175126.fb2 Prawo ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

Prawo ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

15

Dłoń na piersi Bathy znieruchomiała. Dziewczyna również leżała sztywno i starała się nie drżeć. Czekała na to wystarczająco długo. Ich mały oddział posuwał się do przodu starym traktem. Glass zapewnił ich, że tak będzie bezpieczniej i szybciej. Nie mieli zresztą wyjścia. Szczury nie zrezygnowały z nich. Genetycznie stanowili niezastąpiony materiał. Ich klony mogłyby w przyszłości opanować każde królestwo. Mogłyby też walczyć ze sobą. Idalgo, Human i Glass wyobrazili sobie potyczkę, w której byliby swoimi własnymi przeciwnikami. To nie mógł być świat, o jakim marzyli i w jakim żyli. Ślepiec zapewnił ich, że nie byli wyjątkami. Mutanty rozpoczęły klonowanie mistrzów miecza już przed laty. Nie było ich jednak wielu, a kolejne próby nie owocowały całymi oddziałami. Klony umierały bądź ginęły w walce. Nie wystarczyło posiadać gen, trzeba było również mieć nauczyciela. Tylko wówczas udawało się stworzyć mistrza. Białe szczury dobrze to zrozumiały. Ludzie byli inni i nie można było kierować nimi jak szczurami. Klony nie chciały słuchać rozkazów, poszukiwały przyjaźni i niezależności. W każdym geście i słowie próbowały odnaleźć jakąś filozofię.

Dzień i noc mutanty krążyły wokół grupy uciekinierów i starały się znaleźć dogodny moment na atak. Nie ryzykowały jednak uderzenia wprost. Zrezygnowały z jakiejkolwiek walki na miecze. Przez pierwsze dni Idalgo myślał, że próbowały ostudzić ich czujność. Później uznał, że czekały na większy oddział szczurów, aby zaatakować ich podczas snu i po prostu zadusić własnymi ciałami. Kiedy pierwsza strzała trafiła w drzewo, tuż obok głowy Humana, Idalgo nie miał wątpliwości, że polowanie zmierza ku końcowi. Przeciwko łukom i kuszom nie mieli najmniejszych szans. Zdradziecki strzał mógł paść w każdej chwili. Dlatego już po pierwszym strzale poderwali konie do biegu i skierowali się za Glassem w stronę starego traktu. Była to jedyna droga ocalenia.

Strzała, która trafiła Darta w ramię, nasączona została trucizną. Ofiara zasypiała prawie natychmiast po trafieniu i budziła się po kilkunastu dniach. Kiedy Dart spadł na ziemię, wyglądało na to, że został ugodzony śmiertelnie. Nikt nie powstrzymał konia i nikt nie próbował wracać. Była ciepła noc, wokoło rozlegały się odgłosy milionów owadów, a księżyc oświetlał drogę. Strzały padały z obu stron. Przestały, kiedy wjechali za Glassem na stary trakt. Otoczyła ich cisza i opary. Wjechali w mgłę i natychmiast zwolnili. Pościg się urwał. Bathy z lękiem rozglądała się po mlecznych konturach widocznych prawie na wyciągnięcie ręki. Starała się jechać tuż za Idalgiem. Co pewien czas oglądała się i sprawdzała, czy Human nadal za nią podąża. Nie wiedzieli, że strzała nie zabiła Darta. Posłaniec skręcił kark kilka sekund później, uderzając głową o korzenie przydrożnego dębu.

Nocleg na starym trakcie przypominał napięcie przed walką. Tylko Glass zachowywał się tak, jakby od początku wiedział, co się stanie. Był spokojny i cicho pogwizdywał. Przed snem rozpalili ognisko, wyłowili z nory dwa króliki i w milczeniu upiekli je nad ogniskiem. Glass tylko raz zapytał ich o Darta. Kiedy Bathy opowiedziała wszystko, co na ten temat wiedziała, trzej mężczyźni pokiwali tylko głowami i sięgnęli po króliki. Dopiero późno w nocy, kiedy przykryli się skórami i ułożyli do snu, Bathy usłyszała cichy szept Humana:

– Wierzysz w te sztuczki?

– Wszystko widziałam… – odparła równie cicho.

– Po co on tu przyszedł? – Pytanie zabrzmiało niemalże retorycznie.

– Wiesz przecież… – Głos dziewczyny stał się nagle miękki i zmysłowy.

– Dziecko… – stwierdził bez wahania olbrzym. – Świat zgłupiał. Całe królestwa srają po nogach byle tylko dopaść więcej żywota…

– A ty? – zapytała z nutą kokieterii.

– Ja? – W pierwszej chwili odpowiedział pytaniem. – Ja gapię się tylko na dobro. Dziecko ma siłę, ale jest jak… Ślepe w łapach łotrów.

– Zimno ci? – szept Bathy stał się prawie zachęcający.

– Oni śpią? – Human spróbował dostrzec w ciemnościach twarze Glassa i Idalga.

– Ja nie śpię… – Dziewczyna powiedziała ze zniecierpliwieniem. Human przysunął się w jej stronę, a jego ręka wślizgnęła się pod jej przykrycie. Początkowo natrafił na grubą kurtkę. Po chwili wcisnął palce pod materiał i dotknął pasów z monetami. Były twarde i ciężkie. Ze zdziwienia przestał poruszać ręką.

– Obroża? – syknął Bathy do ucha.

– Nie całkiem… – uspokoiła go.

Wtedy odważył się na więcej i po chwili jego palce objęły jej biust. Przez bluzę nie wyglądał na duży. Dopiero teraz Human mógł docenić jego urok. Pierś z trudem mieściła się w szerokiej dłoni. Kiedy Bathy pocałowała go, postanowił wykorzystać noc i dłużej nie zwlekać. Miał tylko nadzieję, że jego towarzysze naprawdę zasnęli i nie wstaną nagle, aby dorzucić drew do ogniska. Na szczęście żaden z nich nawet nie drgnął.

Na trakcie byli już trzeci dzień. Czasami musieli się wycofywać, czasami gwałtownie zatrzymywać lub po prostu zbaczać do lasu obok. Ślepiec prowadził ich sobie tylko znanymi ścieżkami. Jego instynkt ostrzegał wszystkich przed raptownymi oberwaniami ziemi, nagłym uderzeniem pioruna czy nieprawdopodobnie mocnym strumieniem wody wybuchającym spod ziemi. Taki strumień mógł bez trudu rozerwać koniowi brzuch. Glass wyczuwał także wulkaniczne cieki, które spływały z wielkich głazów i paliły trawę w ciągu paru sekund. Od czasu do czasu zdarzały się deszcze, przekształcające się w mgnieniu oka w twarde, gradowe kule i rażące niczym ciosy maczugi. Stary trakt żył swoim własnym życiem. Wydawało się, że myśli i kieruje losami ludzi, którzy ośmielili się przekroczyć jego granice. Idalgo wyczuwał, że pomiędzy ślepym włóczęgą a drogą toczy się nie wypowiedziana wojna.

– Słyszy nas? – zapytał podczas przejazdu przez rzekę przecinającą trakt.

– Zauważyłeś… – pokiwał głową Glass. – To smok, bestia, która nie wiadomo, skąd się wzięła…

– Ta droga? – zdziwił się Human.

– Może tu właśnie świat nosi swój dział? – Ślepiec mówił, nie zatrzymując konia. Z fantazją gestykulował za to rękami.

– Dział świata tutaj? Gardło dam, że zwidy jakieś cię męczą, Glass… – Olbrzym roześmiał się sztucznie.

– Wszystko ma swoje miejsce – kontynuował rzeczowo ślepiec. Nie zwracał uwagi na trzask gałęzi, powtarzający się coraz częściej i coraz bliżej jadących. – Nasza ziemia, nasze niebo i nasze gwiazdy mają swoje miejsce. Koń ma swoje miejsce, jego gnaty, kiedy zdechnie… Nawet twoje cielsko mięknie, gnije i zamienia się w błoto… A broń, a ruch tygrysa, bawoła czy kury? W tym powietrzu, w tej ślepej jak ja dziurze siedzi to piekielne coś, z czym nie umiemy pogadać. Wiem to. Wisi nade mną jak ten kruk w zimie… Dział może mieszać i czas, i różne światy. Sprzed tysiąca, dziesięciu albo i więcej lat. To wir, który bywa, że kogoś lubi, a bywa…

– Dzika ziemia – wtrącił beznamiętnie łapacz. – Dział… Zalatuje mi to zdradą…

– Zdrada… – zastanawiał się głośno Glass. – Może i zdrada. Jest jak kocioł z wrzątkiem, który na jednych się wylewa, na innych nie… – Trzask rozległ się bardzo blisko. – Jeśli skoczy, tnijcie…

Idalgo zobaczył tylko cień lecący w stronę dziewczyny i mokre łuski lśniące na potężnym łbie. Bestia poruszała się na czterech nogach zakończonych długimi pazurami. Sprawiała wrażenie zmutowanego warana. Najbardziej przerażające były jej rozmiary. Ten waran mógł mieć co najmniej piętnaście metrów. Poruszał się jednak znacznie szybciej od innych osobników tego gatunku. W jego ruchach kryło się coś wężowego. Kiedy zsuwał się ze skały, wydawało się, że w powietrzu leci olbrzymie drzewo.

Human zaledwie zdążył wyrwać z siodła Bathy i odskoczyć na koniu do przodu. Waran uderzył w wierzchowca dziewczyny i zmiażdżył mu brzuch. Łuskowate cielsko poślizgnęło się na wnętrznościach konia i uderzyło łbem o pobliską skałę. Idalgo ciął warana w ogon, ale za płytko i po chwili został odrzucony wraz z koniem kilka metrów dalej. Glass zeskoczył na ziemię i ostrożnie zaczął zbliżać się do bestii. Nikt nie zdążył zauważyć, kiedy mistrz wyciągnął miecz. Głowa i ciało ślepca były napięte, a nozdrza głęboko wciągały powietrze. Idalgo jednym sztychem dobił swojego konia ze złamaną nogą, po czym znieruchomiał. Human i Bathy również znieruchomieli. Olbrzym zrobił to jednak dopiero wtedy, gdy stanął ze swoją szablą za plecami Glassa.

Waran otrząsnął się i odwrócił przodem do ślepca. Zęby wielkości ludzkiej głowy ociekały śliną, a długi rozdwojony jęzor drżał z niecierpliwości. Glass stał nieporuszony aż do chwili, gdy waran znalazł się przed nim na długość miecza. Wtedy właśnie jęzor uderzył ze straszliwą siłą. Wydawało się, że jego rozdwojony czubek trafi ślepca w szyję i po prostu ją odetnie. Potem uderzył Glass. Najpierw schylił się i ciął z dołu pomiędzy oba końce rozwidlonego jęzora. Kiedy jeden z nich odpadł, ślepiec był już przy samym pysku. W tej samej sekundzie odrąbał waranowi jęzor. Bestia była tak zdziwiona, że nie zareagowała od razu. To kosztowało ją utratę oka. Wówczas jaszczur wpadł we wściekłość. Szarpnął się do tyłu i brocząc krwią, spróbował dosięgnąć zębami nóg Glassa. Być może paszcza zamknęłaby się na goleni, gdyby nie Human, który doskoczył do karku warana i z całej siły ciął w niego. Szabla zazgrzytała o łuski i kości. Waran osunął się na ziemię i zaczął w konwulsjach drapać pazurami trawę. Ogon zdążył jednak zatoczyć łuk i strącić z niewielkiej skały kilka obluzowanych kamieni. Stoczyły się z hukiem i spadły na zabitego konia Idalga.

Jaszczur znieruchomiał. Ślepiec uśmiechnął się do siebie i filozoficznie stwierdził:

– Teraz i ty masz wroga…

– Przyzwyczaiłem się – odparł beznamiętnie Human. Oczami szukał wzroku Bathy. Rzeczywiście patrzyła na niego. W jej spojrzeniu odnalazł ślad czegoś nieznanego.

– Nie opowiadam ci ani o ludziach, ani o szczurach – kontynuował spokojnie ślepiec. – Twoim wrogiem jest teraz stary trakt.

– Dziwne to. – Olbrzym pokiwał sceptycznie głową. – Myślisz, ze droga wywącha, co zechce? Niby jak? Pożera przecież każdego, kto na nią wejdzie…

– Obojętni giną na tym szlaku jak szczapy w ognisku – wyjaśnił ślepiec. – Wchodzą i płoną…

– Niejeden pewnie próbował walczyć… – zauważył Human.

– I gryzie ziemię – podsumował sucho Glass.

– Popaprane te twoje prawdy, Glass. – W głosie olbrzyma pojawiła się nutka znudzenia.

– Atak na starym trakcie zawsze kończy się śmiercią. – Ślepiec przestał się uśmiechać i spoważniał. – Z drogą nie można wygrać… Chyba że…

– Skąd to wiesz? – odezwał się zaintrygowany Idalgo.

– Można z nią walczyć, jeśli uzna cię za przeciwnika – dokończył Glass.

– A kiedy uznaje? – zapytał bez zainteresowania Human.

– Jeśli złamiesz zasadę „głowa za głowę” – wyjaśnił ślepiec. – Stara droga nie uznaje pomocy. Ty złamałeś zasadę i zostałeś jej wrogiem. Po prostu zrobiłeś źle… Teraz będziesz ją słyszał…

– Mówisz, panie, że Human nie powinien cię ratować… – Dziewczyna ni to zapytała, ni to stwierdziła.

– Nie wiesz nawet, ile znaczy to, co rzekłaś… – Glass zbliżył się do konia i wspiął na siodło. Idalgo bez słowa usadowił się za nim. Olbrzym także dosiadł swojego wierzchowca, zabierając ze sobą Bathy. – Tutaj na starym trakcie czas i prawo mają dużo znaczeń… – ciągnął ślepiec, ruszając do przodu. – To tak, jakbyś pokazał palcem miejsce własnej śmierci… Sam wiesz, że z drogą nie można wygrać. To dział, dział czasu i prawa… Teraz możesz go zrozumieć, możesz słyszeć i… bać się.

Human rzeczywiście zaczął inaczej patrzeć na stary trakt. Nie zwracał już uwagi na Bathy, ale koncentrował się na dźwiękach i wrażeniach, jakie do niego docierały. Droga była jak szept, który dolatywał z wiatrem. Ukazywała obrazy i wypowiadała słowa. W jednej chwili mogła ostrzec przed tropikalną dżunglą lub mroźnym lodowcem. I nigdy nie wiadomo było, czy mówiła prawdę. Zapowiadała bagna, lasy, wrzosowiska, rzeki, góry i pustynie. Rzucała w pamięć najrozmaitsze bestie i mutacje. Przerażała pogodą, która wahała się od huraganu przez powódź do trzęsienia ziemi. Olbrzym odczuł siłę i doskonałość traktu, zrozumiał jego niebezpieczeństwo i nieprzewidywalność. Wiedział już, że uczestniczył w pojedynku, który dla jednej ze stron był zabawny i bezlitosny.

Glass, który odczuwał to samo, oglądał się co pewien czas. Musieli odgadywać, kiedy droga zapowiadała ich śmierć, a kiedy tylko chciała ich przestraszyć. Ślepiec stwierdził, że nie była to już ta sama gra, co poprzednio. Droga komplikowała swoje niespodzianki, dostosowywała je do nich obu, rozgrywała pojedynek, który – czuli to – coraz bardziej ją wciągał i fascynował. Human zaczął zdawać sobie sprawę, że kiedyś nastąpi koniec, że będą musieli zjechać z traktu i nastąpi ostateczny atak. Wierzył, że Glass również o tym pomyślał. Kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się, zrozumieli, iż sens ucieczki uległ gwałtownej zmianie. Stali się widocznym celem. Otaczał ich świat potężniejszy od jakiegokolwiek na zewnątrz. Nadeszła pora, aby go opuścić. Musieli jednak przechytrzyć siłę, która narzucała im swoje prawa.

Glass jakby odgadł myśli Humana, ponieważ powoli, przebiegle zaczął zbliżać się do granicy traktu. Wiedział, że nie może tego zrobić od razu. Był pewny, że nie powinni także zbyt długo zwlekać. Ostrzeżenie nadeszło szybko. Przed koniem Glassa wyrósł nagle splątany, kłujący gąszcz. Ślepiec ściągnął wodze i ciął po krzakach mieczem. Wyrąbywanie ścieżki nie było proste, tym bardziej z konia. Human zeskoczył i spróbował rąbać gałęzie. Droga odpowiedziała skałą. Zrozumieli, że wzięła ich w kleszcze i nie zamierza wypuścić. Zrezygnowali i ruszyli kłusem dalej, wzdłuż swojego prześladowcy. Zrobiło się przyjemnie, ciepło, a ziemia stała się równa i wygodna dojazdy. Wydawało się, że trakt o nich zapomniał.

Uratował ich przypadek. Na granicy traktu z lasem, kiedy poruszali się po równej jak stół łące, pojawił się oddział szczurów tygrysich. Widać było, że od dłuższego czasu polowali na uciekinierów. Wjechali na trakt i ruszyli do ataku. Idalgo i Bathy zeskoczyli z konia i przygotowali się do walki. Dziewczyna naciągnęła kuszę i strzeliła do pierwszego szczura. Z charczeniem zwalił się na ziemię, a jego wierzchowiec pognał wprost na Bathy. Idalgo wskoczył mu na siodło w chwili, gdy Glass i Human starli się z pierwszymi mutantami. Trakt zamilkł. Wydawało się, że on także ciekawy był wyniku walki. Dziesięć szczurów tygrysich próbowało roznieść przeciwników na strzępy. Human i Idalgo nie mieli wątpliwości, że natrafili na zupełnie obcy oddział. Rozkaz białego szczura i Nariagi nie zdążył do nich dotrzeć.

Bathy zastrzeliła drugiego mutanta i zdobyła dla siebie konia. Teraz objeżdżała walczących i czekała na dogodny do strzału moment. Widziała krew na plecach Humana. Pazury szczura rozorały olbrzymowi łopatkę. Na nodze Glassa również rosła czerwona plama po tygrysich zębach. Idalgo poczuł nagle na swojej głowie łapę z pazurami i wydawało się, że jego twarz zostanie zmiażdżona i wyciśnięta jak soczysty owoc. Łapacz zdążył jednak wykonać odruchowe cięcie i łapa szczura spadła na drogę. Glass zamarkował zwarcie, uchylił się i pozwolił nadziać się obu mutantom na własne miecze. Bathy aż zatrzymała z wrażenia wierzchowca. W tym momencie znaleźli się na granicy traktu. Kiedy Human przeciął jeszcze jednego szczura na pół i rzucił się do ucieczki w las, pozostali ruszyli za nim. Stara droga nie zdążyła zareagować. Wypluła z siebie strumień lawy, ale było już za późno. Rozpalona do czerwoności struga trafiła w plecy mutantów. Trzy z nich spadły z konia ze zwęglonymi ciałami. Resztki lawy osmaliły kilka krzaków i powoli wsiąkły w ziemię.

Bathy uciekała pierwsza. Tuż za nią gnał Human, potem Idalgo i Glass. Gałęzie uderzały ich po twarzach, kaleczyły skórę, ale nie zwracali na nie uwagi. Potężne konie mutantów instynktownie wybierały łatwiejszą drogę i ułatwiały pogoń. Kiedy znaleźli się na niewielkiej polanie, dziewczyna zwolniła, zatoczyła koło i przygotowała kusze do strzału. Jej towarzysze zawrócili w miejscu i uderzyli na niczego nie spodziewające się, wyjeżdżające z lasu szczury. Gdyby związali się w walce, w ciągu kilkunastu sekund zostaliby zabici. Rój strzał wystrzelonych z pobliskich krzaków spadł na mutanty. Idalgo skręcił w ostatniej chwili konia i pognał z powrotem do Bathy. Human i Glass pochylili się i cudem uniknęli trafienia. Pellegrisi wypadli z krzaków i rzucili się na mutanty. Niektórzy próbowali ścigać dziewczynę, ale zginęli pod mieczami łapacza i olbrzyma.

Po dwugodzinnej jeździe dziewczyna zaczeka zdradzać oznaki zmęczenia. Wszyscy byli głodni i spragnieni. Jechali bocznymi drogami, omijali posterunki szczurów i wypatrywali ludzi. Wszędzie panowała tajemnicza cisza i pustka. Wyglądało na to, że wojska Kreporu zostały wzmocnione przygraniczną ludnością i skierowały się na mutanty atakujące księstwo. Opustoszałe osady, domy i karczmy zdradzały, że Krepor ciągnął za sobą również kobiety i dzieci. Zbliżał się czas zemsty i każdy chciał nasycić swoją krzywdę.

Przez cały czas Glass miał wrażenie, że ktoś nie spuszczał ich z oka. Mimo ciszy i spokoju ślepiec wyczuwał niebezpieczeństwo. Czaiło się przy nich od chwili ucieczki ze starego traktu. Jednak ani wiatr, ani najmniejszy dźwięk nie potwierdziły tego. Glass zatrzymał konia przy na wpół spalonej karczmie w pobliżu czerwonego kamieniołomu i zsunął się z siodła. Spojrzał na Idalga i odezwał się cicho:

– Czuję, że ktoś ma na nas wyrok. Warto by się rozejrzeć…

– Wyrok? – zdziwił się Human. – Niby za co?

– Za stare sprawy – odparł z przebiegłym uśmiechem Glass.

– Zwidy – ocenił krótko Idalgo. – Mój pazur na łbie mi to smędzi…

– Zło jest jak parch – podsumował refleksyjnie ślepiec. – Najpierw pokazuje się mały ślad. Potem zasypuje wszystko. Zżera człowieka w całości, jednego po drugim…

– Chcesz nam coś pokazać? – zapytał bez przekonania Human.

– Po co? – odparł wzruszając ramionami Glass. – Samo przylezie. Powiedziałem wam tylko, że jest tutaj… Piekielnie nie napasione…

Bathy przywiązała konia do belki i weszła do karczmy. Za dużo miała wrażeń i tajemnic wokoło. Oddała się Humanowi i zaczynała tego żałować. Nie tak wyobrażała sobie miłość. Wierzyła, że będzie piękna, burzliwa i ciekawa. Okazała się pospieszna, niepewna i przytłumiona strachem przed wrogiem. Olbrzym nie zwracał na nią uwagi, nie starał się o najmniejszą chociażby rozmowę, unikał spojrzeń. Nie rozumiała tego i zaczynała marzyć o chwili, gdy znajdzie się sama. Romantyczne spotkanie i ucieczka nie bawiły jej. Nadeszła tęsknota i pierwsze objawy obojętności. Idalgo wydawał się obcy i zimny, Glass całkowicie obojętny. Dziewczynie zaczynało brakować kogoś bliskiego, kogoś, z kim mogłaby szczerze porozmawiać. Dlatego przestała zwracać uwagę na swoich towarzyszy i sama weszła w rozwalone drzwi karczmy.

– Tych dwóch chyba poznaję – usłyszała nagle gruby głos z kąta, dokąd nie dochodziło światło.

Nie krzyknęła, nie drgnęła ani nie zemdlała. Po prostu obojętnie odwróciła głowę w stronę głosu. Przy stole siedział człowiek, o którym z wyglądu nic dobrego nie mogłaby powiedzieć. Jego ubranie, zarost i pijany wzrok świadczyły za siebie. Jeszcze jeden włóczęga, oceniła w duchu. W tym momencie do izby weszli Human i Idalgo. Natychmiast dostrzegli obcego, bo ich dłonie znalazły się na rękojeściach broni.

– Spocznijcie, panowie – uspokoił ich obcy. – Jestem Raptus… Nie poznajecie mnie? Pazur żeście mi w zajeździe pokazywali… Na granicy z księstwem… Sporo szczurów ubiliście. Gotowało się tam jak w kotle… Było tego ścierwa z pół izby. Sam parę zadźgałem… Pamiętacie mnie, panie łapacz?

– Wieści jakieś masz? – przerwał mu Idalgo.

– A jakże by nie! – zawołał przemytnik. – Krepor w uderzeniu. Mutanty rozbite, a księstwo zalatuje od tyłu… Książę Syrius ubity…

– Co? – Human poszarzał na twarzy. – Gadaj, co wiesz…

– Plotą ludzie, że toporem rozłupany – odrzekł z głupawym uśmiechem Raptus. – Handlarz niewolników im zbiegł i tak się pożegnał…

– Kto? – Human odwrócił się do rozbitego okna i zżuł w ustach przekleństwo.

– Kto? – Przemytnik najwyraźniej bawił się zdenerwowaniem olbrzyma. – Handlarz, panie… Zarośnięty jak małpa. Znane na pograniczu bydlę…

– Kto? – Tym razem głos Humana zdradzał brak cierpliwości.

– Waldo – wyszeptał z drżeniem przemytnik. – Ten pies, Waldo…

– Książę na pewno ubity? – zapytał z boku Glass.

– Nie inaczej, panie – potwierdził Raptus. – Topór przepołowił mu mózg, że i zbierać nie było co… Waldo wprawny, nie chybił…

– Zawrzyj pysk – syknął Human. – Dość nagadałeś.

Human odwrócił się i wyszedł z karczmy. Idalgo ruszył za nim. Tylko Glass i Bathy zostali z Raptusem. Ślepiec usiadł pod ścianą i skrzyżował nogi. Za plecami położył kostur. Kiedy zamknął oczy, wydawało się, że umarł. Przemytnik obserwował go spod oka, sięgając do kieszeni i machinalnie gryząc orzechy. Dziewczyna ze smutkiem w oczach obserwowała przez okno olbrzyma. Nie obchodził jej w tej chwili ani dziwnie zachowujący się Glass, ani napotkany przypadkiem przemytnik.

Ciszę przerwał jęk ślepca. Bathy wystarczyło tylko jedno spojrzenie, by domyślić się, co zaszło. Raptus trzymał w rękach kuszę, a w piersi ślepca tkwiła długa strzała. Siła trafienia była tak ogromna, że grot przebił plecy i utkwił w ścianie. Dziewczyna rzuciła się do drzwi.

– Zdrajca! – krzyknęła, wybiegając na zewnątrz karczmy.

Idalgo skoczył do środka z mieczem gotowym do uderzenia. Przemytnik jednak już na nich nie czekał. Wybiegł przez otwór w ścianie i dosiadł przygotowanego do ucieczki konia. Usłyszeli tętent błyskawicznie wpadającego w cwał wierzchowca.

– Zabił go… – wyszeptała Bathy. – Zabił Glassa…

Human jednym skokiem wspiął się na siodło i ruszył w pościg. Nie miał jednak szans, ponieważ zwierzę było zmęczone i głodne. Po krótkim biegu olbrzym zrezygnował i zawrócił. Przed karczmą zastał Idalga i Bathy, mocujących w siodle dającego oznaki życia Glassa. Ślepiec opadł na kark konia, ale jego oczy były przytomne. Łapacz kończył przywiązywanie sznurów, oplatających krwawiące ciało. Bathy po raz ostatni sprawdzała, czy płótno z jej bluzki ściśle przylega do rany.

– Czaił się, to pewne – powiedział ze źle ukrytą wściekłością Human. – Ktoś go nasłał…

– Wytrzymasz? – Idalgo nachylił się do twarzy Glassa.

– Co chcesz zrobić? – odpowiedział z wysiłkiem ślepiec.

– Dojechać do zamku księcia – odparł łapacz. – Tam jest dziecko… Sam widziałem, jak okiełznało śmierć… Wystarczy, że cię dotknie…

– Wytrzymam… – szepnął Glass. – Wytrzymam nawet, gdybym miał umrzeć… A ta zaraza… Ten parch nie napasiony… jest tutaj… Nie zakończył roboty…

Bathy spojrzała ze zdziwieniem na Idalga. Specjalnie omijała wzrokiem Humana. Postanowiła go ignorować i więcej nie dopuścić do poufałości. Wyczuwała, że w olbrzymie ścierały się dwie natury. Jedna prosta i łagodna, a druga zimna i obca.

– Albo zdążymy, albo on umrze… – stwierdził Idalgo, wspinając się na siodło. Jedną ręką trzymał przedłużone wodze konia ślepca. – Po drodze trza dobrze patrzeć… Jakby co, to po gardłach i konie bierzemy…

Human skinął głową i ruszyli. Olbrzym gnał pierwszy. Za nim galopował łapacz, wiodąc za sobą konia z Glassem. Na końcu jechała Bathy. Tym razem nie zwracali uwagi na ewentualnych maruderów z wojsk mutantów, na pellegrisów czy przydrożnych bandytów. Idalgo jechał tak pewnie, jakby zamierzał wjechać do księstwa bez spotkania wroga. Wybierał najprostszą i najczęściej używaną drogę.

W miarę zbliżania się do granicy pojawiali się ludzie z wozami, tobołami i wszystkim, na czym można było zarobić. Spalone domy, bieda i głód wyganiały całe rodziny w poszukiwaniu szansy przeżycia. Human nie zwalniał, z daleka gwizdał i pokazywał szablą, że mają mu zrobić przejście. Ludziom wystarczyło spojrzenie, aby zrezygnować z wszelkiego oporu i szybko zjechać na bok. Brudni, zarośnięci i pokrwawieni jeźdźcy nie wzbudzali zaufania.

Kiedy konie zaczęły robić bokami i upuszczać z pysków płaty piany, natknęli się na królewskich strażników. Było ich około trzydziestu i osłaniali najdalej wysunięte posterunki króla Kreporu. Human zatrzymał konia tuż przed nimi.

– Koni nam trzeba! – krzyknął w stronę dowódcy strażników. – Nasze na wymianę! Rannego wieziemy…

– Szaleju się obżarłeś, kpie jeden, że rozkazy nam rzucasz? – zawołał ze złością jeden ze strażników.

– Nie pora gadać – odparł Idalgo. – Swoi żeśmy, a z niego życie uchodzi… Dźgnięty znienacka… Oko miejcie na przemytnika Raptusa. Albo szalony, albo zdrajca…

– Może łżesz? – skrzywił się dowódca.

– To łapacz, panie – zawołał nieśmiało z tyłu jeden z jego strażników. – Widziałem go kiedyś w Ghatcie… Przywiódł ze trzy szczury na stracenie…

Dowódca pokiwał głową i zgodził się.

– Konie zamienić i siodła! – ryknął z całej siły. Widać było, że ulżyło mu. Nie lubił podejmować niepewnych decyzji. – A kogo to wieziecie?

– Glassa – odezwała się Bathy, przekładając siodło na wypoczętego konia krzywonogiego strażnika z rudym zarostem. – Ślepy on, ale mieczem robi jak mistrz…

Brwi niektórych strażników uniosły się w górę w grymasie niedowierzania. Idalgo i Human nie zwracali na to uwagi. Dziewczyna również zamilkła. Kiedy odjeżdżali, dowódca zawołał za nimi:

– Powołajcie się na Kamana! Może bez glejtu was puszczą!

Human tylko uśmiechnął się pod nosem. On najlepiej wiedział, jakiego glejtu potrzebowali. Teraz rozciągnęli wierzchowce w pełnym cwale. Łapacz oglądał się czasami za siebie, jakby chciał sprawdzić, czy ślepiec jeszcze tam jest i żyje. Na trakcie zrobiło się tłoczno. Olbrzym zjechał na wąską ścieżkę, po której nie mogły jeździć wozy. Gwizdem ostrzegał wędrowców i rwał do przodu. Po pewnym czasie wjechali do obozu królewskich wojsk. Zza potężnego bala, który przegradzał ścieżkę, wyłonił się strażnik z kuszą.

– Od Kamana! – zawołał, zwalniając galop, Human. – Do księcia!

Strażnik zawahał się tylko przez chwilę, po czym skinął głową, że mogą objechać bal i ruszać dalej. Znów pognali konie, starając się minąć obóz brzegiem. Rozłożysta polana na granicy usiana była namiotami i ogniskami. Co chwila od strony księstwa nadjeżdżał zmęczony i zakrwawiony oddział, a na jego miejsce wyruszał nowy. Z daleka słychać było odgłosy bitwy. Krepor uderzył całą swoją potęgą. Idalgo zauważył w obozie wszystkie rodzaje wojsk królewskich, a Human ciągnące się daleko poza polanę inne namioty. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Wystarczyło, że nosili miecze i byli ludźmi. Ktoś taki mógł być tylko wrogiem mutantów.

Wjechali w niewielki lasek, przecięli płytką rzekę i znaleźli się na polu bitwy. Dopiero teraz łapacz mógł ocenić, jak szalony realizowali plan. Przed nimi rozciągał się wielotysięczny szereg zwartych w walce wojsk. Była to przeszkoda, której nie mogli ominąć.

Idalgo ruszył galopem w stronę lasu. Tam walka była mniej zażarta. Mutanty i wojska Kreporu ścierały się po krzakach i między drzewami. Pas zieleni przebiegał przez granicę i prowadził w pobliże zamku księcia. Human i Bathy, która teraz prowadziła konia z rannym Glassem, jechali tuż za łapaczem. Dziewczyna trzymała w ręku napiętą kuszę i starała się nie tracić z oczu walczących. Omijali po drodze leżące na ziemi trupy ludzi, mutantów i koni. Wszędzie poniewierały się chorągwie, broń i beczki po winie. Gdzieniegdzie stał zaryty w błocie wóz bądź kareta. Teraz służyły do transportowania jedzenia, broni, kobiet, dzieci lub rannych. Kiedy jeźdźcy znaleźli się pod drzewami, a zielone korony zakryły nad nimi słońce, poczuli odór potu i mdlący zapach krwi. Chwilę potem zobaczyli plecy strażników Kreporu. Klnąc ochryple i zapamiętale, wyrąbywali solne drogę w szeregach szczurów. Po czerwonych płaszczach z łatwością można było rozpoznać doborową jazdę króla. Mutanty dwoiły się i troiły, ale napór i wściekłość żołnierzy Kreporu były tak wielkie, jakby wpadli w amok i zapomnieli o własnym strachu przed śmiercią.

Idalgo i Human rzucili się w wir walki, robiąc przejście wierzchowcom Bathy i Glassa. Strażnicy Kreporu początkowo nieufnie rzucali w ich stronę spojrzenia, ale widząc skutki ich ataku, wydali okrzyk uznania i jeszcze silniej natarli na mutanty. Pisk i szczęk mieczy dudnił w uszach. Dziewczyna jechała z tyłu pomiędzy końmi Humana i Idalga. Nie wiedziała dlaczego, ale wciąż się jej wydawało, że ktoś nie spuszcza z nich oczu. Nawet w kłębowisku walczących ciał miała wrażenie zagrożenia. Mimo najlepszych chęci nic nie mogła dostrzec. Obaj mistrzowie zachowywali się jak straceńcy. Wiedzieli, że życie ślepca wisi na włosku. Wyczuwali granicę, poza którą śmierć mogła na dobre zabrać przyjaciela. Liczył się czas, każda sekunda.

W końcu przedarli się przez skłębione oddziały i wypadli na wąską dróżkę, wijącą się wzdłuż małego strumienia. Ich twarze i ubrania zbryzgane były krwią. Idalgo pokazał mieczem kierunek i przyspieszył. Konie znów zaczęły upuszczać z pysków białe płaty piany. Wtedy Bathy usłyszała cichy świst i zobaczyła, jak w plecy Humana wbija się długa strzała. Olbrzym zachwiał się, ale nie spadł z siodła. Wyraźnie starał się nie zwalniać biegu. Dziewczyna krzyknęła z przestrachem i pognała za nimi. Rozglądała się, próbowała zauważyć niebezpieczeństwo, ale na nic to się nie zdało. Dolatywał ją tylko szczęk mieczy i ochrypłe wrzaski. Widziała plecy Humana i czerwoną plamę krwi rysującą się coraz wyraźniej na skórzanej kurtce. Strzała utkwiła nad lewą łopatką. Ból i osłabienie musiały być straszne, ponieważ olbrzym schował szablę i skoncentrował się wyłącznie na jeździe.

Przy brodzie natknęli się na śpieszący z odsieczą oddział mutantów. Jechały gęsiego. Ściana krzaków po obu stronach dróżki uniemożliwiała im okrążenie wroga. Były tak zaskoczone pojawieniem się ludzi, że nie zdążyły wyjąć mieczy. Pierwsze dwa szczury spadły z przebitymi sercami. Pozostałe zderzały się jeden po drugim z Idalgiem. Dziewczyna modliła się w duszy, aby ścieżka nie rozszerzyła się. Widziała, jak Human osunął się na koński kark i wpił palcami w grzywę. Strzała w jego plecach tkwiła nadal, chociaż jej koniec odłamał się w trakcie jazdy, uderzając w jakąś gałąź. Bathy obejrzała się za siebie, stale czując obecność kogoś obcego. Znów niczego nie zauważyła. Przeciwnik musi być bardzo sprytny, pomyślała ze złością. Ani razu nie rzucił jej się w oczy. Dziwiło ją również to, że nikt z walczących mutantów lub żołnierzy do tej pory go nie zabił. Postanowiła uprzedzić kolejny atak.

Podjechała do konia Humana i przywiązała do jego siodła wodze od konia Glassa. Miała nadzieję, że olbrzym miał jeszcze przebłyski świadomości i nie odłączy się od Idalga. Zatrzymała swojego wierzchowca i spróbowała go zawrócić. Ścieżka była jednak za wąska. Przesiadła się więc tyłem do kierunku jazdy, wsunęła w zęby dodatkową strzałę i z napiętą kuszą czekała na przeciwnika. Upływały minuty, a na ścieżce nikt się nie pojawiał. Idalgo, Human i Glass odjechali już tak daleko, że nie słyszeli nawet odgłosów walki. Dziewczyna niemal dotykalnie poczuła samotność. Pośród krzaków i drzew spadła na nią cisza i strach przed nieznanym. Nadal jednak instynkt podpowiadał jej, że na ścieżce czai się coś groźnego. Dotknęła konia łydkami i poczekała, aż ruszył. Zwierzę jakby rozumiało, że odwrotny sposób siedzenia jeźdźca jest tylko chwilowy i nie ma powodu, aby tracić cierpliwość. Posłusznie, krok za krokiem, posuwało się śladem Idalga, omijając co chwilę świeże trupy mutantów.

Bathy zauważyła obcego w momencie, gdy wyłonił się zza zakrętu. Jechał kłusem. Wystarczył jej rzut oka, żeby rozpoznać przemytnika Raptusa. On również był zaskoczony jej widokiem. Próbował zatrzymać konia, ale było już za późno. Zdecydował się więc na atak. Wyciągnął miecz i w milczeniu, jak duch, rzucił się na Bathy. Widziała jego zacięte usta i wbite w nią zdecydowane spojrzenie. Wiedziała, że musi podjąć walkę. Na ścieżce nie miała żadnej szansy ucieczki. Ściągnęła wodze i zatrzymała wierzchowca. Kuszy nie podnosiła. Nie chciała uprzedzać przeciwnika. Kiedy znalazł się w odległości kilkunastu kroków od niej, wycelowała i błyskawicznie strzeliła. Natychmiast naciągnęła strzałę wyjętą z ust i uwolniła cięciwę. Dopiero teraz mogła ocenić trafienia. Ciało Raptusa chwiało się w siodle, a jego miecz wysunął się z dłoni na ziemię. Koń, nie czując determinacji jeźdźca, zwolnił i zatrzymał się blisko Bathy. Uspokoiła go dotknięciem ręki.

– Suko… – wyjęczał przemytnik, próbując wyszarpnąć z sobie piersi jedną ze strzał. – Dziewko sprzedajna… Powinienem cię ubić na początku…

– Zdechniesz w niesławie, zdrajco – wyszeptała z przejęciem dziewczyna. Jej spokój powoli mijał. Zaczynała się bać. – Czegoś na nas polował?

– Pokaż rzyć, to może… ci powiem. – Przemytnik nie mógł pohamować krwi wypływającej mu z ust.

– Nająłeś się za monety, tchórzu – odezwała się Bathy. – Bałeś się stanąć do walki… Kto ci płaci?

– Pomóż mi… – wyszeptał, krzywiąc się z bólu, Raptus. – Dam ci monety…

– Co? Ty mi dasz monety? – zadrwiła dziewczyna, podnosząc kurtkę do góry i odsłaniając na piersi pasy z zaszytymi monetami.

– Na, gap się… To ja mogę ci dać monety, parchu jeden. Mogę kupić kilka tysięcy takich jak ty i sprzedać ich barbarzyńcom do kopalni. Widzisz te pasy? Każdy aż kapie od monet… To ja ci zapłacę, jeśli prawdę rzekniesz… A może i opatrzę, gdzie trzeba…

– Ile? – wycharczał z pożądaniem w oczach przemytnik. – Ile tego masz?

– Starczy – odpowiedziała chłodno dziewczyna. – Kto cię nasłał?

– Ile dasz, dziewko? – Pytanie przypominało jęk umierającego. Brzuch przemytnika mokry był od krwi.

– Pięćdziesiąt monet. – Bathy powiedziała to z naciskiem. Wiedziała, że suma była zawrotna i przemytnik musi ją zaakceptować. Spojrzał na nią, z wysiłkiem opierając się rękami o łęk siodła.

– Nie zwodzisz? – upewnił się nieufnie.

– Zdradą się nie pasę – uspokoiła go cierpko.

– Niech będzie… – zgodził się, czując ogarniającą go słabość.

– Zdeb płaci… Dawny dowódca strażników z Grwaldu. Chciał ich krwi i dostał ją…

– Co mu zawinili? – dopytywała się, zagryzając wargi Bathy.

– Szczenę mu odrąbali… – zarechotał pod nosem przemytnik. Nawet w takiej chwili lubił żartować z czyjegoś kalectwa. – Ja tam znam też inny powód… Mogę powiedzieć… Tylko dorzucisz jeszcze z dziesięć monet, samko…

– Dorzucę – potwierdziła skwapliwie dziewczyna.

– Bał się klonów… – szepnął przemytnik. – Mutanty chciały ich klonować… Samych mistrzów… Tych od miecza… Zdeb bał się, że nie będzie miejsca dla takich jak on, że straci robotę… Ta wszą trzęsła się ze strachu przed tym, że szczury zaczną kiedyś sprzedawać klony i wszystko tutaj zapełni się Glassami, Idalgami albo Humanami… Takimi samymi… Wtedy koniec ze służbą w Kreporze, Szybgadii, Pandabie czy Sagdenii… Kamienie przyszłoby żreć zwyczajnym żołnierzom… Dlatego mnie najął…

– To wszystko? – upewniła się Bathy, naciągając spokojnie kuszę. – Złaź z konia…

Sama zeskoczyła na ścieżkę i pomogła przemytnikowi zsunąć się na ziemię. Wodze jego konia przywiązała do siodła swojego wierzchowca, po czym spokojnie wskoczyła na siodło. Bez słowa ruszyła przed siebie. Raptus wyciągnął za nią zaciśniętą pięść i nienawistnym, histerycznym głosem zawołał:

– Suko! Okłamałaś mnie! Dawaj monety!

Bathy nawet nie spojrzała za siebie. Dość miała widoku krwi i człowieka, który zabijał z ukrycia. Zostawiła go na ścieżce i wierzyła, że nie dożyje nocy. Mimo kłamstwa nie czuła wyrzutów sumienia. Przemytnik był dla niej nikim. Równie dobrze mogła obiecać coś garnkowi czy guzikom od kurtki.

Po blisko mili ścieżka kończyła się i rozpoczynał rzadki las. Tam właśnie natknęła się na zaczajonego w krzakach Idalga. Za plecami łapacza stały spokojnie wierzchowce, na których zwisały ciała Glassa i Humana. Dziewczyna zeskoczyła z siodła i ostrożnie zbliżyła się do Idalga. Bez słowa pokazał jej palcem przed siebie. Odsunęła ręką gałąź i ze strachu o mało nie krzyknęła. Trzy potężne mutanty tygrysie przywiązywały do dwóch nagiętych drzew nogi ubranego w o wiele za dużą zbroję pellegrisa. Wyglądał na przerażonego. Widać było, że dostatecznie długo żył na świecie, aby wiedzieć, co dla niego szykowano. Szczury najwyraźniej chciały go rozerwać na strzępy pomiędzy drzewami. Dziewczyna rzuciła spojrzenie w stronę łapacza. Na jego skroni marszczył się wyraźnie wytatuowany szpon. Wysokie czoło świeciło się w ostatnich przed zachodem promieniach słońca.

– Węszyć ci się zachciało, pellegrisie – mruczał pod nosem jeden z mutantów.

– Może go trochę nadgryziemy? – rzucił drugi, sięgając po sznur.

– Świeży lepiej trzaśnie – ocenił chłodno trzeci z nich, najwyższy i najpotężniejszy.

– Dobrze nagięta brzoza może sponiewierać… – mruczał dalej pierwszy mutant, ostrząc pieszczotliwie miecz na niewielkim kamieniu. – A flak wyrzuci nawet na pół mili…

Bathy naciągnęła kuszę i czekała na znak Idalga. Wiedziała, że łapacz ze sobą walczy. Z jednej strony czuł nienawiść do pellegrisów, z drugiej pogardę dla szczurów. W schwytanym karle było jednak coś przyjaznego, coś, co wzbudzało współczucie i sympatię. Poza tym wyglądał tak niewinnie, że oboje niemalże uwierzyli, iż wcześniej nigdy nikogo nie mógł napaść i zamordować. Musieli się pospieszyć. Glass wydawał się od dłuższego czasu martwy, a Human przestał się poruszać. Idalgo skinął głową i strzała z kuszy ugodziła największego szczura w szyję. Próbował głośno krzyknąć, ale z jego gardła wydobyło się tylko piskliwe syczenie. Łapacz przedarł się przez krzaki i ciął po plecach najbliżej stojącego mutanta. Ostrze jednak ześlizgnęło się po metalowej osłonie i sekundę później na ramieniu Idalga pojawiła się krew. Trzeci mutant nie zdążył nawet wykonać cięcia, ponieważ druga strzała przebiła mu brzuch. Zwalił się na ziemię z przenikliwym wyciem. Dziewczyna doskoczyła do niego i dobiła go pchnięciem noża. Nie czuła żadnych emocji. Walczyła jak w transie. Kątem oka zobaczyła, że lekko ranny łapacz cofa się, pozwala mutantowi wykonać głębokie pchnięcie, po czym chwyta jego miecz pod pachę, skręca gwałtownie ciało, przeciągając w tej samej chwili ostrzem po gardle szczura. Z tętnicy tamtego buchnęła struga krwi, zalewając Bathy rękaw kurtki. Oboje pochylili się nad przywiązanym do drzew pellegrisem. Teraz wystarczyłyby dwa szybkie cięcia i byłoby po nim. Drżał i patrzył bystro na ich broń.

– Co tu robisz, pellegrisie? – zapytał Idalgo, odcinając go od drzew. Dwa kolejne cięcia wyzwoliły wygięte, cienkie pnie, które z furkotem gałęzi wyprostowały się na wysokość kilkunastu stóp.

– Na wygnaniu jestem… – odparł cicho pellegris. Rozcierał przy tym ścierpnięte nadgarstki. – Wołają na mnie Writ. Moi mnie pogonili…

– Słyszałem, że wasi nie wyganiają – wtrącił nieufnie Idalgo. – Ścinają łepetynę i po wszystkim. Coś chyba kręcisz…

– Wygnali, panie, na pewno wygnali – zaprzeczył z lękiem Writ. – Ja jestem z tych, co to leczą, a nasi takich nie mordują… Zawsze to po drogach mogę swoim pomagać. To nic, że wygnany…

– Puścisz go? – zapytała z wyczekiwaniem w głosie Bathy. Coraz bardziej intrygował ją zimny i zdecydowany charakter łowcy. Jego wizerunek zmienił się jednak w jej oczach od czasu, kiedy się spotkali po raz pierwszy. Miała wrażenie, że ojciec wielu rzeczy jej o swoim przyjacielu nie powiedział, a niektóre wręcz ukrył.

– Możesz iść – stwierdził krótko Idalgo i odwrócił się w stronę krzaków, za którymi stały konie. – Czas na nas. Zaraz noc, a im bez dziecka śmierć pisana… Do zamku trzeba dotrzeć przed północą…

– Byle bramę otworzyli… – zaniepokoiła się dziewczyna.

– Mutanty wszędzie, panie – wtrącił pellegris, przysłuchując się rozmowie. – Do zamku nie wejdziecie, nie otworzą… Nikomu nie otwierają, bo zdradę wietrzą. Szczury tygrysie chcą ich podejść i wziąć od jednego uderzenia, panie. W zamku ubili księcia i…

– Wiem – uciął Idalgo.

Wskoczył na konia i skierował się prosto w kierunku zamku. Nie miał wątpliwości, że za wąską ścianą lasku znajdował się obóz mutantów tygrysich, oblegających zamek Syriusa. Oboje schwycili wodze i pociągnęli za sobą Glassa i Humana.

– Panie! – Głos pellegrisa zabrzmiał silnie i zdecydowanie. – Znam drogę do zamku…

Bathy pierwsza powstrzymała konia. Łapacz wykrzywił się sceptycznie. Pellegris jednak podbiegł do nich i pokazał na ziemię.

– Jest przejście… – wyszeptał, rozglądając się na boki. – Pod głazami… Trzeba tylko odsunąć i można iść. Do samego zamku, pod murami, aż do studni na dziedzińcu… Poprowadzę, panie. A oni już… trupy, panie. Znam swój fach… Zimni oni i…

– Prowadź…

Ciemności, jak zawsze, pojawiły się nagle. W jednej chwili wszystko schowało się w czerni i przez kilkanaście chwil nie mogli nic zobaczyć. Stali cierpliwie w miejscu i wpatrywali się tam, gdzie powinien być Writ. Pellegris wiedział, że wzrok ludzi jest słabszy od jego, dlatego nie poruszył się, dopóki nie usłyszał głosu łapacza:

– Widzę cię, Writ. Prowadź…

Karzeł wzruszył ramionami, widząc jak Idalgo i Bathy ciągną za sobą ciała przyjaciół. Nie odezwał się jednak. Mimo wpajanej od dzieciństwa nienawiści do ludzi, mimo chęci oczyszczenia świata z życia i zrobienia miejsca dla bogów, Writ nie zatracił zdolności trzeźwego myślenia. Może dlatego nie nadawał się do egzystowania w społeczności pellegrisów. Nie potrafił przestrzegać praw własnego gatunku. Zawsze starał się patrzeć szerzej, oceniać po swojemu i unikać stadnych reakcji. Nie za to go jednak wygonili.

– Trafisz? – zapytał cicho łapacz, obserwując kluczącego pomiędzy drzewami pellegrisa. W każdej chwili mogli natknąć się na oddział straży mutantów. Łapacz do tej pory czuł szczypanie w zranionym ramieniu. Widział już pierwsze ogniska. Paliły się, okalając zamek w pewnym oddaleniu. Wreszcie wjechali pomiędzy kilkanaście masywnych głazów. Gdyby nie małe rozmiary, miejsce przypominałoby wąwóz. Na ziemi zachrzęściły setki drobnych kamieni. Writ zbliżył się do najmniejszego z głazów i skinął ręką. W świetle księżyca widzieli go wyraźnie. Zeskoczyli z siodeł i podeszli bliżej.

– Tam jest taka dziura… – zaczął pellegris, sięgając pod głaz. – Wystarczy nacisnąć mocniej… Zaraz, zaraz… Mech… Była tutaj… O, jest… Wkładam rękę w dziurę i naciskam. Wtedy głaz się trochę odsuwa, panie…

Wielki kamień rzeczywiście drgnął i chrzęszcząc, odchylił się na bok. Bathy ze zdziwieniem przetarła oczy. Pierwszy raz była świadkiem mądrości legendarnych przodków księstwa. Idalgo odwrócił się i przeciął więzy przytrzymujące ciało Glassa. Rzucił na ziemię skórzaną płachtę, na której miał zwyczaj sypiać w chłodne noce i ułożył na niej ślepca. To samo zrobił z ciałem Humana. Olbrzym, kiedy go kładł na skórze, lekko westchnął. Writ natychmiast znalazł się przy nim. Dotknął nieprzytomnego, wykrwawionego ciała, po czym zrezygnowany szepnął:

– Nie da rady. On umiera… Nie dociągniesz go do zamku, panie.

– Ruszaj – rzucił zdecydowanie Idalgo i wszedł za pellegrisem w ciemną czeluść. Bathy, która zabrała z siodeł ich rzeczy, ruszyła za nim. Jednak zanim weszła w ciemny korytarz, klepnęła konie po zadach i pognała je z powrotem do lasu. Tam nie wzbudzą niczyich podejrzeń, pomyślała. Trwała wojna i wszędzie kręciły się osiodłane wierzchowce bez jeźdźców.

Korytarz schodził łagodnie w dół. Bez schodów i nagłych nierówności. Łapacz sapał ciężko, ciągnąc ułożone na skórze ciała przyjaciół. Słyszał, jak zasuwa się za nimi głaz. Pellegris pogrzebał w kieszeniach swojego obszernego płaszcza z kieszeniami, skrzesał ogień i po chwili w korytarzu zapłonęła mała pochodnia. Idalgo z uznaniem zamruczał pod nosem i przyspieszył kroku. Nie chciał, aby jego wysiłek poszedł na marne. Nie znał się na śmierci, nie wiedział, ile czasu potrzebowała, aby całkowicie opuścić ciało.

Korytarz był prosty, a posadzka i ściany wyślizgane, mokre od wilgoci. Jego wysokość z łatwością mieściła nawet kogoś tak wysokiego, jak Idalgo. Im bliżej było do końca, tym szybciej się poruszali. Wreszcie w oddali zobaczyli jaśniejsze światło. Przez otwór na końcu korytarza wpadało do środka światło księżyca. Pellegris powstrzymał łapacza ruchem ręki i ostrożnie wyjrzał przez otwór. Patrzył do góry.

– Studnia – powiedział normalnym głosem. – Wyjście jest w studni. Jeden krok i śmierć. Wykopali ją dawno, dlatego taka głęboka…

– A jak wyjdziemy do góry? – zapytała Bathy, spoglądając w niebo widoczne przez otwór studni.