175126.fb2 Prawo ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

Prawo ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

17

Tej nocy Waldo zrozumiał, że przebrał miarę. Cierpliwość cesarza wyczerpała się. Ilekroć handlarz podchodził z białą flagą pod mury zamku Syriusa i nagle zawracał, tyle razy w Ycu wzrastała wściekłość. Waldo cierpliwie tłumaczył, że stara się przyzwyczaić ludzi w zamku do swojej misji i przez to uśpić ich czujność. Rozpoznali go i pragnęli jego śmierci. Nie otworzyli bram i nie wysłali po niego konnicy tylko ze względu na białą flagę. Jednak po kilku dniach takich igraszek ich honor mógł nie wytrzymać próby i zniknąć.

Cesarz stracił cierpliwość pierwszy. Zanim Waldo zdążył odejść od ogniska, dwa szczury tygrysie schwytały go pod pachami, uniosły w górę, po czym cesarz osobiście kopnął go z całej siły w krocze. Miał wprawę w tego rodzaju zabawach, ponieważ od lat ćwiczył je na jeńcach. Handlarz zwalił się na ziemię i zaczął gryźć z bólu trawę.

– Posłuchaj, psie. Albo jutro tam wejdziesz, albo twoje jaja zawisną na moim bucie. Potem każę ci je zeżreć… – wymamrotał przez zęby cesarz i oddalił się ze swoimi szczurami do namiotu. Wyrok został wydany.

Waldo od trzech godzin obserwował spod oka drzemiącego w dybach Abotta i przygotowywał się do wyjścia. Czekał na odpowiedni moment. Kiedy księżyc zaszedł za chmury, wysunął się ze swojego legowiska i poczołgał w kierunku namiotu cesarza. W obozie panowała cisza. Mutanty nie piły, nie zadawały się z dziewkami i wzajemnie nie zaczepiały. Trzymane żelazną ręką cesarza, zaskoczone atakiem Kreporu i upartą obroną zamku, zrozumiały własne zagrożenie i przygotowywały do ostatecznej rozprawy. Wciąż wierzyły w zwycięstwo. Dlatego wcześnie kładły się spać i starały maksymalnie wypocząć. Yc osobiście zabił trzy szczury, które zamiast chronić obóz, zajęły się piciem zrabowanego wina.

Waldo odczekał chwilę, po czym poczołgał się w stronę namiotu cesarza. Na tle granatowego nieba i tlących się ognisk widział sylwetki czterech strażników. Wolnym krokiem krążyli wokół namiotu Yca. Nosili metalowe napierśniki i opaski z wizerunkiem paszczy tygrysa na głowach. Ich dłonie cały czas trzymały rękojeści mieczy. Skórzana ściana namiotu nie przepuszczała światła i handlarz nie mógł wiedzieć, czy cesarz śpi, czy też chędoży jakąś dziewkę.

Rosa na trawie szybko wsiąkała w ubranie Walda. Chłód nocy stał się dokuczliwy. Z daleka od strony zamku dolatywały śpiewy i muzyka. Mieszkańcy księstwa zaczynali świętować zwycięstwo. Ręce handlarza zacisnęły się na krótkim nożu. Liczył okrążenia szczurów wokół namiotu i czekał na odpowiedni moment. Nadszedł niespodziewanie prędko. Jeden ze strażników odszedł do ogniska, a pozostali zatrzymali się i sięgnęli po tytoń. Waldo przeczołgał się błyskawicznie do ściany namiotu, rozciął ją i wsunął do środka. Kiedy znalazł się we wnętrzu dusznego, śmierdzącego potem i skórami pomieszczenia, zesztywniał i w napięciu wsłuchiwał się w ciszę. Szczury niczego nie spostrzegły. Podobnie cesarz, który leżał na wznak pośrodku wielkiego legowiska i nierówno pochrapywał. W drewnianym stojaku pod ścianą paliła się mała pochodnia. Na skórach zakrywających ziemię leżały porozrzucane ubrania, miski i książki. Waldo dopiero teraz uświadomił sobie, że Yc był czytaczem. Zresztą wszyscy cesarze mutantów byli czytaczami.

Cesarz przekręcił się na bok i głośno pierdnął. Po chwili w nozdrza handlarza uderzył straszliwy smród. Gdyby nie natychmiastowe wtulenie nosa w skóry, Waldo mógłby zwymiotować. Spod oka przyglądał się odkrytym plecom cesarza. Cielsko szczura pokryte było brodawkami i kleszczami. Nad pośladkami rysował się fragment uciętego w dzieciństwie ogona. Blizna przecinająca łopatkę jaśniała na tle krótkiej sierści. Ślad po walce lub próbie skrytobójstwa, pomyślał handlarz. Uniósł się na nogach i zbliżył do śpiącego.

Przez chwilę bawił się ostrzem noża, po czym nagle klęknął i uderzył rękojeścią w skroń Yca. Mutant nabrał gwałtownie powietrza i zwiotczał. Waldo rozejrzał się i odnalazł wzrokiem sznurowadła do długich żołnierskich butów. Suszyły się na skórach przy wyjściu z namiotu. Wysupłał je i zaczął wiązać bezwładne ręce i nogi cesarza. Robił to beznamiętnie i z wprawą. Kiedy skończył, zarzucił sobie Yca na ramię, przyłożył nóż do jego gardła i wyszedł z namiotu.

Zobaczyli go zaraz po opuszczeniu skóry zasłaniającej wyjście. Pierwszy ze szczurów chciał skoczyć w stronę handlarza, ale zmroził go spokojny głos:

– Pociągnę mu po gardle i zdechnie…

Pozostałe trzy mutanty stanęły blisko Walda i zastanawiały się, co robić. Strach i łomot ich myśli prawie było słychać. Gdyby nie nóż na gardle cesarza, z Walda zostałaby w ciągu kilku sekund jedynie kupa mięsa.

– Dawajcie dwa konie i przynieście Abotta – rozkazał zimno handlarz. – Jeden wasz skok i zrobię z niego ścierwo…

Mutanty nie odezwały się. Jeden z nich pobiegł po konie. Pozostałe tkwiły w bezruchu i patrzyły bystro na handlarza. Nie mogły uwierzyć, że coś takiego im się właśnie przytrafiało. Nigdy wcześniej nie spotkały człowieka, który tak obojętnie znosił ich obecność. Oczekiwały strachu, zdenerwowania lub przynajmniej drżenia rąk. Zachowanie handlarza przypominało im ostrzeżenia czytaczy. Od lat uczyli szczury, że bywali ludzie nieobliczalni, w których nawet mutanty tygrysie nie wzbudzały strachu. Odwaga wyrastająca z szaleństwa nie mieściła się w głupich szczurzych łbach. Dlatego z takim trudem hamowały swoje emocje i powstrzymywały się przed cięciem w owłosioną gębę Walda.

– Nie ujdziesz daleko… – spróbował układów najwyższy ze szczurów. – Świat mutantów stanie ci w gardle jak kość psu. Nie zaznasz spokoju. Już jesteś padliną. Wytropimy cię nawet pod ziemią… Nigdy nie zgadniesz, czy dziewka, którą bierzesz, nasza nie jest i krwi ci nie wypuści… Każda noc i każdy dzień będą jak trucizna. Żarcie przestanie ci smakować, kundlu…

– Ciemny jesteś, szczurze – wykrzywił się Waldo. – Nie dla mnie wasze śmierci, trucizny, knucia i strachy. Pluję na swoje ścierwo i pluję na wasze miecze. Co wy możecie wiedzieć o ciemności, o prawdzie, o wstrętach i całej tej zasranej pustce? Nic! Tak naprawdę to was nie ma… Mutant nie żyje, jest jak ława, która nie zrodzi innej, a co najwyżej zetrze jarzyć włóczęgi, złodzieja albo żołnierza. Wasze gówna też kiedyś zaczną gadać…

– Wyżrę ci serce – zasyczał z wściekłością mutant. – Czego chcesz?

Przyprowadzone konie były osiodłane. Na jednym z nich leżał związany Abott.

– Won stąd! – warknął Waldo. – Jak zechcę, to zatłukę ich kamieniami i rzucę, gdzie popadnie… Rano ma was tu nie być, szczury. Albo oddacie broń i konie i odejdziecie stąd, albo…

– Bez rozkazu nie… – próbował grać na zwłokę jeden ze szczurów.

– Szczeknij jeszcze, a odetnę mu jęzor – zagroził ostro handlarz. Podszedł do konia i przytrzymując za kołnierz Yca, wskoczył na siodło. Zanim mutanty sprężyły się do skoku, zarzucił cesarza przed siebie i chwycił za wodze konia, na którym leżał Abott. Nie oglądając się, ruszył ostro w kierunku zamku. Wiedział, że gdyby nie nóż spoczywający teraz w jego ręce, mutanty posłałyby mu w plecy śmiercionośną strzałę. Tętent koni obudził pozostałe szczury, które podrywały się z ziemi, wybiegały przed namioty i z przerażeniem w oczach patrzyły na swojego nieprzytomnego cesarza. Waldo szybko przemknął przez obóz i wjechał w ciemności otaczające zamek. Zdał się na instynkt konia. Zwierzę czujnie pozostawiało z boku trupy szczurów i żołnierzy, omijało zabite wierzchowce i sterczące z ziemi kopie.

W świetle księżyca mury zamku przypominały wulkan, na którego zboczach zastygły nierówno długie jęzory lawy. Potężne i grube narożne wieże wyłaniały się na horyzoncie niczym zatknięte na monstrualnym hełmie bawole rogi. Ciemne, nierówne chmury gnane przez wiatr od morza zdawały się pękać w zetknięciu z masywną budowlą. Co pewien czas mury ożywały. Wystarczyło, że wypolerowana tarcza któregoś ze strażników natrafiła na światło księżyca. Z oddali widać było wówczas wyraźny i przyciągający uwagę błysk. Na najwyższej, wysuniętej głęboko w morze wieży płonął zwykle ogień. Wskazywał drogę zagubionym i poszukującym kierunku żeglarzom. Teraz nie widać tam było nawet najmniejszego odblasku.

Waldo kierował się w stronę morza. Miał nadzieję, że odpłynięcie wojsk Abotta ośmieli zamkową straż i mimo głębokiej nocy uda się mu dostać do środka. Wjechał na kamienny pomost. Kopyta głośno zadudniły, odbijając echo od murów zamku. Handlarz widział, jak w górze zapalają się pochodnie. Kilka z nich spadło obok niego. Zatrzymał się i cierpliwie czekał, pokazując w uniesionej ręce białą szmatę. W położonych niżej otworach pojawiły się głowy łuczników. Handlarz przełknął ślinę i łypnął na odzyskującego przytomność cesarza.

– Czego tam? – zawołał głos z najniższego otworu w murze.

– Dary wam wiozę! – krzyknął hardo Waldo. – Ten za mną to Abott! A ten tutaj to cesarz Yc! Zda mi się, że macie z nimi do pogadania!

Głos w otworze nie od razu się odezwał. Naradzali się. Straż zamkowa wietrzyła podstęp. Waldo nie przejmował się tym. Wiedział, że przynęta została zarzucona i ryba musiała wziąć.

– Stój tam i nie ruszaj się! – zawołał w końcu ten sam głos. – Obaczymy cię i poniuchamy!

– A niuchajcie sobie… – mruknął pod nosem handlarz.

Tym razem pochodni było więcej. Paliły się jasnym płomieniem i spadły blisko koni. Przestraszone zwierzęta tańczyły przez chwilę na pomoście, ale poklepane po szyi szybko się uspokoiły. Z murów zaczęli zsuwać się po linach dwaj strażnicy. Po chwili stali już przed Waldem i mierzyli go wzrokiem.

– Chyba cię znam… – odezwał się niższy z nich, blondyn z długimi i kręconymi włosami.

– Może i tak – skwitował obojętnie handlarz. – Dary sobie lepiej obejrzyj… Poznajesz?

Blondyn z obnażonym mieczem zbliżył się do Abotta, chwycił go za włosy i popatrzył w twarz. Obejrzał się z niedowierzaniem na drugiego strażnika.

– To ten pies, Abott… – stwierdził cicho, po czym zawołał do góry. – Nie łże! To naprawdę ten barbarzyński pomiot!

– Pospiesz się, bo nas szczury wywąchają i gówno z darów będzie – odezwał się lekko zniecierpliwiony Waldo. – Kazałem im iść precz, ale z nimi nigdy nie wiadomo… Kto wie, czy któryś się nie wścieknie i nie spróbuje użądlić…

– To Yc! – Tym razem zamkowy strażnik zawołał to z podziwem. – To cesarz!

– Gadałem przecież, że dary przywiozłem – podsumował niemalże obrażonym głosem handlarz.

W górze rozległ się chrobot łańcuchów i fragment muru zaczął się odsuwać. Handlarz pokiwał głową ze zdziwieniem. Zanim trącił konia piętami, usłyszał rozkaz:

– Złaź na ziemię, zostaw broń i do środka. O resztę się nie martw…

Waldo nastroszył się na początku, ale szybko uległ. Wiedział, że każdy opór skończyłby się jego natychmiastową śmiercią. A miał zamiar jeszcze trochę pożyć. Przynajmniej do czasu wykonania swojej misji. Posłusznie zeskoczył z siodła, oddał broń i ruszył przez wnękę w murze do zamku. Za nim wbiegli dwaj strażnicy, trzymając za wodze konie z jeńcami. Łańcuchy znów drgnęły i po chwili mur wrócił na swoje dawne miejsce. Handlarz z podziwem rozejrzał się dookoła, ale nigdzie nie zauważył żadnych urządzeń. Mechanizm uruchamiający tajne wejście ukryty był wewnątrz grubego muru.

Na dziedzińcu paliło się kilkadziesiąt pochodni i płonęły już ogniska. Mieszkańcy zamku zbierali się wokół nocnych gości. Waldo stał spokojnie i spode łba wypatrywał dowódcy. Zaszedł go z tyłu. Kiedy klepnął handlarza w ramię, wiadomo było, że jest kimś ważnym.

– To bardzo cenne dary, handlarzu – odezwał się chłodno Lalola. – Czego za nie oczekujesz?

– Gościny i… – przerwał nagle Waldo. Zobaczył starego czytacza. Tego, który stał obok księcia Syriusa, kiedy przed kilkoma dniami topór niosący śmierć przecinał powietrze komnaty.

– I? – podchwycił Jag, wyłaniając się z tłumu żołnierzy i zwyczajnych, przymusowych mieszkańców zamku. – Czego może chcieć taki dobrodziej?

– Panie – skłonił się Waldo. – To nie byłem ja…

– Co ten człowiek plecie, czytaczu? – wtrącił zdziwiony Lalola. – Pomerdany?

– Masz brata? Bliźniaka? – naciskał z perwersyjną przyjemnością Jag. – I jeden jest dobry, a drugi zły… – zadrwił bezlitośnie.

– Panie, proszę o posłuchanie – ukłonił się w pas Waldo. – Dary weźcie, a mnie wysłuchajcie…

– Kto wie, coś za jeden… – zastanawiał się głośno czytacz. Nie zwracał przy tym uwagi na coraz bardziej zaskoczonego Lalolę.

– Panie! Poznaję go! – rozległ się nagle okrzyk z tłumu. – To on zabił naszych na murze! To zdrajca! Do studni z nim!

– Słyszałeś? – zapytał cicho czytacz.

– Wasz czas jest jak powróz. – Handlarz pochylił się do ucha Jaga i wycedził przez zęby. – Każdy może na nim zawisnąć… Nawet dziecko, które dało ci życie.

Jag drgnął. Jego rysy stwardniały. Znów był tajemniczym czytaczem, który mógł narzucać swoją wolę. Spojrzał bystro na Lalolę i rozkazał:

– Zabrać jeńców i zakuć. Rano wydamy wyrok. A ten idzie ze mną… – Jag pokazał palcem na handlarza.

– Panie, to zdrajca! – gorączkował się ktoś z tłumu.

– Może… – odkrzyknął z naciskiem Jag. – Ale dwa łby nam przywlókł, za które dobrze płacą… – Na dziedzińcu zapadła cisza. – Naszymi łbami! – dokończył Jag i popchnął handlarza w stronę jednej z wież.

Lalola odprowadził ich wzrokiem, po czym pokazał jeńców dłonią zakutą w potężną rękawicę. Yc doszedł już do siebie, ale nie odzywał się. Był przerażony, widząc wokoło żądne krwi twarze. Abott popadł w chwilowe zobojętnienie. Kiedy strażnicy wlekli ich do lochu, obaj patrzyli w niebo, jakby żegnali się z tym widokiem na zawsze. Tłum dopiero teraz zrozumiał, co zaszło. Zakończenie wojny było bliskie. Niektórzy zaczęli tańczyć i śpiewać. Po chwili na dziedziniec wytoczono beczki z winem. Żołnierze przezornie odsunęli się od nich i weszli na mury. Stary książę nauczył ich karności. Dla ludzi mógł być to czas radości. Samo życie się o to dopominało. Zbyt wiele padło ciał, aby nie cieszyć się z upadku śmierci. Nawet w zamku, gdzie życie było przywracane, śmierć zadawała nieodwracalne uderzenia. Potrafiła być potężna i bezlitosna. Taka, jak w chwili, gdy zabierała księcia Syriusa. Ludzie znali wieści z Kreporu i księstwa. Tam nie było dziecka i życie odchodziło na zawsze. Spalone domy, karczmy, porty i zamki potrzebowały ich. I właśnie dlatego próbowali się teraz cieszyć i zapomnieć.

Na korytarzu pachniało igłami sosnowymi. Wiszące na ścianach worki z szyszkami zagłuszały wilgotny i duszny powiew starości. Jag szedł pierwszy. Zaczął wspinać się po schodach wieży, a jego oddech stał się świszczący i nierówny. Nie oglądał się. Wiedział, że handlarz szedł za nim. Wystarczyło jedno zdanie wypowiedziane na dziedzińcu zamkowym, aby czytacz zrozumiał, że wraz z narodzinami dziecka świat wyrzucił z siebie coś jeszcze. Kiedy znaleźli się na górnym podeście, Jag skręcił w bok i poprowadził Walda wąskim korytarzem z małymi okienkami. Stary nie zapalił pochodni. W smugach księżycowego światła widać było drogę. Drewniana podłoga skrzypiała, a zimny morski przeciąg przenikał do kości. Gdyby nie mury i dach, Waldo gotów byłby pomyśleć, że znajdują się pod gołym niebem. Jag pchnął stare, kute jeszcze przed powstaniem zamku drzwi, i weszli do środka. Zapalił pochodnię zatkniętą na ścianie. Pomieszczenie było niskie i zakurzone. W olbrzymiej sali stały półki z książkami bądź luźnymi kartkami. Wydawało się, że w miejscu tym od wielu lat nikt nie przebywał.

– Bywamy tu, bywamy – odezwał się czytacz. – A ten kurz… Cóż, można go zrobić.

Waldo zdmuchnął pył z drewnianego krzesła i usiadł. On również odczuwał, że dzieje się z nim coś dziwnego. Każde nowe życie, nowe ciało i doświadczenia czyniły z niego kogoś obcego. Nie miał złudzeń, że jego świat pozostawił go samemu sobie. Zaczynał rozumieć, że pozbawiali go nawet możliwości decydowania. Tylko pozornie mógł realizować swoją misję. Drobne fakty sprawiły, że wyczuł ich obecność. Domyślał się, że musieli znaleźć nowe sposoby przekraczania ich świata, ponieważ coraz częściej zaczynał odczuwać strach. Robili coś, co łączyło jego myśli z życiem tych, których ciała wykorzystywał. Denerwowało go to i chciał, żeby wszystko szybko się skończyło. Miał wrażenie, że starzec z laską i w cerowanym ubraniu udzieli mu ważnych informacji. Czuł, że mieli ze sobą wiele wspólnego. Kiedy czytacz usiadł przed nim i spojrzeli sobie w oczy, Waldo odgadł, co to było. Tak samo się bali i próbowali odszukać wyjścia z labiryntu, w którym się znaleźli.

– Myślałem, że nigdy do tego nie dojdzie – zaczął cicho Jag. – Przepowiednia zaczyna wariować… A to źle, to bardzo źle, handlarzu, czy jak cię tam zwą…

– Dostałeś drugie życie, panie, i wiesz, że nie jest takie samo – odezwał się spokojnie Waldo. – Wiem o was więcej, niż bym chciał… – Handlarz poczuł, że nie panuje do końca nad tym, co mówi. – Dziecko było pomyłką… Nie my je wydaliśmy. Chcemy to naprawić…

– Jak naprawić? – Głos Jaga zabrzmiał o ton wyżej. Starzec nie miał już w sobie poprzedniego spokoju. – Co możecie zrobić, żeby wróciło stare prawo?

– Jeszcze nie wiemy – odrzekł, schylając głowę, Waldo. – To trudne, panie…

– Zaczęliście, to skończcie – parsknął z irytacją czytacz. – Nie trzeba było dotykać…

– Są błędy… – zgodził się handlarz. – Wiemy już, skąd nadchodzi strach. To ważne.

– Nie rozumiem – wzruszył ramionami czytacz. Położył laskę na kolanach i wpił wzrok w Walda.

– Jest ktoś jeszcze… – Handlarz powiedział to tak cicho, że prawie nie usłyszał własnego głosu.

Strach ścisnął ich obu w tym samym momencie. Zacisnęli dłonie i napięli mięśnie. Starali się jakoś wytrzymać. Gdyby nie obecność drugiego, zaczęliby krzyczeć lub w popłochu szukać miejsca do skoku z murów.

– A więc jednak – pokiwał głową Jag. – Co teraz będzie? Kto to jest?

– Nie wiemy. Może kobieta, może dziecko… – westchnął bezsilnie handlarz. Wpatrywał się w pochodnię dopalającą się na ścianie.

Lęk, jaki uderzył w niego od strony czytacza, zdziwił go. Podniósł wzrok i spojrzał staremu człowiekowi w oczy. Tamten nie odpowiedział tak samo. Nie patrzył.

– Chcesz mi coś powiedzieć? – zapytał ostrożnie handlarz. – Nie wszystko się da powiedzieć… – odparł enigmatycznie Jag.

W drgającym ogniu pochodni widać było jego drżące ręce.

– Kobieta – stwierdził nagle Waldo. Sam nie wiedział, że takie słowo wydobyło się z jego ust. Dla niego także zabrzmiało ono obco. – Ta kobieta…

– Tantra – przytaknął skruszony Jag. – Matka dziecka…

Waldo milczał. Czekał, aż cisza wydusi z czytacza prawdę. Nie rozumiał ludzi do końca. Nosili w sobie tajemnice i niespodzianki, które pojawiały się jak szalone myśli. Tego również się bał. Kryła się w tym siła trudna do przewidzenia i opanowania. Szaleństwo… Tylko takie słowo odnalazł w sobie.

– Miałem ją… – czytacz powiedział to tak, jakby się skarżył. – Poszedłem do niej i wziąłem ją… Jest taka piękna…

– Teraz ja nie rozumiem – odezwał się handlarz. Oblizał spierzchnięte wargi. Chciało mu się pić. – Bywacie przecież ze swoimi kobietami…

– Ona nie wie, że… – Jag przerwał i po raz pierwszy od wielu lat zawstydził się.

– Że co? – W tych sprawach Waldo nie miał żadnego rozeznania. Jag jednak nie zwrócił na to uwagi.

– Spała… – szeptał cicho czytacz. Strach znów ścisnął mu wnętrzności. – Dałem jej ziele… Nic na to nie poradzę…

– Chyba łeb ci urwało! – warknął nagle Waldo. – To dlatego ten strach, ta parszywa bojaźń… Błaźnie, twoje nasienie cię zgubi…

– Ona nie wie – próbował zaoponować Jag.

– Taaaak? – Pytanie ciągnęło się prawie w nieskończoność. Czytacz nie miał już poprzedniej pewności.

– No… nie wiem…

W tym momencie na dziedzińcu rozległ się dźwięk trąby. Obaj spojrzeli w kierunku okna.

– Ta trąba… – niepewnie zaczął czytacz. – Ta trąba pilnuje studni. Tam jest stare wejście do zamku. Wiedzą o nim tylko nieliczni czytacze… Może jeszcze o czymś nie wiemy, handlarzu?

– Szczury? – Waldo zawiesił głos.

Wstali gwałtownie z krzeseł. Przez żywicowe szyby niewiele było widać. Waldo otworzył okno i spojrzał w dół. Tańce urwały się, a krzyki radości zamilkły. Strażnik przy studni odsunął trąbę od ust. W jego kierunku biegł już Lalola z pięcioma żołnierzami. Rozgarniali tłum rękami i wydawali krótkie rozkazy. Ludzie w milczeniu odsunęli się od studni.

– Ta noc chyba się nigdy nie skończy – westchnął Jag i wyszedł, podpierając się laską, z książęcej biblioteki. Waldo wyprzedził go na korytarzu. Czuł, że znów działo się coś niezwykłego. Jego świat przestał słać mu wiadomości i kierować myślami. Strach na chwilę zniknął.

Lalola patrzył w dół studni i przyświecał sobie pochodnią. Po jego prawej stronie stał Maqui. Patrzył podejrzliwie na zbliżającego się Walda. Uspokajał go tylko widok czytacza, podążającego w ich stronę o lasce.

– Hej tam, w dole! – zawołał dowódca książęcych żołnierzy. – Opowiedz się!