175160.fb2 Profesor - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 22

Profesor - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 22

Rozdział 21

Adrian leżał skulony na łóżku, z głową na łonie nagiej żony. Była w szóstym miesiącu ciąży. Głęboko wciągał powietrze, rozróżniając poszczególne zapachy, jakby każdy mówił coś innego o osobowości Cassie. Jego żona nuciła jakąś odkurzoną piosenkę Joni Mitchell z lat sześćdziesiątych, relikt niemal już zapomnianej epoki. Powoli głaskała jego splątane siwe włosy w rytmie melodii, odgarniała je z czoła i delikatnie wodziła palcami wokół jego uszu. To było dużo więcej niż zmysłowe.

Trwał w bezruchu i wspominał te dawno minione chwile, kiedy leżeli razem po uprawianiu miłości. Wyczerpanie, które narastało.

Miał ochotę zamknąć oczy, runąć w bezdenne otchłanie swojej duszy i umrzeć, tu i teraz. Gdyby dało radę siłą woli zmusić serce, by przestało bić, zrobiłby to bez wahania.

Cassie nachyliła ku niemu głowę.

– Pamiętasz, ile godzin mogłeś tak leżeć i czekać, aż poczujesz, jak Tommy kopie?

Pamiętał. Ani jednej zmarnowanej sekundy. Najszczęśliwsze momenty jego życia. Możliwości wydawały się nieograniczone. Obronił doktorat, zaczął pracę na uniwersytecie. Cassie miała za sobą swoją pierwszą wystawę, w prestiżowej nowojorskiej galerii przy Piątej Alei, i recenzje – w „Art World” i „New York Timesie” – były pełne uznania, żeby nie powiedzieć entuzjastyczne. Jego poetycki nałóg – często myślał o tym jak o narkotyku – zaczynał rozwijać się w najlepsze. Odkrywał Yeatsa i Longfellowa, Martina Espadę i Mary Jo Salter. Wkrótce miał im się urodzić syn. Cieszył się każdym dniem, witał pierwsze promienie porannego słońca z niewyczerpaną energią. Zaczął biegać po wschodzie, dziesięć kilometrów w szybkim tempie, po to tylko, by wysiłkiem fizycznym rozładować radosne oszołomienie. Nawet członkowie uniwersyteckiej drużyny w biegach przełajowych – a ci uważali bieganie za najbardziej pożyteczną obsesję na świecie

– sądzili, że nowy profesor psychologii, który co rano zostawia ich daleko w tyle, ma nierówno pod sufitem.

– Tyle wtedy było do kochania – powiedziała Cassie lirycznym tonem.

– Ale to wszystko przepadło.

Otworzył oczy i zobaczył, że jest sam i że głowę trzyma na zmiętej poduszce, nie na łonie żony. Wyciągnął rękę, jakby mógł chwycić Cassie i zatrzymać ją taką, jaką ją zachował we wspomnieniach.

Czuł jej dłoń w swojej dłoni, ale jej nie widział.

– Masz pracę do wykonania – oznajmiła z werwą. Zdawało się, że jej głos rozbrzmiewa za nim, nad nim, pod nim i w nim jednocześnie. – No, Audie, liczy się każda sekunda.

Cassie była. Cassie nie było. Adrian usiadł prosto.

– Jennifer – powiedział.

– Zgadza się. Jennifer.

– Ledwo pamiętam jej imię – odparł.

– Nie, Audie, pamiętasz. Widzisz ją w myślach. I widzisz, kim była. Pamiętasz jej pokój? Jej rzeczy? Różową czapkę? Pamiętasz to wszystko. A ja jestem tu, żeby ci przypomnieć. Znajdź ją.

Słowa poniosły się echem, jakby wypowiedziane na skraju ogromnego kanionu. Słyszał je nie po raz pierwszy, i tak jak przedtem już otwierał usta, by zaprotestować, że jest zbyt stary, chory i zagubiony, ale zrozumiał, że Cassie nie chce słuchać jego wymówek. Jak zawsze.

Wyjrzał na zewnątrz. Świat wciąż tkwił w okowach nocy. Na pewno jest zimno, pomyślał. Ale to już nie bezlitosny ziąb zimy. Na zewnątrz poczułbym wiosnę. Ukrytą w ciemności, ale obecną.

Wstał, żeby wyjść z domu, ale tego nie zrobił. Spojrzał w lustro na starej komodzie Cassie. Schudł – to przez chorobę. Starał się pamiętać, że musi się zdrowo odżywiać. Ciekawe, czy przespał kilka godzin, czy kilka minut. Weź leki, nakazał sobie. Przestaniesz mieć zwidy. Zdawał sobie sprawę, że małe są szanse, by tak się stało, bez względu na to, ile pigułek weźmie. Poza tym lubił wizyty duchów. Na pewno sprawiały mu więcej frajdy niż umieranie. Czuł się jak uparty starzec – ale w sumie, do cholery, to chyba nie takie złe. Mimo to podszedł do komody, odszukał tabletki, które podobno pomagały w walce z otępieniem, odpędził myśl, że nie pamięta, kiedy je ostatnio brał, i łyknął całą garść. Wymaszerował z sypialni, poszedł do gabinetu, odsunął na bok papiery i książki i zasiadł przed komputerem. Obok siebie rozłożył tylko mapę obszaru obejmującego sześć stanów. Massachusetts. Connecticut. Vermont. Rhode Island. New Hampshire. Maine. Odwrócił się do komputera i zajrzał do spisu zarejestrowanych przestępców seksualnych w każdym z nich.

Nawet się nie domyślał, że detektyw Collins w tym samym czasie robiła prawie to samo.

Wcisnął kilka klawiszy i kliknął na nazwisko.

Na ekranie przed nim pokazało się zdjęcie policyjne. Mężczyzna o nieufnym, świdrującym spojrzeniu. Rzedniejące włosy, ziemista cera. Tak właśnie Adrian wyobrażał sobie takich ludzi. Niżej zobaczył listę aresztowań, wyroków i rozpraw sądowych. Był też adres zamieszkania i krótki opis preferencji. Dalej ocena zagrożenia, jakie mężczyzna stanowił dla społeczeństwa, i analiza jego sposobu działania. Wszystko napisane zwięźle i precyzyjnie, w policyjnym stylu, bez upiększania i głębszych refleksji o rzeczywistych skutkach czynów tego człowieka. Obnażył się przed centrum handlowym – to zwróciło uwagę Adriana. Żadnej wzmianki o tym, jaki to miało wpływ na sprawcę i na ofiary.

Adrian odchylił się na oparcie i westchnął głęboko. Może te wszystkie fakty powiedziałyby coś psychologom policyjnym, pomyślał. On jednak całe życie badał zachowania. Czy chodziło o szczura laboratoryjnego, czy o człowieka, jego zadanie polegało na tym, aby przypisać każdej czynności określone znaczenie. Czynności jako takie może rozpoznać każdy – żadna sztuka, nie trzeba do tego wiedzy. On musiał je zinterpretować, wskazać, jak wiążą się z innymi i wyciągnąć z nich wnioski na przyszłość.

Kliknął na inne zdjęcie. Następny mężczyzna: masywny, brodaty, burza kędzierzawych włosów, ciało pokryte tatuażami. Wiele z nich pokazano na zbliżeniach – smoki ziejące ogniem, zbrojne w miecze walkirie, emblematy motocyklowe. Dokumentację znów zamykały informacje o przestępstwie.

Tak jak w przypadku człowieka o ziemistej twarzy, Adrian wbił wzrok w zdjęcie i uznał, że z samego wizerunku niczego się nie dowie.

Żaden obraz na monitorze nic mu nie powie o ludziach, którzy porwali Jennifer.

– Skoro tak… – Cassie nachyliła się nad jego ramieniem, żeby czytać informacje na ekranie razem z nim – pozostaje ci chyba tylko jedno rozwiązanie. – Na policzku czuł jej gorący oddech.

Skinął głową.

– Ale…

– Czy nie mówiłeś zawsze, że masz mieszane uczucia co do czytania wyników cudzych doświadczeń? Tak naprawdę ufałeś tylko własnym eksperymentom. Kiedy badałeś strach i jego emocjonalne następstwa, czy nie powtarzałeś, że musisz wszystko sam zobaczyć?

Cassie zadawała pytania, na które już znała odpowiedzi. Jej stara metoda. Ciągle ją stosowała – i to skutecznie.

Adrian zawahał się. Męczące pytania nękały jego wyobraźnię. Zanim mógł się powstrzymać, spytał o coś, co nosił w sobie od lat.

– To nie był wypadek, prawda? Wtedy, kiedy jechałaś samochodem, miesiąc po śmierci Tommy'ego. To wcale nie był wypadek, mam rację? Chciałaś tylko, żeby tak to wyglądało. Straciłaś panowanie nad samochodem i wpadłaś na drzewo w deszczową noc. Tylko że wcale nie straciłaś nad nim panowania. To miało być samobójstwo, którego żaden glina ani agent ubezpieczeniowy nie nazwie samobójstwem. Ale się nie udało, co? Przyznaj, nie spodziewałaś się, że ockniesz się w szpitalu jako kaleka.

Adrian wstrzymał oddech. Wyrzucił z siebie potok słów jak zbyt podekscytowany uczeń i było mu wstyd. Chciał jednak usłyszeć odpowiedzi Cassie.

– Oczywiście, że nie – prychnęła. – A skoro zawsze znałeś prawdę, czemu takie to dla ciebie ważne, żeby ją usłyszeć?

Nie wiedział, co na to odpowiedzieć.

– Nigdy o tym nie rozmawialiśmy – stwierdził. – Zawsze chciałem, ale nie wiedziałem, jak cię o to spytać, kiedy żyłaś…

– Ledwo ledwo…

– Tak. Jako kaleka…

– Bardziej z powodu śmierci Tommy'ego niż przez to, że jechałam setką i rąbnęłam w jakiś cholerny dąb. Tak to już jest, Audie. Wiesz o tym.

– Zostawiłaś mnie zupełnie samego.

– Nie. Nigdy. Tylko umarłam, to wszystko. Musiałam. Przyszedł na mnie czas. Nie mogłam się pogodzić ze śmiercią Tommy'ego. A ty nie wierzyłeś, że dam radę. Ale się mylisz…

– Jak to?

– Nigdy nie byłeś sam.

– Czuję się tak teraz, kiedy też umieram.

– Naprawdę?

Dłonie Cassie pomasowały jego ramiona; łagodnie ugniatały ciało i mięśnie. Wydawała się starsza, rozbita psychicznie jak wtedy, kiedy dostali wiadomość o śmierci ich jedynego dziecka. Całymi dniami wpatrywała się w zdjęcie Tommy'ego, potem obsesyjnie szukała w komputerze informacji o innych reporterach, kamerzystach i dziennikarzach w Iraku. Chciała, żeby oni wszyscy też zginęli, bo wtedy śmierć jej dziecka nie byłaby taka wyjątkowa i przez to stałaby się mniej straszna. Miał wrażenie, że sam teraz zachowuje się podobnie, tyle że w innym celu: żeby znaleźć coś, co powiedziałoby mu, gdzie szukać Jennifer. Nachylił się do komputera i wprowadził nowe kryterium wyszukiwania.

– Kto by przypuszczał… – wymamrotał cicho, zaskoczony. Wpisał do rejestru nazwę swojego małego miasteczka uniwersyteckiego i wyskoczyła lista siedemnastu notowanych przestępców seksualnych. Mieszkali w promieniu kilku kilometrów od uczelni i wszystkich szkół podstawowych. – Kiedy wpuszczałem szczura do labiryntu i robiłem mu zastrzyk… – zaczął. Cassie była blisko, czuł ją przy sobie i widział jej odbicie w monitorze, ale za bardzo się bał, żeby się odwrócić, bo myślał, że wtedy spłoszyłby jej ducha, a lubił mieć ją u boku.

Zawahał się i parsknął śmiechem. Znajome słowa: -…zawsze chciałem go spytać…

– …Co czułeś? Co myślałeś? Dlaczego zrobiłeś to, co zrobiłeś? – Cassie dokończyła za niego z lekkim melodyjnym śmiechem, który rozpoznał z lepszych czasów.

Głośno klepnęła go w plecy, jakby na znak końca masażu.

– A zatem… – usłyszał jej mocny głos. – Idź, spytaj szczura.