175175.fb2 Przymus - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

Przymus - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

8

Kiedy otwierałem drzwi mieszkania, usłyszałem dzwonek telefonu, ale nie zdążyłem podnieść słuchawki. Spojrzałem na wyświetlacz automatycznej sekretarki. Nagrało się trzydzieści jeden rozmów, które trwały w sumie poniżej jednej minuty. Oznaczało to, że ktoś odkładał słuchawkę zaraz po włączeniu się sekretarki. Miałem właśnie sprawdzić, kto chciał ze mną rozmawiać, gdy telefon ponownie zadzwonił. Złapałem za słuchawkę.

– Clevenger – przedstawiłem się.

– Ilu psychiatrów potrzeba do zmiany żarówki?

Rozpoznałem głos Billy’ego Bishopa.

– Gdzie jesteś? – zapytałem.

– No niech pan zgadnie. Ilu?

– Trzech – odpowiedziałem, żeby sprawić mu przyjemność.

– Jeden. Tylko żarówka musi się chcieć zmienić.

– W porządku. Bardzo śmieszne. A teraz powiedz, gdzie jesteś.

– W każdym razie nie u czubków.

Zerknąłem na wyświetlacz, by sprawdzić numer osoby dzwoniącej. Niestety widniał tam napis „Rozmówca nieznany”. Domyśliłem się, że Billy dzwoni z budki.

– Wszystko z tobą w porządku?

– Owszem, pominąwszy to, że ojciec chciał mnie wpakować do więzienia na resztę życia. Potrzebna byłaby chyba bardzo długa terapia, żeby uwolnić mój umysł od takiego wspomnienia, nieprawdaż?

Mimo powagi sytuacji uśmiechnąłem się.

– Chyba masz rację. – Umilkłem na chwilę. – Powiedz mi, gdzie jesteś. Przyjadę po ciebie.

– Nie. Nie mogę długo rozmawiać. Potrzebuję pieniędzy. Oddam panu, obiecuję. Dotrzymuję słowa.

Musiałem go jakoś uspokoić i namówić, żeby wrócił do szpitala, pomimp że z pewnością zostałby aresztowany. Choć oddając się w ręce wymiaru sprawiedliwości, wiele ryzykował, było to dla niego dużo bezpieczniejsze wyjście niż błąkanie się po ulicach. A nie tylko on znajdował się w niebezpieczeństwie. Wiedziałem, że przy swoich agresywnych skłonnościach Billy może być niebezpieczny dla otoczenia.

– Myślę, że źle zrobiłeś, uciekając ze szpitala. Byłoby dla ciebie lepiej, gdybyś wrócił dobrowolnie i pozwolił działać prawnikom.

– Dzięki za radę. Posiedzi pan za mnie do końca życia?

– Najpierw muszą ci udowodnić winę.

– Potrzebuję pieniędzy i niczego więcej.

– Gdzie mogę się z tobą spotkać?

– Już powiedziałem: nie może pan. Znam bezpieczne miejsce, gdzie zostawi pan pieniądze. Ktoś się po nie zgłosi.

– Gdzie jesteś? – naciskałem.

– Dostanę te pieniądze? Przecież pan wie, że to nie ja zabiłem Brooke. Pan to wie.

W jego głosie słychać był desperację. Postanowiłem zaryzykować i założyć, że jest dostatecznie zdesperowany, by mi zaufać.

– Nie, chyba że się spotkamy.

– Nie ma mowy.

– Jak chcesz. Twoja wola. Milczał przez kilka sekund.

– Mam nóż na gardle – odezwał się w końcu. – Musi mi pan pomóc, doktorze. Liczę na pana.

Zamknąłem oczy, wyobrażając sobie, jak strasznie musi się czuć szesnastolatek, któremu grozi dożywocie, a nie ma nikogo, kto mógłby mu pomóc.

– Chcę tylko, żebyś się ze mną spotkał. Dostaniesz pieniądze, gdy się zobaczymy.

– Ach tak. To pańska ostateczna odpowiedź?

– Tak.

– Więc bierze pan na siebie odpowiedzialność za to, co się stanie – rzucił gorzko.

– A co ma się stać?

– Przeczyta pan w gazetach – odrzekł i odłożył słuchawkę.

– Billy! – krzyknąłem do aparatu. Wykręciłem numer automatycznego oddzwonienia, ale usłyszałem nagraną informację, że połączenie nie może być zrealizowane. Rzuciłem słuchawką o podłogę.

Mam nóz na gardle. Spojrzałem na sznur telefonu owinięty wokół nogi od stołu. Wydało mi się, że słyszę rozmowę sprzed lat, w której Annę Sacon z sądu dla nieletnich poinformowała mnie, że Billy Fisk powiesił się w garażu w domu rodziców. Kilka dni wcześniej Billy w rozmowie ze mną, która jak się później okazało, była jego ostatnią rozmową, powiedział mi, jak bardzo czuje się nieszczęśliwy w domu, i poprosił, żebym pozwolił mu zamieszkać u siebie. Wtedy wydawało mi się to rozwiązaniem nie do przyjęcia. Pacjenci nie przeprowadzają się do swoich psychiatrów. Ale gdybym wiedział, jak bardzo jest zdesperowany, zgodziłbym się.

Czyżby miało się to powtórzyć? Czyżby Bóg chciał sprawdzić, czy nauczyłem się, że trzeba być gotowym do poświęceń dla kogoś, kto stoi na krawędzi?

Przejrzałem numery telefonów, spod których do mnie dzwoniono. Wszystkie miały kierunkowy 508, który obejmował także Cape Cod i Nantucket. Rozpoznałem jedynie numer Andersona. Domyśliłem się, że spod innych dzwonił Billy. Znaczyło to, że zmierzał ku rodzinnym stronom.

Przesłuchałem wiadomość od Andersona. Nic pilnego, ale prosił, żebym do niego zadzwonił. Wykręciłem numer do niego do pracy i poprosiłem sekretarkę, żeby mnie połączyła z komendantem.

– Billy się odezwał – poinformowałem Andersona.

– Jak to?

– Zadzwonił do mnie z prośbą o pożyczkę.

– Mam nadzieję, że potrzebuje pieniędzy na bilet w jedną stronę do Rosji, a nie na przykład na pistolet. Ja nie dałbym mu ani centa.

– Chciał, żeby mu zostawić pieniądze w umówionym miejscu, skąd zabrałby je jego kumpel. Powiedziałem mu, że nie idę na żadne układy.

– Bardzo dobrze. Jeszcze mi tego brakowało, żebym musiał gonić gówniarza po całych Stanach, a nie daj Boże i świecie. Znów się do ciebie zwróci.

– Na koniec powiedział coś, co zabrzmiało jak groźba, i poradził, żebym przeglądał gazety.

– Tym bardziej nie należy dawać mu forsy. Bez pieniędzy szybciej się do nas zgłosi.

Dzięki Andersonowi miałem mniejsze wyrzuty sumienia, że nie dałem Billy’emu pieniędzy, co nie znaczy, że w ogóle przestałem je mieć.

– Odsłuchałem twoją wiadomość na sekretarce. Co się stało?

– Nic pilnego. Chciałem cię tylko poinformować, że zaczynają się naciski polityczne w sprawie Bishopa.

– Jakie naciski?

– Ja spełniam widzimisię burmistrza, a on spełnia widzimisię różnych innych panów, włączając w to Darwina Bishopa. Burmistrz zadzwonił, by mi powiedzieć, że niepotrzebnie cię zaangażowałem do tej sprawy. Nie rozumiał, po co nam psychiatra sądowy, skoro mamy podejrzanego. Wystarczy go tylko złapać i postawić w stan oskarżenia.

– Czytaj: zostaw miliardera w spokoju i zamknij sprawę.

– Bardzo dobrze rozumiesz język Nantucket.

– Co to dla nas oznacza na krótką metę?

– Nic, ani na krótką, ani na długą, chyba że mnie wywalą z roboty, przegonią z wyspy i postawią blokadę, żebym nie mógł wrócić.

W przeszłości mogłem liczyć na lojalność Andersona, ale chciałem się co do tego upewnić.

– Możesz mnie zwolnić, a ja będę dalej pracował nad tą sprawą w wolnym czasie – zaproponowałem.

– Oho, ależ ci się odmieniło. Najpierw nie chciałeś się zgodzić za żadne skarby, a teraz mówisz o pracy pro bono.

– Każdy się zmienia.

– Nie każdy. Jeśli będą mieli zakusy, by cię odstawić od tej sprawy, mnie również będą musieli od niej odsunąć. A na to się nie zgodzę.

– Rozumiem. – Przez jakiś czas napawałem się przyjemnym uczuciem, jakie wzbudziła we mnie lojalność Andersona. – Ja też otrzymałem dziś wiadomość od Bishopa. Kazał mnie śledzić, gdy byłem na lunchu z Julią. Jeden z jego goryli siedział w range roverze zaparkowanym naprzeciwko restauracji.

Anderson przez chwilę milczał.

– Myślę, że powinieneś tu przyjechać na parę dni – stwierdził.

– Chcesz mnie popilnować.

– Czemu nie? Ty pilnowałeś mnie wiele razy.

Sam zacząłem myśleć, żeby się przenieść na wyspę, zwłaszcza że Billy kręcił się w pobliżu, na co wskazywały jego telefony.

– Czy są jakieś szansę, żebym mógł jeszcze raz porozmawiać z Bishopem? – zapytałem.

– Zobaczę, co się da zrobić – odparł Anderson. – Kazał cię śledzić, to może zechce osobiście sprawdzić, co kombinujesz.

– Przypłynę wieczornym promem, o ile jeszcze będą wolne miejsca. Jeśli załatwisz mi to spotkanie, będę miał zapełniony karnecik. Jutro wybieram się na pogrzeb Brooke Bishop.

– Na zaproszenie Julii?

– Tak.

Tym razem cisza trwała trochę dłużej.

– Słuchaj, znamy się bardzo długo… – odezwał się w końcu.

Wiedziałem, do czego zmierza.

– Nie musisz mówić.

– Powiem ci tylko, jak sprawy stoją: nie wolno ci tknąć Julii Bishop.

– Nie tknąłem jej.

– Nie tknąłeś i nie tkniesz.

Zawahałem się.

– Posłuchaj mnie – podjął Anderson. – To, że kręcisz z zamężną kobietą, jest twoją sprawą. Nie mam zamiaru ci prawić morałów.

– To dobrze.

– Ale nie możesz tknąć Julii Bishop, bo to zmąciłoby twój pogląd na sprawę. Jeśli chcesz mieć jasne spojrzenie, musisz zachować dystans, rozumiemy się?

Dobrze wiedziałem, o co mu chodzi. Przenoszenie stosunków zawodowych na grunt osobisty jest zawsze nierozsądne. A w wypadku relacji psychiatra-pacjent także nieetyczne. Julia jednak pociągała mnie tak bardzo, że przestałem widzieć, gdzie przebiega ta granica. Czułem, że nie mogę składać żadnych obietnic co do rozwoju mojej znajomości z Julią.

– Rozumiemy – zdołałem wykrztusić.

– I…

– I postaram się przypłynąć promem tak, jak ci mówiłem.

– Igrasz z ogniem, Frank.

– Słyszę.

Anderson ciężko westchnął.

– Zadzwoń do mnie, gdy przybijesz do brzegu.

– Obiecuję.

Spakowałem kilka rzeczy, ale zorientowałem się, że o czymś zapomniałem, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę zainteresowanie, jakim darzył mnie Darwin Bishop. Podszedłem do łóżka i wyjąłem spod materaca kieszonkowego browninga. Wepchnąłem go do kieszeni spodni. Sporo czasu upłynęło, odkąd ostatni raz nosiłem go przy sobie, ale widać znowu było trzeba.

Następnie poszedłem do kuchni i zajrzałem do szafki nad lodówką. Nie otwierałem jej od ponad dwóch lat, ale też nie wyrzuciłem jej zawartości. W środku znajdowała się kolekcja słodowych whisky czekająca na taką chwilę jak ta, gdy pewien rodzaj kłopotów znów stanie się moim. W szafce była też podniszczona srebrna piersiówka z wyrytym z przodu monogramem „FGC”. Frank Galvin Clevenger. Nigdy nie przepadałem za monogramami, ale ponieważ mój ojciec miał na imię Galvin, doszedłem do wniosku, że litera „G” jak najbardziej pasuje do pojemnika zawierającego zarazki choroby, na którą obaj zapadliśmy.

Otworzyłem szafkę i wyjąłem piersiówkę oraz butelkę dwudziestoletniej glenlivet. Odkręciłem obie. Następnie w rytualnym akcie, który przypominał mi trochę transfuzję, a trochę upuszczanie krwi, przelałem cienką strużką zawartość butelki do piersiówki, wsłuchując się w znajomą pieśń alkoholu rozpryskującego się na dnie pustej metalowej flaszki. Z początku niską i gardłową i lekko piskliwą pod koniec. Wsłuchiwałem się w nią z przerażeniem i, co gorsza, z nostalgią.

Odłożyłem butelkę z powrotem do szafki, a piersiówkę włożyłem do tylnej kieszeni spodni. I tak wyszedłem z mieszkania, wyruszając w drogę zarówno ku swojej przyszłości, jak i przeszłości.

Zarezerwowałem miejsce na promie odpływającym z Hyannis o dziewiętnastej. Miałem zamiar zostawić pikapa na tamtejszym parkingu, ale gdy urzędnik z kompanii promowej powiedział, że pojawiła się możliwość przewiezienia samochodu (cudownym zrządzeniem losu od czerwca), bez ociągania zapłaciłem dwieście dwa dolary i wjechałem na pokład.

North Anderson zadzwonił do mriie na komórkę i zaproponował, żebym zamieszkał u nich w domu, ale mu podziękowałem, gdyż nie chciałem nadużywać ich gościnności. Granie roli pani domu, gdy się jest w szóstym miesiącu ciąży, z pewnością byłoby dla Tiny średnią przyjemnością. Poza tym wolałem mieć własną bazę wypadową. Podałem Andersonowi czas przybycia i zarezerwowałem sobie miejsce w Breakers przy Easton Street, części kompleksu hotelowego White Elephant ciągnącego się wzdłuż północnego brzegu zatoki Nantucket.

Uciąłem sobie godzinną drzemkę w samochodzie, po czym wyszedłem na pokład, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Było około dziesięciu stopni, czyli dość chłodno jak na późny czerwiec. Stałem na rufie, wdychając wilgotne powietrze i patrząc na spienione fale. Zastanawiałem się, czy Billy też odbył taką samą podróż. Wyobraziłem sobie, jak przekrada się na ląd, starając się, żeby nikt go nie rozpoznał, co wydawało mi się wyjątkową okrutną ironią losu wobec chłopaka, który już raz został pozbawiony tożsamości – a także biologicznych rodziców, ojczyzny, nazwiska i ojczystego języka. Teraz musiał jeszcze ukrywać, jak wygląda, przynajmniej jakiś czas. Nie zdziwiłbym się, gdyby zdecydował się zamienić tę pozorną śmierć na rzeczywistą. Ludzie czasem uważają, że samobójstwo to sposób na zapanowanie nad swoim życiem – ostatnia desperacka próba, jaką podejmuje dusza, by się uwolnić od ziemskich wpływów.

Pomyślałem o swojej pierwszej sesji psychoterapeutycznej z doktorem Jamesem. Przez kilka minut opowiadałem mu o pielęgniarce, z którą romansowałem. Ona pragnęła poważniejszego związku, ja jednak nie byłem na niego gotowy i wyglądało na to, że będziemy musieli się rozstać. Z perspektywy czasu widzę, że ów romans nie miał przyszłości; nigdy zresztą nie czułem się gotowy na prawdziwy związek.

James przerwał mi w pół zdania.

– Nie mam czasu wysłuchiwać opowieści o twoich podbojach – stwierdził. – Pozwól, że zadam ci konkretne pytanie, abyśmy mogli zacząć rozmawiać poważnie.

Przestałem mleć ozorem i kiwnąłem głową.

– Kiedy po raz pierwszy przyszło ci do głowy, żeby się zabić? – zapytał.

Spojrzałem ze zdziwieniem na tego przypominającego gnoma osiemdziesięciolatka w garniturze z marszczonego lnu, noszącego na nadgarstkach dwie srebrne bransoletki z turkusami.

– Zabić? – powtórzyłem jak echo.

Spojrzał na zegarek, po czym mrugnął do mnie i uśmiechnął się ciepło, niemal uwodzicielsko.

– Daj spokój, Frank. Wyrzuć to z siebie. Co masz do stracenia?

I wyrzuciłem. Tak po prostu. Taki talent miał ten człowiek. Powiedziałem mu, że po raz pierwszy pomyślałem, by ze sobą skończyć, gdy miałem dziewięć lat. Ojciec spuścił mi lanie i poszedłem na górę do swojego pokoju. Wrzuciłem do worka parę dżinsów, rękawicę bejsbolową i ulubiony model samolotu. Potem zszedłem na dół i zatrzymałem się w małym korytarzyku przed kuchnią, skąd schody prowadziły do drzwi wyjściowych.

Ojciec zobaczył mnie i wyszedł z kuchni.

– Wybierasz się gdzieś? – zapytał.

Zebrałem się na odwagę i spojrzałem mu w oczy.

– Żegnam – odparłem.

– Co ci do głowy strzeliło?

– Nie szukaj mnie – wyrzuciłem z siebie, trzęsąc się ze strachu. – Nie wrócę.

Czytaj: Powiedz, że jest ci przykro, chcesz, żebym został, i że odtąd wszystko się zmieni. Zaśmiał mi się w twarz.

– No to idź. Taki z ciebie ważniak? Nie chcesz z nami mieszkać? Droga wolna – powiedział i wrócił do kuchni.

Spojrzałem na matkę, która gotowała obiad. Wybaczyłbym jej te wszystkie lata, gdy stała bezczynnie i patrzyła, jak ojciec wyładowuje na mnie złość, gdyby zebrała się wtedy na odwagę i podeszła do mnie. Ale nie ruszyła się i nie powiedziała ani słowa.

Nie miałem dokąd pójść. Byłem dziewięciolatkiem. Nigdy nie czułem się tak bezradny jak wtedy. Rzuciłem worek, pobiegłem do pokoju i się rozpłakałem. Potem postanowiłem, że gdy rodzice zasną, wezmę pasek ojca, pójdę do łazienki i powieszę się na haku wbitym w drzwi.

To, że zostałem wśród żywych, zawdzięczam swojemu najlepszemu przyjacielowi, Anthony’emu, który siedział za mną w świetlicy i miał niesamowity talent do kończenia za mnie zdań, oraz dwuletniemu żółwiowi, Seymourowi, który z pewnością by zdechł, gdyby został sam z rodzicami.

Starłem wilgoć z twarzy i głęboko odetchnąłem atlantyckim powietrzem. Zrobiło się jeszcze zimniej. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem piersiówkę. Odkręciłem korek i pociągnąłem długi łyk.

Do czasu, gdy prom wpłynął w cieśninę Nantucket, minąwszy po prawej wyspę Martha’s Vineyard i latarnię morską na przylądku Pogue na wyspie Chappaquiddick, zdążyłem osuszyć około jednej trzeciej piersiówki. Jeszcze więcej szkockiej ubyło, gdy prom wślizgiwał się między pirsy chroniące kanał żeglugowy prowadzący do zatoki Nantucket. A kiedy przepływaliśmy obok świateł Brant Point, kierując się w stronę nabrzeża, piersiówka była pusta. Przyjrzałem się jej w świetle księżyca, skupiając wzrok na monogramie wyrytym na srebrzystej powierzchni z wymowną literą „G” w środku – inicjałem ojca. Potarłem ją kilka razy kciukiem, wyobrażając sobie, jak ojciec stoi w drzwiach do kuchni i mówi, że mogę sobie pójść. A potem cisnąłem piersiówkę do morza.

Zameldowałem się w recepcji Breakers i poszedłem do apartamentu. Na stoliku czekały na mnie świeże kwiaty i butelka merlota – podarunek od kierownictwa hotelu. Na szczęście, dręczony poczuciem winy, że znów sięgnąłem po alkohol, wystawiłem wino na korytarz.

Nie minął kwadrans, gdy zadzwonił Anderson. Powiedział, że czeka w holu i chce porozmawiać. Odparłem, że zaraz schodzę.

Poszliśmy na późną kolację do hotelowej restauracji, w której podają dania z rusztu. Dostaliśmy stolik przy oknie, skąd mieliśmy widok zarówno na zatokę, jak i resztę sali. Jedno i drugie było trochę zbyt piękne jak dla mnie. Patrząc na opalonych, elegancko ubranych, obwieszonych drogocenną biżuterią gości, zastanawiałem się, jak miejscowa społeczność przyjęła wiadomość, że na wyspie grasuje morderca.

– Czy lokalna prasa pisała coś na temat sprawy Bishopa? – spytałem Andersona.

– Słyszałem, że w „Boston Globe” był długi artykuł na ten temat, lecz dziennikarz potraktował sprawę jak kradzież samochodu. Poza tym kilkuzdaniową notkę zamieścił „Inquirer”.

– Lepiej mówić jak najmniej i słyszeć jak najmniej. Zabawne, jak bardzo okazuje się to skuteczne.

Anderson kiwnął głową.

– Ludzie na różny sposób szukają ucieczki. Dobrze o tym wiesz. Wyspa, ich tutejszy styl życia, też jest swojego rodzaju ucieczką. Szczerze mówiąc, ja również z tego powodu przyjąłem tu posadę szefa policji. Nie sądziłem, że trafi mi się jeszcze sprawa o zabójstwo. I przyznam się, że wcale do tego nie tęskniłem. – Nachylił się do mnie. – A dla ciebie ucieczka oznacza gorzałę, co?

Musiał wyczuć w moim oddechu woń szkockiej.

– Malutki łyk. Wiesz, jak to jest.

– Nie, nie wiem. Nie mogę zrozumieć, jak możesz wystawiać na szwank wszystko, co z takim mozołem zbudowałeś przez ostatnie dwa lata. Przecież pamiętam, w jakim byłeś stanie po zakończeniu sprawy Lucasa. Nie sądziłem, że dojdziesz jeszcze do siebie. – Uciekł spojrzeniem w bok. – Nie wiem, czy dobrze zrobiłem, wciągając cię w towarzystwo.

Zerknąłem na niego spod oka.

– Mogę prosić? – skinąłem na kelnerkę, która podeszła do naszego stolika.

Z trudem skupiłem uwagę na menu i złożyłem zamówienie. Anderson zrobił to samo.

– Posłuchaj – rzekł, kiedy kelnerka odeszła. – Potrzebowałem pomocy, więc cię namówiłem. Ale może miałeś rację, opierając się. – Popatrzył na mnie jak lekarz, który ma poinformować pacjenta, że cierpi na nieuleczalną chorobę. – Wygląda, że nie nadajesz się już do tej roboty. Za bardzo cię ona wykańcza.

– Czy nie powiedziałeś mi wczoraj przez telefon, że wpierw musieliby cię odsunąć od tej sprawy, żeby się mnie pozbyć?

– Pozwalam ci się wycofać. Przemyśl to.

– Nie mam nad czym myśleć. Za bardzo się w to zaangażowałem, żeby teraz zrezygnować.

Kiwnął głową niezbyt przekonany.

– Nie narobię ci gnoju, zobaczysz – zapewniłem go.

– Akurat.

Poczułem się przyparty do muru, toteż postanowiłem się nieco od niego odepchnąć.

– Może tu wcale nie chodzi o to, że piję.

– Co masz na myśli?

– Burmistrz na ciebie naciska. Masz miłą pracę. Chcesz ją zachować. No to czekasz na moje potknięcie, po czym mówisz, że padłem na deski i zostałem wyliczony. I wszyscy są szczęśliwi.

– Na przykład kto? – obruszył się Anderson.

Wzruszyłem ramionami.

– Na przykład burmistrz i Darwin Bishop. – Pożałowałem, że nie mogę cofnąć tych słów. Wiedziałem, że Anderson po prostu stara się mi pomóc. – Nie chciałem… – zacząłem.

Ale on zerwał się już na nogi.

– Wiesz co? Pieprz się – rzucił, z trudem powstrzymując się od krzyku.

– Źle mnie zrozumiałeś. A poza tym to nie ja zacząłem.

Anderson zacisnął szczęki i po jego minie widać było, że z trudem nad sobą panuje. Zmusił się jednak, by usiąść.

– Jedyne, czego chcę, to rozwiązać tę sprawę, nie rujnując przy okazji ani swojego, ani twojego życia. Toteż kiedy widzę, że zaczynasz się przystawiać do żony podejrzanego…

– A więc o to ci chodzi?

– Daj mi skończyć. – Zniżył głos. – Kiedy widzę, że zaczynasz się przystawiać do Julii i znowu sięgasz po butelkę, martwię się, czy wciąż zachowujesz jasność widzenia. Bo na tym mi właśnie zależy. Czy to takie dziwne? Albo może zapomniałeś, że syn i mąż tej kobiety są głównymi podejrzanymi w sprawie?

– Nie ma w tym nic dziwnego – zgodziłem się. – Wszystko rozumiem.

– To dobrze. – Anderson wypił duszkiem szklankę wody z lodem. Odstawił ją ze stanowczością godną sędziego ogłaszającego wyrok, po czym podejrzliwie rozejrzał się po sali. – Masz na jutro umówione spotkanie z Bishopem – oświadczył.

Trochę się zdziwiłem, że Bishop wyraził na to zgodę.

– Co dokładnie powiedział? – zapytałem.

– Jeśli coś powiedział, to nie do mnie, tylko do Claire Buckley. To ona załatwia dla niego takie sprawy.

– Domyślam się, że nie tylko takie.

– Bez dwóch zdań – zgodził się Anderson i mrugnął do mnie. – Sal Ferraro, ten mój kumpel, prywatny detektyw, który prześledził podróże i pobyty Bishopa w hotelach, powiedział mi, że na przyszły miesiąc nasz miliarder zaplanował następną wyprawę. Lipiec w Paryżu. Zarezerwował na tydzień bardzo drogi apartament w hotelu George V, tuż przy Champs-Elysees.

– Czemu dla zachowania pozorów nie zarezerwował dwóch pokojów?

Anderson uśmiechnął się.

– A czemu Gay Hart pozował do zdjęcia w „Monkey Business”? A czemu Clinton wykorzystywał Gabinet Owalny do swoich romansów?

– Dobre pytania. Pewnie myśleli, że warto zaryzykować. Albo był to pęd ku samozniszczeniu.

– Właśnie. To miałem na myśli w związku z tobą i Julią.

– Przyjąłem do wiadomości – odparłem, mając nadzieję, że skieruję jego uwagę na inny temat.

Wyglądał na usatysfakcjonowanego.

– Powiesz Bishopowi, że Billy się z tobą skontaktował?

Myślałem o tym. Ściśle rzecz biorąc, Bishop miał prawo wiedzieć – nie tylko dlatego, że informacja dotyczyła jego syna, ale również dlatego, iż ton głosu Billy’ego pod koniec rozmowy świadczył, że Darwin Bishop i jego rodzina mogą się znaleźć w niebezpieczeństwie.

– Muszę – odparłem. – Dopóki nie będziemy absolutnie pewni, kto jest mordercą, nie chcę być powiernikiem niczyich sekretów.

– Masz rację – zgodził się Anderson. Zacisnął usta i pokiwał głową. – Czy to postanowienie obejmuje również Julię? – zapytał.

– Ale jesteś uparty.

– Obejmuje czy nie? – nie ustępował.

Spojrzałem mu w oczy.

– Już odpowiedziałem – stwierdziłem stanowczo.

– Niezupełnie. Ale dobrze, zadam ci inne pytanie. – Zrobił pauzę. – Dlaczego wykluczamy ją z grona podejrzanych?

– Julię?

– Nie byłaby pierwszą kobietą, która zamordowała własne dziecko. Też była w domu w noc zabójstwa Brooke.

– Nie braliśmy jej pod uwagę, gdyż obaj instynktownie czujemy, że nie ma z tym nic wspólnego. Nie rozmawialiśmy również o bracie Billa, Garrecie.

– Zatrzymajmy się na chwilę przy Julii, dobrze?

– Dobrze.

Próbował zebrać myśli.

– Niektóre kobiety wpadają w depresję po urodzeniu dziecka. Depresja poporodowa, tak to się nazywa, prawda?

Depresja poporodowa jest chorobą, która pojawia się do sześciu miesięcy po porodzie i w samych Stanach Zjednoczonych dotyka tysięcy kobiet rocznie. Jej przyczyna jest nieznana. Podejrzewa się, że mogą wywoływać ją czynniki hormonalne, neurochemiczne, psychologiczne lub ich kombinacja.

– Oczywiście – przyznałem.

– A czy kobiety, które zabiły swoje dzieci, powoływały się na depresję poporodową, by argumentować, że działały w stanie niepoczytalności?

Wiedziałem, do czego zmierza, ale nie byłem w nastroju, by się z nim zgodzić.

– Przemawiasz jak prokurator. Jestem w sądzie?

– Odpowiedz.

– W niektórych sprawach kobiety cierpiące na depresję poporodową nie przyznawały się do winy, powołując się na niepoczytalność po narodzinach dziecka – potwierdziłem.

– W paru sprawach nawet skutecznie – ciągnął. – Argumentowały, że znajdowały się w tak silnej depresji, iż straciły kontakt z rzeczywistością.

– Występowałem jako biegły w jednej z tych spraw. Kobiety z Georgii, która zastrzeliła swoją córkę i zabiła dziecko sąsiada. Sąd ją uniewinnił.

– Julia Bishop też leczyła się u psychiatry. Z powodu depresji.

Powędrowałem myślami do swojego lunchu z Julią, a zwłaszcza do obaw, jakie wówczas miałem, że kłopoty ze spaniem i brak apetytu są u niej objawem nawrotu depresji.

– To, co mówisz, ma pewien sens, ale…

– Ale pani Julia ma ładne oczka i śliczną pupcię, a Frank Clevenger kocha się w pięknych damach, zwłaszcza tych, które są w dołku psychicznym. – Zreflektował się. Przypomniał sobie, że wciąż nie mogę przeboleć choroby psychicznej Kathy, która mi ją odebrała. – Przepraszam – bąknął. – Teraz moja kolej prosić o wybaczenie.

Z jednej strony chciałem skoczyć Andersonowi do gardła, ale z drugiej wiedziałem, że ma rację. Nie mogłem wykluczać Julii Bishop z kręgu podejrzanych o zamordowanie małej Brooke.

– Nie szkodzi – odparłem.

Jednak wciąż nie miał zamiaru odpuścić.

– No więc co ty na to?

– Dobrze, wpisuję ją na listę. Nie sądzę, żeby udusiła Brooke uszczelniaczem do okien, ale nie mogę na razie tego udowodnić. Zadowolony?

– Tak. – Anderson wyraźnie się odprężył. Usiadł wygodniej na krześle. – Nie zrozum mnie źle. – Dałbym się zastrzelić, że to nie ona, Frank, ale już parę razy do mnie strzelano.

Kelnerka przyniosła dania. Filet z miecznika dla mnie i befsztyk z polędwicy dla Andersona. Pomyślałem, że z wielką chęcią wypiłbym do ryby kieliszek merlota. Zastanowiłem się nad tymi słowami. Z wielką chęcią wypiłbym kieliszek merlota. Może Anderson ma trochę racji. Może moja miłość do kobiet, łącznie z Kathy i Julią, jest rodzajem uzależnienia. Może tak naprawdę pociąga mnie krzyk ich rozdartych dusz, gdyż przemawia do mojej pękniętej psychiki.

Zjedliśmy i umówiliśmy się, że spotkamy się jutro w hotelu o dziesiątej rano. Anderson miał mnie zawieźć na spotkanie z Bishopem. Chciałem jechać sam, ale zwrócił mi uwagę, że w sytuacji, gdy śledzą mnie białe range rovery, oficjalne wsparcie nie jest złym pomysłem.

Wróciłem do apartamentu. Butelka wina wciąż stała na korytarzu tam, gdzie ją zostawiłem. Zmusiłem się, żeby na nią spojrzeć, bo w pierwszym odruchu chciałem odwrócić od niej wzrok. Wszedłem do pokoju, szybko zamknąłem za sobą drzwi i zablokowałem zamek.