175171.fb2
– Ty mnie obchodzisz – powiedział cichym głosem. Wargi jego poczułam na ustach i najprawdopodobniej, tak sądzę, w głowie mi się zakręciło, bo potem do niczego innego nie byłam już zdolna, jak tylko do poddania się jego chęciom i zapałom. Opór mój lekki i mimowolny przełamywał z łatwością.
No trudno, stało się…
– Afera, proszę pani, zatacza coraz szersze kręgi – powiedział mi przez telefon pan Desplain smętnie bardzo i z lekką irytacją. – Mam całkowicie zmarnowany urlop. Policja odkryła jakiś nowy ślad, dotyczący panny Lerat, i całe szczęście, że pani tu tak długo nie było, bo podejrzenia padłyby na panią.
– Nic z tego nie rozumiem – odparłam całkiem szczerze. – Ja owszem, dosyć dużo. Obowiązuje mnie, oczywiście, pewna powściągliwość, chociaż i tak od ludzi dowie się pani zapewne wszystkiego. Chciałbym widzieć panią w Montilly, musimy sprawdzić i przeszukać liczne dokumenty, wolałbym, żeby pani przy tym była. Jeszcze dzisiaj, jeśli można. Spotkajmy się tam, powiedzmy, za dwie godziny. Ponadto, co do mieszkań, mamy tu już kilka adresów od pośredników i jutro zechce pani zapewne to obejrzeć. Zatem, za dwie godziny, w Montilly…?
Przestał wydawać mi same rozkazy i zdobył się w ostatnich słowach na akcent pytający. Zgodziłam się chętnie, odłożyłam słuchawkę i popatrzyłam na Gastona.
Kończył się ubierać i guziki koszuli zapinał przed lustrem, czekając, aż skończę rozmowę. Ja miałam na sobie tylko wielki ręcznik kąpielowy, bo do tego telefonu spod prysznica wybiegłam.
Właśnie zamierzaliśmy jechać razem do Montilly i Gaston przyszedł po mnie do Ritza. Możliwe, że chwila wychodzenia trochę się nam przedłużyła, ale, ostatecznie, kobieta ma prawo długo się ubierać do wyjścia, choćby nawet i przed południem.
Wczoraj dość późno przyjechawszy, pozałatwiałam jednak, ile mogłam, wydałam polecenia, pan Desplain od razu zaczął je spełniać, Roman zaś prawie znikł mi z oczu. Remontem pałacu obiecał się zająć, kupnem drugiego samochodu, najęciem niezbędnej służby, moim prawem jazdy i Bóg wie czym jeszcze. Popołudnie późne i wieczór cały spędziłam z Gastonem, który też przecież miał wakacje i śmiejąc się, twierdził, że lepiej ich wykorzystywać nie może, jak w moim towarzystwie.
Byłam dokładnie tego samego zdania.
W Montilly pan Desplain mnie zajął. Dokumenty w gabinecie pradziada, raz już przejrzane i posegregowane, mieliśmy teraz ponownie spenetrować.
– Czegóż szukamy? – spytałam trochę niecierpliwie, bo, szczerze wyznając, Gaston mnie tylko teraz interesował, a nie jakieś tam spadki i zbrodnie.
– Metryki pana hrabiego. Oryginału. Odnalazłem tu kopię uwierzytelnioną i na niej poprzestałem, bo do pochowania wystarczyła. Ale oryginał też powinien istnieć, oprócz tego zaś akt zgonu pani hrabiny, co, przyznaję, zaniedbałem, bo do niczego w danym momencie nie były mi potrzebne. Teraz zaś ważne jest bardzo sprawdzić, czy owe dokumenty nie zaginęły, czy leżą tu nadal, przeoczone…
– I do czego nam są obecnie?
– Do ugruntowania lub usunięcia podejrzeń. Pojawiły się przypuszczenia, że panna Lerat sfałszowała akt ślubu z pani pradziadem. Mogła go tu podrzucić.
Uszom nie uwierzyłam. – Co zrobiła…?!
– Postarała się o akt ślubu z panem hrabią – powtórzył pan Desplain cierpliwie. – Niewątpliwie sfałszowany.
– Na Boga, i cóż by jej z tego przyszło…?!
– Gdyby żyła, przedstawiłaby go i wobec braku potomstwa byłaby jedyną spadkobierczynią. Musimy sprawdzić, czy gdzieś tu nie leży, umiejętnie podrzucony.
Milczałam przez chwilę, przetrawiając tę okropną informację.
– To akurat odwrotność jakaś – rzekłam wreszcie nieco zgryźliwie. – Nie brak się może okazać, tylko nadmiar.
– Słuszna uwaga…
– A skąd w ogóle wiadomo, że coś podobnego jest możliwe, że ślub i że fałszerstwo…?
– Zechce pani łaskawie zachować cierpliwość. Chwileczkę. Po kolei. W księgach stanu cywilnego taka rzecz musiała by być wpisana. A urząd stanu cywilnego żąda określonych papierów. Metryka pana hrabiego i dowód jego wdowieństwa byłyby niezbędne, policja zaś błyskawicznie doszła do tego, że panna Lerat w urzędzie stanu cywilnego coś zał.~ wiała, ściśle biorąc, zawarcie związku małżeńskiego.
– W jaki sposób doszli? – zainteresowałam się chciwi wciąż jeszcze nieco oszołomiona straszną wieścią.
– Nie wnikałem w szczegóły – odparł sucho pan Dc plam. – Z zapisów wynika, że ten związek małżeński zawarł i świadectwo ślubu zostało jej wydane, ale fałszerstwo jest ewidentne. Wskazują na to między innymi daty. Pani pradziad nie mógł równocześnie leżeć na łożu śmierci w Montilly i żenić się w Paryżu, policji to wystarcza, ale mnie nie. Musze, wiedzieć, czy panna Lerat wykradła jego metrykę i akt zgon u pani hrabiny, czy też nie. Mogła zresztą wykraść, zrobić fotokopię i podrzucić z powrotem. Pierwszy termin ślubu był wyznaczony na dwa tygodnie przed śmiercią pana hrabiego, potem przesunięty, ale ja osobiście sądzę, że wszystko to działo się w ogóle bez jego wiedzy. W żadnym wypadku nic brałby ślubu bez intercyzy, a w to ja musiałbym zostać włączony. Kontaktowałem się z nim ustawicznie w ostatnich dniach jego życia i o podobnym zamiarze nie słyszałem ani słowa.
To mnie już nie tylko zainteresowało, ale nawet napełniło wielką obawą. Gdyby istotnie mój pradziad poślubił legalnie pannę Luizę, bez wątpienia należałaby się jej jakaś duża część spadku po nim, ponadto mogłaby twierdzić, że w prezencie ślubnym ofiarował jej klejnoty rodzinne. Jeśli nie wszystkie, to bodaj połowę. To mi się wcale nie podobało, mogłam wcześniej podejrzewać, że coś ukradnie lub wyłudzi, złodziejski łup jednakże łatwo by jej było odebrać, jeśli jednak nastąpiła legalizacja tego związku…
Zaczęłam myśleć na głos.
– Nie, to niemożliwe, gdyby rzeczywiście ten ślub się odbył, nie trzymałaby tego w tajemnicy, rozgłosiłaby na wszystkie strony… No dobrze, może pradziad sobie tego nie życzył… W takim wypadku machałaby świadectwem ślubu już w pięć minut po jego śmierci…! Nie czekałaby dwóch dni rc zgłoszeniem pretensji…
Pan Desplain od razu zbił mnie z pantałyku. Okazało się, że mnóstwa rzeczy jeszcze nie wiem.
– Kiedy pan hrabia umarł, panny Lerat nie było. Na dwa dni udała się do Paryża i po powrocie zastała go już w trumnie, co było dla niej straszliwym zaskoczeniem. W dodatku la, z konieczności, już przeglądałem dokumenty. Osobiście sądzę raczej, że ten sfałszowany akt ślubu podrzuciłaby do Murka pana hrabiego, żebym to ja go znalazł. Nie zdążyła.
Roman rozsiodłał Gwiazdeczkę i zaczął ją pieczołowicie wycierać. Ze stajni dobiegło rżenie. Okazało się, że posiada trzy konie, dwie klacze i ogiera.
– Licencjonowany, ma go jaśnie pani legalnie – wyjaśnił Roman. – Zuzia, tak, owszem, ale w zasadzie na przychody. I to nie jest tamta Zuzia, tylko też praprawnuczka. Zamężna, nie ma dzieci, tu blisko mieszka, jej mąż naprawy elektryczne załatwia ona sobie u jaśnie pani chętnie dorabia i w ogóle lubi usługi. Pewno przyleci przed południem jeszcze. Pozwolę sobie radzić, żeby jaśnie pani weszła do domu od ogrodu i strój zmieniła, bo Siwińska nie wytrzyma, żeby nie naplotkować.
– Nie powie mi Roman chyba, że te plotki równie waży jak kiedyś!
– A, nie. Ale po co mają w ogóle o jaśnie pani gadać… Zainteresował mnie nagle poziom cywilizacji.
– Wszystko inne mamy? – spytałam z niepokojem. – telefony, telewizor, wodę, światło…?
– Lodówki i kuchnię mikrofalową też – uspokoił mnie Roman. – A co do reszty, to jeszcze nie wiem, jak będzie. Musi jaśnie pani sama się zorientować.
Wkradłam się do domu na palcach i bez wielkiego trudu odnalazłam własną sypialnię, obok niej łazienkę i garderobę prawdziwą przyjemnością weszłam pod prysznic. Sińce ~na lewym boku już mi się pojawiały, ale mniej ich było niż mt łam się spodziewać i nie bardzo były bolesne. Włożyłam razie szlafrok, nie znając własnej odzieży, ciekawa, co ~ znajdę w szafach, zaczęłam przegląd, kiedy pukanie do drzwi usłyszałam i pojawiła się Zuzia.
Podobna była do siebie, choć też inna, chyba trochę starsza od tamtej sprzed stu piętnastu lat. Na trzydziestkę ~ wyglądała, a tamta była ledwo o rok starsza ode mnie.
– No, już jestem – powiedziała żywo. – O, jak to dobrze że pani na nogach, podobno pani z konia spadła, już bałam, się że pani sobie co zrobiła!
Zdziwiłam się.
– Skąd to wiesz? Myślałam, że nikt mnie nie widział!
– A czy to jest takie miejsce, żeby ludzie czego nie zobaczyli? Listonosz patrzył, jak pani skakała i zleciała, nagle, powiada, pani mu się pokazała i siup! Z daleka widział, z drugiej strony łąki był i chciał lecieć na pomoc, ale przez łąkę nie miał jak na rowerze przejechać, a tu ani torby zostawić, ani nic. Ciężką
;:~ł. Od Wilców, pomyślał, że po pomoc zadzwoni, tyle że nim.- do nich dopukał, pani już wstała i z koniem poszła. Powiada, jakoś dziwnie pani była ubrana, aż pomyślał, że może
~- Telewizja co kręci, ale chyba nie. Co takiego pani miała na sobie? Tak gadatliwa Zuzia bywała tylko w chwilach wielkiego przejęcia, więc musiała zdenerwować się moim wypadkiem zgoła okropnie. Podejrzenia w kwestii stroju postanowiłam ująć od razu najlepszą metodą. Zełgać coś, co by było wiar~ godniejsze niż prawda.
– Suknię po prababci – wyznałam konfidencjonalnie.:Nagle mi przyszło do głowy sprawdzić, jak te baby w dawnych czasach dawały sobie radę z taką ilością kiecek, i postanowiłam od razu spróbować, bo co mi szkodziło. Wcześnie było, miałam nadzieję, że nikt nie zobaczy.
– I przez te zwoje pani zleciała…?
– Nie, okazało się, że zwoje nic takiego, tylko puślisko mi pękło, bo jeszcze do tego stare siodło wzięłam. Zleżałe.
– No to cud boski, że się pani nic nie stało. A teraz? Jak pani czego szuka, to ja zaraz znajdę!
Sama nie wiedziałam, czego szukam, więc znów uczyniłam wyznanie.