175175.fb2 Przymus - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

Przymus - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

7

Sobota, 25 czerwca 2002

Zanim wyszedłem z domu, zadzwoniłem do Andersona, który powiedział mi, że Billy wciąż jest na wolności. Do spotkania z Julią miałem jeszcze dwie godziny, toteż postanowiłem pójść do Mass General i złożyć trzecią wizytę Lilly Cunnigham.

Myślałem, że zastanę ją w lepszym stanie, tymczasem wyglądała dużo gorzej. Była blada i nieregularnie oddychała. Wodziła za mną wzrokiem, mrużąc oczy, żeby mnie ostrzej widzieć.

Przysunąłem sobie krzesło do łóżka i usiadłem. Umieszczony przy oknie stojak do kroplówek wzbogacił się o nowe kosze. Wężykiem wprowadzonym do żyły podobojczykowej sączyła się zawartość aż pięciu butelek i plastikowych torebek. Spojrzałem na nogę Lilly, wciąż wiszącą na wyciągu, i zauważyłem, że z rany sterczy kolejny dren.

– Doszło do serca – szepnęła.

Domyśliłem się, że chodzi jej o to, iż zakażenie dotarło do serca, przypuszczalnie do worka osierdziowego lub zastawek. Ale zrozumiałem jej słowa także w inny sposób. Nie ulegało wątpliwości, że uraz psychiczny, który spowodował, iż wywołała u siebie zakażenie, zawładnął jej ciałem, umożliwiając emocjonalnym toksynom swobodne dotarcie z krwią do wszystkich tkanek. Linie konfliktu zostały przynajmniej jasno nakreślone: cokolwiek przydarzyło się Lilly w dzieciństwie, wyruszyło na podbój jej ciała i został mu do pokonania już tylko ostatni szaniec obrony, czyli dusza – mój największy sprzymierzeniec dysponujący cudowną mocą uzdrawiania.

Zauważyłem, że podczas moich poprzednich wizyt Lilly nigdy nie miała gości. Od pacjentów z zespołem Münchhausena często w końcu odwracają się wszyscy bliscy: rodzina i przyjaciele zwykle nie kryją oburzenia, gdy się dowiadują, że troszczyli się o kogoś, kto sam wywołał u siebie chorobę. Ogarnął mnie smutek – a nawet wstyd. Świadomość, że Lilly cierpi i nie ma przy sobie nikogo bliskiego, spowodowała, że tym bardziej chciałem jej pomóc.

To ona powinna odczuwać ten smutek i wstyd, nie ty - szepnął mój wewnętrzny głos. – Pomóż jej w tym.

– Lilly, ostatnio powiedziałaś mi, że boisz się samotności. Jak myślisz, skąd bierze się u ciebie ten strach?

Odchrząknęła.

– Pewnie to się wiąże z utratą ojca – odparła. Zamknęła oczy i powoli je otworzyła. – Nigdy się z tym nie pogodziłam. Odkąd skończyłam sześć lat, bez przerwy o nim myślę.

– Masz teraz kogoś, kogo kochasz?

– Oczywiście. Męża. Mamę i dziadków. I kilku dobrych przyjaciół.

Nachyliłem się nad nią. Postawiłem na to, że strach Lilly przed samotnością można przekształcić w jeszcze silniejszy – przed śmiercią.

– Lilly, to bardzo ważny moment – powiedziałem cicho. – Infekcja pokonuje mechanizmy obronne twojego organizmu. Możesz umrzeć. A to oznacza rozstanie z mężem, matką i przyjaciółmi. Całkowitą samotność. – Wyglądało na to, że mnie słucha. – Jeśli chcesz pozostać z ludźmi, których kochasz, musisz się przed nimi otworzyć i powiedzieć prawdę. Jeśli to zrobisz, myślę, że napięcie, w jakim żyjesz, wkrótce się zmniejszy, a twoje ciało samo się wyleczy.

Spojrzała przed siebie i potrząsnęła głową. Upłynęło kilkanaście sekund. Siedziałem nieruchomo. Minęła prawie minuta. Byłem gotowy jeszcze raz zaryzykować i powiedzieć Lilly, że wiem, iż sama wstrzyknęła sobie zarazki. Ale raptem odwróciła się do mnie. Oczy miała pełne łez.

– Ja to zrobiłam – szepnęła.

– Co? – zapytałem.

– Wzięłam strzykawkę… Sama zakaziłam sobie nogę. Kiwnąłem głową.

– Rozumiem.

Rozpłakała się.

– Rozumiem cię – powtórzyłem. Poczekałem, aż wytrze oczy. – Możesz mi powiedzieć, dlaczego to zrobiłaś?

– Nie wiem. Tak mi wstyd.

Wie. Zapytaj, dlaczego się wstydzi - odezwał się mój wewnętrzny głos.

– Co się z tobą dzieje, gdy czujesz, że musisz sobie wstrzyknąć zarazki? Czy prześladują cię jakieś wspomnienia?

Tym razem nie wahała się ani chwili.

– Robię to, gdy czuję do siebie wstręt. Gdy chcę się ukarać.

– Dlaczego czujesz do siebie wstręt?

– Nie wiem – odparła niemal niedosłyszalnie.

– Nikomu nie powiem – obiecałem.

Spojrzała mi prosto w oczy, najwyraźniej zastanawiając się, czy naprawdę może mi zaufać.

– Mam okropne myśli – wydusiła w końcu. – Plugawe myśli.

– Opowiedz mi o nich.

Zamknęła oczy i nic nie powiedziała.

– Lilly, musisz to z siebie wyrzucić. Nie możesz dłużej blokować swojego układu odpornościowego. Jest ci potrzebny, byś mogła pozostać z ludźmi, na których ci zależy.

– Myślę… – zaczęła i urwała.

– Oni także nie chcą cię stracić. Nie chcą się z tobą rozstawać.

– Myślę o dziadku.

– Co o nim myślisz? Jakie dokładnie są to myśli?

– Wyobrażam sobie… że ja i on… – Zamknęła oczy i potrząsnęła głową. – Że ja i on dotykamy się.

– Czy kiedykolwiek miałaś tego rodzaju kontakt fizyczny z dziadkiem?

– Nigdy. – Otworzyła oczy i wlepiła wzrok w sufit. – I to jest w tym wszystkim najdziwniejsze. – Spojrzała na mnie. – Jestem pewna, że on nigdy niczego takiego nie zrobił. – Na jej twarzy malowało się zmieszanie. – Czuję się okropnie, gdy mam takie myśli.

– I to one sprawiają, że chcesz sobie wstrzyknąć zarazki, czy tak?

– Teraz też bym to zrobiła, gdybym mogła. Od razu bym się lepiej poczuła.

– Ukarałabyś siebie – stwierdziłem.

– Tak. Te wstrętne myśli by się skończyły.

A więc tak wyglądał ów zarazek, który atakował serce Lilly. Przybrał postać bakterii, ale zrodził się w psychice dziewczyny. Jej poczucie winy – i zakażenie – wzięło się z pociągu seksualnego, jaki odczuwała do mężczyzny, który zaopiekował się nią po śmierci ojca. Pytanie tylko, co podtrzymywało to pożądanie. Czy padła ofiarą molestowania, którego wspomnienie później wyparła? A może istniało inne wyjaśnienie?

– Musisz chcieć poczuć ten ból, nie uśmierzaj go za pomocą strzykawki. Jeśli się na to odważysz, zaczniesz się uwalniać od napięć psychicznych. Infekcja straci szansę na zwycięstwo nad twoim organizmem, nie obroni się przed twoim układem odpornościowym.

– Spróbuję. Naprawdę obiecuję.

– To dobrze.

– Pomożesz mi?

– Przecież powiedziałem, że pomogę ci przez to przebrnąć. Mówiłem serio.

Zjawiłem się w Bomboi na spotkanie z Julią Bishop dwadzieścia minut przed czasem. W restauracji było niespodziewanie dużo ludzi jak na porę lunchu, ale ponieważ należałem do stałych bywalców, K. C. Hidalgo, jeden z właścicieli lokalu, zaproponował mi miejsce tam gdzie zwykle, czyli przy oknie. Powiedziałem mu jednak, że dziś wolałbym stolik w głębi sali, a na osobę, z którą się umówiłem, poczekam przy barze.

Przyjrzał mi się z troską w oczach.

– Przy barze? To coś nowego.

Tyle razy jadłem tu obiad sam, że w dwuminutowych odcinkach zdążyłem opowiedzieć K. Cemu całe swoje życie. Hidalgo był szczupłym Salwadorczykiem pod czterdziestkę, miał rzeźbione rysy twarzy i uśmiech, który zapewniłby jego restauracji klientelę, nawet gdyby podawano w niej przeciętne jedzenie. Lecz Bomboa szczyciła się najlepszą kuchnią w Bostonie i K. C. dorobił się majątku. Przygładził teraz ręką czarne włosy i powiedział:

– Myślałem, że bar to dla ciebie teren zakazany. Mam powiedzieć: „Lekarzu, lecz się sam”?

– Wypiję to co zwykle – odparłem. – Kawę.

– A zatem czuj się jak u siebie w domu. – Podprowadził mnie do baru i skinął na barmana. – Kawa dla doktora – zadysponował.

– Dzięki za troskę.

– Ktoś inny powinien się o ciebie zatroszczyć, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę i siedem dni w tygodniu, chłopie. Ktoś dużo ładniejszy niż ja. – Klepnął mnie w plecy. – Bo nie oszukujmy się, jak dotąd zbytnio o siebie nie dbałeś. – Posłał mi ten swój uśmiech i wrócił na stanowisko przy drzwiach.

Bar miał około dwudziestu pięciu stóp długości i był zastawiony wszelkimi możliwymi trunkami. W lustrze widziałem swoje odbicie obramowane butelkami dżinu, szkockiej i wódki. Nie podobał mi się ten widok. Mimo to, gdy barman podawał mi kawę, poprosiłem go po cichu o kieliszek sambuki.

Nie doczekałem się jednak. Barman najpierw zniknął w kuchni na kilka minut, a gdy wrócił, zaczął czyścić zlew. Zastanawiałem się, czy mnie w ogóle usłyszał. Nie chciałem jednak przywoływać go otwarcie, toteż siedziałem cicho.

Dopijałem kawę, kiedy zobaczyłem w lustrze Julię Bishop. Serce zaczęło mi walić jak uczniakowi. Była w cienkim kaszmirowym swetrze opadającym z jednego ramienia i obcisłych czarnych biodrówkach z lekko rozszerzanymi nogawkami. Czarne sandały na trzycalowych obcasach sprawiały, że wydawała się wyższa niż wtedy, gdy widziałem ją poprzednio. Wyglądała, jakby zeszła wprost z okładki „Vogue’a”. Rozejrzałem się po sali i zauważyłem, że wszyscy się za nią oglądają, łącznie z K. C.

Podeszła do mnie.

– Dziękuję, że zgodził się pan ze mną zobaczyć.

– Nie ma sprawy i proszę, mów mi po imieniu – odparłem. Znów, jak podczas naszego pierwszego spotkania, doświadczyłem wpływu tej lazurowej mgiełki. W ogóle obecność Julii była tak absorbująca, że czułem się, jakbym stracił kontakt z własnym ciałem, a moje słowa docierały do mnie jak echo.

– Nie wiem, czy przespałam dziesięć godzin od śmierci Brooke… A teraz to zniknięcie Billy’ego. – Zacisnęła usta, jakby się powstrzymywała od płaczu.

Zapach jej perfum zakręcił mi w głowie bardziej niż sambuka.

– Usiądźmy przy stoliku i porozmawiajmy.

Julia zamówiła tylko gazowaną wodę mineralną. Powiedziała, że nie ma apetytu, co było zrozumiałe w jej sytuacji. Mimo to zaniepokoiłem się, gdyż brak apetytu i bezsenność mogły świadczyć, że znowu popada w depresję. Zamówiłem kilka przystawek ze względu na kelnera.

– Gdy zjawiłeś się u nas w domu, nie mogłam swobodnie rozmawiać – zaczęła – a powinnam ci była powiedzieć dużo więcej na temat Billy’ego. Myślę, że część z tego może mieć zasadnicze znaczenie dla przebiegu procesu. Ktoś powinien uświadomić sędziemu, przez co ten chłopak przeszedł.

– Będę ci wdzięczny za wszelkie informacje.

– Zapewne mój mąż opowiedział ci, co Billy przeżył w Rosji.

Nie podobało mi się to, jak wymówiła słowa „mój mąż”.

– Owszem. Wspomniał w rozmowie ze mną i kapitanem Andersonem, że Billy był świadkiem morderstwa swoich rodziców, a potem dostał w kość w sierocińcu.

Miałem wrażenie, że trudno jej mówić o tym, z czym tu przyszła.

– Wątpię jednak, by powiedział, ile Billy wycierpiał już po przybyciu do Stanów.

– O tym nie napomknął.

Z wysiłkiem przełknęła ślinę.

– Darwin jest inny, niż się wydaje. Bardzo inteligentny i jeśli chce, niezwykle czarujący. Ale jest również bardzo powściągliwy i potrafi być okrutny.

Postanowiłem nie mówić Julii, że wiem o ranach na plecach Billy’ego. Chciałem usłyszeć z jej ust, czy uważa, że Bishop jest zdolny do rękoczynów.

– Okrutny? W jakim sensie?

– Jest niezwykle wymagający dla chłopców. Chce, żeby byli perfekcyjni – w szkole, sporcie i domu. Oczekuje od nich dumy i pewności siebie, wszystko inne uważa za oznakę słabości. – Potrząsnęła głową. – Mój syn, Garret, bierze dziś udział w turnieju tenisowym, chociaż wcale tego nie chce. Prosił ojca, żeby pozwolił mu się wycofać. Nie może dojść do siebie po śmierci Brooke i martwi się, że Billy uciekł ze szpitala. Ale Win nie chciał o tym słyszeć.

– Garret nie mógłby mu się przeciwstawić?

– Wykluczone. Tym się różni od Billy’ego. Bałby się narazić na gniew Darwina.

– Powiedz mi, proszę, jak się objawia jego gniew.

Julia spuściła wzrok.

– Zadzwoniłam do ciebie, bo wyczułam, że jesteś kimś niezwykłym, Frank. Mimo to niełatwo mi mówić o tych sprawach.

– Nic nie może mną wstrząsnąć.

Spojrzała mi głęboko w oczy – we mnie.

– Jak to?

– Widziałem w życiu ludzi z ich najpodlejszej strony, robiących naprawdę okropne rzeczy. – Opowiadając jej o swoim bólu, czułem, jakbym go jej oddawał, a sam się od niego uwalniał.

Kiwnęła głową i nie spuszczając ze mnie wzroku, postawą i wyrazem twarzy zdawała się mnie zachęcać, żebym otworzył się przed nią.

– Kilka lat temu zrezygnowałem z psychiatrii sądowej. Nie mogłem już tego wytrzymać. – Na tym poprzestałem, ale Julia sprawiała wrażenie, że mnie rozumie.

Wzięła głęboki oddech.

– Zawsze wierzyłam, że niektórzy ludzie pojawiają się w naszym życiu, bo ich potrzebujemy.

– Też w to wierzę – odparłem. Nasze spojrzenia się spotkały i wtedy zrozumiałem, dlaczego modelki tyle zarabiają. Jej świetliste oczy dawały nadzieję, że widzą w nas to, co najlepsze, i pomogą nam też to zobaczyć. Pod wpływem tego spojrzenia zapragnąłem być silny.

– Rzecz w tym, że chłopcy i ja od lat żyjemy w strachu przed Darwinem. Ni z tego, ni z owego zaczyna się awanturować i uciekać do przemocy. Kiedyś zdarzało się to wtedy, gdy był pijany, więc uważałam, że przyczyną jest alkohol. Ale kiedy przestał pić, zaczęło być jeszcze gorzej.

– Uderzył cię? – zapytałem. Czułem, że zaciskam szczęki i że przyspiesza mi tętno. Wiedziałem, że pewne moje reakcje wynikają z tego, że musiałem patrzeć, jak ojciec bije matkę, jednak nie byłem pewien które. I nie potrafiłem nad nimi zapanować.

Na twarzy Julii odbiło się zażenowanie.

– Powiedzmy, że często robiłam użytek z ciemnych okularów. Miałam co zakrywać przez te wszystkie lata.

– Czy bił również chłopców?

Jej twarz wyrażała teraz zatroskanie.

– To moja wina. Dawno powinnam była od niego odejść i zabrać dzieci.

– Czyli potwierdzasz, że bił chłopców?

Kiwnęła głową.

– Najwięcej obrywał Billy.

Spostrzegłem, że opieram się na stole, i usiadłem prosto.

– Dlaczego?

– Myślę, że z dwóch powodów. Po pierwsze, Billy odnosił mniej sukcesów, a Win uważał to za wyzwanie dla swojej władzy rodzicielskiej. Nie rozumiał, że po tym, co Billy przeszedł w dzieciństwie, wszystko przychodzi mu z trudem. Uważał, że na złość jemu przynosi ze szkoły złe stopnie czy przegrywa w zawodach sportowych.

A więc tak postępował człowiek gorąco zapewniający, że Billy nie jest zły, tylko chory, i dlatego potrzebuje pomocy. Dzięki temu mogłem się jednak przekonać, że Darwin Bishop ma przynajmniej dwa oblicza.

– A jaki jest ten drugi powód, że twój mąż bił właśnie Billy’ego? – zapytałem. Twój mąż. Także wtedy, gdy ja wypowiadałem te słowa, brzmiały one dla mnie równie źle jak w jej ustach.

– Billy nie należy do pokornych. Żadnego poddawania się. Żadnych przeprosin. Żadnych obietnic poprawy – nawet po tym, jak podpalił dom. Ten upór najwyraźniej jeszcze bardziej złościł Darwina. Nikt nigdy nie śmiał mu się przeciwstawić. – Spuściła wzrok. – Łącznie ze mną.

Postanowiłem opowiedzieć jej, czego się dowiedziałem od Billy’ego.

– Kiedy odwiedziłem Billy’ego w Payne Whitney, pokazał mi swoje plecy.

– Mnie nie pozwala na nie spojrzeć. Ukrywa je przede mną.

– Całe są pokryte ranami. Powiedział mi, że ojciec bił go pasem.

Wzdrygnęła się.

– Było tak, prawda? – zapytałem. – Billy nie kłamał?

Kiwnęła głową.

– Czy chłopcy kryli się nawzajem? – spytałem.

– Nie – odparła. – Nie potrafili się porozumieć. Każdy chodził własnymi drogami. Zawsze myślałam, że to dlatego, że Garret został zaadoptowany jeszcze podczas pierwszego małżeństwa Darwina. Chłopcy spotkali się, gdy Garret miał siedem, a Billy sześć lat. Poza tym sądzę, że Garret wolał trzymać się z dala od Billy’ego i jego wybryków. Nie chciał się narazić na kłopoty.

– Albo na lanie pasem – dodałem.

– Tak.

– Darwin powiedział Northowi Andersonowi, że Billy sam się poranił.

– To absurd – zaprzeczyła. Znów spojrzała mi prosto w oczy. – Posłuchaj. W jakiejś mierze chciałabym, żeby Billy trafił na resztę życia do więzienia za to, co zrobił. – Widać było, że stara się zapanować nad głosem. – Chciałabym, żeby w tym stanie obowiązywała kara śmierci. – Gwałtownie oddychała i falowały jej piersi. – Zabito mi dziecko.

– Rozumiem.

– Nic nie rozumiesz.

Miała rację. Nic nie powiedziałem.

– Przyszłam na to spotkanie, ponieważ czuję, że nie tylko Billy jest winny temu, co się stało, nawet jeśli to on zabił moją córkę. Część winy ponosi mój mąż. I ja także, dlatego, że nic nie zrobiłam w sprawie agresji Wina. – Odczekała kilka sekund, żeby się uspokoić. – Mój mąż i Billy wdali się w okropną walkę, z której żaden nie chciał się wycofać. Źle, że tak się stało. Zwłaszcza gdy chodzi o chłopca z taką przeszłością jak Billy. Myślę, że dlatego zabił Brooke. Tak naprawdę chciał skrzywdzić Wina.

To, co powiedziała, niesamowicie pasowało do teorii, którą przedstawiłem Billy’emu w szpitalu. Dawało również odpowiedź na inne moje pytanie: Julia Bishop nie uważała, że jej mąż jest odpowiedzialny za śmierć dziecka. Nie byłem wcale pewny, czy będzie skłonna rozważyć propozycję wywiezienia Tess z domu. Postanowiłem powoli wysondować, co o tym sądzi.

– Widziałem artykuł w magazynie „New York” opublikowany po waszym ślubie. Na zdjęciu jechaliście ferrari Piątą Aleją. Wyglądaliście na bardzo szczęśliwych.

– Też mi się tak wtedy wydawało – stwierdziła Julia.

– Czy przed ślubem wiedziałaś coś o nim?

– O wiele więcej dowiedziałam się po ślubie. Dlaczego pytasz?

– Wspomniał ci o swojej przeszłości kryminalnej?

– Tak. Ale nie przywiązywałam do tego większej wagi. Wiedziałam, że ma problemy z alkoholem.

Wychodzić za mężczyznę, który bił swoją pierwszą żonę po pijanemu i na trzeźwo, i nie przywiązywać wagi do jego przeszłości kryminalnej – to wydawało się dość osobliwe.

– Co właściwie ci powiedział?

– Podobno wdał się w jakąś bójkę podczas zabawy. Było to, o ile się nie mylę, na początku lat osiemdziesiątych. Prasa wywlokła tę sprawę, gdy Wina aresztowano za jazdę po pijanemu.

Potrząsnąłem głową.

– Chodziło o coś innego. Dotarłem do jego danych na temat karalności. Sąd uznał, że twój mąż znęcał się nad swoją poprzednią żoną, Lauren, jak również naruszył zakaz zbliżania się do niej. Dostał rok więzienia. Tak to wygląda.

Popatrzyła na mnie, jakbym żartował. A potem widząc, że nie żartuję, nachyliła się do mnie i zapytała z niedowierzaniem:

– Naprawdę? Nie miałam o tym pojęcia. – Ukryła twarz w dłoniach. – Ależ byłam głupia.

Pomyślałem, że to dobry moment, aby jej podsunąć pomysł wywiezienia Tess do dziadków.

– Julio, wciąż sobie zadaję pytanie, czy to na pewno Billy zabił Brooke.

Podniosła wzrok.

– Co masz na myśli?

– Billy twierdzi, że nie skrzywdził siostry.

– Oczywiście. Do innych okropnych rzeczy, które zrobił, także się nie przyznawał.

– Czyli nie masz żadnych wątpliwości, że jest winny.

– No, nie.

Postanowiłem skoczyć na głęboką wodę.

– Czy to możliwe, że twój mąż ma z tym coś wspólnego?

Spojrzała na mnie z ukosa.

– Twierdzisz, że Win mógł to zrobić?

– Mówię jedynie, że nie wszystko jest dla mnie jasne. Darwin od dawna znęcał się nad rodziną – nad tobą, Billym i Garretem. A także nad swoją pierwszą żoną.

Julia wydawała się nad czymś głęboko zastanawiać.

– Tylko on spośród osób będących wtedy w domu znęcał się nad rodziną – naciskałem.

– Nigdy nie chciał bliźniaczek – przyznała z osłupieniem. Odrobinę się rozluźniłem, gdyż pomyślałem, że teraz zastanowi się nad wywiezieniem Tess w bezpieczne miejsce.

– Opowiedz mi o tym.

– Win nigdy nie chciał mieć dzieci. To znaczy biologicznych. Kiedy zaszłam w ciążę, naciskał na mnie, żebym ją przerwała. Omal go nie posłuchałam. – Spojrzała na stół, przywołując wspomnienia. – Zastanawiam się, czy nie spotyka mnie za to kara.

– Okazałaś wielki hart ducha. Nie wiem, za co miałabyś być karana.

– Tak bardzo pragnęłam mieć dziecko. – Zagryzła wargi.

Odczekałem kilka sekund.

– Dlaczego Darwin nie chciał mieć dzieci? – zapytałem.

– Podobno ma to coś wspólnego z wojną w Wietnamie – odparła, unosząc głowę. – Nie chce mówić, co go tam spotkało. Twierdzi jedynie, że po tych strasznych rzeczach, jakich się tam napatrzył, nabrał przekonania, że to nie w porządku wobec dzieci sprowadzać je na ten świat. – Przewróciła oczami. – Trochę to trąci frazesem.

– Nie wierzysz mu?

– Nie.

– A jaki, twoim zdaniem, jest prawdziwy powód?

– Chodzi o to, że Win chce być panem siebie. Nie potrafi się zaangażować uczuciowo w związek. Jak myślę, boi się, że gdyby urodził mu się syn lub córka – nie mówiąc już o bliźniaczkach – za bardzo zbliżyłby się do mnie lub dzieci. Z dziećmi adoptowanymi, nawet gdy je bardzo kochamy, nie łączą nas więzy krwi. To nie to samo. – Umilkła na chwilę. – Jestem dla niego kimś w rodzaju konkubiny i guwernantki, a nie żoną i matką. W tych rolach zyskałabym zbyt dużo władzy.

– Czy sprzeciwiałaś się adopcji Billy’ego?

– Miałam wątpliwości co do motywów Wina.

– Dlaczego?

– Win doprowadził do ruiny ojca Billy’ego. Obaj byli właścicielami konkurujących ze sobą firm wydobywczych. W tamtych czasach ludzie się nie patyczkowali. Win niemal wszystko stracił, ale w końcu jak zwykle wygrał. Jakieś pięć miesięcy później ktoś zamordował rodziców Billy’ego. Myślę, że Win chciał odegrać Gandhiego, adoptując syna rywala.

Byłem zdumiony tym wyjaśnieniem, zwłaszcza że Bishop nic o tym nie wspomniał. Czyżby milczał ze skromności?

– Postawa godna podziwu – zaryzykowałem.

– Może się taka wydawać, ale jestem niemal pewna, że zrobił to na użytek swoich rosyjskich partnerów w interesach. Udawał troskę, żeby im zaimponować. Nigdy nie okazał Billy’emu ani trochę miłości.

Mogłem jej opowiedzieć jeszcze więcej na temat prawdziwej natury Darwina Bishopa, łącznie z tym, co wiedziałem o jego romansie z Claire Buckley. Ale to nie był właściwy moment. Poza tym nie byłem do końca pewny, czy w ogóle powinienem o tym wspominać.

– Mówię o tym, bo zastanawiam się, czy dla bezpieczeństwa Tess nie powinnaś wywieźć jej z domu. Do swoich rodziców albo jakichś przyjaciół.

– Wątpię, czy mogłabym to zrobić – oświadczyła śmiertelnie poważnie.

– Dlaczego?

– Darwin nigdy by się na to nie zgodził.

Słowa te świadczyły wymownie o tym, jaką psychiczną władzę Bishop ma nad żoną.

– Możesz to zrobić bez jego zgody. Masz prawo…

– Prawo niewiele znaczy, gdy się ma do czynienia z kimś takim jak on.

– Jak to?

– Gdy kilka razy poruszyłam kwestię separacji, dał mi jasno do zrozumienia, że nigdy się na to nie zgodzi.

– Nie miałby nic do gadania.

Julia uśmiechnęła się pobłażliwie, jakbym był dzieckiem, które nie zna świata. Potem znowu spochmurniała.

– Ktoś taki jak Darwin Bishop ma większe możliwości niż inni ludzie. Tłum prawników składałby niezliczone wnioski o przyznanie mu opieki nad dziećmi, w mediach rozpoczęłaby się kampania mającą na celu zrujnowanie mi reputacji i wpłynięcie na decyzje sędziów, Garret i Tess byliby wożeni po krajach, w których Darwin prowadzi interesy. Byłby nawet gotów zapłacić Claire, żeby z nim pojechała. W ostateczności mógłby nie wrócić do kraju.

– A Claire zgodziłaby się z nim zostać? – zapytałem, zastanawiając się, czy Julia dobrowolnie wspomni, że podejrzewa męża o romans z nianią.

– Każdy ma swoją cenę, Frank. Claire nie gardzi pieniędzmi. Wręcz przeciwnie, bardzo jej imponują.

Julia najwyraźniej nie miała co do niej złudzeń. Ale po jej reakcji trudno się było zorientować, jak dużo wie na temat zachowania Claire Buckley. Nie chciałem jednak na nią naciskać.

– Czyli sądzisz, że Darwin zrobi wszystko, co w jego mocy, by nie dać ci rozwodu.

– Albo postara się, żebym zniknęła.

– Twierdzisz…

– Twierdzę, że nie mam odwagi, by się o tym przekonać, Frank. Przynajmniej dotąd nie miałam. Przez tyle lat nie zdobyłam się na to, żeby od niego odejść.

– Może teraz nadszedł na to czas.

– Kto wie? Niewykluczone, że właśnie dlatego do ciebie zadzwoniłam. Przy tobie czuję, że mogłabym się na to zdobyć.

Myśl, że jestem dla kobiety kołem ratunkowym, podziałała na mnie jak narkotyk.

– Możesz to zrobić. Musisz tylko w to uwierzyć.

Pokiwała głową i spojrzała na mnie z zainteresowaniem.

– Naprawdę myślisz, że Tess może grozić niebezpieczeństwo? Że Darwin byłyby zdolny zabić? Własną córkę? Krew z krwi, kość z kości?

Nigdy wcześniej nikt nie zadał mi tak bezpośredniego pytania. Przez kilka sekund namyślałem się nad odpowiedzią. Zastanawiałem się nad tym, co mi powiedziała o Bishopie – że chce być panem siebie i nie toleruje związków uczuciowych. Myślałem o tych zakamarkach jego duszy, do których nie chciał zaglądać.

– Tak – odparłem. – Myślę, że tak.

Julia nie odrywała ode mnie wzroku. Chyba niewiele brakowało, żeby zgodziła się wywieźć Tess w bezpieczniejsze miejsce. Ale po chwili opuściła oczy – może poczuła ciężar świadomości, że przez tyle lat naginała się do woli Darwina Bishopa.

– Muszę to przemyśleć.

– Ale nie zwlekaj za długo – powiedziałem. Żeby nie było zbyt późno, pomyślałem.

Spojrzała na mnie z nadzieją.

– Przyjedziesz na… – zaczęła, ale zakrztusiła się i umilkła. Odczekała kilka sekund, wzięła głęboki oddech. – Przyjedziesz jutro na pogrzeb Brooke? Odbędzie się na wyspie w kościele Najświętszej Marii Panny przy Federal Street. O piątej po południu. – Ponownie zrobiła przerwę. – Darwin chce, żeby msza zakończyła się wraz z zachodem słońca.

Przyszedł mi do głowy inny powód, dla którego Bishop chciał, żeby pogrzeb odbył się po południu: o wpół do piątej zamykają giełdę.

– Przyjechałbym, ale nie wiem, jak zareaguje na to Darwin, wziąwszy pod uwagę toczące się dochodzenie.

– Chcę, żebyś przyjechał, potrzebuję cię, niezależnie od tego, czy się to spodoba Winowi, czy nie.

– W takim razie przyjadę.

– Dziękuję – szepnęła.

Powiedziałem, że odprowadzę ją do samochodu. Przepuściłem Julię przodem i ruszyliśmy do wyjścia. Gdy mijałem Hidalga, złapał mnie za ramię. Zatrzymałem się.

– Cudowna babka – rzucił. – Wyglądacie razem wspaniale. – Mrugnął do Julii, która zatrzymała się przy drzwiach.

– Nie należy mieszać interesów z przyjemnością. – Powiedziałem tak częściowo dlatego, żeby przypomnieć o tym sobie. – To najlepsza droga do katastrofy.

– Ale ile sprawia frajdy – zauważył Hidalgo.

K. C. mieszkał z kierowniczką nocnej zmiany swojego lokalu, oszałamiającą dziewczyną o imieniu Yvette.

– Przekonam się, gdy do tego dojdzie. Pozdrów ode mnie Yvette.

– Dzięki. – Zawiesił głos. – A, jeszcze jedno, mistrzu. – Nachylił mi się do ucha. – W sprawie tej sambuki. Uprzedziłem wcześniej Stevie’ego, żeby nie podawał ci żadnego alkoholu. Spróbuj jeszcze raz ukradkiem przymawiać się o drinka w moim lokalu, a zamknę cię, kurwa, w piwnicy i nie wypuszczę, dopóki nie otrzeźwiejesz.

Zmusiłem się do uśmiechu.

– Mówię serio – dodał.

– Fajny z ciebie kumpel, K. C.

– Weź się w garść, dobra?

– Jasne. Wezmę. Zaufaj mi.

– Akurat – odrzekł. Ton jego głosu świadczył, że nie uwierzył mi ani na jotę. – Ale jak będziesz potrzebował pomocy, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Dogoniłem Julię i wyszliśmy razem.

– Zaparkowałam na parkingu przy Dartmouth Street – oznajmiła, gdy znaleźliśmy się na ulicy. Ruszyliśmy Stanhope, kierując się w stronę Dartmouth, ale po kilku krokach Julia się zatrzymała. – Pójdę sama – powiedziała.

– Z przyjemnością się przespaceruję.

Spojrzała na drugą stronę ulicy.

– To nie najlepszy pomysł.

Popatrzyłem tam gdzie ona i zobaczyłem białego range rovera z przyciemnionymi szybami. Domyśliłem się, że to jeden z wozów Darwina Bishopa. Poczułem przypływ adrenaliny.

– Kazał cię śledzić? – zapytałem.

– Mało prawdopodobne. Raczej ciebie. – Wyciągnęła rękę. – Pożegnajmy się i niech to wygląda oficjalnie, dobrze?

Przytrzymałem wyciągniętą dłoń. W oczach Julii zobaczyłem mieszaninę łagodności i strachu.

– Do jutra – powiedziałem i puściłem jej rękę.

Kiwnęła niepewnie głową, odwróciła się i ruszyła w kierunku parkingu.

Przeszedłem na drugą stronę ulicy i zbliżyłem się do range rovera. Nic nie mogłem zobaczyć przez szybę, toteż zapukałem w okno od strony kierowcy. Szybę opuszczono. Za kierownicą siedział nie ogolony mężczyzna po trzydziestce. Miał grubą szyję i choć był w luźnej jedwabnej koszuli, widać było, że ma potężny tors.

– O co chodzi? – zapytał głosem pozbawionym emocji.

– Mam wiadomość dla pańskiego chlebodawcy.

Nie odpowiedział, ale nie zamknął okna.

– Proszę przekazać panu Bishopowi, że nie mam mu za złe, że kazał mnie śledzić. Nie mam też nic przeciwko temu, by mi złożył wizytę. Mieszkam w Chelsea przy Winnisimmet Street pod trzydziestym dziewiątym. Ostatnie piętro. Mieszkanie 5B. Zwykle wracam do domu późnym wieczorem.

– Powtórzę mu – odparł mężczyzna.

Zacząłem już iść, ale odwróciłem się.

– Jeszcze jedno: nie jestem ani dzieckiem, ani kobietą, więc proszę mu powtórzyć, że ze mną nie pójdzie mu tak łatwo. Może potrzebować kogoś do pomocy, kogoś takiego jak pan.