175082.fb2
„Kiedy pająk wysnuwa przędzę, jest ona początkowo w formie płynnej, lecz szybko tężeje i tworzy nić nierzadko wytrzymalszą od stali”.
(Christine Morley, Freaky Facts About Spiders, 2007)
Agent specjalny Sal Martignetti czekał na Kimberly w samochodzie. Kiedy wyszła z posterunku, zamrugał światłami. Zerknęła na nieoznakowany samochód po drugiej stronie ulicy i wymownie spojrzała na zegarek. Była głodna, zmęczona i ogólnie w kiepskim nastroju.
W końcu jednak się zdecydowała, głównie dlatego, że Sal wziął sobie do serca radę Maca i trzymał w ręku kubeczek puddingu waniliowego.
Ogrzewanie w samochodzie było ustawione na maksimum. Miła odmiana po chłodzie poranka, który nawet w Atlancie potrafi być dokuczliwy. Kimberly wzięła od Sala sześciopak puddingu, butelkę wody i plastikową łyżeczkę. Po wewnętrznej walce zaproponowała mu jeden kubek, lecz on machnął ręką.
– Nie, to wszystko dla ciebie. Chociaż tyle mogę zrobić.
Czekając, słuchał radia (właśnie jakiś konserwatywny gospodarz talk show perorował, jak to ACLU* niszczy świat), ale gdy Kimberly się usadowiła, wyłączył je.
* American Civil Liberties Union – Amerykańska Unia Swobód Obywatelskich (przyp. tłum.).
– Długo czekasz? – zapytała, zanurzając łyżeczkę w pierwszym kubku. Znali się tylko przelotnie. Raz spotkali się przy grillu na jakimś przyjęciu policyjnym. FBI i GBI to duże instytucje, więc większość agentów to puste nazwiska bez twarzy. Sal nie był wyjątkiem.
Szczupły brunet, żylasty i umięśniony; miał budowę faceta dorastającego w ciężkich warunkach, może nawet w tych samych okolicach, które teraz patrolował. Tego ranka był ubrany w ciemnoszary garnitur, bardziej przypominał mafiosa niż agenta stanowego.
– Ze dwadzieścia minut – odparł, unosząc trzymaną w ręku zatłuszczoną papierową torebkę. – Przynajmniej zdążyłem zjeść śniadanie.
– W środku byłoby ci wygodniej.
– Jeszcze nie wiem, co o nich myśleć – skinął głową w kierunku posterunku Wydziału Policji Sandy Springs, chcąc być może w ten sposób przełamać pierwsze lody.
Kimberly zjadła pudding i otwarła następny. Coś tu było nie tak. Najpierw dzwoni w środku nocy agent GBI i nalega, żeby przyjechała pogadać z jakąś aresztowaną prostytutką, a potem ten sam agent czeka na nią w samochodzie. Usiłowała to przeanalizować, ale do niczego nie doszła.
– Sal – powiedziała w końcu – pudding jest pyszny, ale nie mam zamiaru oddawać kluczy do królestwa za deser, więc jeśli czegoś ode mnie chcesz, zacznij mówić. Za pół godziny muszę być w innym miejscu.
Wybuchnął śmiechem. Oczy mu zabłysły, a rysy twarzy nieco złagodniały. Powinien częściej się śmiać. Kimberly zresztą też.
– Dobra, już mówię: wiesz, że działam w ramach VICMO? Kimberly kiwnęła głową.
– Jednym z głównych celów tego programu jest współpraca organów ścigania z całego stanu przy rozpracowywaniu trudniejszych przestępstw.
– Sal, pracuję w FBI. Znam te wszystkie skróty. Co tydzień robią nam klasówkę.
– Serio?
– Nie.
Znowu się roześmiał, błyskając czarnymi oczami.
– Słuchaj, mam pewną teorię: uważam, że ktoś zabija prostytutki w mieście.
Kimberly zmarszczyła brwi, zanurzyła łyżeczkę w puddingu.
– Jak to „teorię”? Kobieta ginie albo nie. Statystyka rośnie albo nie.
– Ale nie w tym wypadku. Dziwki, ćpunki, giganciary… kto by się fatygował na policję, żeby zgłosić zaginięcie? One po prostu znikają i nikt się nie interesuje ich losem.
– Pamiętaj, że one nie lubią nigdzie zagrzać miejsca – zauważyła Kimberly. – Może przestały się pojawiać w okolicy, bo zwyczajnie wskoczyły do autobusu i wyjechały?
– Zgoda, w końcu nie mówimy o grupie, która szczególnie chętnie wypełnia ankiety spisu powszechnego. Ale spytaj pierwszego lepszego gliniarza. Prawie każdy ostatnio zgarnął jakąś prostytutkę, która na dzień dobry spytała: „Nie wiecie, co się dzieje z taką a taką?”. Szukają koleżanek, współlokatorek. Nikt oczywiście nie ma pojęcia, o co im chodzi, i tyle. Masz rację, one się nie zgłaszają na policję, ale wszystkie po kolei zadają jedno i to samo pytanie: „Gdzie się podziały tamte dziewczyny?”.
– Jak poetycko zabrzmiało.
– Co wtorek występuję na amatorskiej scenie w klubie Wildcat…
Kimberly spojrzała na niego.
– A, rozumiem. Żartowałaś.
– Chyba zjem jeszcze jeden – powiedziała i otwarła trzeci kubek puddingu. Nie dlatego, że była głodna, tylko musiała się czymś zająć. – Nie łapię tego – dodała po chwili. – Prostytutki twierdzą, że ich koleżanki gdzieś znikają. No to w takim razie gdzie się podziały? Fizycznie. Jeśli rzeczywiście ktoś je zabija, gdzie są ciała? Czy zaginionej pani X, widzianej ostatnio tu i tu, nie powinny odpowiadać niezidentyfikowane zwłoki Y, znalezione tam i tam?
– Sprawdzałem. Ostatnio nie znaleziono żadnych kobiecych zwłok.
– Zdaje się, że tym samym twoja teoria upada. Gdyby ktoś faktycznie je mordował, musiałby się jakoś pozbywać ciał. Na wysypisku, w bocznych uliczkach, przy drodze. Prędzej czy później coś by się pojawiło.
Sal wzruszył ramionami.
– A ilu ofiar Teda Bundy'ego ciągle nie odnaleziono? On na przykład preferował wąwozy, a powiedzmy sobie szczerze: tutaj ich nie brakuje. Podobnie jak kurzych ferm, mokradeł i hektarów gęstych lasów. Jeśli chcesz ukryć zwłoki, przyjedź do Georgii. Chyba że… – dodał po namyśle – facet działa poza granicami stanu. Zawsze jest i taka możliwość, ale to już ty wiesz najlepiej.
Kimberly dosłyszała w tym nutkę sceptycyzmu. Bo jeżeli zabójca wabi swoje ofiary w Georgii, a morduje w Luizjanie, wtedy to faktycznie jest sprawa dla federalnych, a Sal twierdzi co innego. On uważa, że to j e g o sprawa, więc choćby tylko z tego powodu zabójca musi działać wyłącznie na terenie Georgii.
Kimberly przyjrzała mu się uważnie. Zaczęła coś przeliczać w głowie i wynik, jaki uzyskała, nie przemawiał na jego korzyść.
– Trevor mówił, że zatrzymali Delilę tuż po pierwszej w nocy, ale ty zadzwoniłeś do nas dopiero koło trzeciej. Nie masz mi nic do powiedzenia, agencie Martignetti?
Sal nawet nie udawał skruszonego. Uśmiechnął się szeroko.
– Uprzedzali, że jesteś bystra.
– Potrafię też być agresywna. Niech mój brzuch cię nie zmyli. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– No dobra. Najpierw próbowałem ją przesłuchać.
– Hm.
– Ale nie martw się, nie chciała współpracować. Od początku się uparła, że nie będzie gadać z nikim prócz ciebie.
– Podobały ci się jej tatuaże, co?
– Skąd ją znasz? – spytał z ciekawością. – Handel narkotykami? Trochę nie ta klasa jak na informatorkę FBI.
– Nigdy nie wiadomo, skąd można uzyskać najcenniejsze informacje. – Zmrużyła oczy. – Skąd ta gorliwość, Sal? Aresztujecie informatorkę, budzicie w środku nocy agentkę federalną. Z tego co słyszę, nawet nie wiadomo, czy mamy do czynienia z przestępstwem, a ty dwoisz się i troisz, żeby przesłuchać jakąś dziwkę.
Sal nie odpowiedział, wyjrzał za okno. Już się nie uśmiechał – mroczny wyraz jego twarzy pewnie przestraszył już niejednego informatora.
– Dostałem list – wyjaśnił krótko. – Ponad rok temu. Żadnego adresu, podpisu, nic. Biała koperta wsunięta za wycieraczkę, a w środku trzy prawa jazdy wydane w Georgii.
– Prawa jazdy? Prawdziwe czy podrobione?
– Prawdziwe. Mam autentyczne dokumenty niejakiej Bonity Breen oraz Mary Back i Etty Mae Reynolds. Wszystkie trzy rasy białej, wiek około dwudziestu kilku lat, zamieszkałe na terenie Atlanty i okolic. Sprawdziłem to i zgadnij, czego się dowiedziałem?
– Nasze zaginione prostytutki.
– Konkretnie te pracujące na ulicy – sprecyzował. – Nie widziano ich od miesięcy. Nieoficjalnie mówi się, że Mary wyjechała do Teksasu, a Etta Rae uciekła z jakimś barmanem. Rozesłałem ich rysopisy, ale jak dotąd ani śladu. Uważam, że takie osoby należy uznać za zaginione, ale szefostwo ma chyba na ten temat inne zdanie.
Kimberly nie mogła powstrzymać uśmiechu. Wiedziała co nieco o różnicach zdań między podwładnymi a zwierzchnikami. Wszędzie się to zdarza.
– Trzy miesiące później – kontynuował Sal – ta sama sytuacja. Podchodzę do auta, a tam koperta i następne trzy prawa jazdy: Beth Hunnicutt, Nicole Evans i Cyndie Rodriguez. Tyle że tym razem miałem więcej szczęścia. Ktoś oficjalnie zgłosił zaginięcie Beth Hunnicutt: jej współlokatorka, niejaka Nicole Evans.
– Zaraz, zaraz. Właścicielka drugiego prawa jazdy?
– Owszem. Na zgłoszeniu było napisane, że właśnie ona ostatnia ją widziała. Hunnicutt wyszła z mieszkania, mówiąc, że ma jakąś „grubszą robotę”. Co więcej, Evans zeznała, że wyjazd na stałe nie wchodzi w rachubę, bo ona w życiu nie zostawiłaby swojej wieży i kolekcji płyt. Oczywiście kiedy sprawdziłem tę Evans, okazało się, że i jej od miesięcy nikt nie widział. Zniknęła też trzecia współlokatorka, Cyndie Rodriguez. Kolejne trzy dokumenty, kolejne zaginione dziewczyny.
– Nie wygląda to dobrze.
– Ty tak uważasz i ja tak uważam. Ale Brass…
– Zaginęło sześć dziewczyn, a ty nie możesz wszcząć śledztwa? – spytała zaskoczona.
– Brak dowodów przestępstwa. Poza tym oficjalnie zaginęła tylko jedna, bo tylko ją zgłoszono. Co do reszty: „nieznane miejsce pobytu”. Biurokraci twierdzą, że mamy ważniejsze rzeczy do roboty: rosnący problem z metamfetaminą, porachunki gangsterskie, nowe wymogi dotyczące bezpieczeństwa wewnętrznego, i tak dalej, i tak dalej.
Kimberly westchnęła. Mogłaby stwierdzić, że w życiu nie słyszała takich bzdur, ale byłoby to kłamstwem. Biurokraci rządzą światem nawet w organach ścigania.
– Wróćmy do tej koperty – powiedziała. – Komuś się chciało skontaktować z policją, i to dwukrotnie. Ciekawe.
– Koperta nie była zaklejona i nie znaleźliśmy na niej odcisków palców, więc zagadnąłem o to znajomego psychiatrę, który nam czasem pomaga przy trudnych sprawach. Stwierdził, że to nic nadzwyczajnego, bo wielu morderców lubi być w centrum uwagi, tak jak gwiazdy show-biznesu, i to ich skłania do kontaktu z policją albo dziennikarzami. Zaciekawiło go, że w środku były prawa jazdy, bo ten seryjny morderca z Kansas też tak robił, tyle że przysyłał je do gazet. Może więc mamy do czynienia z klasycznym przypadkiem naśladowcy? Patrzcie, wszyscy o nim mówią – ja też chcę być sławny! Szkopuł w tym, że tacy ludzie na ogół łakną uznania. To kwestia pychy i arogancji. Lubią się przechwalać swymi dokonaniami i prowadzić cyniczną grę z przeciwnikiem. To oznacza, że za kopertami powinny były pójść jakieś dalsze listy, telefony, wiersze, cokolwiek. A to, jak się wyraził Jimmy, przypomina rozsyłanie zaproszeń na imprezę bez podania daty, godziny i adresu. Jego zdaniem dokumenty podrzucił ktoś trzeci.
– Ktoś trzeci? – powtórzyła z niedowierzaniem Kimberly. – Niby kto, gosposia tego faceta?
– Wyobraź sobie taką sytuację: żona robi porządek w szufladzie męża i między skarpetkami znajduje plik praw jazdy. To nie może znaczyć nic dobrego, bo niby jak wytłumaczyć obecność w rzeczach małżonka dokumentów trzech młodych kobiet? Z drugiej strony boi się go o to spytać wprost, więc wkłada dokumenty do koperty i dyskretnie przekazuje pierwszemu napotkanemu policjantowi. W ten sposób tłumi wyrzuty sumienia, a jednocześnie umywa ręce.
– Dopóki nie natrafi na następne trzy prawa jazdy – dorzuciła Kimberly.
– Może facet miał też bałagan w szufladzie z majtkami?
Kimberly uniosła brew, próbując to przeanalizować. Tyle rzeczy nie pasowało w tej sprawie, że nie wiedziała, od czego zacząć. Znika sześć dziewcząt, z których tylko jedną formalnie uznano za zaginioną. Nie ma ciał ani żadnych śladów zbrodni, za to są dwie koperty zawierające coś, co można śmiało uznać za „trofea” seryjnego mordercy. Z tym że wcale nie musiały pochodzić od niego, lecz od osoby z jego otoczenia, która bała się iść prosto na policję, ale miała na tyle rozsądku, żeby dostarczyć dokumenty w sposób niepozostawiający absolutnie żadnych śladów.
I pojawia się Delilah Rose, aresztowana młoda prostytutka, która twierdzi, że ma dowody świadczące o zaginięciu jej koleżanki po fachu i upiera się, aby porozmawiać o tym tylko z Kimberly.
Ta dziewczyna nie dawała jej spokoju. Nie podobało się jej, w jaki sposób ją zaszufladkowała, wyłącznie na podstawie czegoś, co kiedyś tam zobaczyła w telewizji. Sprawa Eco-Killera to dawne dzieje. Choć media okrzyknęły Kimberly bohaterką, ona sama wiedziała, że nie zdążyła uratować wszystkich dziewcząt.
– Wyciągnęłaś od niej coś ciekawego? – zapytał Sal. – Wymieniła któreś z tych nazwisk? Bo w zależności od tego co powiedziała, może moglibyśmy stworzyć wspólną grupę śledczą. Może szef w końcu dałby mi zielone światło, gdyby się dowiedział, że sprawą zainteresowali się federalni.
– Przykro mi, ale chyba oboje mamy pecha. Historyjka, którą mi przedstawiła Delilah Rose, w ogóle nie trzyma się kupy. Dziewczyna plątała się, nie potrafiła nawet powiedzieć, jak się naprawdę nazywa.
– Cholera, czyli Delilah to tylko pseudonim? A wzięli od niej chociaż odciski palców?
– O, jestem pewna, że zadzwonią, jak tylko sprawdzą w bazie. Pewnie potrwa to z pięć, sześć tygodni.
– No to co ci powiedziała? Siedziałaś tam godzinę. Domyślam się, że nie rozmawiałyście wyłącznie o pogodzie.
Kimberly znów przyjrzała się Martignettiemu. Trzymała rękę w kieszeni, gdzie schowała szkolny sygnet Ginny Jones. Informacja jest przedmiotem gry. Z informatorami. Z kolegami po fachu. Nawet z małżonkami. Mimo tej całej gadki o współpracy Sal uważał, że to jego sprawa.
– Nie wymieniła żadnego nazwiska z twojej listy – poinformowała go zgodnie z prawdą. – Nie mówiła też nic o tym, żeby zaginęła więcej niż jedna prostytutka. Ona po prostu boi się o los swojej przyjaciółki. Virginia „Ginny” Jones. Mówi ci to coś?
Sal pokręcił głową, wyjął kartkę i zanotował nazwisko.
– Nie. Pierwsze słyszę. Za to znalazłem nazwiska trzech kolejnych zaginionych kobiet, które nie pasują do podrzuconych dokumentów. Jeszcze nie wiem, co to oznacza. Może po prostu wyjechały z miasta, a może żona jeszcze nie porządkowała szuflady z koszulkami.
– Od jak dawna nad tym pracujesz?
– Od roku – odparł. – Trochę intensywniej, odkąd dostałem drugą kopertę.
– Twój szef musi być zachwycony.
– Facet powinien mieć jakieś hobby, nie?
– Szukanie zaginionych prostytutek?
– Szukanie zaginionych kobiet – sprostował ostro. – Czyichś córek, sióstr, matek. Wiesz, jak się muszą czuć ich bliscy, kiedy co wieczór kładą się spać, nie wiedząc nawet, czy one żyją? Nikt nie zasługuje na taki los.
Kimberly nie miała nic do dodania. Dobrze się złożyło, bo akurat dostrzegła godzinę na zegarze. Otwarła drzwi, cały czas ściskając w kieszeni sygnet.
– Muszę lecieć.
– Hej, gdzie ostatnio widziano tę Jones?
– W klubach Sandy Springs.
– Możesz podać nazwy? Jak ona wygląda?
– Mówiłam ci, że Delilah była mało konkretna.
– Zadzwonisz do niej?
– Teoretycznie to ona powinna zadzwonić do mnie. Dzięki za pudding, Sal. Cześć.