175175.fb2 Przymus - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Przymus - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

10

Klub tenisowy Brant Point przy North Beech Street wyglądał tak, jak powinno wyglądać miejsce, w którym bogaci próżniacy spędzają wolny czas. Na płocie otaczającym korty wisiały płachty zielonego nylonu nie tylko po to, by zapewnić graczom osłonę przed słońcem, ale także, by ukryć ich przed obiektywami paparazzich. Budynek klubowy charakteryzował się skromną elegancją, a jego umeblowanie ograniczało się do głębokich foteli, w których można było godzinami przesiadywać i sącząc dżin z tonikiem, rozprawiać o tym czy tamtym zagraniu, tej czy tamtej rakiecie lub za pomocą palmtopa sprawdzać notowania giełdowe.

Ruszyłem do Brant Point sprzed hotelu, pod który podwiózł mnie Anderson. Miałem nadzieję, że uda mi się porozmawiać sam na sam z Garretem Bishopem. Instynkt mi podpowiadał, że chłopiec stronił od ludzi nie tylko z powodu żałoby.

Gdy tuż przed drugą przyjechałem do klubu, finałowy pojedynek w singlu dobiegał końca. Na prowizorycznych trybunach zasiadł komplet widzów. Garret wygrał pierwszego seta sześć do dwóch, w drugim prowadził cztery do jednego. Serwował i miał szansę na kolejnego gema. Odchylił się do tyłu. Z brwi ściekały mu kropelki potu. Podrzucił piłkę, śledząc ją niczym myśliwy zwierzynę. Następnie zamachnął się, wkładając w to wszystkie siły swojego umięśnionego ciała. Ciszę przerwał głuchy odgłos, przeciwnik nie zdążył dobiec do piłki i było pięć do jednego.

Co to za człowiek – zastanawiałem się – który potrafi tak znakomicie grać, gdy za cztery godziny ma jechać na pogrzeb siostry? Ile kosztowało Garreta sprostanie wymaganiom Darwina Bishopa, który żądał od syna perfekcji niezależnie od tego, pod jaką był presją? Gdzie się podział jego niepokój, smutek i strach?

Mecz skończył się pięć minut później wynikiem sześć do dwóch, sześć do jednego. Garret wygrał meczbola, udając, że chce ściąć zbyt krótki lob. Przeciwnik cofnął się do linii autowej, a tymczasem Garret ledwie musnął rakietą piłkę, tak że spadła tuż za siatką.

Wybuchły owacje, lecz Garret odwrócił się i zszedł z kortu, nie wznosząc triumfalnie rąk, nie kłaniając się widzom i nie wymieniając z przeciwnikiem uścisku dłoni nad siatką.

Dogoniłem go w połowie drogi do budynku klubu.

– Garret! – zawołałem za nim. Nie zatrzymał się. Przyspieszyłem kroku, by się z nim zrównać. Szedł, patrząc przed siebie. – Garret! – krzyknąłem trochę głośniej.

Obrócił się do mnie z obojętnym wyrazem twarzy.

– O co chodzi? – zapytał, niczym nie zdradzając, że mnie poznaje.

– Jestem Frank Clevenger. Spotkaliśmy się już. Byłeś z matką, a ja z kapitanem Andersonem.

Szedł dalej.

– Jestem psychiatrą – podpowiedziałem mu.

– Wiem, kim pan jest – odparł, nie zwalniając.

– Chciałbym chwilkę z tobą porozmawiać.

– Nie widzę potrzeby. – Przyspieszył kroku. – Sam sobie poradzę.

Zaświtało mi w głowie, że myśli, iż przysyła mnie Julia, bym mu pomógł dojść do siebie po morderstwie Brooke.

– Nikt nie wie, że tu jestem. Przyjechałem z własnej woli. Potrzebuję informacji.

– Jakich?

Postanowiłem nie silić się na subtelności.

– Chcę, żebyś opowiedział mi jak najwięcej o swoim ojcu.

Zatrzymał się i odwrócił do mnie.

– O ojcu? – zapytał z wyraźnym napięciem w głosie.

– Tak.

– Co pan chce o nim wiedzieć?

Miałem wrażenie, że zdołam więcej od niego wyciągnąć, jeśli dam mu do zrozumienia, że podejrzewam Darwina o udział w zabójstwie Brooke. Może uczepi się tej szansy, by się wyrwać spod jego wpływu.

– Mam wątpliwości co do oficjalnej wersji, że Billy jest zabójcą twojej siostry. Rozglądam się za innymi możliwościami.

Popatrzył na mnie niepewnie.

– Przecież pracuje pan dla Wina, prawda?

Przypomniałem sobie, że Billy zadał mi to samo pytanie.

Zwróciłem też uwagę, że Garret mówi o ojcu, używając jego imienia. Żadnych czułości.

– Nie – zaprzeczyłem. – Pracuję dla policji.

– Zwykle policja też dla niego pracuje.

Słowa Garreta sprawiły, że jeszcze raz się zastanowiłem, czy na pewno North Anderson zawsze trzymał się z dala od rodziny Bishopa. Ale wahałem się tylko chwilę. Przeszliśmy z Andersonem przez piekło i razem z niego wróciliśmy.

– Nikogo z prowadzących dochodzenie nie ma na liście płac twojego ojca – zapewniłem go. – Może to właśnie go niepokoi.

Garret popatrzył pod nogi, a potem znowu na mnie.

– W porządku – rzucił, mierząc mnie spojrzeniem. – Porozmawiajmy.

– Czy twoim zdaniem Billy zabił waszą siostrę?

– Nie.

– A co się wydarzyło?

– Myślę, że urodziła się martwa.

– Co proszę?

– Poronienie.

Wzruszyłem ramionami.

– Nie rozumiem.

– Nie tylko Brooke, ale one obie. Tess również.

– O co ci chodzi?

– Chodzi mi o to, że w tym domu wszyscy jesteśmy martwi. Liczy się tylko jedna osoba. Darwin Harris Bishop.

– Podobno zmusił cię dzisiaj do gry w turnieju. Wiem to od Claire.

– Claire – powtórzył z pogardą. Pokręcił głową. – Nic pan nie rozumie.

– Czego nie rozumiem?

– Tu nie chodzi o turniej, o tenis, ale o wszystko. O to, w co się ubieram, jakich mam przyjaciół, co studiuję, co myślę, co czuję.

Pod pewnym względem słowa Garreta przypominały typowe pretensje siedemnastolatka do rodziców. I chyba dlatego odpowiedziałem niezbyt zręcznym frazesem.

– Nie zostawia ci miejsca na własne życie.

– Zgadł pan. Przechodzę trudny okres.

– Przepraszam. Nie to miałem na myśli – poprawiłem się natychmiast.

Garret znów spojrzał pod nogi, kopnął kamyk i zaśmiał się pod nosem.

– Naprawdę chciałbym się czegoś dowiedzieć o stosunkach panujących w waszym domu – powiedziałem.

Znów spojrzał na mnie. Wydął wargi.

– Człowiek czuje się tam, jakby coś go zżerało od środka, aż zostaje z niego pusta skorupa. Tata jest kimś w rodzaju Jeffreya Dahmera. Tylko nie musi cię oblewać kwasem, żeby zrobić z ciebie zombie. Ma na to inne sposoby.

Garret najwyraźniej uważał ojca za despotę, ale ja chciałem się dowiedzieć, czy ma jakieś dowody świadczące o tym, że Darwin Bishop miał coś wspólnego z morderstwem Brooke.

– Czy w tę noc, kiedy zabito Brooke, widziałeś coś niezwykłego? Czy sądzisz, że twój ojciec…

Garret spojrzał przed siebie.

– Pan wciąż nie rozumie istoty sprawy.

– Ale chciałbym. Daj mi jeszcze jakąś podpowiedz.

– W naszej rodzinie powietrza starcza jedynie dla Wina. Reszta musi walczyć o każdy jego haust. Tak więc jakie to ma znaczenie, kto udusił Brooke? – Zaczął się we mnie wpatrywać jeszcze intensywniej. – Żadne. W pewnym sensie nawet dobrze się stało. Mniej cierpiała. Krócej.

Garret mówił jak ktoś, kto stracił wszelką nadzieję. Jak więzień, który nie widząc szans na ucieczkę, przestaje walczyć o wolność.

– Wciąż możesz pomóc Billy’emu – przypomniałem mu. – Wiem, że wy dwaj nie jesteście ze sobą zżyci, ale jemu grozi, że resztę życia spędzi za kratkami.

– Tam będzie miał więcej wolności niż tutaj. Poza tym wątpię, by strażnicy bili go tak mocno.

Powiedział to głośno i wyraźnie. Julia, Billy i Garret, wszyscy oni, wbrew temu, co twierdził Darwin Bishop, zaprzeczali, by rany na plecach Billy’ego były wynikiem samookaleczenia.

– Jeśli Billy jest niewinny, a ty możesz to udowodnić, to znaczy, że musiałeś coś widzieć w noc śmierci Brooke.

– A co zrobię, jeśli zaryzykuję i zdecyduję się zeznawać przeciwko Winowi, a jego w końcu uniewinnią?

Nie znalazłem dobrej odpowiedzi na to pytanie. Kiedy się głowiłem, co mu powiedzieć, odszedł.

– Dokąd idziesz?! – zawołałem za nim.

Obrócił głowę, ale się nie zatrzymał.

– Niech pan to przemyśli. Nikt z nas nie ucieknie przed Winem. Billy wciąż tego nie może zrozumieć, w przeciwnym razie już dawno wróciłby do szpitala.

Odwrócił się i przyspieszył kroku, zmierzając w stronę budynku klubu.

Wsiadłem do pikapa i wystukałem numer do domu, by sprawdzić, czy w poczcie głosowej nie ma nowych wiadomości od Billy’ego, ale nic nie było.

Pozostało mi trochę czasu do pogrzebu Brooke. Czułem, że muszę na chwilę zapomnieć o rodzinie Bishopów. Zjadłem sandwicha i wypiłem dwie filiżanki kawy w ‘Sconset Cafe, a potem pojechałem do latarni morskiej na przylądku Sankaty Head, naprzeciwko której znajdował się klub golfowy o tej samej nazwie. Zbudowana na klifie latarnia rzucała światło widoczne z dwudziestu mil. Wzniesiono ją w 1850 roku, aby ułatwić żeglugę po pięknych, lecz zdradliwych wodach zatoki Nantucket – cmentarzyska wielu statków i okrętów.

Zatrzymałem samochód i przeszedłem ćwierć mili w kierunku bujnej trawy, która porastała teren wokół latarni. Świeciło słońce i było ciepło, a przede mną rozciągał się niezmierzony ocean. Niektórzy utrzymują, że spacer z Siasconset do latarni morskiej wzdłuż urwistego brzegu jest najlepszym sposobem na pozbycie się złych myśli. Może też powinienem pójść tamtędy, gdyż w moim umyśle kłębił się cały ich rój.

Moja lista podejrzanych o zamordowanie Brooke wciąż się wydłużała. Obecnie znajdowali na niej wszyscy, którzy byli w domu Bishopa w noc zabójstwa.

Oczywiście na czele znajdował się Darwin Bishop. Tylko on został skazany za przemoc w rodzinie, a teraz znęcał się nad Billym, o czym świadczyły rany na plecach przybranego syna. Tylko on próbował mnie odsunąć od tej sprawy. I to on, o ile mogłem się zorientować, był niezadowolony, że urodziły mu się bliźniaczki. Być może dlatego, że pokrzyżowało mu to plany rozpoczęcia nowego życia z Claire Buckley.

Ale na mojej liście był też Billy. Chłopak, który w przeszłości bawił się w podpalacza, znęcał się nad zwierzętami, niszczył i kradł cudzą własność, no i owszem, jak każdy rasowy psychopata, miał również moczenia nocne. Jeśli dodać do tego tłumioną nienawiść, której odzwierciedleniem było znęcanie się nad samym sobą – gryzienie się, samookaleczanie, wyrywanie sobie włosów – mamy wybuchową mieszankę.

A Claire Buckley? Czy frustrowało ją to, że pracuje tylko jako niania, gdy mogłaby zostać panią domu? Czy zasmakowawszy w wojażach po świecie z Darwinem Bishopem, w luksusowych hotelach i drogich winach, mogła ze spokojem przyjąć wiadomość, że Julia jest w ciąży i spodziewa się bliźniąt? Czy Darwin oświadczył jej, że w tej sytuacji nie może odejść od żony? Czy Claire, na pozór troskliwa i oddana dzieciom niania, nie patrzyła na nie jak na ucieleśnienie więzów, które znów połączą jej bogatego kochanka i jego piękną, podobno będącą z nim w separacji żonę?

Wróciłem myślami do rewelacji Claire, że Julia niezbyt się cieszyła z urodzenia bliźniaczek i że podobno kiedyś nawet jej się wyrwało: „Szkoda, że nie umarły”. Czy Claire powiedziała o tym niechętnie, czy też celowo zdradziła mi tę informację, aby odsunąć podejrzenia od siebie? A przede wszystkim, jaką miałem pewność, że Julia w ogóle coś takiego powiedziała?

To kazało mi się skupić na żonie Bishopa. Czy uznałbym ją za bardziej prawdopodobną podejrzaną, gdybym nie znalazł się pod jej urokiem? Musiałem przyznać, że depresja poporodowa Julii i rzekoma niechęć, jaką czuła do Brooke i Tess, zwiększały prawdopodobieństwo, że mogła im zrobić krzywdę. Ale znowu nie aż tak bardzo. W końcu ogromna większość kobiet cierpiących na depresję poporodową nie robi nic złego swoim dzieciom.

No i zaniepokoił mnie również Garret. Dorastając pod opieką Darwina Bishopa, chłopiec najwyraźniej stracił nadzieję, że kiedyś będzie mógł normalnie żyć. Zastanawiałem się, czy ta mentalność więźnia mogła go skłonić do „skrócenia męczarni” innemu członkowi rodziny? Czy Garret zabił Brooke, żeby ją uwolnić?

Potrząsnąłem głową. Darwin Bishop zarzekał się, że ani policja, ani prokurator okręgowy nie zdołają udowodnić Billy’emu winy, ponieważ mordercą mógł być każdy, kto w noc zabójstwa przebywał w domu. Miałem wrażenie, jakby wszyscy w tej rodzinie się umówili i tak pokrętnie zaaranżowali wydarzenia, żeby mnie zbić z tropu.

Można też było inaczej spojrzeć na ten gąszcz możliwości. Nie ulega wątpliwości, że każde z Bishopów mogło zabić Brooke i miało ku temu jakiś powód. Rodzina mogła całkowicie nieświadomie zachęcić jednego ze swoich członków, aby dokonał tego w imieniu wszystkich. To dlatego miałem takie kłopoty z wytypowaniem głównego podejrzanego.

Na przykład cześć osób badających sprawę zabójstwa Kennedy’ego odrzuca teorię o istnieniu spisku na życie prezydenta. Twierdzą, że to zbieżność interesów różnych grup – związanych na przykład, choć nie jedynie, ze sferami militarno-przemysłowymi, CIA czy mafią – po cichu, w niemal magiczny sposób doprowadziła do zamachu na Kennedy’ego. Ich zdaniem Lee Harvey Oswald działał sam, ale jego czyn wieńczył dzieło podjęte przez miriady ciemnych sił, podobnie jak popularny przywódca, który potrafi wyrażać i realizować cele będące kulminacją naszej zbiorowej nadziei i odwagi.

Taka wizja śmierci Brooke wyglądała na jeszcze straszniejszą, gdyż siły, które zachęciły do działania jej zabójcę, wciąż by istniały. A ich najbardziej prawdopodobnym następnym celem byłaby Tess Bishop.

Wyciągnąłem telefon komórkowy i zadzwoniłem do Andersona. Sekretarka przełączyła rozmowę na telefon w jego radiowozie. Zapytałem, czy udało mu się coś załatwić w sprawie zabrania Tess z domu Bishopa.

– Na razie nie – odparł. – Rozmawiałem z Samem Middletonem, zastępcą dyrektora Wydziału Spraw Społecznych. Jak się spodziewałem, powiedział, że niezależnie od tego, co mówią statystyki, nie odbiera się dzieci rodzicom tylko dlatego, że w rodzinie doszło do morderstwa, zwłaszcza gdy policja ma podejrzanego. Gdy została zamordowana Jon Benet, jej brat nie wylądował w sierocińcu.

– Middleton po prostu powtarza jak papuga oficjalne stanowisko WSS. Nie można go jakoś twórczo obejść?

– Próbowałem przekonać Leslie Grove, dyrektorkę do spraw medycznych z Pomocy Rodzinie na Nantucket. Powiedziała, że może wysłać do WSS zawiadomienie o zagrożeniu życia dziecka, ale jej zdaniem niewiele to da, jeśli nie ma dowodów, że Tess rzeczywiście coś grozi.

– Czyli tylko oświadczenie Julii może zmienić sytuację. Spróbuję z nią porozmawiać na pogrzebie. Będzie tam też jej matka, która mieszka na Vineyard. Może mogłaby zabrać małą do siebie.

– Czyli uważasz, że dziecko będzie z nimi bezpieczne.

W duszy mogłem za to ręczyć głową. Wiedziałem jednak, że Anderson martwi się, czy zachowuję obiektywizm, gdy chodzi o Julię.

– Nie damy rady odizolować Tess od całej rodziny. Możemy jedynie trzymać ją z dala od jak największej liczby jej członków. Na mój gust przede wszystkim od Darwina Bishopa.

– Zgoda. Do diabła, gdyby to miało coś pomóc, moglibyśmy z Tiną wziąć dzieciaka do siebie.

– Dzięki. Zaproponuję to Julii, ale nie liczyłbym na to, że się zgodzi.

– Udało ci się porozmawiać z Garretem?

– Przez pięć minut. Dopisuję go do listy. Jego zdaniem lepiej, że Brooke umarła, niżby miała żyć pod opieką Bishopa. Nie spodobało mi się to.

– Masz więcej takich dobrych wiadomości?

– Pewnie – odrzekłem. Chciałem mu powiedzieć, że powinniśmy przynajmniej nawiązać kontakt z opiekunką, którą Julia wylała z pracy. – Gdy rozmawiałem z Claire, wspomniała, że Julia zatrudniła opiekunkę do dzieci. Niejaką Kristen Collier z Duxbury. Julia posprzeczała się z nią tydzień po urodzeniu bliźniaków i wyrzuciła z pracy. Myślę, że warto z nią porozmawiać. Być może wciąż ma klucz do domu. Chciałbym się dowiedzieć, gdzie była, kiedy zabito Brooke.

– Zrobi się.

– To na razie tyle. Porozmawiamy po pogrzebie.

– U mnie? – zapytał znacząco. – Poświęcisz wpłatę za pokój?

– No jasne – zgodziłem się, głównie po to, by uniknąć kłótni. – U ciebie – powiedziałem i rozłączyłem się.

Spojrzałem przed siebie na ocean, a potem obróciłem głowę, by objąć wzrokiem całą panoramę widoczną z Sankty Head. Klify zdawały się wręcz rozpuszczać w piasku plaży, a plaża w morzu. Co chwila nurkował jakiś ptak, by przysiąść na grzbiecie fali. Piękno tego widoku zapierało dech w piersiach. Przypomniało mi się, że sam kiedyś byłem związany z takim miejscem, gdy zamieszkaliśmy z Kathy w Marblehead, innym żeglarskim miasteczku opisywanym w przewodnikach dla turystów. Przekonałem się, że w takim bogatym i pięknym otoczeniu tkwiący w człowieku ból przestaje się uzewnętrzniać, a zaczyna płynąć ciemnymi podziemnymi wodami wśród wypartych wspomnień. Można więc łatwo nabrać przekonania, że wszystko jest w porządku, że budujemy życie na solidnej podstawie, która w rzeczywistości jest grząska i bliska załamania.

Zawróciłem do pikapa. Gdy do niego podchodziłem, zauważyłem, że jakieś pięćdziesiąt jardów dalej w stronę drogi stoi jeden z białych range roverow Bishopa. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem do miasta, aby zobaczyć, jak bogacze z Nantucket żegnają swoich bliskich.

Znajomi Darwina Bishopa stawili się tłumnie, by oddać cześć zmarłej. Ludzie stali w ćwierćmilowym ogonku, który ciągnął się od drzwi kościoła Najświętszej Marii Panny Dobrej Nadziei wzdłuż Federal Street aż po skrzyżowanie z brukowaną Main Street. Spędziłem w tej kolejce ponad godzinę, stercząc między dwoma grupami mężczyzn, z których w jednej rozprawiano o konkurencyjności w biznesie naftowym, a w drugiej planowano wyjazd do Indii w celu zwerbowania informatyków. Zgoda, Brooke nie była ich córką, a ludzie robią, co mogą, żeby zapomnieć o tragedii, lecz te rozmowy wydawały mi się szczególnie nie na miejscu, bo sprawiały wrażenie, jakbyśmy stali w kolejce na wiec wyborczy lub do kina. Po jakiejś półgodzinie ta paplanina zaczęła mi mocno działać na nerwy. Dokładnie po trzech kwadransach nie mogłem się powstrzymać, by nie przerwać szczególnie podochoconemu czterdziestolatkowi w muszce i z tłustymi blond włosami, który narzekał na „pieprzoną Komisję Papierów Wartościowych”. Delikatnie dotknąłem jego ramienia, wyczuwając palcami, że jego prążkowaną koszulę uszyto z bawełny najwyższej jakości. Bawełny z wysp, jak ją nazywają.

– Przepraszam – powiedziałem.

Spojrzał na mnie, lekko zdziwiony, że ktoś mu przerywa.

– Tak? – zapytał. Jego głos był sztucznie przyjacielski.

– Czy to prawda, że morderca zatkał małej drogi oddechowe?

– Co takiego?

Zauważyłem, że jego przyjaciele wciąż rozmawiają na temat giełdy.

– Tak słyszałem, ale nie jestem pewien. Nie pochodzę stąd. Jestem dawnym przyjacielem Julii. Podobno dziecko zostało uduszone.

– To prawda – wycedził.

– Pomyślałem, że to straszne nie móc zaczerpnąć powietrza. Dusić się.

– To proszę przestać o tym myśleć. – Poczekał, aż dotrze do mnie, co powiedział, po czym się odwrócił.

Chciałem zobaczyć, czy moja interwencja znajdzie jakiś oddźwięk i pan Muszka z kolegami choć przez chwilę pobędą cicho. Ale nic z tego. Dyskusja na temat giełdy rozgorzała na nowo, przy czym pan Muszka był w niej szczególnie aktywny, przekonując, że Komisja Papierów Wartościowych opiera się na niejasnych przepisach i dowolnie je stosuje.

W pobliżu schodów do kościoła stały dziesiątki limuzyn. Szeptano, że przyjechali nimi najznamienitsi goście, w tym senator Drew Anscombe i sławny finansista Christopher Burch z Links Securities. Asystent sekretarza stanu William Rust i rosyjski ambasador Nikołaj Tartokowski podobno przylecieli odrzutowym gulfstreamem Darwina Bishopa.

W kościele panowała znacznie poważniejsza atmosfera. Przy drzwiach z drewna tekowego stała marmurowa figura Marii Panny z opuszczonymi rękami. Za ołtarzem jaśniał witraż ze złotych, rubinowych, szmaragdowych i szafirowych szybek przedstawiający Najświętszą Marię Pannę w takiej samej pozie. Przed ołtarzem stała maleńka trumna przykryta białym całunem z ciemnoczerwonym krzyżem.

Mała trumna jest błędem logicznym, bolesną pomyłką we wspaniałym dziele Bożym.

Julia jutro rano będzie musiała pochować swoje dziecko, pomyślałem. Będzie musiała zakopać córkę w ziemi i zostawić. Wzruszenie chwyciło mnie za gardło, gdy wyobraziłem sobie, jak Julia opuszcza miejsce pochówku, jak Brooke drży zwinięta w kłębek. Chciałem wyrzucić te obrazy z umysłu, ale utknęły w nim na dobre.

W kościele nie było wolnych ławek. Stanąłem pod ścianą. Rozejrzałem się dookoła i spostrzegłem nie tylko Anscombe’a i Burcha, ale też całą plejadę znakomitości, od prezenterów wiadomości telewizyjnych po gwiazdy rocka.

Ksiądz, zaskakująco młody opalony człowiek z falującymi czarnymi włosami, zaintonował:

Tobie, Panie, pokornie powierzamy to dziecko,

tak ci drogie.

Weź je w swoje ramiona i przyjmij do Raju,

gdzie nie ma smutku, tez i bólu,

a tylko pokój i radość z Twoim

Synem i Duchem Świętym

na wieki wieków.

Mój wzrok spoczął na Marii, innej matce, której dziecko zostało zamordowane. Zastanowiłem się, czy w tej zbieżności sytuacji lub słowach, które zostaną wypowiedziane w tych murach, Julia zdoła znaleźć pociechę.

Darwin Bishop podjął modły. Chwycił się obiema rękami pulpitu i powoli rozejrzał po kościele, jakby przewodniczył jakiemuś zebraniu. Oczy miał suche.

– Księga Mądrości, rozdział trzeci, wersety od 1 do 7 – powiedział pewnym siebie głosem i zaczął czytać:

A dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka.

Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie.

A oni trwają w pokoju.

Brooke zmarła okropną śmiercią, Bishop zaś zdawał się trwać w pokoju. Gdy zaczął mówić, poczułem, jak rośnie mi ciśnienie.

Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich, Bóg ich bowiem doświadczył i znalazł ich godnymi siebie.

Doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę.

W dzień nawiedzenia swego zajaśnieją i rozbiegną się jak iskry po ściernisku.

Odwróciłem się i po cichu wyszedłem do przedsionka. Nie mogłem dłużej patrzeć na Bishopa i słuchać go, a tym bardziej ryzykować, że nie daj Boże zobaczę, jak Julia go całuje, gdy będzie z powrotem siadał.

Chciałem jej złożyć kondolencje. Poczekałem, aż skończy się msza i przed rodziną utworzy się kolejka innych chętnych.

Bishopowie stali z boku ołtarza, wysłuchując nie kończących się wyrazów współczucia. Julia ubrana w prostą obcisłą suknię, która – wstyd przyznać, zważywszy na okoliczności – wywołała u mnie przyspieszone bicie serca, obok księdza, a Darwin po jego drugiej stronie.

Najpierw podałem dłoń Garretowi. Jego uścisk był silny, a kiedy spojrzałem mu w szaroniebieskie oczy, zauważyłem w nich opanowanie, jeśli nie chłód. Następnie stanąłem przed matką Julii – elegancką szczupłą kobietą w wieku około sześćdziesięciu pięciu lat z trudem powstrzymującą się od płaczu. Wyciągnąłem do niej rękę.

– Wyrazy współczucia z powodu śmierci wnuczki – powiedziałem, zdając sobie sprawę, jak niewspółmierne są te słowa wobec ogromu jej tragedii.

– Dziękuję panu – odparła, przytrzymując moją dłoń. – Pan jest…?

– Frank Clevenger – przedstawiłem się, nie oczekując, że moje nazwisko coś jej powie.

– Tak myślałam – rzekła, zerkając na Julię, która stała dwa kroki dalej.

Ruszyłem ku niej. Nie mogłem się powstrzymać, by nie pomyśleć, że dobrze się stało, iż poznałem jej matkę, skoro istniała szansa, że po zakończeniu dochodzenia mogę odegrać ważną rolę w życiu obu tych kobiet. Było to miłe uczucie, ale zdusiłem je w sobie. Musiałem zachować równowagę umysłu do czasu rozwiązania tajemnicy morderstwa Brooke. Ale w chwili, gdy ująłem dłoń Julii, moje postanowienie, że zachowam obojętność, prysło. Darwin Bishop odsunął się o kilka kroków, najwyraźniej nie chcąc, żebym mu składał kondolencje. Dzięki temu mogłem chwilę pomówić na osobności z Julią. Popatrzyliśmy sobie w oczy.

– Tak mi przykro… – Urwałem, nie chcąc wypowiadać stosownych frazesów.

Kciukiem głaskała mnie po wewnętrznej stronie nadgarstka.

– Cieszę się, że przyszedłeś, chociaż wiem, ile cię to kosztowało.

– Zrobiłbym dla ciebie wszystko – szepnąłem, upojony jej bliskością. Jej czarne włosy, zielone oczy i skóra tak gładka i błyszcząca, jakiej w życiu nigdy nie spodziewałem się dotknąć czy zobaczyć, sprawiły, że obskurny dom, w którym się wychowałem, stał się dla mnie odległy jak nigdy dotąd. Jeśli do tego wszystkiego dodać onieśmielenie jej bogactwem i zachwyt, że kobieta o tylu przymiotach uśmiecha się do mnie, nic dziwnego, że byłem wytrącony z równowagi.

– Zostajesz na wyspie? – zapytała.

– Tak.

– Gdzie się zatrzymałeś?

Poczułem, jak nogi się pode mną uginają.

– W Breakers. – Zmusiłem się, by puścić jej rękę, bo czułem, że gdybym ją trzymał jeszcze trochę dłużej, ściągnąłbym na nas zdumione spojrzenia. Instynktownie zerknąłem na Garreta i zobaczyłem, że dostrzegł tę wymianę emocji między mną a jego matką. Rzucił mi spojrzenie pełne zdumienia i złości.

– Mam nadzieję, że się wkrótce zobaczymy – powiedziałem do Julii i ruszyłem w stronę wyjścia z kościoła.

Nim zdążyłem dojść do drzwi, ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłem się na pięcie i stanąłem oko w oko z Bishopem. Na jego twarzy malowało się wyreżyserowane pobłażanie.

– Do pewnego stopnia podoba mi się pańska bezczelność – rzucił, nie puszczając mojego ramienia.

Miałem mieszane uczucia. Po części mu współczułem, a po części chciałem mu złamać rękę.

– Nie sądzę, by to było odpowiednie miejsce do takiej rozmowy – oświadczyłem.

– Ani do romansów z moją żoną.

– Ja nie… – zacząłem mówić.

Puścił moje ramię.

– Pomieszało się panu w głowie – powiedział niemal ojcowskim tonem. – Instynkt pana zawiódł.

– Dziękuję za radę – uciąłem. Odwróciłem się, żeby odejść, ale on znowu złapał mnie za ramię. Ponownie się odwróciłem.

– Powiedział mi pan, że ma jeden talent. Jest pan kopaczem. Nic dodać, nic ująć.

– Owszem, tak powiedziałem.

– Zastanawiałem się nad tym i doszedłem do wniosku, że tak naprawdę ja też mam tylko jeden talent.

– Jaki?

– Odróżniam zwycięzców od przegranych. We wszystkim. Nieważne, czy chodzi o akcje, ludzi, interesy czy pomysły. To coś w rodzaju siódmego zmysłu.

Przypomniało mi się, jak powiedział, że postawił na akcje Acribat Software, których cena spadła o czterdzieści pięć procent. Ale to był nieistotny szczegół – to, że zdobył miliardową fortunę, oznaczało, że dostrzega rzeczy, które uchodzą uwagi innych ludzi – na giełdzie i gdzie indziej.

– To cenna umiejętność – zauważyłem.

– Polegam na niej. I teraz mój siódmy zmysł podpowiada mi, że w najbliższym czasie wszystko pan straci. – Uśmiechnął się. – Czuję, że tak będzie. – Odwrócił się i odszedł.

Patrzyłem, jak wraca, by dalej przyjmować kondolencje. Tętno mi podskoczyło, a biceps zdrętwiał od powstrzymywania ręki, którą miałem ochotę wyprowadzić prawy sierpowy na jego podbródek. Ale gdy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że najbardziej zdenerwowało mnie to, iż przynajmniej w jednej sprawie miał rację: każdego na moim miejscu przestrzegłbym, żeby trzymał się z daleka od granicy, którą miałem zamiar przekroczyć.