padł pierwszy strzał, stałeś obok Harolda – zauważył Quincy. – Gdyby on się nagle nie wyprostował, kula trafiłaby ciebie, nie jego.

Sal siedział w karetce, gdzie udzielano mu pierwszej pomocy. Bardzo niechętne poddawał się tym zabiegom. Na przewiezienie do szpitala się nie zgodził. Quincy, Rainie, Kimberly i Mac zostali z nim, czekając na oficjalną diagnozę młodego sanitariusza, który oglądał ranę.

Właśnie gmerał przy niej pęsetą.

– Auć! – Sal spojrzał na niego z wyrzutem.

– Mówiłem, że powinien pan jechać do szpitala – odparł spokojnie sanitariusz i dalej robił swoje, a mianowicie wydłubywał włókna z rany.

– Ginny twierdzi, że Dinchara chciał, żeby koperty z prawami jazdy koniecznie trafiły do ciebie. Dlaczego? Nie zastanawiałeś się nad tym?

– Poszukiwanie zaginionych to… moje hobby. Już… mówiłem.

Kimberly spojrzała na niego krzywo.

– Dinchara upatrzył sobie ciebie z powodu twojego „hobby”? Czemu jesteś taki uparty?

– Równie bez sensu było podrzucenie mi za wycieraczkę swoich trofeów. Dajcie spokój, gdyby facet rzeczywiście chciał mnie dorwać, mógłby to zrobić w prostszy sposób.

– Seryjni zabójcy rzadko kierują się praktycznością – stwierdził stanowczo Quincy. – Ich rytuały opierają się na potrzebach emocjonalnych i bywają bardzo skomplikowane. W tym wypadku mamy do czynienia z człowiekiem, który na co dzień czuje się nikim, więc w świecie fantazji najważniejsze będzie zawsze zdobycie władzy i kontroli. Najlepiej czuje się w ukryciu, uwielbia manipulować. To pająk, który snuje sieć, żeby złapać w nią ofiarę. Taka strategia – wciągnięcie cię w tę sprawę poprzez zarzucenie przynęty – zaspokaja jedną z jego emocjonalnych potrzeb: postrzega siebie jako superdrapieżnika. Choćby nam wydawało się to niepraktyczne. Jeśli uda ci się poznać emocje, jakie kierują zabójcą, w końcu go złapiesz.

– „Musisz zabić tego, kogo kochasz” – mruknęła Kimberly. Spojrzała na Sala. – Pamiętasz? Może po tylu latach on wciąż cię kocha? Może chce wreszcie zdać egzamin?

Sal w końcu znieruchomiał.

– Mój brat nie żyje! – uciął szorstko, lecz po głosie poznali, że sam już nie jest pewien.

Noc okryła góry mrokiem, więc Rachel ogłosiła zakaz wstępu na miejsce zbrodni. Nie wejdą na szczyt, dopóki jednostka taktyczna nie zabezpieczy terenu i nie umieści snajperów dla dodatkowej ochrony. Ekipa powinna odpocząć. Sama Rachel wybierała się do szpitala i obiecała zadzwonić, jak tylko się dowie, co z Haroldem.

Quincy i Rainie poszli już do hotelu. Mac i Kimberly zaproponowali Salowi, że go odwiozą do domu, bo sam przecież nie może prowadzić. Usiadł z tyłu za Kimberly i całą drogę milczał. Bok miał zabandażowany, zakrwawiona biała koszula wystawała mu ze spodni.

Każdy policjant w kraju miał już na biurku najważniejsze informacje o Dincharze. Jego czyny zapewniły mu miejsce na liście dziesięciu najbardziej poszukiwanych przez FBI przestępców. W tej chwili szefostwo przygotowywało specjalny komunikat dla najważniejszych stacji telewizyjnych.

Do rana w Dahlonedze i okolicy zaroi się od oficerów stanowych i jednostek Gwardii Narodowej. Jeżeli dzisiaj oglądali tu horror, jutro przyjedzie cyrk. W takich sytuacjach Kimberly miała tylko nadzieję, że nikomu nic się nie stanie.

Osobiście wątpiła, że Dinchara będzie próbował uciec z kraju. Pasował jej raczej do przestępcy w typie Erica Rudolpha, który po zamachu bombowym na olimpiadzie w Atlancie przez pięć lat ukrywał się w górach Karoliny Północnej, żywiąc się dziczyzną i żołędziami. Dinchara ze swym instynktem samotnika i doświadczeniem w terenie na pewno by sobie poradził.

Poza tym nie można zapominać, że została jeszcze Ginny Jones i młodszy chłopiec. I to nasunęło jej myśl…

Odezwała się komórka. Kimberly zerknęła na wyświetlacz, zobaczyła miejscowy numer i odebrała.

– Agentka Quincy, słucham.

– Mówi Roy, zastępca szeryfa. Rozmawialiśmy wcześniej o tej aresztowanej Jones.

– Ach, tak. Ginny Jones, którą wypuściliście na wolność, chociaż została oskarżona o udział w planowaniu zabójstwa agenta federalnego. Tak, pamiętam.

Roy się zaśmiał.

– Domyślam się. W zasadzie to pretensje powinna pani skierować do sędziego…

– Nie omieszkam tego zrobić, jak tylko wrócę do miasta.

– Nie wątpię. Proszę posłuchać, Rickowi i mnie jest strasznie głupio, że to tak wyszło, zwłaszcza w świetle tego, co się stało na Blood Mountain.

– Zwłaszcza.

– No więc pogłówkowaliśmy trochę i Rickowi się przypomniało, że dziewczyna ściskała się z tym facetem na parkingu, stojąc przy jakimś samochodzie. Poszedł więc do sądu po taśmy z monitoringu.

– I?

– I faktycznie widać, jak facet odchodzi, a Jones wsiada do tego auta. To był niebieski nissan hatchback, z numerami z Georgii. Już pani dyktuję…

Kimberly chwyciła długopis i pośpiesznie zanotowała informację.

– Dobra robota, panowie!

– Oczywiście i tak rozesłaliśmy komunikat do wszystkich jednostek, ale pomyślałem, że powinna się pani o tym dowiedzieć od nas. Bo widzi pani, my tu robimy coś więcej, niż tylko polujemy na oposy i zajadamy się smażoną okrą.

– Polujecie na oposy?

– Nieważne.

– Dziękuję. Naprawdę jestem panu bardzo wdzięczna.

Rozłączyła się. Spojrzała na Maca, potem na Sala we wstecznym lusterku.

– Słuchajcie, mam pomysł.

– Cały czas zakładaliśmy, że młodszy chłopiec nie chodził w góry z Dinchara i Aaronem, prawda? – tłumaczyła z przejęciem Kimberly, wioząc Maca i Sala w okolicę spalonego domu Dinchary. – Oparliśmy się przede wszystkim na słowach kelnerki ze Smith House, która mówiła, że widywała Dincharę tylko z nastolatkiem. No i doszliśmy do wniosku, że mały byłby przeszkodą w taszczeniu ciężarów pod górę.

– Logiczne – powiedział Mac, choć słyszał to wszystko po raz pierwszy.

– A jeżeli wcale nie zostawiał chłopca samego? Jeżeli miał opiekunkę? Kogoś, komu mógł zaufać, że przypilnuje, aby dzieciak nie uciekł?

– Na przykład Ginny Jones – dorzucił z tyłu Sal.

– Właśnie! I może dlatego tak chętnie wyłożył dziesięć patyków, żeby ją wyciągnąć z paki. Chce nas dopaść, a właściwie ciebie, Sal, i musi mieć z kim zostawiać dzieciaka.

– Ogólnie zgadzam się z twoim rozumowaniem, ale po co jedziemy w to miejsce, gdzie kiedyś mieszkał? – mruknął Mac, skręcając w falistą wiejską drogę, którą wskazywał wyciągnięty palec Kimberly.

– Tam, na samej górze – powiedziała. – Będzie z pięć kilometrów. Ostatni dom po prawej.

– Chciałaś chyba powiedzieć: dymiące zgliszcza – rzucił cierpko Mac. -I tu właśnie mam wątpliwość: mówiłaś, że dom doszczętnie spłonął, więc dzieciaka tam raczej nie znajdziemy.

– Oczywiście, że nie, ale z tego co mówią sąsiedzi, Ginny też tam nie mieszkała. Nikt jej tam nie widział, a jednak spędzała dużo czasu z Dinchara i Aaronem. Może ma gdzieś w pobliżu własny dom?

– Przecież pracuje w Sandy Springs – wtrącił Sal. – Widzieliśmy jej mieszkanie.

– Tania kawalerka. Wystarczająca na te parę wieczorów w tygodniu, kiedy przyjeżdżała zarabiać jako prostytutka. Ale pamiętajcie, że Dinchara ma jeszcze drugi biznes, pornosy. Oboje z Aaronem grali w jego filmach, więc musiała tu często przebywać. Dlaczego sąsiedzi jej nie widzieli? Wiemy, że pokazywała się w mieście z Aaronem, sądzimy, że opiekuje się młodszym chłopakiem. Nie ma wyjścia, musi mieć jakieś lokum. Podejrzewam, że gdzieś w pobliżu, żeby Dinchara mógł mieć na nią oko. O, na przykład tu. STÓJ! Nie, czekaj, zatrzymaj się przy następnym podjeździe.

Mac wcisnął gaz i podjechał sto pięćdziesiąt metrów dalej pod sąsiednią posesję.

– Czego szukamy?

– Niebieskiego nissana hatchbacka. Dokładnie takiego, jaki stoi pod tamtym domem z krytym gankiem. Panie i panowie, chyba znaleźliśmy Ginny Jones.

Ustalili, że Kimberly zostanie w aucie i zadzwoni po wsparcie, a Mac z Salem pójdą zbadać sytuację. Zauważyła, że radość, z jaką przystała na takie rozwiązanie, wydała się Macowi podejrzana. Pocałował ją namiętnie, po czym ona przyciągnęła go do siebie i zrobiła to samo. Sal odwrócił głowę.

Potem Mac otwarł bagażnik i wyjął skrzynkę ze sprzętem, w której znajdowały się między innymi kamizelki kuloodporne, karabinek i zapasowa amunicja.

Kimberly porozumiała się z centralą i zameldowała, że znaleźli poszukiwany przez policję samochód i ostrożnie przystępują do akcji. Potrzebne będzie wsparcie, ale możliwie dyskretne. Żadnych świateł ani syren. Może Mac i Sal zdołają wywabić Ginny na zewnątrz i wszystko się skończy, zanim zdąży się na dobre zacząć. Aresztują dziewczynę, uwolnią chłopca. Po takim dniu jak dzisiaj przydałby się jakiś happy end.

Obaj oddalili się drogą i wkrótce pochłonął ich mrok.

Mężczyzna odwrócił Ritę na plecy. Krzyknęła z bólu. Jakby tego było mało, jeszcze ją uderzył. Mocno. Znacznie mocniej niż dziewczyna. Przeszukał ją i pod obszernym ubraniem wymacał colta. Wyszarpnął go zza pasa.

Wyprostował się, błysnął zębami w ciemności.

– Uzbroiłaś się przeciwko mnie czy chłopakowi? Nawet nie wiesz, co to za ziółko. Jakie on rzeczy w życiu robił…

Zaśmiał się pod nosem, jakby przypomniał sobie dowcip, którego nie warto opowiadać, bo ona i tak nie zrozumie. Potem podniósł ją z podłogi i posadził na jednym z krzeseł. Rita przygryzła wargi, żeby nie krzyknąć, ale z bólu zakręciło jej się w głowie. Myślała, że zemdleje.

On chyba też tak myślał, bo znowu uderzył ją w twarz. Nieco się ocknęła. Zdawało jej się, że dostrzegła za jego plecami ruch. Jakiś cień mignął na ścianie.

„Josephie – modliła się w duchu – Błagam cię, jeżeli kiedykolwiek była dobra pora, żeby narobić zamieszania… „

Niestety cień zamienił się w żywą postać. To dziewczyna schodziła z góry, ciągnąc za sobą chłopca.

– Już myślałam, że się nie zjawisz – powiedziała. Pchnęła chłopca przed siebie. Ten się potknął i upadł u stóp mężczyzny. Na policzkach miał pełno czerwonych śladów, na niektórych już połyskiwały kropelki krwi.

Nie poddał się bez walki; dziewczyna miała podobne zadrapania na ramionach, choć teraz ściskała w ręku jego nóż.

Mężczyzna się schylił, złapał chłopca za kark i odrzucił mu głowę do tyłu, zmuszając, by na niego spojrzał.

– Co ci mówiłem, gówniarzu? Nie uciekniesz, nie ma takiej możliwości. Należysz do mnie.

Chłopiec milczał. Wyłączył się. Rita widziała, że zapada się teraz głęboko w sobie, próbując ocalić z siebie, ile się da. Mężczyzna chyba też to widział.

– No, chłopcze, wiesz chyba, co się teraz stanie. Scott nawet nie drgnął, nadal milczał.

– Nie posłuchałeś mnie. Teraz będę cię musiał ukarać.

– A mogę ja? – spytała dziewczyna.

– Stul pysk. Dosyć krwi mi napsułaś jak na jeden dzień.

Nie pytała więcej.

Mężczyzna przyglądał się chłopcu. Rita czekała, że zaraz zrobi z nim coś okropnego. Uderzy go pięścią albo skopie.

Ale on zaczął się rozglądać po kuchni. W pewnej chwili jego wzrok spoczął na rewolwerze leżącym na stole. Wziął go do ręki.

– Chłopcze, podejdź tu.

Scott posłusznie wstał i postąpił krok do przodu. Mężczyzna wskazał na Ritę, która siedziała związana na twardym drewnianym krześle, nieprzytomna z bólu.

– Sam sobie jesteś winien. Zabroniłem ci z kimkolwiek się kontaktować. Uprzedzałem, co się stanie, jeśli zaczniesz szukać pomocy. Pamiętasz, co powiedziałem? – Chłopiec wbił oczy w podłogę. Mężczyzna wymierzył mu policzek otwartą dłonią. – Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię! Pamiętasz, co powiedziałem? PAMIĘTASZ?

– Tak, proszę pana – wyszeptał chłopiec.

– I nie kłamałem. Ja nigdy nie kłamię. – Odwrócił się i wycelował rewolwer w czoło Rity.

– Pożegnaj się z nią.

– Żegnaj, ciociu – szepnął chłopiec.

I w chwili gdy zamykała oczy, przygotowując się na uderzenie pocisku, który roztrzaska jej głowę, znów rozległo się głośne plaśnięcie. Otwarła oczy i zobaczyła, że tym razem mężczyzna zdzielił chłopca tak mocno, że ten się przewrócił.

– MYŚLISZ, ŻE POZWOLĘ CI TAK ŁATWO SIĘ WYWINĄĆ? MYŚLISZ, ŻE JESTEM AŻ TAK DOBRY CZY AŻ TAK GŁUPI?

– Nie, nie, nie – szeptał błagalnie chłopiec.

– WSTAWAJ! Wstał.

– BIERZ PISTOLET!

Chłopiec posłusznie sięgnął po colta.

– A TERAZ ZASTRZEL TĘ STARUCHĘ! Chłopiec wymierzył w nią broń.

Tym razem nie zamknęła oczu. Chciała, żeby widział jej twarz. Chciała, aby wiedział, że mu wybacza.

Nagle za jego plecami otwarły się drzwiczki szafki. Mężczyzna błyskawicznie się obejrzał.

– Kto tam?

„Josephie – modliła się w myślach Rita. – Josephie, proszę”.

Zaskrzypiała szuflada i wysunęła się z hukiem.

– Co jest, kurwa…

Potem garnki w szafce zaczęły pobrzękiwać, czajnik przesunął się na kuchence, z kranu pociekła woda. Mężczyzna stał na środku kuchni i na cały głos krzyczał:

– Co się tu dzieje, do cholery? Kto to robi?

Nagle coś jej przyszło do głowy. Może po prostu przypomniała sobie słowa dziewczyny, a może Joseph ją natchnął. Powiedziała:

– Pozdrowienia od Pana Hamburgera.

Mężczyzna wydał się z siebie przeraźliwy ryk. Chłopiec nacisnął spust.

Na zewnętrz Mac z Salem wkradli się po schodkach na ganek. Ostrożnie podeszli do okna, stanęli po obu stronach, szybko zajrzeli do środka i znów przywarli plecami do ściany.

– Wszystko pozasłaniane – szepnął Mac. Sal kiwnął głową.

– Widocznie Ginny nie lubi, żeby ją sąsiedzi podglądali. Mac sięgnął do gałki w drzwiach wejściowych i spróbował przekręcić.

– Otwarte – powiedział bezgłośnie.

Zaskoczony takim uśmiechem losu Sal uniósł brwi, a potem wzruszył ramionami.

– Dobra. Wchodzimy.

Mac obrócił gałkę i w tym momencie usłyszeli głośny krzyk, a zaraz po nim strzał. Sal wyjął radio.

– Strzelanina w domu jednorodzinnym. Powtarzam: strzelanina w domu. Natychmiast przyślijcie pomoc. Wszystkie jednostki…

Potem obaj z Makiem schylili się i weszli do środka.

– Policja! Rzuć broń!

Kimberly właśnie się pochylała, żeby podgłośnić radio, kiedy wystraszyło ją pukanie w szybę. Już sięgała do kabury, ale zobaczyła za oknem twarz otoczoną wianuszkiem papilotów. To była ta sama pani, z którą wczoraj (a może dzisiaj?) rozmawiali przed płonącym domem Dinchary. Otworzyła drzwi i wyszła z samochodu.

– Pani jest z policji, prawda? – spytała kobieta, wyraźnie poruszona.

– Słucham panią.

– W domu obok dzieje się coś niedobrego. Akurat wyglądałam przez okno i zobaczyłam, że się świeci na strychu. Ktoś pozaklejał szyby. Może trzeba wezwać pogotowie.

Kimberly błyskawicznie odwróciła głowę w tamtą stronę.

– Mówi pani o domu, w którym mieszka ta dziewczyna?

Sąsiadka zrobiła zdziwioną minę.

– Dziewczyna? Rita ma chyba z dziewięćdziesiąt lat, jaka tam z niej dziewczyna. Ten dom od pokoleń należy do jej rodziny.

Teraz Kimberly się zdziwiła.

– Wydawało mi się, że pani mówiła o domu obok, tym z dużym, krytym gankiem…

– O tym, o tym.

– I nie mieszka tam żadna dziewczyna?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– A może czasem przychodzi?

– Nie. Ja nie zauważyłam. Ale ze dwadzieścia minut temu wchodził tam jakiś mężczyzna. W czerwonej czapce.

* * *

Najpierw poczuł ból. Zaskoczyło go to. Tak dawno nie odczuwał nic związanego z własnym ciałem, że uznał, iż zakończenia nerwowe mu się zużyły, wypaliły. Skóra była tylko zewnętrznym szkieletem i to mu odpowiadało.

Ale teraz rana w boku paliła go żywym ogniem. Dotknął jej ręką, ze zdumieniem odkrył, że boli jeszcze bardziej, a potem poczuł szokującą wilgoć własnej krwi.

Odwrócił się do chłopca. Ten jeszcze raz nacisnął spust.

Tym razem pocisk trafił go wyżej, w bark. Odchylił się do tyłu, ale wciąż utrzymywał się na nogach. Kolejny strzał i znów piekący ból. Potem jeszcze raz, i znowu.

Kolana się pod nim ugięły. Powoli osuwał się na podłogę, wpatrując się w szary całun sufitu. Tam coś się rusza czy to tylko jego wyobraźnia? Zdawało mu się, że zobaczył twarz Pana Hamburgera i aż zakwilił.

Dziewczyna bez przerwy krzyczała. Czemu ta idiotka tak się drze, skoro to do niego strzelają? Chciał, żeby się uciszyła. Żeby wszystko ucichło: dziewczyna, pistolet, potworna przemoc wsączająca się w jego mózg.

Wtedy usłyszał nowe okrzyki, tym razem męskie, zdecydowane.

– Policja! Ręce do góry. Rzuć broń.

Dziewczyna znowu krzyknęła, a stara kobieta mówiła do chłopaka:

– Odłóż to, dziecko. Już po wszystkim, odłóż.

Czuł, jak na podłogę wycieka z niego krew. Wiedział, że umiera, w końcu widział to już tyle razy. Ten pierwszy chłopiec przed laty, którego zwiotczałe ciało osunęło się na ziemię. A potem te wszystkie młode kobiety. Patrzył podekscytowany, jak krew z ich żył wysącza się do wanny aż do ostatniej kropli. Wtedy stawały się tylko szmacianymi lalkami, a on nagle przestawał się czuć silny i wszechmocny. Czuł się jak przerośnięte dziecko, które bawi się za dużymi zabawkami. Oczywiście do czasu, aż nie porwał następnej. I jeszcze następnej.

Teraz dziewczyna trzymała pistolet. Domyślił się tego, bo policjanci do niej krzyczeli, a stara kobieta mówiła chłopakowi, żeby uciekał. Ona jest niebezpieczna. Zawsze to wiedział. Dlatego jakoś nigdy nie mógł się zdobyć na to, żeby ją zabić. Nie chciał tracić tego dreszczyku emocji, ilekroć udawało mu się ją sobie podporządkować.

Może i ona do niego strzeli. Na pewno by chciała.

Pomyślał o dziecku. Czyje ono jest, jego? Aarona? Jakiegoś innego mężczyzny? I w tych ostatnich sekundach, które mu zostały, poczuł, że się cieszy, iż umiera. Nie zdąży nawet zobaczyć tego dziecka. Nie zdąży mu zniszczyć życia.

Nagle z głębi kuchni dobiegł trzask rozbijanej szyby. Kątem oka zobaczył, że dziewczyna błyskawicznie się odwraca, gotowa odeprzeć nowy atak. Jakaś postać przemknęła w powietrzu, złapała ją za kolana i powaliła na ziemię.

Chwilę później z podłogi podniósł się detektyw w koszuli poplamionej krwią. W ręku trzymał colta.

– Bracie… – wyszeptał mężczyzna.

Sal wreszcie spojrzał mu w oczy.

Kimberly nie mogła wejść przez okno, więc musiała poczekać, aż Mac odsunie szafę i otworzy tylne drzwi. Przebiegła za dom, widząc tylko snop światła latarki w kuchni, ale usłyszała tyle, że już wiedziała, co się dzieje. Celowała kamieniem w Ginny, modląc się w duchu, by to odwróciło jej uwagę, a Sal i Mac zdążyli przejąć kontrolę.

Teraz, gdy Mac zapalił górne światło, dostrzegła staruszkę, która siedziała przygarbiona na krześle i dyszała z bólu. Obok niej klęczał chłopiec z kamienną twarzą. Ginny Jones leżała na podłodze dwa metry dalej, skuta kajdankami.

Sal zaś pochylał się nad ciałem mężczyzny spoczywającym w kałuży krwi.

– Vincent… – mamrotał. – Vinny.

Dotykał jego twarzy z taką czułością, że aż serce się krajało.

– Wybacz mi, proszę, wybacz mi… – szeptał.

– Widziałem cię… wtedy. Chciałem zobaczyć się… z mamą. Wrócić do… domu. Widziałem cię…

– Cichutko, nic nie mów.

– Dobry… syn. W mundurze… Nie to, co ja. Niegrzeczny chłopiec… ukarany. Miałeś rację.

– Ciii…

– Nie jestem taki jak ty. Boli… Nie mam już siły. Jestem strasznie zmęczony.

– Już dobrze, Vinny. Jestem przy tobie.

– Azalia… Musisz znaleźć krzew azalii.

– Dobrze, nie martw się. Wszystko będzie dobrze.

– Chciałbym – wydyszał mężczyzna. – Chciałbym.

I umarł. Sal tulił ciało brata w ramionach i płakał.