175175.fb2 Przymus - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

Przymus - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

9

Środa, 26 czerwca 2002

Gdy tylko skręciliśmy w Wauwinet Road, zauważyliśmy, że ciągniemy za sobą ogon – jednego z range roverow Bishopa. Jechał za radiowozem Andersona przez całą drogę i stanął za nami, gdy zaparkowaliśmy na półkolistym podjeździe przed rezydencją miliardera.

– Nie musisz się spieszyć – mruknął Anderson. Skrzywił twarz w uśmiechu. – Wygląda na to, że będę miał towarzystwo.

– Nie zajmie mi to wiele czasu – odparłem. Podszedłem do drzwi i zadzwoniłem. Spojrzałem w stronę kortu tenisowego i zobaczyłem dwóch mężczyzn z karabinami patrolujących teren na wózkach elektrycznych. Najwyraźniej zaostrzono środki bezpieczeństwa.

Pół minuty później w drzwiach pojawiła się Claire Buckley z Tess na rękach. Niemowlę spało zawinięte w jasnożółty kocyk.

– Mała trochę kaprysiła i nie dała się położyć do łóżeczka – usprawiedliwiła się niania nieco sennym głosem. Ustąpiła mi z drogi. – Proszę, wejdźcie.

Wszedłem do holu. Widok Tess śpiącej w ramionach Claire zaniepokoił mnie, ale nie dałem tego po sobie poznać. Popatrzyłem na delikatne paluszki niemowlęcia ściskające kocyk. Miało malutkie różowe paznokcie i skórę połyskującą niczym jedwab.

– Jest śliczna – zauważyłem.

Claire spojrzała na małą, uśmiechnęła się i pokiwała głową.

Proces kształtowania naszego życia zaczyna się bardzo wcześnie i nie mamy wtedy na niego żadnego wpływu. W wieku pięciu miesięcy Tess straciła siostrę bliźniaczkę i znajdowała się częściowo pod opieką kochanki ojca. Wcześnie zetknęła się z przemocą, obłudą i niebezpieczeństwem. Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek zdoła przezwyciężyć wpływ dwudziestu pierwszych tygodni swego życia na ziemi.

– Żal mi jej – powiedziałem automatycznie.

– Dobrze, że przynajmniej tak naprawdę nie znała Brooke – szepnęła Claire.

Pomyślałem, że to prawda, ale akurat ona nie powinna tego mówić. Chciałem jej przypomnieć, że Tess nie jest jej córką.

– Chcesz mieć własne dzieci? – zapytałem.

Spojrzała nam mnie wyraźnie zaskoczona pytaniem. Może rzeczywiście wyobrażała sobie, że Tess jest jej dzieckiem, a może poczuła się dotknięta zbyt osobistym pytaniem.

– Nie zastanawiałam się nad tym. Jestem jeszcze młoda, prawda?

Zauważyłem. I nie tylko ja, także Darwin Bishop. Trudno było nie zauważyć młodości Claire Buckley. Proste kasztanowe włosy, które podczas mojej poprzedniej wizyty miała splecione w warkocz, tym razem były rozpuszczone i sięgały jej do połowy pleców. Miała ciało gimnastyczki, teraz lepiej widoczne w szortach i prostej bluzce bez rękawów. Zatrzymałem wzrok na jej twarzy i uświadomiłem sobie, że jest nie tyle ładna, ile piękna z tymi ciemnobrązowymi oczami, pełnymi wargami i wysoko osadzonymi kośćmi policzkowymi dodającymi jej elegancji i zmysłowości. Wyglądała jak świeżo upieczona nauczycielka angielskiego, do której wzdycha męska połowa klasy.

– Racja. Masz jeszcze na to czas. Poza tym państwo Bishop cię potrzebują.

– Cieszę się, że mogę im pomóc. Są dla mnie cudowni. – Tess poruszyła się w kocyku i wyciągnęła rączki, zmuszając Claire, żeby chwyciła ją inaczej. – Zbliża się czas karmienia. Zaprowadzę cię do Wina.

Ruszyliśmy w stronę gabinetu.

– Czy pani Julia jest w domu? – zapytałem.

– Dałam jej wychodne – zażartowała Claire.

– Och, jak to miło z twojej strony – zauważyłem z przekąsem.

Spoważniała.

– Pojechała odwiedzić matkę na Vineyard. Przyjadą razem po południu. – Zrobiła pauzę. – O piątej jest pogrzeb Brooke. – Też się na niego wybieram.

– Jestem pewna, że państwo Bishop to docenią. Ja zostaję z Tess. Nastrój w kościele mógłby nie najlepiej na nią wpłynąć.

– To chyba dobry pomysł – odparłem, choć myślałem coś wręcz przeciwnego. Wolałbym widzieć Tess z Julią lub jej matką.

Kiedy stanęliśmy w drzwiach gabinetu, Darwin Bishop siedział pochylony nad laptopem. Na widok tego człowieka poczułem przypływ nienawiści. Zdziwiła mnie intensywność tego doznania.

Bishop spojrzał na mnie znad okularów do czytania.

– Proszę, niech pan wejdzie – rzucił na powitanie.

– Przyjdę po ciebie, gdy będziesz wychodził – zapewniła mnie Claire.

Odprowadziłem ją wzrokiem, po czym wszedłem do gabinetu Bishopa. Przez chwilę przyglądałem się obrazom przedstawiającym jego konie, by dać sobie czas na uspokojenie nerwów.

– Witam, doktorze – powiedział Bishop, wskazując mi miejsce naprzeciwko biurka. Usiadłem, ale on dalej wpatrywał się w ekran komputera.

– Potrzebuje pan jeszcze trochę czasu? – zapytałem.

– Potrzebuję całego roku – odparł, odrywając wzrok od ekranu. – Akcje Acribat Software spadły o czterdzieści pięć procent od marca ubiegłego roku. Sporo w nie zainwestowałem.

Nie spodobało mi się, że Bishop sprawdza notowania giełdowe w dzień pogrzebu córki, ale nie mogłem powiedzieć, by mnie to zdziwiło.

– Bardzo mi przykro – odparłem, starając się, żeby w moim głosie nie było słychać sarkazmu.

– Nie tak bardzo jak mnie. – Znów zerknął na ekran. – Gra pan na giełdzie?

– Raczej nie.

– Dobrze pan robi. – Zdjął okulary i po raz pierwszy skupił na mnie uwagę. – To twarda gra. Jak do większości spraw na ziemi, lepiej do niej nie przystępować, jeśli nie można sobie pozwolić na przegraną. Bywa że człowiek mocno się sparzy.

Wątpiłem, by Bishop mówił o grze na giełdzie. Ostrzegał mnie, żebym się trzymał z dala od dochodzenia w sprawie morderstwa Brooke – albo od Julii.

– Dziękuję za radę. Zapamiętam ją sobie.

– Proszę bardzo. – Na jego twarzy pojawił się obłudny uśmieszek. – Co pana do mnie sprowadza?

Postanowiłem na początek powiedzieć mu o telefonie Billy’ego.

– Pański syn zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem.

Nie okazał najmniejszego zdziwienia.

– Udało się panu ustalić, skąd dzwonił?

Bishop nie spytał, jak się czuje Billy, gdzie mieszka, w jakim jest stanie psychicznym. Jego pytanie miało ściśle strategiczny cel: chciał wiedzieć, czy można go namierzyć.

– Zbyt krótko rozmawiał, a poza tym nie byłem przygotowany na śledzenie połączenia.

– Czego chciał?

– Pożyczyć pieniędzy, ale mu odmówiłem.

– Dobrze pan zrobił. Może jak zgłodnieje lub się wystraszy, wróci do szpitala. – Potrząsnął głową. – Po co on uciekł? Umieszczając go tam, chcieliśmy dla niego jak najlepiej.

– Widać miał co do tego wątpliwości.

– Taki już jest. Trudno komuś zaufać, jeśli się straciło rodziców w takich okolicznościach jak on.

– Jasna sprawa.

Trudno komuś zaufać - odezwał się mój wewnętrzny głos – jeśli ma się przybranego ojca, który leje cię pasem.

– Powinien pan wiedzieć, że Billy jest wściekły – powiedziałem do Bishopa. – Obawiam się, że może zrobić coś złego panu lub komuś z rodziny.

– Od dawna musieliśmy sobie radzić z agresją Billy’ego. Po śmierci Brooke przedsięwzięliśmy wszelkie środki bezpieczeństwa. Ten dom jest strzeżony jak Fort Knox. Nic się nam nie stanie.

– Czy pan wie, z czego wynika ta jego agresja?

– Myślę, że z tragicznych przeżyć. Ale pan rozumie to lepiej niż ja.

– Czy wiedział pan, że policja miała go dziś rano aresztować?

– Wiedziałem. To posunięcie policji pomogło mi skrystalizować plany. – Skrzyżował grube ręce na piersiach.

– To znaczy?

– Skoro postanowili go aresztować i postawić przed sądem, to największe szansę na uniewinnienie daje mu po prostu nieprzyznawanie się do winy. Jego stan psychiczny i traumatyczne przeżycia nie mają w takim razie żadnego znaczenia, gdyż nikt nie będzie się powoływał na niepoczytalność, czy to całkowitą, czy ograniczoną. Jak powiedziałem, w noc zabójstwa Brooke w domu było kilka osób. Nie wiem, jakim cudem policja czy prokurator okręgowy mogliby udowodnić, że Billy jest mordercą.

Plan był prosty: Billy stanąłby przed sądem pod zarzutem morderstwa i albo zostałby uniewinniony, albo skazany na dożywocie. W obu wypadkach szansę, że podejrzenia padłyby na kogoś innego z rodziny, praktycznie równałyby się zeru. Sądząc z tego, co powiedziała mi Laura Mossberg z Payne Whitney, Bishop od początku miał taki plan. Przez cały czas tak naprawdę chciał doprowadzić do postawienia Billy’ego przed sądem. Zdecydowałem się zagrać ostrzej.

– Skoro uważa pan, że prokurator okręgowy nie zdoła dowieść winy Billy’ego, dlaczego pan tak bardzo w nią wierzy?

Bishop spojrzał na mnie tak, jakby nie zrozumiał pytania.

– Dlaczego pan myśli, że on to zrobił? – zapytałem wprost. – Widział pan, jak zabijał Brooke?

Bishop wstał i bez słowa poszedł zamknąć drzwi gabinetu. Następnie wrócił do biurka, usiadł i popatrzył na mnie.

– Ma pan inną teorię? – zapytał poważnie.

– Powiedział pan, że w noc zabójstwa w domu było pięć osób: Billy, pańska żona, Claire, Garret… i pan.

Pokiwał głową, spojrzał przez okno na trawnik za domem, po czym znów popatrzył na mnie.

– Nauczyłem się stawiać sprawy jasno, jeśli to tylko jest możliwe. Powiem panu, co myślę. Pojechał pan do Payne Whitney odwiedzić mojego syna, a on zawrócił panu w głowie tak wydumanymi historiami, że stracił pan kontakt z rzeczywistością.

– Jestem łatwowiernym naiwniakiem.

– Tego nie powiedziałem, ale długo trwało, zanim przekonałem się, jak sprytnie Billy potrafi kłamać i manipulować ludźmi.

– Nie przeczę.

– Nie wiem, co takiego panu nakłamał – mówił Bishop – w każdym razie spowodował, że poprosił pan o spotkanie moją żonę, żeby wziąć ją na spytki.

Prawda wyglądała nieco inaczej. To Julia do mnie zadzwoniła, a nie ja do niej. Nie miałem jednak zamiaru mówić o tym Bishopowi.

– To prawda, że chciałem się czegoś więcej dowiedzieć o Billym i pańskiej rodzinie. Umówiłem się z pańską żoną na lunch w Bostonie. Ale pan to wie. – Zrobiłem pauzę. – A tak z ciekawości, jeśli już kazał mnie pan śledzić, nie lepiej było wysłać coś mniej rzucającego się w oczy niż range rover a z przyciemnianymi szybami? Na przykład jakiegoś chevroleta lub terenówkę?

– Nie mam się czego wstydzić.

– Ani ja. Czy zawsze każe pan śledzić ludzi? Bishop zachowywał twarz pokerzysty.

– Dość często. Lepiej mieć więcej informacji niż mniej. – Przygładził posiwiałe włosy. – Przejdźmy do rzeczy, doktorze Clevenger. Jaką to historyjkę sfabrykował dla pana Billy, że uwierzył pan, iż ktoś inny mógł zabić Brooke?

Wyglądało to na zaproszenie do poznania wersji Bishopa, toteż nie mogłem się powstrzymać, by z niego nie skorzystać.

– Trudno sfabrykować blizny na plecach – rzuciłem.

Bishop uśmiechnął się i pokiwał głową.

– A więc o to chodzi. Twierdzi, że go biłem. Stara śpiewka.

– Podczas gdy pan twierdzi, że on sam się poranił.

– Z tego, że biłem go pasem, jest taka sama prawda jak z tego, że go gryzłem, kaleczyłem czy wyrwałem mu włosy z głowy. Wszystko to robił sobie sam.

– Być może. Ale jego wersja doskonale pasuje do pańskiej przeszłości.

Bishop nie musiał pytać, co znaczy ta moja uwaga. Nie owijałem sprawy w bawełnę, przekazując mu przez kierowcę, że woli bić dzieci i kobiety. Jednak chciał chyba dowiedzieć się z pierwszej ręki, co mam na myśli.

– O jakiej przeszłości pan mówi?

Nie miałem nic przeciwko temu, by zburzyć ten jego spokój.

– Chodzi mi o to, co zrobił pan swojej pierwszej żonie, Lauren. No wie pan, taki drobiazg jak złamanie zakazu zbliżania się do niej. I jeszcze oskarżenie o pobicie.

Powieka mu nie drgnęła.

– Byłem wtedy innym człowiekiem – stwierdził.

– Doprawdy?

– Po pierwsze, piłem.

Nie przypuszczałem, że się do tego przyzna, a w każdym razie nie tak otwarcie.

– Pił pan? To znaczy był pan alkoholikiem?

– Nie, po prostu piłem. „Alkoholik” brzmi, jakbym padł ofiarą jakiejś wymyślnej choroby i nie mógł się opanować. Jedzie się do kliniki Betty Ford i wszystko jest w porządku. Prawda była taka, że codziennie świadomie podejmowałem decyzję, że się upiję. Żaden program odwykowy, nieważne jak kosztowny, nic by mi nie pomógł. Musiałem przejrzeć na oczy.

Rzekoma szczerość Bishopa kłóciła się z kłamstwami, których naopowiadał Julii na temat swojej kryminalnej przeszłości.

– Czego to niby miało dotyczyć? – zapytałem sceptycznie.

– Musiałem zrozumieć, kim jestem i co złego zrobiłem.

Kiwnąłem głową, by mu pokazać, że słucham.

– Dorastałem, mając niewiele dóbr materialnych – wyznał.

– Czyli był pan biedny – uściśliłem.

Nie wykręcił się od odpowiedzi.

– Tak. Nie miałem co jeść, jeśli koniecznie chce pan wiedzieć. Nosiłem używane ubrania. Marzłem w nocy z braku ogrzewania. To doświadczenie prześladowało mnie bardzo długo. Może zabrzmi to żałośnie, ale wstydziłem się tego, kim jestem. Wzbudzało to we mnie wściekłość. Nienawiść. Jako dzieciak tłumiłem te uczucia. A potem pojechałem do Wietnamu i otrzymałem carte blanche na okazywanie tych wszystkich kłębiących się we mnie negatywnych emocji. – Zacisnął wargi, wziął głęboki oddech i znów spojrzał za okno. – Robiłem rzeczy, z których nie jestem dumny. – Z powrotem popatrzył na mnie. – Długo próbowałem zatrzeć te wspomnienia gorzałą. Straciłem nad sobą kontrolę. A moja żona, Lauren, znalazła się na linii ognia. Dzięki Bogu, że dziś jesteśmy przyjaciółmi. Nie wiem dlaczego. Nie zasłużyłem na to.

Nie potrafiłem odgadnąć, czy Bishop jest ze mną szczery, czy też bawi się w kotka i myszkę. To, co powiedział, zabrzmiało szczerze, ale nie widziałem powodu, dlaczego Julia miałaby kłamać, że on bije Billy’ego.

– Dziękuję – powiedziałem. – Dało mi to lepszy wgląd w całą sprawę. Mało kto potrafi tak mówić o sobie.

– Przez długi czas ja też nie potrafiłem. Trzeba się przemóc, żeby się otworzyć.

Ostatnie zdanie chybiło celu, zabrzmiało pusto i fałszywie. Myślę, że Bishop o tym wiedział. Instynktownie czułem, że chce mi się przedstawić w sposób, jaki jego zdaniem spodobałby się psychiatrze.

– Skoro mówimy ze sobą szczerze, pozwoli pan, że opowiem panu coś o sobie.

Przechylił lekko głowę, dając mi znać, że jest gotowy słuchać. Nawet ten ruch sprawił na mnie wrażenie wyreżyserowanego.

– Mam jeden prawdziwy talent. To właśnie za niego ludzie, mi płacą.

– Co to takiego? – zapytał.

– Jestem kopaczem.

– Kopaczem?

– Owszem. Tak długo ryję, aż dokopię się do prawdy. – Musiałem mu to powiedzieć głośno i wyraźnie: nie mam zamiaru przerywać swojego dochodzenia.

– W takim razie, choć w innej sytuacji bardzo bym sobie cenił pańską nieustępliwość, to w świetle decyzji, że Billy nie przyzna się do winy, zamiast występować o uznanie go za niepoczytalnego, uważam pańskie dalsze usługi za zbędne.

– Dla kogo? – zapytałem.

– Dla naszej rodziny.

To stanowisko można było zakwestionować, zważywszy na to, że Billy, a także Tess, również należeli do rodziny, ale miałem w zanadrzu prostszy argument.

– W tym wypadku to nie rodzina jest moim klientem, ale policja Nantucket.

– Przykro mi zatem, jeśli przedstawili panu tę sprawę tak, że mógł pan odnieść wrażenie, iż będzie to długa i absorbująca praca. Zrekompensuję panu zawiedzione oczekiwania. Z przyjemnością zapłacę za miesiąc pańskiej pracy. Albo za dwa – tyle, ile uzna pan za godziwe wynagrodzenie.

Bishop najwyraźniej uważał, że on i tutejsza policja to jedno i to samo. Wyraźnie też chciał się mnie pozbyć. Pragnął tego tak bardzo, że gotów był mi zapłacić. Zaciekawiło mnie ile.

– Dwa miesiące pracy w pełnym wymiarze godzin to daje pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

– To duża suma – zauważył Bishop.

– Za duża dla pana?

– Tego nie powiedziałem. Jeśli spodziewał się pan dwóch miesięcy pracy, to powinien pan otrzymać stosowną rekompensatę. Wydam odpowiednie dyspozycje. – Podniósł rękę. – Jeden warunek: nie będzie się pan więcej kontaktował z Julią.

Czyżbym się pomylił? Może dawał mi łapówkę, bym się trzymał z dala od jego żony, a nie po to, bym się przestał zajmować sprawą Billy’ego. Tak czy owak, należało przerwać tę farsę. Wstałem.

– Nic z tego – oświadczyłem.

Twarz Bishopa stężała.

– Przecież przystałem na pańską cenę.

– Rzecz w tym, że gdy raz zacznę drążyć, nie mogę przestać. Za żadną cenę. To coś takiego jak pańskie picie.

Albo twoje - wtrącił się mój wewnętrzny głos.

– Radzę panu to przemyśleć.

Kiwnąłem głową.

– Dziękuję, że poświęcił mi pan czas. Sam trafię do wyjścia.

Ruszyłem ku drzwiom.

– Daję panu ostatnią szansę! – zawołał do mnie. Jego głos zmienił się dramatycznie. Stał się jakiś mechaniczny. Nie znać po nim było, że Bishop chce dotrzeć do rozmówcy i przekonać go.

Ponownie zatrzymałem się przed obrazami przedstawiającymi konie Bishopa.

– Jakim cudem ktoś tak wrażliwy i szczery jak pan mógł nie pokochać tych zwierząt? – rzuciłem. – To wydaje się nieludzkie.

– Gdyby był pan notowany na giełdzie, już bym sprzedawał pańskie akcje.

Wyszedłem z biura.

Claire Buckely dogoniła mnie, zanim doszedłem do drzwi frontowych.

– Mam nadzieję, że otrzymałeś odpowiedzi na swoje pytania – stwierdziła.

– Na niektóre – odrzekłem.

– Może ja mogłabym ci w czymś pomóc?

Zwolniłem kroku. Postanowiłem zasiać jeszcze większy niepokój u domowników, informując Claire, że nie wierzę w winę Billy’ego.

– Czy myślisz, że to Billy zabił Brooke? – spytałem.

Przyglądałem się jej twarzy, oczekując, że zobaczę na niej ten sam wyraz niedowierzania, jaki ujrzałem na przykład u Laury Mossberg czy Julii Bishop, którym zadałem to samo pytanie – zdający się mówić, że w ogóle nie brały pod uwagę innej możliwości.

– Myślisz, że to był Billy? – zapytałem jeszcze raz.

Wzięła głęboki oddech.

– Czy to, co powiem, zostanie między nami?

– Tak. Nikomu tego nie zdradzę.

– Nawet Winowi?

– Masz na to moje słowo.

– Muszę ci najpierw wyjaśnić, dlaczego w ogóle spadła na mnie opieka nad Tess i Brooke.

– Proszę, mów.

– Wiesz, nie planowałam, że będę pracowała jako niania na pełen etat. To się tak jakoś samo stało. Głównie pomagałam przy ozdabianiu domu, organizowaniu przyjęć i ustalaniu terminów spotkań w interesach, które Win odbywał w domu.

– I co się stało?

– Julia się zmieniła.

– Co przez to rozumiesz?

– Wcześniej zawsze była optymistyczna i pełna życia. To wspaniała kobieta. Bardzo ją szanuję.

Tym bardziej musiałaś się cieszyć, że śpisz z jej mężem, pomyślałem.

– Szanujesz ją, ale… – podpowiedziałem Claire.

– Ale po urodzeniu bliźniaczek zmieniła się na gorsze. Nie interesowała się dziećmi. Nie chciała z nimi przebywać.

– I wtedy ty wskoczyłaś w jej buty. – Starałem się to powiedzieć beznamiętnie, ale mimo to w mój głos wkradła się nutka ironii.

– Bo pan Bishop mnie o to poprosił.

Nagle „pan Bishop”. Przypieranie jej do muru mogło spowodować tylko to, że zamilknie. Wycofałem się.

– Szczerze mówiąc, dobrze się złożyło, że mieli ciebie i że zgodziłaś się zająć dziećmi. Wielu ludzi powiedziałoby, że to nie należy do ich obowiązków.

– Nigdy bym tak nie postąpiła. Win bardzo się martwił.

– Jasne. A właściwie, jak dokładnie Julia się zachowywała? Była smutna, z byle powodu wybuchała płaczem czy…?

– Raczej poirytowana. Win mówił, że wpadała w „czarny nastrój”. Zatrudnili niańkę, Kristen Collier, ale Julia pokłóciła się z nią i zwolniła ją tydzień po urodzeniu się bliźniaczek.

– Pamiętasz, skąd była ta niania?

– Owszem, z Duxbury. Sama pomogłam ją znaleźć.

Duxbury leży na przedmieściach Bostonu około dwunastu mil na południe od centrum miasta. Zapamiętałem sobie nazwisko i miejsce zamieszkania Kristen.

– Czy Julia mówiła, że zrobi sobie coś złego? Albo komuś innemu?

Claire potrząsnęła głową.

– Nie chciałabym niczego wyolbrzymiać. To znaczy myślę, że takie zachowanie nie jest niczym nadzwyczajnym. Prawda? Wiele kobiet czuje to samo co Julia, tylko o tym nie mówi. A poza tym jej nastrój w ostatnim miesiącu się poprawił.

Wiele kobiet nic o tym nie mówi? O czym? Zapytaj ją, co takiego powiedziała Julia - podpowiedział mi wewnętrzny głos.

– Rozumiem. A czy Julia powiedziała coś konkretnego na temat tego, co czuje, zwłaszcza coś, co cię zaniepokoiło?

Claire rozejrzała się dookoła i nic nie powiedziała.

– Claire?

– No cóż, kiedyś jej się wypsnęło… – Znowu zamilkła.

– Co takiego?

– Powiedziała… że wcale nie chciała tych dzieci. – Zniżyła głos do szeptu. – Powiedziała, że szkoda, że nie umarły.

Serce mi zamarło. To prawda, że wiele kobiet bezpośrednio po porodzie jest przytłoczonych nowymi obowiązkami wobec niemowlęcia i żałuje, że nie może wrócić do dawnego życia. Często nawet modlą się w duchu, żeby ich dziecko umarło. Niektóre są nawet tak odważne i uczciwe, że zwierzają się z tego lekarzom lub bliskim przyjaciołom. Śmierć Brooke – zamordowanie jej – rodziła pytanie, czy Julię też nawiedzały takie myśli. Wszystko mi mówiło, że nie, ale ponieważ to chodziło o nią, nie mogłem całkowicie zaufać swojemu instynktowi.

– Nie chciałam o tym mówić – podjęła Claire – ale kiedy Billy’ego zabierano do szpitala psychiatrycznego, naprawdę wyglądał na zaszokowanego.

– Co przez to rozumiesz?

– Wielokrotnie słyszałam, jak kłamie. Potrafi być bardzo przekonujący. Może mieć w kieszeni pański portfel i kategorycznie twierdzić, że go nie widział na oczy. Kiedyś mnie tak okłamał. Ukradł mi portfel, a potem pomagał mi go nawet szukać. Pamiętam też, jak przysięgał, że nie tknął zwierząt sąsiadów, mimo że miał rękę podrapaną przez kota. – Bawiła się swoją błyszczącą bransoletką od Cartiera. – Ale kiedy zabierano go do Payne Whitney, sprawiał wrażenie zwyczajnie przestraszonego. Jakby nie wiedział, za co go to spotkało.

– A więc twoim zdaniem Billy tego nie zrobił, tak?

Lekko przygryzła dolną wargę – Nie wiem, co mam myśleć. Chciałam tylko zrzucić z siebie ten ciężar.

– Doceniam to. Naprawdę.

– Czy mam się z tobą skontaktować, jeśli jeszcze coś mi się przypomni?

– Będę bardzo wdzięczny. Mieszkam w Breakers. A poza tym zawsze możesz dzwonić do mnie na komórkę. – Podałem jej numer. Odprowadziła mnie do drzwi – Przy okazji, gdzie jest Garret?

– W swoim pokoju. Ciężko to wszystko przeżywa. Stracił siostrę i brata. Z trudem daje się wyciągnąć stamtąd na posiłki. – Ale zagrał w turnieju tenisowym – zauważyłem.

– Niechętnie, delikatnie mówiąc. – Spojrzała na zegarek. – O pierwszej ma właśnie bronić swojego tytułu mistrzowskiego w singlu.

– W dzień pogrzebu siostry?

Przewróciła oczami.

– Ja nie mam z tym nic wspólnego. To sprawa między Garretem a jego ojcem.

Popatrzyłem na schody, a potem na gabinet Bishopa.

– Jak myślisz, czy Garret zgodziłby się chwilę ze mną porozmawiać?

– On z nikim nie rozmawia. Wątpię, żeby teraz udało ci się coś z niego wyciągnąć.

– Chętnie bym spróbował.

Zawahała się.

– Musiałabym zapytać Wina o zgodę.

Wiedziałem, jaki byłby tego rezultat.

– Nie rób sobie kłopotu. Porozmawiam z nim innym razem.

– Dowiedziałeś się czegoś? – zapytał Anderson, gdy ruszyliśmy sprzed rezydencji Bishopa.

– Co do jednego miałeś rację. Bishop chce, by dochodzenie się zakończyło.

– Co powiedział?

– Dawał mi pięćdziesiąt patyków, żebym puścił przynętę.

– Mam nadzieję, że wziąłeś.

Spojrzałem na niego. Żartował.

– Nie był zadowolony, gdy odmówiłem. Już nie udaje, że gramy w tej samej drużynie.

– Wnioskuję, że wciąż jest na początku twojej listy, tak? Myślisz, że on to zrobił?

– Myślę, że dowiemy się tego, jeśli nie przestaniemy wywierać na niego nacisku.

– Kupuję pomysł.

Nie chciałem niczego ukrywać.

– Gdy wychodziłem, zatrzymała mnie Claire. Chciała mi coś powiedzieć na temat Julii.

– Co takiego?

– Julia wpadła w depresję po urodzeniu bliźniaczek. – Starałem się zatrzeć ślad niepokoju w swoim głosie. – Nawet wtrąciła kiedyś mimochodem, że żałuje, iż je urodziła.

Anderson uniósł brew.

– Ciekawe – mruknął. – Cieszę się, że złożyłeś tę wizytę.

– Ja też.

– Sprawdziłem dane, które mi przesłałeś e-mailem, na temat ryzyka śmierci drugiego bliźniaka w sytuacji, gdy pierwszy został zamordowany. Siedemdziesiąt procent. Mam zamiar nacisnąć Wydział Spraw Społecznych, żeby wydał nakaz zabrania Tess z domu.

Nie podobał mi się pomysł wywierania presji na Julię, ale ryzyko było zbyt duże, aby się martwić czyimiś zranionymi uczuciami.

– Słuszna decyzja – przytaknąłem.

Kiedy przejeżdżaliśmy obok „budki strażniczej” Bishopa, ruszył za nami następny range rover.

Anderson zerknął we wsteczne lusterko, a potem na mnie.

– Powinieneś się wyprowadzić z hotelu i przenocować u mnie. Instynktownie dotknąłem spoczywającego w kieszeni browninga.

– Niezły pomysł. Może po pogrzebie.

– Dlaczego może?

– Ponieważ hotel nie zwraca wpłaty za pokój – zażartowałem.

Anderson pokręcił głową.

– Jeśli coś kombinujesz w związku z Julią, to masz niedobrze w głowie.

– No dobrze, przyjadę – odparłem, czując, że muszę jak najszybciej zakończyć tę rozmowę.

– To było ostrzeżenie – zwrócił mi uwagę Anderson.