175126.fb2 Prawo ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

Prawo ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

19

Czas przed świtem pogrążył ludzi w głębokim śnie. Na murach zamku wędrowali tylko tam i z powrotem ziewający strażnicy. Od momentu, gdy handlarz przyprowadził ze sobą króla barbarzyńców, Abotta, i cesarza mutantów, Yca, żołnierze odetchnęli. Żadna armia świata nie była w stanie zaatakować bez swojego dowódcy. To wiedział nawet najmłodszy strażnik. Dlatego ziewali i stęsknionym wzrokiem patrzyli w stronę morza i w zachmurzone niebo, gdzie niedługo powinno pojawić się słońce.

Waldo zatrzymał się przed komnatą Tantry i powoli nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte. Wszedł do środka i cicho je zamknął za sobą. Przez dłuższą chwilę stał w bezruchu i przyzwyczajał oczy do ciemności. Kiedy zobaczył kontury mebli i śpiące obok matki dziecko, zrobił pierwszy krok. Zdecydowany był wszystko zakończyć. Jego misja trwała już zbyt długo. Był zmęczony i głodny. To ostatnie uczucie denerwowało go szczególnie. Marzył o powrocie do swojego czasu. Usiadł na łóżku i położył dłoń na głowie dziecka. Zapłakało głośno i przenikliwie. Jego matka natychmiast się obudziła i dostrzegła intruza. Nie krzyknęła jednak. W ciemnościach widział jej duże i błyszczące oczy.

– Nie dotykaj dziecka – powiedziała prawie żołnierskim tonem. Jej kobiecość nagle zniknęła. Teraz była matką gotową walczyć aż do śmierci o swoje dziecko. Handlarz nie cofnął jednak ręki.

– Przychodzę spoza czasu… – zaczął cicho. – Jestem… Jestem twoim ojcem…

– Czy… Czy jesteś… szalony? – Usta Tantry ledwie się poruszyły.

– Wysłuchaj mnie – ciągnął spokojnie Waldo. – Kiedyś mój świat szukał zabawy, nowej zabawy, bo tak wygląda nasze… życie. To wasze słowo… U nas się po prostu żyje. Nie ma śmierci… Nie było, ale o tym potem… Nasz świat znalazł wyjście do was. Przypadek… Tak samo mogłem wleźć gdzie indziej. My nie mamy ciał, nie jemy, nie robimy tego wszystkiego, co wy… co ludzie. Chciałem być pierwszy, i byłem. Przekleństwo… To też wasze słowo… Wlazłem w jakiegoś pierwszego lepszego włóczęgę i poczułem to… No wiesz… Co tu dużo gadać, wychędożyłem na drodze jedną zdrową dziewkę i musiałem wracać. Za słabi wtedy byliśmy, nie mogli mnie tu utrzymać… Zostawiłem jego ścierwo w jakimś lesie i wróciłem. Słuchasz mnie?

– Jesteś naprawdę pomerdany… – Szept kobiety zachrzęścił w komnacie niczym piasek. Była jednak spokojna i nie czuła strachu. Nie wiedziała nawet, dlaczego.

– Potem pojawiałem się tylko na chwilę… – Handlarz położył się na poduszce i odetchnął. – Widziałem, jak się rodziliście, jak…

– Powiedziałeś… – przerwała mu Tantra. – Powiedziałeś… rodziliście…

– Ty i twój brat – potwierdził Waldo.

– Gdzie on jest? – Jej spokój prysł.

– Nie wiem – odparł Waldo. – Po urodzeniu straciłem z wami kontakt… Nie mogliśmy się przebić. Czas nie puszczał nas… Dopiero niedawno… To dziecko nam pomogło. Mój… wnuk. Co za język… Wnuk.

– Po co przyszedłeś? – Pytanie kobiety było napięte jak struna.

– Po was, po niego – odrzekł spokojnie Waldo.

– Jak to? – przestraszyła się Tantra. – Chcesz nas zabić?

– Nie was – zaśmiał się krótko handlarz. – Ciała tu zostaną. Po prostu odejdziecie…

– Jak? Udusisz nas czy zarżniesz nożem? – Jej ręce odtrąciły jego dłoń z głowy dziecka. – Nie dotykaj go! Idź stąd i nie wracaj…

– Nie mogę – wyszeptał Waldo. – Do mojego świata przywlokłem… śmierć. Zaraziliście nas śmiercią. Niektórzy z nas zaczęli znikać. Nigdy wcześniej tego nie znaliśmy… Przyjaciele, bliscy… Tak chyba o tym mówicie… Oni odchodzili i nikt nie mógł ich odnaleźć. Przywlokłem z waszego czasu śmierć. Dlatego tu jestem… Mój wnuk, to dziecko, ma coś, czego nam potrzeba… Nie bój się. Wystarczy, że zechcesz, i odejdziemy stąd. Bez bólu i… duszenia. Jesteś moją córką, więc nosisz w sobie także nasz świat. Musisz go tylko chcieć odnaleźć…

– Nie chcę tego – ucięła Tantra. – Jeśli to wszystko prawda, to odejdź i zostaw nas…

– Nie mogę. – Waldo zaczynał rozumieć, że nie pójdzie mu łatwo. – Oni tam na nas czekają… Ty… Ty możesz zostać. Dziecko musi nas uratować. Musi odnaleźć tych, którzy zaginęli, i wypędzić z naszego czasu śmierć. Nie chcemy jej tam… Niech zostanie tutaj… Wy ją rozumiecie…

– Idź precz! – krzyknęła kobieta i gwałtownym ruchem przygarnęła do siebie dziecko.

Handlarz pochylił się w jej stronę i jeszcze szybciej chwycił ich oboje w swoje potężne ramiona. Nawet nie próbowała się szarpać. Czuła, że słabnie, że zaczyna ją wciągać nieznany, potężny wir. Nie potrafiła krzyczeć, nie umiała walczyć, poddawała się lekkości, o jakiej wcześniej nie miała pojęcia. Widziała swojego syna, który tak jak ona, wypełnił sobą przestrzeń komnaty. Byli bez wyglądu i bez zapachu. Pojawiło się uczucie spokoju i łagodności. Wiedziała, że przegrała, że ciała na łóżku umierają. Zanim jednak zrozumiała, że nie żałuje, pojawił się ktoś inny. Wyraźnie wyczuła zdziwienie i strach Walda. Głos obcego przeszył wszystko, co czuła: „Twój czas, przybyszu, kończy się. Nie możesz zabrać tego dziecka, bo jest również nasze. Przypadek sprawił, że matka tego dziecka urodziła mojego syna…” „Kim jesteś?” – od strony Walda popłynęło pytanie. „Ze zderzenia czasów… Błąd? Doświadczenie? Przypadek? Chyba to ostatnie… Trafiłem tu, poczułem to, co ty, i… U nas jest coś podobnego. Mówimy o tym «bliskość». Odejdź, jeśli nie chcesz katastrofy. Nie można penetrować czasu. Wiemy to już od dawna… Wy zaburzyliście równowagę, daliście im coś, czego nie powinni mieć. Nas… Mnie wyrzuciło poza układ i spłodziłem tutaj dziecko. Nie powinno go być. Nie wiemy, co z tego wyniknie…” „Dlaczego go nie zabiliście?” – zapytał handlarz. „Nie można. Jeśli czas stwarza wymiar, nie można tego niszczyć. Odejdź i nie wracaj…” „Mój świat umiera. Miałem przywrócić mu życie…” „Wiem – zgodził się przybysz. – Czy naprawdę chcesz to zmienić? Gotowy jesteś zapłacić cenę? Nie musisz odpowiadać… Ty jednak znikniesz, umrzesz…” „I zatrzymacie śmierć?” – Handlarz już podjął decyzję. Dostrzegł kogoś potężniejszego i nadzieję. „Spróbujemy ściągnąć śmierć z waszego świata. Nie jest wiele, ale może zarażać… Dziwnie się rozmawia w tym trzecim języku… Powiedz tylko, że chcesz, i zamkniemy wasz czas.” „Nie ma odwrotu… Widocznie popełniliśmy błąd. Żegnaj zatem mój wnuku i moja córko. Już się nie zobaczymy…” „Nie mów tak – przerwał mu głos. – Tego nikt nie wie. Poza czasem jest jeszcze wiele pytań i odpowiedzi. Nic się nie kończy…” „Dobrze. Zamknij mój czas i zabij śmierć. Żegnaj, przybyszu…” – Zgoda Walda zabrzmiała jak spazm. Tantra wychwyciła to instynktownie. To właśnie było w handlarzu ludzkie i bliskie.

Potem nie działo się już nic. Kiedy otworzyła oczy, za oknem było widno. Dziecko spało obok niej, a wiatr uderzał o szyby i od czasu do czasu rosił je gęstym deszczem. Na łóżku obok niej leżało ciało martwego Walda. Musnęła je obojętnie wzrokiem. Nie znaczyło dla niej nic. Wstała i podeszła do okna. Na dziedzińcu Idalgo siodłał konie. Obok niego stał Glass i Writ. Wszyscy trzej ubrani byli w długie skórzane płaszcze bez kapturów. Tantra widziała ich mokre, błyszczące od deszczu głowy i determinację w ruchach. W cieniu pod zadaszeniem stajni stała Bathy. Dziewczyna była smutna, a jej oczy zdradzały, że w nocy płakała.

Rozległo się pukanie do drzwi komnaty.

– Wejść – zawołała, nie odwracając się od okna.

Usłyszała za plecami kroki służącej, która przyniosła jedzenie. Kiedy stąpanie nagle ucichło i zapanowała cisza, Tantra rzuciła obojętnie:

– Nie żyje. Każ go zabrać.

– Tak, pani – odpowiedział jej niepewny i wystraszony głos służącej.

Tantra patrzyła na łapacza i wydawał jej się znajomy. Miała wrażenie, że dotyka jego myśli. Nie broniła się przed tym, mimo że tego nie rozumiała. Kiedy podniósł głowę i zobaczył ją w oknie, przestraszyła się. On także był zdziwiony. Odnalazł jej bliskość i po raz pierwszy w życiu wzruszył się. Bez żadnego uzasadnienia. Nie wiedział, skąd to uczucie przyszło. Przypominało dawno opuszczone miejsce. Nie było to jednak ani pożądanie, ani miłość. Łapacz doświadczał tęsknoty i nie potrafił sobie z tym poradzić. Schylił szybko głowę nad popręgiem i dociągnął go zdecydowanym ruchem. Tylko tak umiał nad sobą panować.

Do komnaty weszli dwaj żołnierze i bez słowa zabrali ciało handlarza. Żaden z nich nawet nie spojrzał w stronę kobiety. Była matką dziecka i nikt nie śmiał o niej inaczej myśleć. Cicho zamknęli za sobą drzwi. Tantra odwróciła się i wciągnęła nosem powietrze. Napój w dzbanie był gorący i pachniał palonym ziarnem. Obok na srebrnej tacy leżały ser, ryż, miód i chleb. W trakcie oblężenia zabrakło tylko mięsa. Przez ściekające po szybie krople zauważyła, że cała czwórka dosiadła koni i ruszyła w stronę bramy. Przylgnęła twarzą do okna i dopiero teraz zauważyła wiszące do góry nogami na wielkich drewnianych krzyżach sylwetki Abotta i Yca. Krzyże zostały wetknięte w najwyższy punkt muru. Uwagę Tantry ściągnął ruch koło bramy. Otwierały się właśnie potężne skrzydła, a łomot opuszczanego w tym samym czasie mostu dolatywał aż do jej komnaty. Dostrzegła wynurzającego się z bocznego wyjścia Humana. Młody książę zatrzymał się przy dziewczynie i dotknął pyska jej wierzchowca. Tantra żałowała, że nie może usłyszeć ich rozmowy. Odwróciła się i postanowiła zjeść śniadanie. Usiadła przy stoliku i sięgnęła po dzbanek z gorącym, aromatycznym napojem.

W tej samej chwili Bathy starała się zachować zimną krew i wysłuchać Humana. Jej towarzysze odwrócili się tylko i gestem ręki pożegnali olbrzyma. Pellegris jechał pierwszy, za nim Glass, a na końcu Idalgo. Dziewczyna wiedziała, że zaczekają na nią poza bramą.

– Chcę, żebyś została – powiedział zasadniczym tonem Human. Nie było w tym nic z tego, co zapamiętała z Grwaldu. – Za żonę cię wezmę i spłodzimy tutaj gromadę dzieciaków. Razem możemy odbudować księstwo…

– Czy ty mnie kochasz? – zapytała wprost, starając się opanować rumieńce.

– Czy wszystkie dziewki muszą zaczynać od tych bzdur? – skrzywił się olbrzym. – Co to da, że nagadam ci do ucha? Czy to coś zmieni? Czy wówczas naprawdę będę cię miłował? Sprawa jest ważna, księstwo i dziedzictwo… Wtedy chyba ci dogodziłem…

– Jesteś obcy – odparła cicho Bathy. – Zostawiłeś gdzieś dawnego Humana… Nie poznaję cię…

– To tylko puchy, jak ten deszcz i wiatr – przerwał jej chłodno. – Na takie gadanie czasu szkoda. Wybieraj…

– Jadę – odpowiedziała zdecydowanym głosem i ruszyła przed siebie. Zagryzła wargi i nie odwracała się. Wiedziała, że bezpowrotnie go straciła, że w środku stał się zimny i martwy. Tak jakby śmierć zamieszkała w nim na zawsze. Kłusem pognała za posuwającymi się wolno przyjaciółmi. Płakała i wcale nie miała zamiaru tego ukrywać. Zresztą deszcz i tak zmoczył jej twarz i opadające na ramiona włosy. Dotknęła ukrytych na piersi pasów z monetami i wydało jej się, że ojciec znów stoi przy niej i uśmiecha się, jakby chciał pogłaskać ją po głowie.

– To nie jest on – przywitał ją Idalgo. – Śmierć zabrała go na zawsze. Szkoda… Dobry był z niego kompan.

– Znam odczyniacza, panie – wtrącił Writ. – Tani i może pomoc…

– Dziecko daje życie, ale śmierć zostaje. – Glass wyszeptał to bardzo wolno. – Zasiewa się smutek, siermięga i pustka… Czuję to i chcę zdusić. Życie płaci myto…

– Dopadła go śmierć, panie. – Pellegris sprawiał wrażenie mało rozgarniętego albo roztargnionego.

– Druga śmierć… – powtórzyła Bathy. – Wyżera go teraz jak zaraza. Ta suka go zaobrączkowała i zniszczy.

– Kochasz go… – stwierdził łapacz i obejrzał się za siebie. Na murach widać było krzyże, a na krzyżach dwa wiszące ciała.

– Nie wiem, kogo kocham. Może nikogo? – Bathy uderzyła konia piętami i z miejsca ruszyła galopem.

Dokładnie w tej samej chwili Human otrzymał informację, że dziecko i matka zniknęli. Lalola przeszukiwał zamek, ale bez efektu. Jedzenie na stoliku było nie ruszone. Tantra zdążyła wypić tylko swój ulubiony napój z palonych ziaren.

– Nie ujdzie, panie – zapewnił dowódca. – Jej życie tutaj pisane i tutaj zejdzie. Znajdziemy ją… Szczury się wycofują, panie, a czasu nam nie zbraknie. Ludzi już rozesłałem…

W drzwiach komnaty księcia pojawił się nagle czytacz z Migopu. Wtulił strachliwie głowę w ramiona i drobnym krokiem podszedł do Humana. Sprawiał wrażenie kogoś śmiertelnie przestraszonego. Lalola obrzucił go zdziwionym spojrzeniem. Odruchowo szukał w jego rękach skrytobójczego noża. Czytacz jednak był nieuzbrojony.

– Panie… – zaczął lękliwie. – On jest przeklęty, on cię zdradził. Kobietę omamił trucizną i kazał iść… Wiem to, bom wąchał napój. Ten pies, ten knuj, ten…

– Kto? – warknął niecierpliwie Human.

– Jag – odparł jednym tchem czytacz. – Zabrał ich i uciekł. Znalazł źródło i chce go tylko dla siebie.

– Gadasz, że stary jest przekupny? – zapytał z błyskiem w oczach olbrzym.

– Kasta go wyklęła, panie – pospiesznie wyjaśnił czytacz. – On dziewki marnował, dla chuci żył i księcia omamiał. A teraz sprzeda się temu, kto da więcej…

Lalola i Human wymienili spojrzenia. Zrozumieli, że wojna jeszcze się nie skończyła. Ten pierwszy zadrżał w duszy, ten drugi pozostał obojętny. Dla obu prawo śmierci oznaczało coś zupełnie innego. Lalola wierzył w ocalenie, Human nie wierzył w nic. Dowódca pragnął świetności księstwa, olbrzym pragnął urozmaicić sobie życie. Żołnierz był przestraszony, syn Syriusa ciekawy. Prawo śmierci rozpinało nad nimi swoje niewidzialne skrzydła. W rękach szaleńca mogło złamać przeznaczenie. I to właśnie najbardziej się nowemu księciu podobało. Kiedy pomyślał, że takich jak on jest w zamku wielu, przyszłość księstwa nabierała w jego oczach innych barw. Przywróceni do życia żołnierze już teraz chcieli wyrównać rachunki. Zimni i obojętni na strach wierzyli w nowego księcia. Czas zesłał im ocalenie. Musieli tylko zaczekać. Kiedy pojawi się dziecko, ruszą. Będą mogli zapomnieć i wyzwać los.

Human otworzył okno i poddał się mokrym uderzeniom wiatru. W oddali widział znikające sylwetki czterech jeźdźców. Coś w głębi duszy mówiło mu, że jeszcze się spotkają, że świat zderzył się z czymś, nad czym nie panował. A w takiej chwili liczył się tylko miecz. Dłoń sama opadła na rękojeść szabli. Zanim zamknął okno, przez jego głowę przemknęły pytania: „Skąd Jag wiedział, że dziecko miało zginąć? Skąd wiedział, że prawo śmierci musiało przestać istnieć? Czy znał godzinę, w której miecz Humana miał zabić?”

Dwie i pół mili dalej pochylony nad końskim karkiem łowca z tatuażem na skroni zadawał sobie tylko jedno pytanie: „Ile monet będą teraz płacić za ściganych?” Dla niego miało zacząć się normalne życie.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ