175126.fb2 Prawo ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Prawo ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

11

Cień za oknem poruszył się i przyczajony wsunął do środka komnaty. W ciemnościach ledwie rozpraszanych światłem płonącej na ścianie pochodni przypominał gruby pień drzewa. Obok łóżka zatrzymał się i zaczął węszyć. Czujne sapanie odbijało się od wysokiego sufitu i niosło pomiędzy ścianami.

W zamku panowała cisza, zakłócana od czasu do czasu szczekaniem psów, miauknięciem kota lub rżeniem koni w stajni. Co pewien czas słychać też było stąpanie twardych butów i szczęk broni. Na murach pojawiali się częściej niż zwykle żołnierze księcia Syriusa. Chodzili po czterech. Wprawne oko natychmiast zauważało, że zamek i całe księstwo zostały postawione w stan pogotowia. Ludzie chodzili uzbrojeni, oddziały poruszały się żwawiej, a kobiety kupowały więcej jedzenia.

Cień pochylił się, otworzył małą buteleczkę i podsunął ją pod nos śpiącego Idalga. W szczurzych szponach, jakie pokazały się na moment spod rękawa habitu, nie było najmniejszego drżenia. Przybysz został wychowany i przeszkolony wyłącznie do takich zadań. Łowca nawet nie zauważył, kiedy stracił przytomność i znalazł się na ramieniu mutanta. Nie miał również pojęcia, że godzinę wcześniej na kamienną posadzkę komnaty szczur wylał aż dwa flakony tajemniczego płynu. Tylko dlatego zmysły łapacza nie wyczuły obecności wroga.

Mutant zdjął z ramienia długi sznur, związał nim Idalga i ostrożnie zaczął go spuszczać w dół. Ściana zamku kończyła się pięćdziesiąt metrów niżej. Wszystko odbywało się w ciszy. Ręce szczura były wyrobione i silne. Ciało łowcy ani razu nie trąciło ściany. W dole poruszyły się sylwetki czterech mutantów. Przymocowali Idalga do długiego kija, podnieśli i błyskawicznie oddalili się. Chwilę później dołączył do nich mutant z zamku.

Puste pole pokonali szybciej, niż zamierzali. Jeden z żołnierzy na murach zauważył biegnące postacie i wszczął alarm. W jednej chwili zapłonęły jaśniej pochodnie i zamek ożył. Mutanty dopadły już jednak lasu, wspięły się na siodła i zaczęły uciekać. Ciało łapacza przewieszone przez koński grzbiet podskakiwało z taką siłą, że porwany szybko odzyskał świadomość. Spróbował rozluźnić więzy, ale był jeszcze zbyt osłabiony trucizną. Uspokoił się dopiero wtedy, gdy nie zauważył wśród jadących dziecka i matki. Wypadli na drogę prowadzącą do Pandabu. Była o wiele za wąska dla kupców i niewygodna dla wojska. Przeważnie korzystali z niej królewscy posłańcy.

Porywacze zmuszeni byli uciekać jeden za drugim. Koń Idalga, przywiązany do siodła pierwszego jeźdźca, biegł nierówno i kilkakrotnie potknął się. Widać było, że został wybrany w ostatniej chwili i przypadkowo. Łapacz skrzywił się z satysfakcją. Lubił fachową robotę, a mutanty najwyraźniej o wielu szczegółach nie pomyślały. I to właśnie rodziło w nim irytację. Zmienił zdanie dopiero wtedy, gdy prowadzący mutant skręcił nagle w jeszcze węższą drogę przecinającą las na południe w stronę Kreporu. Dopiero teraz zrozumiał, że koń wcale nie musiał być najlepszy. Do granicy z Kreporem dzieliło ich najwyżej niecałe pół dnia drogi.

Idalgo wykorzystał moment i zsunął się z siodła w mijane właśnie krzaki. Przy upadku podrapał sobie twarz, ale nie naruszył kości. Szczury natychmiast zauważyły ucieczkę i ostro ściągnęły wodze. Zeskoczyły z siodeł i rzuciły się w pościg. Łapacz wiedział, że w nocy nie ma szans. Mutanty widziały prawie tak dobrze jak sowy czy koty. Upadł za pniem zwalonego przez wiatr drzewa i próbował wyswobodzić się z więzów. Najłatwiej poszło mu z tymi na nogach. Ręce zostały związane mocno i dokładnie. Przyczaił się i wierzył w swoje szczęście. Miał nadzieje, że mutanty będą go szukały pojedynczo.

Leżał na zgniłych, wilgotnych liściach i czuł zapach palonego drewna. Gdzieś w pobliżu ktoś palił ognisko. Łapacz przycisnął się mocniej do pnia i nasłuchiwał. Z boku słyszał powolne stąpanie jednego z mutantów. Miał nadzieję, że szczury nie zwietrzą jego zapachu. Palone w oddali drewno sprzyjało mu. Zauważył plecy dwóch mutantów i przygotowane do cięcia miecze. Stali kilka kroków przed nim i wciągali nozdrzami powietrze. Przeklinał w duszy, że ma związane ręce i nie może walczyć. Kiedy szczury ruszyły do przodu, a ich miecze raz po raz zaczęły się cicho wsuwać w krzaki i porośnięte mchem kępy, Idalgo odetchnął z ulgą. Myślał o tym, żeby odnaleźć jakiś kamień i przetrzeć sznury. Nie rozumiał, dlaczego mutanty zdecydowały się porwać właśnie jego. Ryzyko, na jakie się narażały, nie było zwyczajne. Pomyślał, że jeżeli mogły dotrzeć do niego, to równie dobrze mogły zabić lub porwać księcia Syriusa lub dziecko Tantry. Mieszkał w tym samym zamku, za tymi samymi wysokimi murami co goście i ludzie księcia. W dodatku należał do tych, których wrogowie na ogół omijali. Domyślił się, że mutanty musiały wysłać po niego kogoś wyjątkowego. Skuteczność porywaczy dziwiła go i w pewnym sensie nakazywała szacunek.

– Nie ruszaj się, łapaczu. – Przy uchu Idalga rozległ się cichy szept szczura. Na gardle oparło się ostrze zakrzywionego noża. – O czym tak dumasz? Co?

Idalgo uśmiechnął się do siebie i westchnął:

– Długo musiałem czekać…

– Monetę daję, że niczego nie słyszałeś – warknął szczur.

– Na co ja wam? – zapytał spokojnie łapacz. – Okupu za mnie nie dadzą, monet nie zapłacą, a co najwyżej śmierć może zajrzeć w ślepia… Łapacz poczuł, jak nóż powoli przesuwa mu się po gardle. Wiedział, że nie powinien atakować. Tamten tylko czekał, żeby go zakatrupić.

– Będziesz mnie golił, szczurze? – wycedził szyderczo przez zęby.

– Nie jesteś taki wielki, jak o tobie gadają… – Głos mutanta zabrzmiał niemalże donośnie. – Łapacz nie dałby się ogłupić, związać i wywieźć gdzie popadnie. Słyszysz, psie?

Idalgo usłyszał. Zbliżały się pozostałe mutanty.

– Gdzie mnie wieziecie, szczurze? – zapytał, podnosząc się z ziemi. Nóż ani na moment nie stracił kontaktu z jego szyją. Mutanty zaśmiały się głośno i oparły mu o brzuch ostrza mieczy.

– Zawleczemy cię tam, gdzie nawet my sramy pod siebie ze strachu – odpowiedział mutant porywacz. – Napatrzysz się na cuda i albo zdechniesz, albo zostaniesz i…

– Durne jesteście, szczury – stwierdził chłodno łapacz. – Mitręgi tyle, że i kamień łatwiej wykuć…

Tym razem pozwolili mu usiąść na koniu i chwycić cugle. Najmłodszy z nich przewiązał jego nogi sznurem pod brzuchem wierzchowca i zarzucił na szyję pętlę, której koniec trzymał w rękach. Do świtu brakowało już niewiele czasu. Mutanty wskoczyły na siodła i ostro pognały konie. Widać było, że granicę z Kreporem wolały przekraczać w nocy. Chmury stały się gęściejsze, wiatr zaczął wiać z większą siłą, a odgłosy z lasu straciły swoje wyraziste brzmienie. Zanosiło się na deszcz.

Idalgo starał się jechać równo, unikając gwałtownych szarpnięć sznura na szyi. Zastanawiał się, co miał na myśli mutant, mówiąc o strachu i cudach. Nagle poczuł lęk. Wydało mu się, że Tantra coś do niego woła, dziecko płacze, a półnagi olbrzym toczy śmiertelną walkę…

Łapacz nie mylił się. Dziecko było w niebezpieczeństwie. Human otworzył oczy, chwycił szablę i natychmiast rzucił się w stronę komnaty Tantry i dziecka. Słyszał alarm i tupot butów biegnących żołnierzy. Widział otwieraną bramę i wyruszający przez nią pościg. Zauważył setki mieszkańców zamku zgromadzonych po wschodniej stronie murów. Kiedy dopadł do drzwi i wbiegł do środka komnaty, zobaczył wślizgującego się przez okno barczystego mutanta z pokiereszowaną w walkach twarzą szczura. Za jego plecami wynurzyły się następne mutanty. Tantra z dzieckiem wtuliła się w róg łóżka i z przerażeniem patrzyła na biegnącego do niej szczura. Zasłoniła dziecko własnym ciałem i wyciągnęła przed siebie rękę z nożem.

Human przeciął mutantowi drogę, w ostatniej chwili podcinając mu nogi. Zanim tamten zdążył wstać, uderzył go na odlew szablą przez plecy. Szczur zapiszczał żałośnie i zaczął konać w konwulsjach. Pozostali jednak nie byli już zaskoczeni. Ośmiu z nich otoczyło półkolem Humana i przygotowywało się do skoku. W zamkowym oknie co chwila pojawiały się kolejne szczury. Human rzucił okiem na drzwi, ale nie zobaczył za nimi żadnego żołnierza. Wszyscy pobiegli na wschodnią stronę zamku.

Mutanty zaatakowały w tej samej chwili. Wszystkie naraz rzuciły się na olbrzyma, zadając pchnięcia. Szabla wykonała niewidzialny taniec i dwa miecze wyfrunęły z dłoni mutantów. Pozostałe nie zauważyły nawet, kiedy Human zsunął się na podłogę i końcem szabli przejechał im po nogach. Odskoczyły z piskiem i wściekłym charczeniem. Prawie natychmiast skoczyły ponownie do przodu i dopiero wtedy olbrzym mógł wmieszać się pomiędzy nich i rozpocząć rzeź. Szczury były doskonale wyszkolone i instynktownie walczyły do końca. Na rękach i nogach Humana pojawiły się pierwsze drobne rany. Cztery mutanty zapłaciły za to życiem, ale pozostałe wciąż nacierały.

– Wychodź! – krzyknął olbrzym, widząc, jak Tantra stoi niezdecydowanie z dzieckiem na ręku. Odgrodził ją od szczurów i umożliwił ucieczkę przez drzwi. Kiedy został sam, zatrzasnął je za sobą, przekręcił klucz i wrzucił go do żaru kominka. Teraz nie miał już odwrotu. W mdłym świetle pochodni widział błyskające miecze i ostre pazury. Zerwał ze ściany starą drewnianą tarczę ze znakami barbarzyńskiej Szybgadii i zaatakował. Mutant, który chciał go przebić sztychem, osunął się z podciętym gardłem. Dwaj pozostali rzucili w niego mieczami, ale w porę zasłonił się tarczą. Wbiły się w nią i smętnie zawodząc, kiwały się z góry na dół.

Human zamachnął się i jeden z uchwytów mieczy trafił w głowę nadbiegającego szczura. W jego skroni pojawiła się głęboka dziura i trysnęła krew. Human zasłaniał się tarczą, szedł pod ścianą i spychał mutanty do okna. Stały się ostrożniejsze. Jeden z nich pokazał pazurem na pochodnie. Po chwili wszystkie wyleciały przez okno i w komnacie zrobiło się ciemno. Gdyby nie dogasający żar z kominka, pomieszczenie zalałaby całkowita czerń. Mutanty zapiszczały radośnie i rzuciły się do przodu. Liczyły na to, że człowiek nie zdoła ich zobaczyć. Kiedy cztery szczury zwaliły się na posadzkę z rozpłatanymi brzuchami, reszta zorientowała się, że olbrzym nie jest zwykłym człowiekiem. Mutanty zatrzymały się i najbardziej barczysty z nich warknął:

– Nie zwiedziesz nas, szczurze… Ludzi może oszkapisz, ale z nami ci nie wyjdzie…

– Obrażasz mnie, nazywając szczurem – syknął Human, opuszczając niby przypadkiem szablę.

– Tylko mutanty widzą w nocy – wtrącił z ponurą miną szczur z odciętymi palcami u lewej dłoni. – Skąd się tu wziąłeś, zdradziecka gnido?

– A gówno ci do tego – burknął Human i jeszcze bardziej opuścił szablę. Zerknął przy tym w okno, obawiając się pojawienia kolejnych napastników.

Ten z odciętymi pazurami zaatakował pierwszy. Skoczył do przodu, mierząc w gardło olbrzyma. Trzej pozostali próbowali trafić w brzuch. Tarcza przyjęła pierwsze uderzenie, miecz ugrzązł w drewnie, po czym zablokował pozostałe sztychy. Human rzucił tarczę w twarz najbliższego mutanta, kucnął i ciął go po pachwinach. Pozostali nadziali się na trzy szybkie młynki, prujące im na strzępy pyski. Kopnięcie odrzuciło ich aż do okna. Siła trafienia była tak wielka, że jeden ze szczurów wypadł z przeraźliwym piskiem na zewnątrz. W tym momencie drzwi do komnaty puściły i w progu ukazali się żołnierze księcia Syriusa. Human oparł się z ulgą o ścianę i spokojnie obserwował atak. W świetle przyniesionych pochodni posadzka wyglądała jak w rzeźni. Po kilku cięciach walka dobiegła końca.

– Dobra robota – pochwalił Humana nowy dowódca żołnierzy Syriusa. Olbrzym poznał go zaledwie dwa dni wcześniej. Zapamiętał tylko, że nosił śmieszne imię – Lalola. Jednak tylko imię miał zabawne. Reszta wyglądała ponuro i groźnie. Zbójeckie rysy i długie, czarne włosy nadawały Laloli wygląd młodego żebraka lub szalonego wędrownego akrobaty.

Human pochylił się nad rannym szczurem i odezwał się, patrząc mu w oczy:

– Skąd wiedzieliście?

– Żebyś zdechł… – syknął szczur.

– Porwali twojego kompana – wtrącił z boku Lalola. – To nas trochę zmyliło…

– Kto was nasłał? – po raz drugi zapytał Human.

– Śmierć wam pisana, a nie podboje – zaskowyczał głośno i jadowicie mutant. – Pora wytłuc tę waszą gadzią rasę i wyrównać krzywdy…

Olbrzym uklęknął na jedno kolano i chwycił szczura za ubranie pod szyją. Powoli uniósł go do góry. Pysk tamtego znalazł się blisko twarzy olbrzyma i prawie natychmiast rozległo się głośne kłapnięcie zębami. Trzask wyłamanych kłów zadźwięczał pod sufitem komnaty. Lalola wysunął klingę spomiędzy zakrwawionych warg szczura i z satysfakcją wytarł ją o jego ubranie.

– Macie, panie, pewne oko – podziękował olbrzym i przysunął mutanta blisko żaru w kominku. – A ty, szczurze, zaczniesz gadać albo ci palenisko w bebechach zmieszczę… Ciąłem cię głęboko, będzie war, oj, będzie war…

Mutant zobaczył, że jedna z dopalających się szczap zbliżyła się do jego krwawiącego brzucha i ze strachu wpadł w drgawki. Lalola zapalił fajkę i przyglądał się poczynaniom olbrzyma. Żołnierze wynosili trupy mutantów, a służba zabrała się za zmywanie posadzki. Kiedy rozżarzony koniec szczapy dotknął rany, szczur wyprostował się i jęknął:

– Stój! Będę gadał… Łapacza porwali dla pozoru… Dziecko ważne…

– Dla pozoru można wygarnąć ze dwie dworki – przerwał z powątpiewaniem Human. – Na co wam łapacz? Porachunki macie? Wyrok jakiś? Prywatę robicie za monety? Prawdy chcę, szczurze…

– Nie wiem – pisnął tamten ze strachem. – On pozór dał, nic więcej, panie… Dziecko miało być nasze…

Human opuścił go na posadzkę, przydepnął nogą jak kłodę i warknął:

– Co wiesz o dziecku?

– Gadają, że życie w nim mocne i śmierć usidla – wyjaśnił pospiesznie mutant. – Starzy chcą się ratować, chorzy życia zaznać, poranieni łby podnieść…

– Legendę mi tu podajesz – stwierdził sucho Human. – Byle łach wędrowny wyśpiewa mi to w karczmie…

– Życia ci nie wyśpiewa – zadrwił szczur.

Human odwrócił się do dowódcy i skinął głową, że skończył. Lalola pokazał palcem na mutanta i chwilę potem trzej żołnierze zabrali go na przesłuchanie.

– Książę chce cię widzieć. – W komnacie pojawiła się Uka, najmłodsza kochanka Syriusa.

Była szczupła, wysoka, a jej piersi sterczały jak pagórki. Zza długich czarnych włosów wyglądała proporcjonalna twarz z małym nosem i dużymi smutnymi oczami. Olbrzym polubił ją. Nie wywyższała się i zawsze znajdowała czas na krótki żart lub rozmowę. Należała do jednego z najstarszych i najlepszych rodów księstwa. Kochanką została z własnej woli. Pokochała starego Syriusa, zapatrzyła się w jego siwe włosy i chudą postać. Była mu wierna i nigdy nie dawała powodów do zazdrości.

– Prowadź, pani – uśmiechnął się Human i ruszył do wyjścia z komnaty.

– Jesteś zmartwiony – odezwała się cicho Uka. – Twój przyjaciel zniknął, ale pościg już wyruszył…

– Idalgo da sobie radę, pani – Human próbował sam siebie pocieszyć. – Gorzej, że nawała straszliwa idzie na księstwo. Ludy zwiedziały się, że dziecko u księcia i każdy chce je przywłaszczyć. Krepor już teraz rozbity, Pandab na kolanach przed szczurami, barbarzyńcy lada chwila zaatakują od morza, a pellegrisi zaczną polować jak nigdy dotąd. Życie, które ubija śmierć, warte jest wszystkich królestw świata, pani… I te psy o tym wiedzą.

Uka nie odezwała się. Stanęli przed rzeźbionymi ręcznie podwójnymi drzwiami do komnaty księcia. Zapukała. Klamka opadła na dół i jedna połowa drzwi uchyliła się. Kochanka weszła pierwsza i zbliżyła się do księcia. Siedział na potężnym drewnianym fotelu wyściełanym miękkim płótnem. Wyglądał jak zasuszony flaming bez piór. Spod krzaczastych, siwych brwi wpatrywało się w olbrzyma bystre oko. Jeżeli w spojrzeniu mogła się mieścić władza i siła, to tak właśnie patrzył stary Syrius. Drugi oczodół był martwy. Tkwił w nim duży, idealnie oszlifowany diament. Jeden z największych, jakie kiedykolwiek znaleziono.

Human podszedł do fotela i skłonił lekko głowę. Zauważył, że nie spodobało się to dwóm żołnierzom pilnującym księcia. Byli grzeczni, ale w ich wzroku zatańczyły chłodne iskierki. Human uśmiechnął się półgębkiem i poprawił zakrwawioną rękojeść szabli.

– Doszło do mnie, że uratowałeś dziecko i jego matkę – odezwał się przyjaźnie książę. – Podobno twoja broń nosi stygmat ciemności… To stare dzieje, nikt już o tym nie opowiada. Czy to prawda?

– Tak, książę – potwierdził zdziwiony olbrzym. – Stygmat jest, ale nie wiem, jak go czytać… Z cyrku wyniosłem walkę, a czytacze nie umieli pomóc…

– Pomogę ci – uspokoił go Syrius. – Na moim nożu znajdziesz taki sam stygmat. Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć… – Książę przerwał i pogłaskał dłoń Uki. – Mam tu czytacza, który ze starych pochodzi i w gwiazdach widzi. On dla mnie pewny, a ty zasłużyłeś…

Human wysunął ostrożnie szablę z pochwy i podniósł ją wyżej do światła. W migocącym ogniu pochodni wbił wzrok w sylwetkę kota, któremu w zależności od kąta patrzenia znikały oczy. Nikt z ludzi, jakich dotychczas spotkał, nie potrafił tego wyjaśnić. Żelazo z dawnych kuźni kryło w sobie coś więcej niż kształt. Olbrzym wiedział, że dotychczas posługiwał się wyłącznie formą. Człowiek, od którego dostał kiedyś szablę, nie był zbyt rozmowny. Nauczył go sztuki walki, zapoznał z cyrkiem i odszedł. Kiedy umierał, pokazał Humanowi stygmat na klindze i szepnął: – Ślepia niby zwykłe, co? Raz są, raz ich nie ma… Jak życie, jak to prawdziwe życie, chłopcze…

Human podniósł zdziwione spojrzenie na księcia. Wydawało mu się, że łączy ich jakaś tajemnica. Syrius też to wyczuł, ponieważ jego rysy nagle zmiękły i przez chwilę odsłoniły głęboko ukrytą łagodność. Kiedy odwracał oko w kierunku wyłaniającego się z cienia czytacza, znów patrzył twardo i czujnie. Jag, znawca gwiazd, przypominał zasuszony liść. Był niskiego wzrostu, chudy i przygarbiony. Podpierał się zwykłą drewnianą laską. Jego ubranie nosiło ślady częstych reperacji, a ciemny kolor zdradzał upodobanie do skromności. Zatrzymał się przed Humanem i bez słowa wziął szablę z jego rąk. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na stygmat, by odwrócić głowę do księcia i szepnąć:

– To on, panie.

– A jeśli Blanko zginął i szabla poszła w obce ręce? – zapytał tak samo cicho Syrius.

– Stygmat ciemności działa tylko we właściwych rękach, panie – odparł spokojnie czytacz.

– Pewien jesteś? – nie ustępował książę.

Human milczał i ze zdziwieniem słuchał wykształconej dworskiej mowy. Wiedział, że rozmowa dotyczyła spraw, w jakie był wplątany, nie potrafił jednak niczego zrozumieć. Z niepokojem wpatrywał się w starczy profil Jaga.

– Widziałem trupy – wyjaśnił czytacz. – Patrzyłem na walkę…

– Jakże to, panie? – Human zareagował odruchowo. – Gapiliście się na komnatę, kiedy te ścierwa chciały mnie zarąbać?

– Czasami dobrze jest wiedzieć, na kogo patrzymy – odpowiedział mu z filozoficznym spokojem i uśmiechem na ustach Jag. Znów spojrzał na księcia: – To on, panie…

W komnacie zapadła cisza. Syrius wstał i podszedł do olbrzyma. Sięgnął po szablę i swój nóż. Porównywał stygmaty. Widać było, że starał się ukryć wzruszenie. Human również przyglądał się stygmatom i nadal niczego nie rozumiał. Jag wyjął z kieszeni suszone jabłka i włożył do ust. Jego szczęki poruszały się rytmicznie i silnie. Wydawał się całkowicie obojętny na to, co przed chwilą powiedział. Poza tym znów narastało w nim pożądanie. Znów jego ciało domagało się kobiety. Z trudem opanował słabość i nie zmienił wyrazu twarzy. Namiętność była chora i niebezpieczna. Dlatego musiał ją starannie ukrywać. W końcu książę podniósł spojrzenie na Humana i uśmiechnął się.

– Stygmaty zostały nacechowane. – Jego głos zabrzmiał tak, jakby dyktował list do innego królestwa. – Jeśli są prawdziwe, a na pewno są… Musimy to zrobić obaj – podał olbrzymowi szablę. – Trzymaj za ostrze i przyłóż stygmat dokładnie do mojego… – Książę również chwycił za ostrze swojego noża i oba stygmaty powoli dotknęły się. – Długo to trwało…

Jag położył dłoń na połączonych ostrzach i zacisnął ją w pięść. Zamknął oczy i stał w bezruchu. Dopiero teraz zaczęło się dziać coś dziwnego. Human obserwował ostrza, które powoli zmieniały barwę. Najpierw straciły połysk i zrobiły się srebrne. Po chwili pojawił się odcień żółci. Kiedy wyłonił się kolor palonej pomarańczy, czytacz otworzył oczy i cofnął dłoń.

– Jesteś synem księcia Syriusa. Jesteś nim, chociaż byłeś przeznaczony śmierci… – powiedział z drżeniem w głosie Jag.

– Nie kpijcie ze mnie, panie – odezwał się nieufnie olbrzym. – Matki nie znałem, ojca… Pamiętam tylko mojego opiekuna. Zwali go Blanko…

– Blanko był zaufanym księcia – wyjaśnił pospiesznie czytacz. – Czy mogę mówić otwarcie, panie?

Książę odwrócił się i dał znak swoim żołnierzom, aby wyszli. Zrobili to bez słowa, chociaż zdarzyło się to po raz pierwszy. Słyszeli od swojego dowódcy, że taki rozkaz może kiedyś paść, ale nigdy nie myśleli o tym poważnie. Od urodzenia wychowywani byli dla księcia i żyli niemalże dosłownie w jego cieniu. Tego wymagało bezpieczeństwo. Tym razem zrozumieli jednak, że wydarzyło się coś wyjątkowego, że ich pan musiał się czuć naprawdę bezpieczny w otoczeniu czytacza i barczystego olbrzyma z szablą. Drzwi od komnaty zamknęły się.

– Mów, czytaczu, mów prawdę mojemu synowi… – powiedział książę i powoli wrócił na swój fotel.

– Kiedyś, bardzo dawno temu, książę był młodzieńcem, który zakochał się w dziewczynie bez rodowodu i bez monet… – zaczął ze wzruszeniem Jag. – Młodość ma swoje prawa… Ukrywali swoją tajemnicę pod groźbą utraty gardła. Ja byłem tym, który uczył młodego księcia wszystkiego, co wiem… Poddałem się, zawiodłem zaufanie jego ojca. W tajemnicy pomagałem młodym spotykać się i cieszyć życiem. Kiedy dziewczyna zaszła w ciążę, nie było odwrotu… Książę musiał to skończyć, inaczej oboje zostaliby rozerwani końmi. Zanim pożegnał dziewczynę, wybłagał na mnie przyrzeczenie, że wymyślę sposób, aby jego syn kiedyś się odnalazł. Ta stara szabla i ten nóż zostały zabrane z pola bitwy w Górach Asty… Obrobiłem je i wyryłem na nich dwa identyczne stygmaty ciemności…

– Ciemności… – powtórzył cicho Human. Stał nieruchomo i wpatrywał się w usta czytacza.

– Tak, chłopcze – potwierdził czytacz. – Zrobiłem to, ponieważ twoja matka nie była czysta…

– Panie – szepnął z lękiem w oczach olbrzym. – Co gadacie?

– Miała we krwi mutanta. – Skrzypnięcie fotela księcia zabrzmiało jak okrutne potwierdzenie prawdy. – Ktoś, gdzieś, kiedyś spłodził mutację, którą nosiła również twoja matka… Piękna i mądra… Kocia mutacja, chłopcze. Jeśli wiesz, co to oznacza, to…

– Mutant ze mnie – stwierdził spokojnie Human. – Blanko miał rację. Kryć mi to kazał i w nocy ślepego udawać. Gadał, żem człowiek, tylko trochę spaprany… Dobry był z niego przyjaciel… A moja matka? Żywa?

– Kiedy cię powiła, Blanko jej pomagał – kontynuował Jag. – Monety dostał od księcia i musiał sobie radzić. Szpiegów nie brak. Ukrywali się w Pandabie, wędrowali przez Lasy Orchy, mieszkali w Lombardii i żyli w osadach nad jeziorami… Blanko opiekował się twoją matką do końca. Miałeś rok, kiedy barbarzyńcy z Szybgadii najechali zameczek na pograniczu Pandabu i krainy karłów. Walka trwała długo. Blanko próbował się z wami przebić, ale zagarnęli was poza murami… Opowiadali mi potem wędrowni żebracy, że jakiś mąż bez znaków i z szablą przebił się przez blisko stu barbarzyńców i z dzieckiem uszedł. Długo jeszcze śpiewali pieśni o nieznajomym, który posiadł sztukę walki jak niewielu znanych mistrzów. Twoja matka padła w największym starciu. Kiedy ostrze topora rozrąbało jej plecy, Blanko chwycił cię pod pachę i przebijał się dalej. Nigdy nie widziałem człowieka, który tak robił szablą albo mieczem. Rodzina to była mistrzów, a on z niej najlepszy…

Human odszedł do okna i ukradkiem otarł łzę. Pamiętał pozorny chłód i obojętność Blanka. Przypominał sobie brak odpowiedzi, kiedy pytał o matkę lub ojca. Stary szermierz skłamał, że znalazł go na trakcie i przygarnął. Dopiero teraz Human zrozumiał, dlaczego to robił. O takiej wierności i oddaniu dla swojego pana słyszał wyłącznie w pieśniach. Blanko poświęcił się wychowaniu syna księcia Syriusa. Zniknął tak, jak należało. Uchronił głowę księcia i chłopca. Kiedy monety skończyły się, nigdy nie poprosił o nowe. Zatrudnił się w wędrownym cyrku i tak spędził swoje życie.

Do drzwi komnaty ktoś zaczął się dobijać. Książę ukrył wzruszenie i głośno zawołał:

– Wejść!

Posłaniec z Kreporu przypominał więźnia, którego po kilku latach wyciągnięto z lochu. Był brudny, pokrwawiony i śmierdział z daleka. Poza tym słaniał się ze zmęczenia. Stanął przed Syriusem na rozedrganych nogach i próbował się pokłonić. Nie zdołał jednak utrzymać równowagi i runął na posadzkę komnaty. Dwaj strażnicy księcia natychmiast podnieśli go i przytrzymali. Żaden z nich nawet się nie skrzywił. Human z trudem zrobił to samo. Smród podartego i gnijącego ubrania rozniósł się po całym pomieszczeniu. Książę skinął ręką, że gotów jest wysłuchać wieści. Pozwolił również wszystkim zostać. Posłaniec zamknął oczy i odtworzył z pamięci treść wiadomości:

– Król ukrywa się w górach. Mutanty idą na księstwo. Uderzenie małych oddziałów przygotowane. Głód, zniszczenia i mordowanie szlachetnie urodzonych. W razie napadu na zamek król zaatakuje tyły szczurów.

Książę dał znak i strażnicy wynieśli zasypiającego im na rękach posłańca. Syrius podszedł do okna i zapatrzył się w dal. Było widno, a powietrze wydawało się wyjątkowo przejrzyste. Na horyzoncie wiły się wstążki dróg, odcinały się ostro kontury gór i olbrzymie połacie lasów. Książę pokiwał głową ze smutkiem i spojrzał na Jaga. Diament w martwym oczodole błysnął w świetle pochodni. Znawca gwiazd odpowiedział podobnym spojrzeniem, po czym oparł Humanowi rękę na ramieniu.

– Mutanty zaatakowały księstwo – odezwał się pewnym głosem.

– Jakże to, panie? Posłaniec… – Olbrzym próbował dać wyraz swojemu niedowierzaniu.

– Dymy widać – wtrącił Syrius. – Szczury zaczęły nas palić. Twój przyjaciel w rękach losu. Nam pora zabrać się do obrony. Zostaniesz czy pojedziesz?

Human nie zastanawiał się nawet nad odpowiedzią. Pokłonił się i ruszył do drzwi. Na progu odwrócił się i uśmiechnął.

– Trza go odbić – powiedział zdecydowanie. – Blanko mawiał, że przyjaciel jest jak krew. Kiedy jej nie ma, życie ulatuje… Wrócimy, panie, wrócimy rychło. Może nawet jaką watahę skrzykniemy po drodze. Byle tylko żyw był…

– Dam ci ze dwóch konnych – zaproponował książę.

– Nie trzeba, panie – odmówił zdecydowanie olbrzym. – Samemu łatwiej się uwinąć…

Na zamkowym korytarzu spotkał Tantrę z dzieckiem na ręku. Dotknęła jego twarzy. Końce jej palców delikatnie przesunęły się po czole, oczach i policzkach. Kobieta była poważna i skupiona. Human miał wrażenie, że wcale go nie zauważa, że robi coś, o czym zwyczajny świat opowiadał tylko w bajkach. Stał spokojnie i pozwolił jej skończyć. Wreszcie cofnęła dłoń i cicho odezwała się:

– Twoja śmierć może się powtórzyć tylko raz… Mój świat zmienia się, powiększa i pokazuje obrazy, które nigdy tutaj nie powstały… Nie wiem, dlaczego, nie wiem, po co… I słowa są jakby nie moje i w środku nie to samo… Pamiętaj, że twoja śmierć może się powtórzyć tylko raz… Mój syn, mój Ryjad, rośnie razem ze mną. Wróć do nas… Barwa twojej szabli też jest inna… Może jego czerwone oczy zapatrzą się w twoją szablę? Czy słyszysz ten obcy głos?

– Pora na mnie – stwierdził lakonicznie Human. – Idalgo ma moje życie, a ja mam jego. Zostań tutaj i chroń się… Wszystko dziś zgłupiało, nawet czas…

– Czekamy na was… – Tym razem Tantra mówiła normalnie. – Ja i mój syn. Może tak właśnie miało być? Sami najlepiej będziecie wiedzieli…

Zamek przygotowywał się do obrony. Mieszkańcy gorączkowo pomagali żołnierzom znosić na mury dodatkowe kamienie, strzały i dzidy. Na dole, na głównym placu zamkowym, rozstawiano olbrzymie kadzie, w których miała się gotować woda. Oficerowie Syriusa rozdawali broń najsilniejszym mężczyznom. Nieliczne kobiety, te, które potrafiły strzelać z łuku, dostawały po kilkadziesiąt strzał i miejsce na murach. Nawet dzieci włączyły się do przygotowań. Mali chłopcy zbierali niewielkie kamyki, upychali nimi kieszenie i przysięgali sobie, że trafią nimi wroga. Human zauważył również, że kilkanaście doskonale wyszkolonych oddziałów konnych zajmowało pozycje z boku obok stajni. Rozpoznał barwy, które pamiętał u Pinta. Na czele konnicy Syriusa stał już ktoś nowy. Barczysty, śniady mężczyzna, z krótko ostrzyżoną brodą i srebrną obrożą na szyi. Human nie wiedział, co to oznaczało, ale przeczuwał, że było to coś wyjątkowego.

Przy bramie natknął się na Maquiego, który po dotknięciu dziecka wyzdrowiał i powrócił do dawnej siły. Stary zwiadowca siedział na koniu, poprawiał zapięcia czarnej kurtki i wkładał czapkę z metalowymi ochraniaczami na uszy. Olbrzym nie musiał zgadywać, dlaczego go tutaj spotkał. Skinął tylko głową i to wystarczyło. Maqui wyjechał z nim poza bramę zamku.

– Jest tylko jedna droga – odezwał się Maqui, kiedy znaleźli się w lesie. – Stary trakt…

– Śmierci szukasz? – zdziwił się Human. – Nie znam żadnego, który dał radę tym wykrotom. A sam nie próbowałem, bo…

– Pojedziemy brzegiem – przerwał zwiadowca. – Najwyżej pellegrisi nas dopadną. Na tych mamy miecze i konie. Chyba że na szczury chcesz się wypuścić…

Human nie odezwał się. Spojrzał tak, że Maqui zrozumiał. Natychmiast skręcił konia w stronę traktu. Jechał pomiędzy drzewami z ręką wiszącą wzdłuż ciała i wysoko uniesioną głową. Jego szyja kręciła się bez przerwy we wszystkich kierunkach. Zwiadowca wąchał powietrze, wypatrywał śladów wroga i nasłuchiwał. Olbrzym jechał za nim w znacznej odległości i również starał się wyczuć niebezpieczeństwo. Słońce prażyło bezlitośnie, a brak wiatru jeszcze wzmacniał upał. Gdyby nie gałęzie, obaj już dawno zatrzymaliby się na odpoczynek i poszukali strumienia.

Na granicy z Kreporem natknęli się na oddział zwiadowców. Mutanty poruszały się ostrożnie, starając się nie wejść na trakt. Jeźdźców było ośmiu. Human rozpoznał wśród nich człowieka. Wydawało się, że szczury go słuchały. Poruszał się trochę niemrawo, widać było, że rany ma płótnem owinięte i słabo jeszcze wygojone. Human nie mógł wiedzieć, że Waldo dołączył do mutantów, wkupując się koroną znalezioną przy siodle konia, którego skradł Bathy. Maqui zza drzew obserwował zbliżający się oddział i naciągał kuszę. Dziwił się, że szczury odważyły się zapuścić tak blisko starej drogi. Domyślił się jednak, że mógł to być wpływ człowieka. Handlarz niewolników nawet z daleka wyglądał groźnie. Oddział zatrzymał się w pobliżu kryjówki Maquiego. Waldo podniósł rękę i nakazał szczurom wąchać powietrze. Robiły to zachłannie, tak jakby chciały przypodobać się swojemu zarośniętemu jak zwierzę dowódcy. W powietrzu pozbawionym podmuchu wiatru mutanty zdołały wychwycić zapach zwiadowcy. Kiedy jeden z nich rzucił się z mieczem w stronę drzew, za którymi czaił się Maqui, pozostałe z cienkim piskiem pognały za nim. Na miejscu pozostał tylko Waldo.

Zwiadowca trafił szczura dokładnie w gardło. Kolejna strzała przebiła kurtkę drugiego mutanta. Maqui skręcił konia i rzucił się do ucieczki. Gnał przez krzaki w stronę Humana. Olbrzym cierpliwie czekał, aż zwiadowca zatrzyma obok niego konia, a spomiędzy gęstwy wynurzy się pierwszy z pościgu. Szabla w kolorze palonej pomarańczy zawisła w powietrzu; Human gotował się do cięcia. Szczury, które galopowały jeden za drugim, nie spodziewały się żadnego ataku. Zwycięstwa w Kreporze sprawiły, że straciły czujność. Łeb pierwszego z nich jeszcze nie spadł na ziemię, kiedy dwa następne poleciały w dół. Pozostałe mutanty zauważyły Humana i z wściekłym charczeniem rzuciły się na jego szablę. Maqui zdążył już jednak naciągnąć kuszę i wystrzelić. Ostatni z pozostałych przy życiu szczurów próbował przebić olbrzyma sztychem, ale zanim ostrze doszło do celu, poczuł szarpnięcie i zobaczył swój miecz spadający na ziemię wraz z odciętą dłonią. Ból i przerażenie zlały się w jego mózgu w jedno. Na krótko. Zwiadowca dźgnął go mieczem w brzuch i kopnięciem strącił z konia. Obaj nie przyglądali się swoim ofiarom. Pognali konie, kierując się w stronę pozostałego przy życiu człowieka. Tamten nie uciekał. Stał spokojnie i sprawiał wrażenie kogoś, na kim piski i charczenie umierających szczurów w ogóle nie robią wrażenia. Na widok atakującego Humana wyciągnął miecz i przygotował do walki. Był jednak zbyt powolny, aby złożyć się chociaż do jednego cięcia. Olbrzym bez wysiłku wyłuskał mu z dłoni miecz i ogłuszył uderzeniem rękojeści. Było po wszystkim.

– Czegoś go nie ubił? – zapytał lekko rozdrażniony zwiadowca. – Od razu widać, że zdrajca albo najemny…

– Języka nam trzeba – wyjaśnił spokojnie Human.

Zeskoczył z konia i pochylił się nad nieprzytomnym handlarzem. Tamten zaczynał powoli dochodzić do siebie. Otworzył oczy i próbował wstać. Zakręciło mu się jednak w głowie i opadł na kolana. Na czole miał wielki guz, z którego ściekała krew. Waldo pomacał ranę i dotknął swoich żeber. Był obolały i wściekły. Łypnął krzywo na Humana i splunął pod nogi Maquiego.

– Czego chcecie? – warknął ochrypłym głosem.

– Zawrzyj pysk, kundlu, bo ci go w mrowisko wepchnę – nie wytrzymał zwiadowca. Po śmierci Pinta stał się bardziej drażliwy i widział świat wyłącznie w czarnych lub białych barwach. Teraz robił wszystko, żeby kudłatego barbarzyńcy nie poczęstować sztychem i nie zostawić na pożarcie zwierzętom.

– Sam jesteś kundel – odszczeknął się hardo Waldo.

– Gadaj lepiej, skąd przybywasz… – wtrącił spokojnie olbrzym – Ile wojska i kto prowadzi? Co knują te szczurze ścierwa?

– Cmoknij mnie w rzyć – zaśmiał się ponuro handlarz.

– Może i cmoknę – odparł z nagłym zainteresowaniem Human. – Czas mnie goni, ale chyba cię cmoknę…

Maqui podniósł ze zdziwienia oczy. Ręce olbrzyma chwyciły handlarza za bary, poderwały do góry i z łatwością przytrzymały.

Waldo szarpnął się, ale ból w kościach sprawił, że natychmiast się uspokoił. Human podetknął koniowi pod paszczę pośladki handlarza i rozkazał:

– Ugryź…

Zwierzę szkolone do walki w tłoku zareagowało normalnie. Wielkie końskie zęby trzykrotnie wbiły się w pośladki handlarza. Waldo dopiero teraz zaczął się szarpać. Wył przeraźliwie i próbował bronić się nogami. Kiedy dostał kopniaka w krwawiące pośladki i zwalił się na ziemię, zrozumiał swój błąd. Jęknął cicho i z nienawiścią zacisnął zęby.

– Gadaj teraz – odezwał się Human, poklepując konia po szyi.

– Mutanty idą na starego Syriusa ze wszystkich stron. – Z zajadłą i złośliwą satysfakcją zaczął tłumaczyć Waldo. – Od wschodu, południa i zachodu was duszą… A od północy płyną już łodzie Abotta z Szybgadii… Mało wam? O dzieciaku wiem… Podobno życie wraca i choroby leczy. Nie utrzymacie go, szczury was zagryzą…

– Łapacza szukam – przerwał mu Human. – Idalga ze szponem na skroni…

– Dziewkę byś lepiej wychędożył… – zaśmiał się krzywo handlarz. – Szczury już go pewnie zepsuły. Słyszałem o nim, ale na oczy nie widziałem…

Human skinął głową w milczeniu, wyjął sznur i zarzucił handlarzowi na szyję. Zanim tamten zorientował się, o co chodzi, był już związany i zarzucony na koński grzbiet jak worek. Maqui wyrwał z ziemi kępę trawy i wetknął handlarzowi w gardło. Wiedział, co ma robić, i nie starał się okazywać niezadowolenia. Olbrzym wskoczył na konia i podjechał do zwiadowcy.

– Książę potrzebuje języka – szepnął, pochylając się nad Maquim. – Jeśli szczęścia nie zbraknie, to go znajdę. Pojadę przy trakcie…

Zwiadowca dosiadł konia i pociągnął za sobą wierzchowca ze związanym handlarzem niewolników. Miał przeczucie, że nie powinni się rozstawać. Polubił olbrzyma i wolałby go nie opuszczać. Drogi i lasy zapchane były wrogimi wojskami, a pellegrisi i setki przypadkowych band zagrażali każdemu samotnemu jeźdźcowi. Human odczekał, aż Maqui zniknie w gęstwinie, po czym ostro pognał w stronę Kreporu.