175171.fb2 Przekl?ta Bariera - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 32

Przekl?ta Bariera - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 32

– Ja nic nie mówię, proszę jaśnie pani – rzekła żałosnym głosem. – Ale co to jest, te takie dziwne, i do czego to, i skąd jaśnie pani to wzięła? I co się z tym robi? I w ogóle, ja nawet nie śmiem myśleć, proszę jaśnie…

– To nie myśl – poradziłam jej beztrosko, ale zlitowałam się. – No dobrze, wszystko ci wyjaśnię, co do czego służy, a na początek wiedz, że na upały wielkie trafiłam. Zaś przy upałach i gorącu wiejskie dziewczyny boso i w krótkich spódniczkach sobie biegają, a wielkie panie mdleją na ulicy. Wszystkim się te omdlenia zaczęły w końcu wydawać nieprzyzwoite, a to chyba rozumiesz?

– A to, to przecie! – przyświadczyła Zuzia gorliwie, już pełna nadziei, że jej rozterkę ukoję.

– No więc poszły po rozum do głowy i cały spodni strój zmieniły tak, żeby nic nie grzało i nie uciskało. Pantalony chociażby, na zimę doskonałe… – na moment urwałam, bo wyobraziłam sobie obecny Paryż… nie, nie tak, przyszły Paryż w takich pantalonach i śmiech mnie porwał, który z trudem opanowałam – ale na gorące lato nie do wytrzymania. W słońcu szczególnie…

Zuzia ośmieliła się mi przerwać.

– A to właśnie, proszę jaśnie pani, ja nie śmiałam nic mówić, ale czy to jaśnie pani białości nie straciła? O wybaczenie proszę, czy tam jaśnie pani po słońcu chodziła czy jak…? Boć to prawie jak pani Marczycka, która sama koło gospodarstwa chodzi i słońce ją chwyta, bo jakże ma z parasolką kury macać…

– O, i bez macania kur taka moda nastała – zapewniłam ją z czystym sumieniem. – Doktorzy do takiego wniosku doszli, że trochę słońca i więcej powietrza, wiatru nawet, dla zdrowia jest konieczne i każdy tego zażywa. Z umiarkowaniem, ale po twarzach widać i całkiem biała osoba z potępieniem się spotyka. Że o zdrowie nie dba i głupia być musi. – A toż od wiatru paniom skóra pierzchnie!

Wskazałam jej toaletkę i cały zestaw tych przerażających dla niej produktów.

– Właśnie dlatego kosmetyki wymyślili. I na spierzchnięcie, i na gładkość, i na miękkość… Zamiast, na przykład, serwatki, czystego smalcu albo świeżej śmietanki używać, takie rzeczy zrobili, które łatwiej mieć pod ręką i nie śmierdzą, tylko przeciwnie, przyjemny zapach mają. Wszystko dla zdrowia. A i z włosami zobaczysz, jaki postęp wielki, zamiast żółtko, rumianek albo ocet mieszać, smarowidło z tego wszystkiego zrobili dla wygody i ułatwienia, samo się pieni i z rozczesaniem żadnego kłopotu nie ma.

Zuzia zaczęła kręcić głową z mniejszym już zgorszeniem, a większym podziwem.

– Czego to ludzie nie wymyślą… Znaczy, że to, proszę jaśnie pani, dla przyzwoitych osób, a nie dla takich…- no, tych… takich… Że nie dla nierządnic wyłącznie, musiałam w nią wmówić stanowczo i rzetelnie, bo inaczej rady bym z nią sobie nie dała. Cały wykład naukowy do niej wygłosiłam, z czego połowy co najmniej nie miała prawa zrozumieć, bo i ja nie bardzo rozumiałam, co mówię, ale za to tym bardziej uwierzyła. Możliwe nawet, że ta lekkość strojów, to słońce i powietrze, wydały jej się całkiem rozsądne.

Z panem Jurkiewiczem kłopotów żadnych nie miałam, obiad zjadł z wielkim smakiem, po czym z łatwością przystąpiliśmy do kontynuacji poprzednich rozmów o interesach. Dopiero mój zamierzony testament wprowadził drobną kontrowersję.

– Sama myśl bardzo słuszna – pochwalił pan Jurkiewicz w pierwszej chwili. – Czy jakąś propozycję na piśmie pani hrabina już sporządziła?

– Nie – odparłam i zawahałam się, czy wyjawić mu chęć zamążpójścia. – Sądzę, że nie będzie to mój testament ostateczny, nie jest wykluczone, że go w przyszłości zmienię. Mam nadzieję pożyć dłużej niż do jutra.

– Niechże pani hrabina takich głupstw nie mówi! Do jutra, do jutra… Moje dziecko… Najuprzejmiej przepraszam, ale znam panią przecież prawie od urodzenia! No dobrze, nad spadkobiercą pani hrabina chyba się zastanowiła? Bliskiej rodziny nie ma.

– Toteż właśnie. To delikatna sprawa. Zdecydowałam się na Zosię Jabłońską.

Pan Jurkiewicz trochę się żachnął.

– Panna Jabłońska… Ależ to dziecko jeszcze! – No to co?

– Opiekunowie… Młody pan Burzycki… Jak by tu…

O, do licha! O tym zupełnie zapomniałam. Wujostwo Zosi, ciotka i wuj Burzyccy, byli w porządku, solidni i przyzwoici ludzie, choć może nie nazbyt tkliwi, ale dorósł przecież ich syn, kochany Januszek, oczko w głowie. Januszek zdolny byłby roztrwonić dziesięć majątków, a nie tylko jeden, a że uczyniłby to bezprawnie, to i cóż? Nawet gdyby w więzieniu miał za to siedzieć, należności żadna siła ludzka już by z niego nie ściągnęła, a rodzice, matka szczególnie, nie byli w stanie odmówić mu niczego. Gdybym umarła, nim Zosia dorośnie, zarząd spadkiem w ich ręce by przeszedł.

– Zabezpieczyć jakoś – bąknęłam. – Zastrzeżenie uczynić. Fundusz powierniczy… Bank…

– A dochody? Z dochodów spadkobierca korzysta. Kto by korzystał w tym wypadku, jak też pani hrabina myśli?

Pani hrabina myślała całkiem rozsądnie, że owszem, Januszek, ale wyjścia na poczekaniu nie umiała znaleźć. Gapiła się tępo na pana Jurkiewicza.

– A właściwie skąd i do czego pani hrabinie ta tymczasowość testamentu? – spytał pan Jurkiewicz bystrze. – I na cóż pośpiech aż tak wielki?

No i co ja mu miałam odpowiedzieć? Wyjawić prawdę o zbrodniach, o Armandzie…? Zaraz, kto mi w ogóle ten testament doradzał? Wszyscy! Pan Desplain, pani Łęska, Roman… Zadzwonić natychmiast do pani Łęskiej…!

Prawie się poderwałam z krzesła i opadłam na nie z powrotem. Do diabła z tym głupim, zacofanym wiekiem i z tymi telefonami nie istniejącymi!

Ale Roman już był. Wrócił przecież, przywożąc pana Jurkiewicza!

Zadzwoniłam, Wincenty się zjawił, kazałam czym prędzej wezwać Romana. Musiał, jak zwykle, mieć jakieś przeczucie i czekał w pobliżu, bo i minuta nie minęła, kiedy do drzwi zapukał. Nie bacząc wcale na niewątpliwe zdumienie pana Jurkiewicza, powiedziałam bez wstępów:

– Zna Roman sprawę testamentu. Pan Desplain zalecał, pani Łęs… – zatrzymałam się, bo pani Łęska w czasach obecnych mogła jeszcze nie istnieć. – Pani Patrycja też. Co by tu zrobić z panną Jabłońską, żeby pan Janusz Burzycki zbytnio z tego nie skorzystał?

Roman najwidoczniej już sprawę przemyślał.

– Ośmielam się radzić i przypomnieć jaśnie pani, żeby po Pierwsze pannę Jabłońską tylko częściowo uwzględnić, a po drugie pani Patrycja o kościele wspominała. To i rozgłosić można na wszystkie strony, i zmienić w razie czego.

– A pośpiech z czegóż? – spytał pan Jurkiewicz, nieco nadęty, bo kto widział takie rzeczy ze sługą omawiać.

– A to żeby jakieś niepowołane osoby wielkich nadziei sobie nie robiły – odparł Roman natychmiast. – Jaśnie pan radca sam wie najlepiej, jak to bywa z niewiastą młodą i majętną, a bez bliskiej rodziny. Wszak łowców posagowych nie brakuje, a i gorsze rzeczy mogą się przytrafić, nie daj Boże bywało, że ktoś wypadek spowoduje…

Pan Jurkiewicz aż się otrząsnął, ale nie zaprzeczył. Przyjrzał się Romanowi, przyjrzał się mnie, jakby chciał się upewnić, czy mnie młodość jeszcze przypadkiem nie odbiegła, i wreszcie nawet kiwnął głową. Jakiś wyraz zrozumienia mignął mu w oczach.

– No dobrze. Jeśli pani hrabina tak sobie życzy, sporządzimy propozycję od razu. Co do panny Jabłońskiej… Wykonawcę się znajdzie, który i o dochody zadba. Czy francuskie majętności pani hrabina już określić potrafi?

– Do pana Desplain telegram poszedł, ale i tak, jeśli na kościół, można chyba ogólnie napisać, że wszystko…

– A legaty dla służby? Tego pani hrabina zaniedbać nie może, a wyszczególnić należy ściśle, żeby zadrażnień nie było. Przeciwko legatom dla służby nie miałam żadnych zastrzeżeń,

ale diabli wiedzieli kto tam, w Montilly, do tej służby w chwili obecnej należy. Łatwiej by mi się na ten temat z Romanem rozmawiało niż z panem Jurkiewiczem, ale dla samego pozoru przyzwoitości musiałam go odesłać. A i tak pan Jurkiewicz nie omieszkał mnie spytać, skąd taka konfidencja ze zwyczajnym stangretem, z naganą i podejrzliwie przy tym na mnie patrząc.

– To nie jest zwyczajny stangret – rzekłam sucho. – Wielkie usługi oddał mi we Francji. Kłopoty były tam ogromne, o których nie chcę mówić z racji ich… nieprzystojności. Jak pan wie zapewne, Roman francuski język zna doskonale, od służby tamtejszej nader cenne informacje uzyskał, które, na dobrą sprawę, majątek mój uratowały. Więcej wie o wszystkim niż ja sama i jego radami praktycznymi warto się kierować.

Pan Jurkiewicz musiał sobie w tym momencie przypomnieć, że Roman zna mnie od urodzenia i pod jego opiekę wielokrotnie bywałam oddawana, bo wyglądał, jakby częściowo dał się przekonać. Wrócił do sprawy testamentu i jął się nade mną znęcać, najwyraźniej w świecie pojąć nie mogąc, jakim cudem, dla załatwienia spraw majątkowych pojechawszy, tak mało wiem o ich rezultacie. Wypominał mi rozsądek i znajomość rzeczy, jakie tu po śmierci męża wykazałam, orientację błyskawiczną i bystrość, i gniótł mnie tak, że wreszcie wpadłam w desperację ostateczną. Złe chyba jakieś we mnie wstąpiło.

– No dobrze, przyznam się – powiedziałam szeptem i rozpaczliwie. – Ale niech pan to zatrzyma przy sobie. Jadłam tam wyłącznie ostrygi, popijając szampanem i białym winem, i byłam bez przerwy pijana.

Pan Jurkiewicz osłupiał. – Ja… ja… jak to…?

– No właśnie…

– Pani… pani hrabina raczy żartować…? – A skąd. Samą prawdę mówię.

– Jak to…?! – wykrzyknął, również szeptem, ale pełnym zgrozy. – I pan radca Desplain tego nie zauważył…?!

– Zauważył; oczywiście. Dlatego właśnie przestał ze mną rozmawiać i rozmawiał z Romanem.

– Wielkie nieba…!

– Jeśli ma pan ochotę, może pan też wykrzyknąć: “Do stu tysięcy fur beczek!” – podsunęłam życzliwie. – Nic nie poradzę, tak wygląda okropna rzeczywistość.

– Że okropna, to fakt niezbity…

Łupnąwszy go tym obuchem, zyskałam wreszcie trochę spokoju. Dobrego kwadransa pan Jurkiewicz potrzebował na powrót do jakiej takiej równowagi. Nie wątpię, że podratował go koniak, który cichutko pozwoliłam sobie własnoręcznie mu zaserwować, bo stoliczek z napojami stał także i w gabinecie. Ogłuszony był tak, że pewnie sam nie wiedział, co pije i kto mu to podaje.