175171.fb2 Przekl?ta Bariera - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Przekl?ta Bariera - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Oczy miałam zamknięte, więc nie wiedziałam, o czym mówi. Przyciemnić rzęsy, dlaczego nie, rzęsy miałam zawsze długie i gęste, tyle że na mój gust za jasne, owszem, chciałabym mieć ciemniejsze…

– Usta… Bardzo delikatnie. Ma pani wyjątkowo piękny kształt! Kolor naturalny, gdyby się pani opaliła…

Nad świecą mam się opalić czy jak…?

– …wtedy trochę ciemniejszy, ale w tym samym odcieniu. Oto kredka konturowa, dwie, dla jasnej szminki i ciemniejszej… Proszę!

Spojrzałam wreszcie w lustro przed sobą. I, uczciwie mówiąc, zamarłam.

Tak niezwykłej twarzy w zwierciadle jeszcze nigdy w życiu nie widziałam. Nie umiałam zadecydować, czy jest piękna, bo jej białość gdzieś znikła, płeć ściemniała troszeczkę, ale wyrazistość oczu… Większe się wydawały i jaśniejsze w oprawie czarnych rzęs, czyżbym istotnie miała takie rzęsy…? Brwi nad nimi, odrobinę ciemniejsze niż były z natury, łukiem wygięte, cień jakiś dawały, który jeszcze oczy powiększał. Usta do tej twarzy pasowały doskonale, barwa ich… nie, doprawdy, wydawałoby się, że prawdziwa, a zarazem intensywności niezwykłej. I też wyraziste, jakby w swojej urodzie doskonale wykończone…

Niby to byłam ja, ale równocześnie ktoś inny.

Kupiłam wszystko, co mi ta sprzedawczyni podsuwała. Kupiłam kremy i mleczka jakieś, najświadomiej jeszcze kupiłam perfumy, bo do tego nabytku byłam przyzwyczajona. Zapachy nowe, ale nader miłe.

Potem, z tą twarzą prawie obcą i niezwykłą, z dreszczem rozkosznym, który naganność postępowania ujawniał niezbicie, udałam się dalej i wyżej. Zuchwałość mnie ogarnęła tak straceńcza, że uczyniłam to, co ujrzałam, że czynią ludzie, a nawet dzieci małe. Wstępowali oni na schody, które ruchem jednostajnym posuwały się ku górze, wstąpiłam za nimi, no i cóż wielkiego, wszak na linijkę zawsze umiałam w biegu wskoczyć, a gdzież tym schodom do strzemienia narowistego konia! Nawet lęku wielkiego we mnie nie budziły.

Dokonałam zakupów. Twarz mi płonęła ze wstydu, ale nad wszelką przyzwoitością panować przestałam. Sprzedawczynie… Boże mój, same kobiety, ani jednego sprzedawcy płci męskiej nie widziałam, cóż to za zjawisko niepojęte, ale słuszny chyba obyczaj, bo wszak przy mężczyźnie, bodaj i słudze, takiej spodniej bielizny nie kupowałabym przenigdy i za nic w świecie! Suknie mi doradzono, przymierzałam, pasowały na mnie doskonale, choć na widok nóg własnych w ogniu cała stanęłam. Owe rajtuzy jak pajęczyna cienkie, pończochy, którym podwiązek nie było trzeba, bo przylepione, jakimś sposobem na nodze się same trzymały…

– I po co pani aż taki duży gorset? – spytała jedna z tych panien sklepowych ze zdziwieniem wielkim. – Przy takiej figurze…? I przy takich upałach…? Nawet i stanik pani niepotrzebny!

Udało mi się nie okazać wstrząsu. Ale ziarno zostało rzucone…

Torby ogromne dostawałam wszędzie, co mnie w końcu zakłopotało, bo i nieść nie miał kto, i należało za to wszystko zapłacić. Cudem jakimś chyba, kiedym się bezradnie rozglądała dookoła, Romana dostrzegłam, co tam robił, nie wiem, i wolałam nie pytać, nie miejsce dla stangreta wśród damskiej garderoby intymnej, ale bez niego, doprawdy nie mam pojęcia, co bym zrobiła. Oddałam mu wszystko, każąc do powozu zanieść i rachunki uregulować, co też zaraz uczynił.

Zdaje mi się, że wyszłam stamtąd, kiedy już cały magazyn zamykano.

Do apartamentu w hotelu dotarłam oszołomiona i zmęczona niezmiernie, guzikiem na ścianie wezwałam pokojówkę, rozpakowała mi zakupy. Ośmieliła się je pochwalić, a widać było, że ciekawość ją straszna rozpiera, skąd też mogłam przyjechać. Sucho rzekłam, że z głębokiej prowincji, i czerwone wino sobie kazałam otworzyć.

Po czym, głodna bardzo, do restauracji na posiłek zamierzając się udać, na chwilę przed lustrem usiadłam, by włosy przygładzić. I tak już zostałam.

W emocji zakupów zapomniałam, jak wyglądam. Nogi, w tych nowych strojach widoczne, wrażenie czyniły takie, że z pamięci umknęła mi twarz. Wpatrywałam się w nią teraz, pełna rozterki, a może i upodobania nawet, i z jednej strony wstyd mi było tej sztuki na licach, a z drugiej coraz bardziej chciałam zawsze tak wyglądać. Wahałam się pójść między ludzi, a zarazem pragnęłam tego. Żal mi było, że upiększenie zmyć będę musiała i zaraz jutro do poprzedniego wyglądu wrócić, przy tym zaś myśl, że w tej postaci mogłaby mnie ujrzeć moja rodzina i znajomi, śmiech pusty we mnie budziła. I wielką chęć, by rewolucję wywołać, tak im się pokazując…

Ciemność zaczęła zapadać, choć dzień lipcowy był długi, oderwałam się zatem od własnego wizerunku i znów wezwałam pokojówkę.

Zamiast niej wszedł Roman.

– Mniemałem, że jaśnie pani zechce mnie sprowadzić i już czekałem przed drzwiami. – wyjaśnił. – Światło tu się zapala, proszę jaśnie pani, to ogólnie, a przy każdej lampie oddzielnie drugim naciśnięciem…

Pokazał mi owe rzeczy do naciskania. A tak, prawda, przy pomniałam je sobie, już to naciskanie wypróbowałam wczesnym rankiem, który teraz wydawał mi się o całe wieki odległym. Przy lampach, istotnie, też coś takiego było.

– Cóż to za światło? – spytałam mimowolnie, bo doprawdy teraz do wynalazków głowy nie miałam.

– Elektryczne – odparł krótko. – Jaśnie pani zapewne kolację będzie jadła. Stolik zarezerwowałem ten sam, co przy obiedzie.

Słusznie uczynił, tego właśnie chciałam. Owego słowa o świetle nie zrozumiałam, ale niewiele mnie obeszło, bo zbytnio przejęta byłam wyglądem własnym. Suknię wybrałam wieczorową, ale bardzo skromną, czarną, wąską, z gorsem diamencikami sztucznymi nasadzonym, i na dole… z trudem mi to przyszło… ale i pchało mnie… na dole porozcinaną aż do kolan, przez co każdy ruch nogi odsłaniał. Czułam się jak kokota…

Jedno, co było pewne, to łatwość ubrania się w to. W magazynie mnie nauczyli, jak się takie dziwne i długie zamki zapina, żadnych haftek, żadnych guziczków, jeno ciągnąć i zamyka się samo. Trochę trudno na środku pleców, ale da się to zrobić. Pod suknią nic, tylko te dwie intymne sztuki garderoby, aż mi się wydawało, że nic wcale nie mam na sobie i musiałam w lustro spoglądać dla sprawdzenia, czy aby na pewno jestem przyodziana, choćby tylko pozornie. Koszuli włożyć nie mogłam, bo zewsząd wystawała, za to, trzeba przy. znać, chłód i lekkość czułam, przyjemne bardzo.

Spoglądano na mnie. Gdyby nie postanowienie stanowcze, że się do mody panującej przystosuję, zawróciłabym i uciekła, bo wstyd kobiecie przyzwoitej zwracać na siebie uwagę. Jeszcze na balu… kiedy się wchodzi w kreacji wyjątkowej, owszem, chce się na siebie oczy ściągnąć, ale przecież nie aż tak! I panowie dobrze wychowani spoglądają ukradkiem, bo jawne i nachalne patrzenie jest dowodem złych manier. Ale już mi się zaczęło wydawać, że i maniery bardzo się zmieniły.

Wśród tylu wrażeń zbrakło mi siły rozważać, skąd się biorą wokół mnie osobliwości różne, wykąpałam się z przyjemnością, choć twarz umyłam z wielkim żalem, po czym zwyczajnie poszłam spać, nie wzywając nawet pokojówki…

Montilly nie zawiodło moich oczekiwań. Było całkowicie ukończone, w doskonałym stanie, acz pustką stało. Klucze do wszystkich wejść znajdowały się w posiadaniu pana Desplain, mogliśmy przeto sprawdzić i wnętrze, gdzie z ulgą wielką ujrzałam zbiory pradziada prawie nietknięte.

Kurzu natomiast niemal wcale nie było, ani też stęchlizny, która w zamkniętych pomieszczeniach zawsze uczuć się daje, co mnie zdziwiło, bo żadnej służby nie widziałam. Z pokoju do pokoju przechodząc, pan Desplain wyjaśnił mi, że dwie niewiasty najęte co tydzień przychodzą na cały dzień sprzątać i wietrzyć, wszystkie rzeczy przy tym zostawiając w nie zmienionym stanie. Szczególnie sypialnię pradziada i przyległy do niej osobisty gabinet, gdzie korespondencja i fotografie różne się znajdują.

Dalej idąc, resztę pomieszczeń pobieżnie oglądałam, aż zażądałam spenetrowania kuchni, z doświadczenia wiedząc, że tam dopiero nieporządek można spotkać. Pan Desplain chętnie mi służył. Wbrew obawom, wszędzie tę samą pieczołowitość zastałam, oba pokoje kredensowe, kuchnia sama, spiżarnie, wszystko tak samo utrzymane było, jeden pokój tylko okazał się zamknięty, do którego pan Desplain klucza nie mógł dobrać. Nie miało to wielkiego znaczenia i nawet nie siliłam się odgadnąć, co też tam się mieści, jadalnia służby czy może salka dodatkowa do czyszczenia sreber, nie musiałam koniecznie jeszcze i tam zaglądać.

Pan Desplain niepewnie wyrażał zdziwienie i coś bąkał, że zamykania sobie nie przypomina, ale nie zważałam na to gadanie, bo niecierpliwość i ciekawość pchała mnie ku stajniom. Tę właśnie część posiadłości pradziada, którą z dzieciństwa mgliście pamiętałam i która jego oczkiem w głowie była, chciałam wreszcie obejrzeć.

Korciło mnie też trochę, by o tę… starości jego podporę… zapytać, ale i nie wypadało mi, i sama odgadłam, gdzie też jej apartamenty mogły się mieścić. Przeto dałam spokój i wyszliśmy na zewnątrz.

Ruch panował w stajniach, mniejszy niż mogłam się spodziewać, ale racjonalny, i zrozumiałam, że co się tyczy hipodromu, w spółce jestem, z której dochody mogę czerpać. Prawo decyzji nawet do mnie należy. Nie wyrywałam się jednakże z decyzjami, dobrze wiedząc, że każda rozwagi wymaga, za to z wielką uwagą wysłuchałam całego sprawozdania, jakie mi złożył zarządzający tą końską częścią człek fachowy, specjalnie przez pana Desplain sprowadzony.

Nie wszystko zrozumiałam, ale zmartwienia mi to nie przyczyniło, bo trudno od niewieściego umysłu wymagać zbyt wiele. I tak podziw jego wielki wzbudziłam, który ośmielił się otwarcie okazać.

– Zdumiony jestem pani wiedzą o koniach i hodowli – rzekł bez najmniejszego zmieszania. – Ma pani w Polsce stadninę i sama ją pani prowadzi?

Dziwne mi się to pytanie wydało.

– Trudno to nazwać stadniną – odparłam chłodno. – Jednakże w każdym większym majątku własne konie się hoduje może pojąć ten osobliwy świat, w jakim się nagle znalazłam, Zakłopotała mnie natomiast myśl o obiedzie proszonym i sukni. Przebrać się chyba powinnam…?

Wyszło na jaw, że nie, w czym mnie Roman oświecił. Na uboczu zdążyłam rady u niego zasięgnąć, bo już na żadną przyzwoitość nie bacząc, pod jego opiekę całkowicie się od. dałam. Nawet strój przed wyjściem z hotelu ocenić mu kazałam.

W malowaniu twarzy, które mnie nieprzeparcie kusiło, chińska pomocnica fryzjera nauk mi udzieliła i doprawdy sama sobie piękniejsza się wydałam. Suknię włożyłam z tych świeżo kupionych, szaroliliową, jedwabną, skąpą okropnie, ledwo do kolan, z dekoltem, i bez rękawów żadnych, tyle że z małym bolerkiem, pończochy do tego tak cienkie, jakby ich wcale nie było, pantofelki lekkie, moje własne, doskonale do tego pasowały, i strasznie dziwnie się czułam, można by rzec: podwójnie. Wszak bez ubrania, naga niemal, na ulicę między ludzi wyszłam i wstyd mnie palił, z drugiej zaś strony tak lekko mi było, swobodnie, chłodno i przewiewnie, że wprost pojąć nie mogłam, jakim cudem pełniejszy strój wytrzymywałam dotychczas. Bezwstydna moda doprawdy miała swoje zalety!

Spoglądano na mnie, owszem, alem zgorszenia żadnego w tych spojrzeniach nie widziała, przeciwnie, raczej podziw, a może nawet zachwyt wyrażały. Do tegom dosyć przywykła od młodości wczesnej, bom nigdy szpetotą się nie odznaczała, a teraz, w tej nowej postaci, wyraźnie na urodzie zyskałam.

Pouczył mnie też Roman, że ów proszony obiad to nie jakaś uroczystość wielka, tylko zwykłe spotkanie przy popołudniowym posiłku, który tu wszyscy o tej samej porze jedzą w restauracjach, bo do domu nikt by nie zdążył.

Nie zrozumiałam tych słów.

– To jest przerwa w pracy – wyjaśnił. – Wszyscy pracują i bywa, że do domu mają daleko, a i na gotowanie zabrakłoby czasu.

– Komu?

– Wszystkim.

– Ależ… na miły Bóg! Czy to mężczyźni tutaj obiady gotują? A cóż robi służba? Co robią ich żony?

– Służby nie ma, a żony przeważnie też pracują…

Nadal pojąć tego nie mogłam, a na dalsze tłumaczenia zabrakło czasu, bo nie wypadało mi przy panu Desplain ze stangretem po polsku rozmawiać. Do oszołomienia mojego kompletnego wcale nie chciałam się przyznawać. Intrygowało mnie już jednakże tyle kwestii najrozmaitszych, że postanowiłam dziś jeszcze wszystko to razem z Romanem powyjaśniać, chociaż skąd jego wiedza pochodziła, nie umiałam odgadnąć. Ważne, że ją posiadał i mnie potrafił udzielić, resztę mogłam zostawić na później. Kazałam mu tylko czasopismo jakieś dzisiejsze kupić, bym je mogła wieczorem spokojnie obejrzeć i przeczytać.

Restauracji ocenić nie byłam w stanie, ale mniemam, że zaliczała się do przyzwoitszych, wnioskując z grzeczności obsługi i karty dań. Mieściła się na placu des Ternes i przez ogromną szybę cały ruch uliczny widziałam. Pan Desplain i pan Renaudin objaśnień mi różnych udzielali, mniemam, że i plotki w tym były, bo usłyszałam o jakowejś wizycie w biurze prezesa owego pana Guillaume, który chciał mnie wyzuć ze spadku. Słuchałam pilnie, sama się mało odzywając, by głupstwa nie powiedzieć.

Po czym w owym biurze prezesa nowe oszołomienie na mnie spadło, i to dwustronne. Najpierw wśród oficjalistów więcej niż połowę niewiast ujrzałam, w wieku najróżniejszym, od młodziutkich panienek poczynając, co mi się wydało całkiem niepojęte, a może nawet nieprzyzwoite, aż do daun w sile wieku, potem zaś urządzenia jakieś tak niezwykłe, że własnym oczom nie mogłam uwierzyć. Do żadnego biura ani urzędu to nie było podobne. Ni kantorka, ni pulpitu, ni ksiąg, w których by pisano, papierów zadrukowanych dosyć dużo, owszem, ale, Boże mój, z jakiegoś czegoś same wychodziły, sposobem niezrozumiałym zupełnie. Gdybyż bodaj ktoś jakąś korbą kręcił…! A tu nic…