175126.fb2 Prawo ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

Prawo ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

12

Human poruszał się bardzo ostrożnie. Kilkakrotnie dostrzegał sunące na północ oddziały mutantów i starannie ukrywał się przed nimi w krzakach. Niekiedy w ostatniej chwili zbaczał z wąskich dróżek przy starym trakcie i zatrzymywał się za drzewami. Szczury nie zauważały go. Były tak pewne siebie i tak bardzo pochłonięte marszem na księstwo, że nie zwracały uwagi na drobiazgi. Wszędzie widać było pośpiech. Czasami olbrzym trafiał na ślady walki i mijał jeszcze świeże trupy. Zwykle znajdował mutanty i strażników królestwa. Potyczki były zajadłe i nikt nie brał jeńców. Walczono do ostatniego przeciwnika. Human rozpoznawał cięcia zadane już po bitwie. Rannych, którzy przeżyli, dobijano, podcinając gardła.

Zdarzało się również tak, że Human wynurzał się z lasu, wjeżdżał na polanę i zatrzymywał wśród dziesiątków martwych ciał. Szczególnie zajadłe były boje szczurów z pellegrisami. Wówczas poodgryzane palce, ręce i nosy leżały prawie wszędzie. Porwane pazurami brzuchy i strzaskane na miazgę czaszki wleczono całymi kilometrami. Ani jedni, ani drudzy nie poddawali się. Tak walczyli tylko ci, którzy nienawidzili się bardziej od ludzi.

Po kilkunastu dniach Human zauważył, że las rzednie. Drzewa stawały się wyższe, a krzaki bardziej przejrzyste. Trudniej było znaleźć kryjówkę i łatwiej wpaść w ręce wroga. Olbrzym żuł suszone mięso i kłusem posuwał się do przodu. Domyślał się, że w pobliżu powinien znajdować się obóz mutantów. Na drogach napotykał coraz więcej wozów i kolumn z niewolnikami. Wszystkich pędzono na wschód. Zwykle kobiety, dzieci i mężczyźni wędrowali w otoczeniu kilkunastu konnych szczurów. Szli tam, gdzie zamierzano ich wykorzystać i zabić. Jeńców było tak wielu, że mutanty przestały się o nich troszczyć. Rzadko podawały wodę, a jeszcze rzadziej jedzenie. Ludzie padali na drogach, umierali ze zmęczenia lub byli dobijani mieczami. Dzieci zostawały bez matek, ojcowie bez rodzin, a młode dziewczęta wybierano dla szczurów do zabawy. Niebezpieczeństwo wzrastało. Olbrzym wiedział, że stał się widoczny i w każdej chwili jakiś oddział mógł go zaczepić. Do tej pory chronił go mnisi habit, zdarty na drodze z trupa barczystego mutanta.

Pojawiły się pierwsze pagórki, oznaka, że wysokie góry Kreporu lada chwila mogły zarysować się na horyzoncie. Ziemia stała się skalista, a drzewa smuklejsze i wyższe. Human sypiał przytulony do konia, który kładł się posłusznie na ziemi i nie wstawał, dopóki jego pan nie obudził się. Tylko dlatego przetrwał chłód nocy i mógł nie rozpalać ogniska. Żywił się wyłącznie zapasami suszonego mięsa i owoców, znajdowanymi w torbach zabitych szczurów lub strażników. Nie odzywał się do nikogo i nie odpowiadał na pytania. Wiedział, że zainteresowanie losem łapacza może im obu tylko zaszkodzić. Dodatkowo musiał uważać na przytroczone do siodła, starannie owinięte w koce, dwa miecze Idalga. Dla zmyślnego złodzieja nie było problemem wysupłanie broni, która dla znawcy mogła stanowić prawdziwy majątek.

Human schudł, a jego policzki zapadły się. Coraz częściej łapał się na tym, że podsłuchuje przypadkowych ludzi. Na drogach pełno było usłużnych i głodnych donosicieli. Węszyli wśród sunących za mutantami taborów niewolników, jeńców i włóczęgów, których nawet szczury nie potrafiły zniszczyć. Wystarczyło zwrócić na siebie uwagę i jak spod ziemi pojawiał się oddział w habitach i z mieczami w dłoniach.

Krepor ugiął się, przegrał i płacił cenę za swoją dawną dumę i potęgę. Mutanty nie przebierały w środkach i na każdym kroku upokarzały mieszkańców królestwa. Na drogach zaczęły pojawiać się krzyże ze zwisającymi resztkami ludzkich ciał. Od czasu do czasu w spalonych wsiach i osadach olbrzym zauważał nagie dziewki i młodzieńców w dybach. Kto chciał, chędożył ich dla uciechy i szedł zaspokojony dalej. Pogarda dla wszystkiego, co kreporskie, stawała się coraz bardziej widoczna.

Mutanty poczuły się pewnie i nie zasłaniały już szczurzych pysków kapturami. Bezczelnie i pogardliwie naśmiewały się z tych, które kapturów nie zdejmowały. Human wiedział, że niedługo może się spodziewać momentu, kiedy ktoś go odkryje. Z każdym dniem zbliżał się do głównego obozu. Po drodze minął pięć mniejszych, ale nigdzie łapacza nie znalazł. Dwa razy zapytał o przyjaciela wędrownych żebraków. Potwierdzili, że mijał ich oddział szczurów, które wiozły chudego, wysokiego mężczyznę ze szponem wytatuowanym na skroni. Za godziwą zapłatę i ze strachu przed jej utratą woleli trzymać język za zębami.

Kiedy Human dotarł do obrzeży obozowiska, słońce wyznaczało już środek dnia. W górach nie dokuczało tak, jak na nizinach. Łagodny wiatr studził ostre promienie i przynosił z sobą charakterystyczną, mdłą woń mutantów. Wokoło obozu rozłożyło się tysiące handlarzy, złodziei, kucharzy, przemytników, dziewek, najemnych żołnierzy i bandytów, rzemieślników i włóczęgów, żebraków i wędrownych artystów. Błyskawicznie powstawały zajazdy i rodziły się nowe majętności. Krzyżowały się rasy i nikt niczemu się nie dziwił. Wrzaski, zdrada, bijatyki, donosicielstwo i pijaństwo opanowały północny kraniec gór Krepom.

Human zbliżył się do drewnianej, masywnej bramy prowadzącej do głównego obozu mutantów. Trzy pilnujące jej szczury snuły się smętnie tam i z powrotem, wypatrując zachodu słońca. Wtedy właśnie mogły zejść z warty i nacieszyć się wojną. Olbrzym skrzywił się i pokiwał z pogardą głową. Palisada, którą otoczono obóz, nie pozwalała zajrzeć do środka. W otworach na górze poruszały się co najwyżej szczurze pyski, wypatrujące niebezpieczeństwa. Olbrzym oparł się o stragan z warzywami, pogłaskał konia po chrapach i poprawił kaptur. Materiał niewygodnie wrzynał się w kark, a widoczność ograniczała się do wąskiej szczeliny z przodu.

– Złaź z drogi, bo jeńców wiedziemy! – Za plecami Humana rozległ się piskliwy głos.

Olbrzym odsunął się, rzucając spojrzenie na związanych sznurem ludzi. Wtedy poczuł, że w jego głowie wybucha ogień. Z wrażenia o mało nie zsunął kaptura. Na jednym ze zmęczonych wierzchowców siedziała Bathy, córka jubilera Herlinga. Poznał ją po włosach, pięknym profilu i kształtnej sylwetce. Dziewczyna była związana, jej ubranie podarte, a na twarzy zwracał uwagę duży siniak. Ręka Humana opadła gwałtownie na szablę. Olbrzym rozejrzał się po straganach i ocenił sytuację. Wszędzie panował tłok i snuły się szczurze patrole. Nie znał gór, nie widział lasu, w którym mógłby się schronić, i dostrzegał kusze, wiszące przy siodłach mutantów. Mimo tego gotów był zaryzykować i odbić dziewczynę. Zauważył, że obok niej jechał tak samo związany i znacznie bardziej pobity młodzieniec. Dopiero po chwili olbrzym uświadomił sobie, że podobnie jak książę Syrius chłopak nie miał oka. Oczodół był pusty, a wokół zakrzepłej krwi wirowały setki drobnych muszek. Human rozpoznał barwy królewskich posłańców. Zrozumiał, dlaczego pozostawiono ich przy życiu. Z ręką na rękojeści szabli przyglądał się, jak konwój staje przed bramą obozowiska. – Paskudny widok… – Obok uszu Humana rozległ się spokojny szept. Olbrzym odwrócił się i spod kaptura spojrzał na włóczęgę z wielkim kosturem w dłoni. Nie musiał zgadywać, że miał do czynienia ze ślepcem. Oczy Glassa nie miały źrenic. Przypominały dwie wiśniowogranatowe dojrzałe śliwki.

– Jakże to ślepiec takie rzeczy widzi? – zapytał nieufnie. – Kpisz, człeku, czyś naprawdę zdrowy?

Glass uśmiechnął się łagodnie i pokazał palcem w górę. Odezwał się tak samo przyjaźnie, jak zaczął:

– Myślę sobie, panie, że obaj wąchamy to samo powietrze i tak samo czujemy jego ciepło… Świat ma w sobie ruch i tego nie da się zatrzymać. Wszystko, co znam, swojskie jest… Ja tylko rozpoznaję ruch, nic więcej… Wasz wymach też po swojsku idzie, a może i miejsca więcej zajmuje…

Human wysłuchał ślepego włóczęgi i nadal nieufnie zapytał:

– Pokręcony jesteś, prawda?

Tym razem twarz ślepca zakrył szeroki uśmiech. Nawet jednokolorowe oczy lekko pojaśniały. Dotknął ramienia olbrzyma i ścisnął.

– Czujesz? – zapytał z odcieniem wesołości w głosie. Human z zaciekawieniem skinął głową. Zdziwienie walczyło w nim z irytacją. – Ja tak samo. – Ślepiec cofnął dłoń. – Widzisz ludzi i targ? – Human znów potwierdził. – Ja też… Zostawiają ślady… W powietrzu…

– Gadasz jak czytacz… – stwierdził Human. – Szpieg z ciebie żaden, bo mnie nie wydałeś… Nigdy cię nie widziałem, a gadasz, jakbyś mnie znał. W czary nie wierzę, ale śmierdzi mi to magią…

– Dla mnie słowa mogą być jak oczy – odparł włóczęga, wciągając nosem zapach pieczeni, dochodzącej na ognisku nie opodal. – Dziewczyna rzekła mi o tobie i łapaczu. Szuka was, od kiedy jej ojciec gardło położył we własnym domu…

– Jubiler Herling zadźgany? – Głos Humana zdradzał niecierpliwość.

– Ten sam – potwierdził ślepiec. – Napadnięty, zadźgany i okradziony przez niejakiego Zdeba, dowódcę straży w Grwaldzie… Wieści szybko się rozchodzą. Tamten z mutantami ponoć trzyma. Sam słyszałem, że córki Herlinga szuka, bo ładna i monety mogła zabrać…

– Zdeb – syknął pod nosem Human. – Znam to ścierwo. A ty kto? Skąd znasz dziewczynę?

– Broni twojej chcę dotknąć – odpowiedział zagadkowo włóczęga. – Nic tak nie gada o człowieku, jak jego miecz…

Human skrzywił się nieufnie, cofnął, po czym ostrożnie odchylił habit. Był przygotowany na atak i gotów skręcić ślepcowi kark, gdyby ten próbował wyszarpnąć znienacka szablę. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Glass delikatnie dotknął broni i przesunął po niej dłonią. Olbrzymowi wydawało się, że włóczęga przez moment wzruszył się i z trudem pohamował łzy. Dotykał rękojeści szabli tak, jakby po wielu latach witał się ze starym znajomym. Human pomyślał, że w ten sposób krzyczy tęsknota za młodością i być może utraconym wzrokiem.

– Stara robota – westchnął w końcu ślepiec i zabrał rękę z szabli. – Szabla… Niewielu teraz umie nią robić. Miecze wybierają, do sztychu się sposobią, a nie do cięcia… Szkoda, szabla szlachetniejsza. Gdzieś ją znalazł, panie?

– Skąd, człeku, wiesz tyle o broni? – odpowiedział pytaniem Human. – Może z Lombardii idziesz? Rzemiosłem się tam parałeś?

Włóczęga potrząsnął kosturem i zaśmiał się smutno. W twarzy miał coś, co nakazywało szacunek i dystans.

– Opowiedz mi kiedyś, jak ją zdobyłeś… – poprosił pozornie obojętnym tonem.

– Marny ze mnie temat do włóczęgi – uciął Human. – O sobie gadaj, o dziewczynie…

– Glass na mnie wołają… Starym traktem szliśmy do księstwa – odpowiedział bez cienia irytacji ślepiec. – Dobrze szło… Potem poszedłem drogę wyniuchać i przejścia znaleźć… Wróciłem i było po wszystkim. Dopadli ich, związali i tutaj zaciągnęli. Nie miałem ich jak odbić. Dwóch wyznaczyli, żeby im w razie ataku gardła podcięli. Strzała by nie zdążyła… Pociągnąłem za nimi, ile sił starczyło… Szczury coraz większymi stadami chodzą. Wiedzą, że Krepor budzi się, jak to już przed wiekami bywało. Wolą chodzić w kupię… Dziewkę trza odbić, póki srom u niej cały, i tego posłańca. Chłopak młody, ale nosi w sobie ciężar starca. Tylko do broni mało pojętny…

– Gadasz jak żołnierz albo najmita. – Human wciąż nie mógł przyzwyczaić się do ślepca. – Mamisz mnie pewnie, dziwy opowiadasz i taniego chleba szukasz, Glass. U mnie go nie znajdziesz. Z biedą się kumam i tym się dzielić mogę…

Dopiero po chwili olbrzym zauważył, że mówi sam do siebie. Tajemniczy włóczęga gdzieś zniknął. Nie było go ani w pobliżu straganu, ani przy ognisku, skąd dochodził zapach pieczeni. Human wypatrywał żebraczego kostura, ale na darmo. Wokoło zbyt wielu jeździło konnych i widok zasłaniali.

Zbliżała się noc i Human musiał podjąć decyzję. Ze słów ślepca wynikało, że dziewczyna nie została jeszcze ruszona i trzeba się było śpieszyć. Olbrzym wiedział, że w ciemnościach szczury dostawały szału i łatwo o wszystkim zapominały. Pijane i znudzone postojem szukały wrażeń, zaspokajając bez pohamowania chuć. Zdarzało się i tak, że orgia zamieniała się w bitwę, po której największe oddziały szczurów nie mogły doliczyć się nawet połowy żywych. Teraz była okazja. Znienawidzony łapacz, niewinna dziewka i królewski posłaniec zapowiadali dobrą zabawę. Olbrzym musiał się śpieszyć.