175175.fb2
Przy kawie w Brotherhood of Thieves, ulubionej knajpce Andersona, rozważyliśmy, co jeszcze możemy zrobić. Uzgodniliśmy, że poinformujemy o wszystkim media w nadziei, że ujawnienie faktów wzbudzi w opinii publicznej wątpliwości co do winy Billy’ego. Gdybym nam się to udało, prokurator straciłby pewność, że uda mu się uzyskać wyrok skazujący, i wolałby się wstrzymać z wystąpieniem do wielkiej ławy przysięgłych o postawienie Billy’ego w stan oskarżenia. Byłem niemal pewien, że Carl Rossetti zgodziłby się go reprezentować, nawet pro bono, jeśli okazałoby się to konieczne. Rozgłos zwróciłby mu koszty z nawiązką.
Ta strategia była jednak oparta na kruchych podstawach. Anderson musiał oddać odznakę, co oznaczało, że ja również oficjalnie zostałem odsunięty od sprawy. O’Donnell przypuszczalnie zechce przedstawić nas prasie jako byłych członków swojego zespołu, którzy poszli w odstawkę i manifestacyjnie okazują niezadowolenie. A to mogłoby spowodować, że nasza wersja wydarzeń nie przebije się do druku i na antenę. W tych czasach niezależni dziennikarze trafiają się o wiele rzadziej niż niezależni bankierzy.
Gdy czekaliśmy na rachunek, zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu pojawił się numer szpitala Mass General. To pewnie Julia, pomyślałem. Chce mnie przeprosić za to, że odłożyła słuchawkę. Było mi trochę niezręcznie rozmawiać w obecności Northa, ale nie chciałem przegapić żadnej ważnej informacji.
Anderson rozszyfrował powód mojego wahania. Bez wątpienia Julia wciąż zaprzątała jego myśli.
– Odbierz, jeśli to ona – rzekł. – Mogę się przejść, jak chcesz.
– Zostań. – Nacisnąłem klawisz przyjęcia rozmowy. – Słucham – rzuciłem do mikrofonu.
– Frank, mówi John Karlstein. – Nigdy nie słyszałem, żeby mówił takim poważnym głosem.
Gwar panujący w restauracji nagle jakby ucichł. Słyszałem, jak mi wali serce. Tess umarła, pomyślałem. Spojrzałem na Northa Andersona. Nie po to, by go zobaczyć, ale raczej poszukać u niego pomocy. Kotwicy. Wypłynąłem zbyt daleko na wzburzone morze. Po sprawie Trevora Lucasa z trudem zdołałem dojść do ładu ze swoją psychiką. Gdyby teraz się okazało, że nie zapobiegłem zamordowaniu małej Bishopówny, byłoby to tak, jakbym stracił maszt – do końca życia bym tylko dryfował. Biorąc tę sprawę, wiedziałem jednak, co ryzykuję. Zwierzyłem się z tych obaw Justine Franzy, której tak się spodobał mój obraz Bradforda Johnsona przedstawiający załogę jednego statku ratującą załogę drugiego. „A gdyby oba statki zatonęły?” – zapytałem wtedy.
Anderson kiwnął głową, dodając mi otuchy.
– Jesteś tam, Frank? – zapytał Karlstein.
Jeśli ludzie używają twojego imienia w krótkiej rozmowie – zwłaszcza gdy robią tak dwa razy z rzędu – znaczy to, że usiłują nawiązać z tobą kontakt emocjonalny, wesprzeć cię.
– Masz złe wieści – stwierdziłem.
– Obawiam się, że tak. Nikt nie mógł tego przewidzieć.
Zamknąłem oczy.
– Co się stało? – zapytałem.
– Chodzi o Julię.
Uniosłem powieki, ale nie całkiem.
– Julię? Co się z nią stało?
Anderson spojrzał na mnie zaniepokojony.
– Jezus Maria – szepnął. – Co jej jest?
Spuściłem wzrok, słuchając Karlsteina. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. Zostawiłem Julię samą, na pastwę losu.
– Pamiętaj, że wiem to wszystko z drugiej ręki – mówił Karlstein. – Nie było mnie na telemetrii, gdy to się stało. Krótko mówiąc, znowu przyszedł jej mąż. Zdaje się, że chciał, by podpisała jakieś dokumenty. Ona zaś przypomniała mu, że ma zakaz zbliżania się do dziecka, i powiedziała, żeby wyszedł. Postąpiła słusznie. A kiedy nie chciał posłuchać, poprosiła jedną z pielęgniarek, żeby wezwała policję.
– I co?
– I wtedy on wpadł w szał. Kilku ludzi musiało go od niej odciągnąć.
Spojrzałem na Northa.
– Darwin ją pobił – powiedziałem do niego.
– Pieprzony skurwiel – parsknął Anderson.
Miałem wrażenie, że Karlstein przygotowuje mnie na najgorsze.
– Ale żyje, tak? – zapytałem.
– Oczywiście, że tak.
– Jaki jest jej stan?
– Stabilny, ale odniosła trochę poważnych obrażeń. Ma mocno opuchniętą twarz z powodu złamania żuchwy, cztery złamane żebra i uszkodzoną wątrobę. Położyłem ją na OIOM-ie, na wszelki wypadek. Zrobiłem tomografię głowy, która nic złego nie wykazała. Zanim ją stąd wypuszczę, zlecę powtórzenie tomografii, by się upewnić, że nie doszło do krwotoku wewnątrzczaszkowego. Przyszedł okulista, żeby zbadać jej oko. Prawe było tak opuchnięte, że nie mogła go otworzyć. Nie wygląda jednak na to, by doszło do uszkodzenia siatkówki. – Zamilkł na chwilę. – Wydobrzeje, w każdym razie fizycznie. Emocjonalnie pewnie też, ale na pewno potrwa to dłużej.
– Ma kontakt z otoczeniem?
– Podaję jej silne dawki darvocetu, żeby spała, ale kiedy jest przytomna, reaguje prawidłowo. Nie jest zdezorientowana. Wie, kim jestem, który dziś dzień, gdzie się znajduje, kto jest prezydentem i tym podobne.
– A co z Tess? Darwin chyba nic jej nie zrobił?
– Nawet nie chciał do niej wejść. On nie należy do tych ojców, którzy wpadają w szał, gdy nie mogą się dostać do dziecka. Opiekunka Tess mówi, że nawet nie próbował podejść do łóżka.
– Został aresztowany?
– Ochrona zatrzymała go do przyjazdu policji. Wyszedł stąd w kajdankach. Nie jestem prawnikiem, ale myślę, że mimo swoich koneksji pójdzie siedzieć. Masa świadków widziała, co zrobił. A z tego, co mówią, wynika, że chciał… Chciał ją zabić.
– Powiedz jej, że wkrótce u niej będziemy. To znaczy ja i mój przyjaciel North Anderson.
– Zaraz jej to powiem.
– Dzięki, John. Jeszcze raz.
– Nie ma sprawy. Do zobaczenia.
Rozłączyłem się.
– Wyjdzie z tego? – zapytał Anderson. – Co się, u licha, stało?
Opowiedziałem mu wszystko, czego się dowiedziałem od Karlsteina.
– Wygląda na to, że Bishop zaczyna pękać. Chyba naprawdę traci głowę. Ryzykuje, że zostanie oskarżony o złamanie zakazu zbliżania się i próbę zabójstwa. Grozi mu dwadzieścia lat odsiadki. – Mówiąc to, coraz jaśniej dostrzegałem, że Darwin Bishop naprawdę starał się zwalczyć swoje agresywne skłonności. Ale poślubienie modelki, zarobienie miliarda dolarów i wkupienie się do śmietanki towarzyskiej Manhattanu i Nantucket nie uwolniło go od jego podstawowych instynktów.
– Teraz O’Donnellowi będzie o wiele trudniej zamknąć śledztwo – zauważył Anderson. – A nawet jeśli to zrobi, twój kumpel Rossetti z pewnością postara się wzbudzić wątpliwości u przysięgłych, czy prokurator posadził na ławie oskarżonych właściwą osobę.
Anderson miał rację.
– Co prawda, wolałem inaczej zdobyć punkty, ale nie mam zamiaru ich odrzucać – stwierdziłem.
– Ciekawe, co było w tych papierach, które podsunął Julii do podpisu?
– Myślę, że dowiemy się tego od gliniarzy, którzy go aresztowali. Jedziesz ze mną? – zapytałem.
– Jeśli wolisz pojechać do niej sam, zrozumiem. Tylko powiedz.
– Wiem. To dobry powód, byśmy jednak pojechali obaj.
Mimo że John Karlstein opisał mi obrażenia Julii i powiedział, że musiał ją położyć na obserwację na OIOM-ie, nie byłem przygotowany na to, co zobaczyłem. Może dlatego, że miałem żywo w pamięci jej niezwykłą urodę albo może po prostu nie chciałem przyjąć do wiadomości tego, co mi powiedział przez telefon, w każdym razie wstrząsnął mną widok sińców, opuchniętego prawego oka, policzków i ust. Podobnie jak wchodząca przez nos do gardła sonda żołądkowa, którą sączyła się zabarwiona krwią ciecz i która utrudniała Julii mówienie. Gdy to zobaczyłem, chciałem ją objąć, pogłaskać po głowie i obiecać, że wszystko będzie dobrze. Starałem się uśmiechać i mówić spokojnym głosem, gdyż widziałem, że uważnie nas obserwuje.
Andersonowi pierwszemu udało się zdobyć na żart.
– Ciekawe, jak wygląda ten drugi. – Sparafrazował stary dowcip, ale Julii najwyraźniej bardzo było potrzebne trochę humoru, bo się uśmiechnęła.
– Rozmawiałem z doktorem Karlsteinem – powiedziałem. – Wyzdrowiejesz. To tylko kwestia czasu. Musisz trochę poleżeć.
Julia próbowała coś powiedzieć, ale przez tę sondę zakrztusiła się i rozkaszlała
Pochyliłem się nad nią i pomogłem jej usiąść, rozkoszując się tym, że mogę ją objąć.
– Poproszę o kartkę i ołówek – zaproponował Anderson. – Napiszesz, co chcesz nam powiedzieć. – Poszedł do dyżurki pielęgniarskiej.
Musnąłem ustami jej ucho i poczułem, że przesunęła ręką po mojej nodze.
– Przepraszam, że nie było mnie przy tobie. Już cię nie opuszczę. – Po policzku spłynęła jej pojedyncza łza. Wytarłem ją rękawem koszuli.
Wrócił Anderson. Podał Julii kartkę i notes. Napisała tylko trzy słowa: „Co z Tess?”
Wzruszenie ścisnęło mnie za gardło. Niepokoiła się o córkę, chociaż sama ledwie żyła. Podejrzewanie jej, że mogła mieć coś wspólnego ze śmiercią Brooke i otruciem Tess, zakrawało na absurd.
– Doktor Karlstein mówi, że wszystko z nią w porządku. Potem do niej zajrzę.
Lekko kiwnęła głową. Następnie uniosła palec, dając nam znać, że chce jeszcze coś napisać. „Cieszę się, że widzę was razem” – naskrobała.
Przeczytaliśmy to i spojrzeliśmy z Andersonem po sobie. Też się cieszyliśmy, że nasza przyjaźń przetrwała, mimo że zakochaliśmy się w tej samej kobiecie. Oznaczało to, że przetrzyma prawie wszystko.
Ja miałem szczególny powód do radości, gdyż z tego, co napisała Julia, wynikało, że pomimo jej uczucia do Northa wybrała mnie i chciała być ze mną. Widziałem to również w jej oczach. Może jednak potrafi się związać z jednym mężczyzną.
– Musisz odpocząć – powiedziałem, pomagając jej się ułożyć na poduszkach.
Zmarszczyła brwi.
– Co z Billym? – wyszeptała.
– North i ja zaopiekujemy się nim.
Spojrzała na Andersona, szukając u niego potwierdzenia.
– Nie zostawimy go na pożarcie – obiecał jej.
Wyszliśmy z pokoju Julii o wpół do siódmej wieczorem. Opuszczając oddział, natknęliśmy się na Garreta. Zatrzymaliśmy się, a on do nas podszedł.
– Co tu robicie? – naskoczył na nas.
– Odwiedzaliśmy twoją matkę – odparłem. – Chyba wiesz, co ją spotkało.
Garret zerknął na Andersona.
– Czy ten sukinsyn wciąż jest w areszcie, czy też pozwoliliście mu wyjść za kilkaset tysięcy dolarów kaucji?
– Jest w więzieniu, tu w mieście – odpowiedział Anderson.
Garret skrzywił się i zazgrzytał zębami.
– Gdybyś powiedział nam wszystko, co wiesz o tej nocy, kiedy zamordowano Brooke – rzekł Anderson – sukinsyn mógłby spędzić resztę życia pod kluczem. Ale jeśli nie zechcesz mu stawić czoła, niczego nie mogę ci gwarantować.
Garret rozejrzał się dookoła, a potem znów popatrzył na nas. Wziął głęboki oddech.
– Czy dostałbym jakąś ochronę? – zapytał.
Serce podskoczyło mi na myśl, że Garret wreszcie zdecydował się postawić ojcu.
– Ochronę policyjną? – spytał Anderson. – Myślę, że w tych okolicznościach dałoby się to załatwić. Jestem nawet tego pewny.
– Komu miałbym złożyć zeznanie? – pytał Garret, wyraźnie starając się uspokoić.
– Przesłuchiwałyby cię trzy osoby: funkcjonariusz policji bostońskiej, funkcjonariusz policji stanowej i prokurator okręgowy. Doktor Clevenger i ja także moglibyśmy być obecni. – Zerknął na mnie, a potem znów spojrzał na Garreta. – Moglibyśmy nawet ściągnąć paru dziennikarzy. Dzięki temu przemawiałbyś do całego stanu, a nawet całego kraju.
Garret przez kilka sekund stał ze zwieszoną głową, trawiąc naszą ofertę. Potem znowu na nas spojrzał.
– Niech pan to zorganizuje – powiedział do Andersona. – Chcę, żeby ten drań poszedł siedzieć na resztę życia. Nigdy więcej nie podniesie ręki na moją matkę.
– Załatwione – rzekł Anderson. – Spotkamy się w holu za godzinę i zawieziemy cię na komendę. Od razu zabieram się do roboty.
– Do zobaczenia – powiedział Garret. Minął nas i poszedł w stronę OIOM-u.
– To jest to – ucieszył się Anderson. – Naoczny świadek potwierdzający związek Darwina ze śmiercią Brooke pozwoliłby postawić go w stan oskarżenia. Mam nadzieję, że Garret do końca zachowa zimną krew i się nie spietra.
– A co z postanowieniem sądu, które zakazuje przesłuchiwania Garreta bez zgody obojga rodziców?
– Zadzwoń do swojego kumpla Rossettiego i poproś go, żeby w te pędy zasuwał do sądu najwyższego w Suffolk. Skoro Darwin siedzi w więzieniu za napad na Julię, Rossetti powinien bez większego kłopotu przekonać sędziego, żeby cofnął zakaz. Ja załatwię resztę.
– Zajmę się tym.
– A zatem do zobaczenia w holu za, powiedzmy, czterdzieści pięć minut.
– Za czterdzieści pięć minut.
Była prawie dziesiąta, nim w pokoju przesłuchań komendy głównej policji bostońskiej przy Causeway Street zjawili się wszyscy ważni gracze: detektyw Terry McCarthy z Bostonu, kapitan policji stanowej O’Donnell, prokurator okręgowy Tom Harrigan i Carl Rossetti, który teraz oficjalnie reprezentował Julię, Garreta i Billy’ego.
Dwie godziny wcześniej Rossettiemu udało się skłonić sędziego Bartona z sądu najwyższego w Suffolk, by wydał postanowienie pozwalające nam przesłuchać Garreta.
Napaść Darwina Bishopa na Julię zmniejszyła animozje między zgromadzonymi w pokoju przesłuchań. Miliarder był skończony i jego poplecznicy o tym wiedzieli. Okazało się, że w szpitalu podsunął Julii do podpisania wnioski o zamknięcie dwóch kont bankowych na nazwiska bliźniaczek, na których znajdowało się po ćwierć miliona dolarów. Tak się również złożyło, że miał przy sobie dwa bilety w jedną stronę do Aten – miły przystanek, zanim na zawsze rozpłynie się w powietrzu. Jeden bilet wystawiony był na jego nazwisko, a drugi na Claire Buckley.
Postanowiliśmy, że przesłuchanie przeprowadzi Terry McCarthy. Ten wygadany mężczyzna po czterdziestce, choć wyglądający na pięćdziesiąt pięć, grał kiedyś w hokeja w drużynie Boston College. Z tych czasów został mu specyficzny sposób chodzenia: przy każdym kroku pochylał prawe ramię, trochę podnosząc, a trochę przesuwając stopy, jakby ślizgał się na lodzie. Pomimo łagodnego głosu potrafił tak spojrzeć na człowieka, że miało się wrażenie, iż za chwilę przyciśnie cię do bandy Lub zdejmie rekawice i rzuci się na ciebie z gołymi pięściami. Być może dzięki temu umiał wyciągnąć prawdę niemal z każdego.
McCarthy usiadł tak, że po skosie przez stół miał Garreta. My siedzieliśmy za nim. McCarthy włączył magnetofon.
– Może na początek podaj swoje nazwisko – powiedział do Garreta.
– To proste – odparł. – Garret Bishop.
– Data urodzenia.
– 13 października 1984 roku.
– A którego mamy dzisiaj?
– 29 czerwca 2002.
– Czy składasz to zeznanie dobrowolnie? Z własnej woli?
– Tak.
– Nikt cię do tego nie zmuszał? Nie oferował ci czegoś w zamian?
– Niestety, nie – odparł Garret z leciutkim uśmieszkiem.
Kapitan O’Donnell roześmiał się.
W oczach McCarthy’ego również widać było wesołość.
– Po prostu odpowiadaj na pytania – pouczył Garreta Rossetti. – Nie dowcipkuj, dobrze?
– Zapytam cię jeszcze raz – rzekł McCarthy, opierając się o stół i przemawiając szczególnie łagodnym głosem. – Czy nikt nie oferował ci niczego w zamian za to zeznanie?
– Nie – powtórzył Garret.
– Dobrze. Zacznijmy więc. Opowiedz nam, co widziałeś w nocy 21 czerwca 2002 roku.
Garret popatrzył na McCarthy’ego tak, jakby chciał odpowiedzieć, ale zamiast tego skulił się na krześle i opuścił wzrok. Minęło kilka sekund.
– Garret – ponaglił go McCarthy.
Brak odpowiedzi.
Zerknąłem na Andersona, który zaniepokoił się tak samo jak ja, że Garret stracił zimną krew.
– Garret, jeśli nie chcesz… – zaczął McCarthy.
– Proszę mi powiedzieć, co zrobiliście, żeby zapewnić mi bezpieczeństwo – rzekł Garret, wpatrując się w stół.
– Dobrze. Zostanie ci przydzielony funkcjonariusz policji stanowej jako ochroniarz. Będzie ci towarzyszył przez co najmniej sześć miesięcy lub dłużej, jeśli osoba, którą oskarżysz o przestępstwo, stanie przed sądem. Ważne jednak, abyś rozumiał to, co powiedzieliśmy twojemu adwokatowi i matce: nie możemy ci niczego zagwarantować. Nic, co zrobimy, nie wyeliminuje zagrożenia całkowicie.
Garret zacisnął usta, najwyraźniej namyślając się nad tym, co usłyszał.
Mogliśmy tylko siedzieć i czekać. Przyjrzałem się zgromadzonym w pokoju. Tom Harrigan przewrócił oczami i wzruszył ramionami.
– Chcesz zmienić zdanie, Garret? – zapytał McCarthy. – Nie możemy cię do niczego zmuszać. – Jego głos mówił co innego. – Jeśli chcesz, możemy w każdej chwili to zakończyć. Wszyscy się rozejdą jakby nigdy nic.
Garret popatrzył na niego, zerknął na mnie. Upłynęło jeszcze kilka sekund ciszy.
– Czytałem w swoim pokoju. Była mniej więcej jedenasta trzydzieści – powiedział w końcu.
Odprężyłem się nieco. Czułem, że zwyciężyliśmy. Popatrzyłem na Andersona. Siedział z zaciśniętymi pięściami. Nadeszła chwila, na którą czekaliśmy.
– Czytałem i nagle usłyszałem na dole jakiś hałas, jakby coś upadło na podłogę. Hałas dobiegł z piwnicy.
McCarthy zachęcająco skinął głową.
– Ponieważ wszyscy już poszli spać, pomyślałem, że to dziwne. Zacząłem więc schodzić na dół. – Przymrużył oczy, jakby sobie wyobrażał tę scenę. – Przeszedłem przez salon, idąc w stronę kuchni, gdzie są drzwi do piwnicy, gdy usłyszałem zbliżające się kroki. Zatrzymałem się i wtedy do pokoju wszedł Darwin. – Garret urwał i spojrzał wprost na McCarthy’ego. – Trzymał w ręku tubkę uszczelniacza do okien.
W pokoju przesłuchań zrobiło się cicho jak makiem zasiał. To, co powiedział, już pozwalało wyciągnąć Billy’ego z opresji, ale Garret jeszcze nie skończył.
– Powiedziałem Darwinowi, że usłyszałem jakiś hałas w piwnicy – ciągnął Garret. – Odparł, żebym się nie martwił, bo coś zrzucił, i że mam wracać do swojego pokoju.
– I co zrobiłeś? – zapytał McCarthy.
– Poszedłem na górę, ale nie podobało mi się to wszystko. Miałem złe przeczucia. Przede wszystkim Darwin nigdy nie schodził do piwnicy. A poza tym wyglądał, jakby był zamroczony.
– Zamroczony – powtórzył McCarthy – Przygnębiony czy zły, czy coś w tym rodzaju – wyjaśnił Garret. – Nie wiem.
– Co się stało później?
– Usłyszałem, że przechodzi obok mojego pokoju i idzie w stronę sypialni dziewczynek. Poczekałem więc, aż przejdzie, a potem wymknąłem się z pokoju i poszedłem za nim.
– I co było dalej? – zapytał McCarthy.
Garret zamknął oczy.
– Zobaczyłem, jak bierze tubkę z uszczelniaczem i…
– Co z nim zrobił?
– Włożył go do nosa Brooke. Najpierw do jednej dziurki, a potem do drugiej. Następnie do buzi. – Garret otworzył oczy. Były pełne łez.
Po raz pierwszy zobaczyłem Garreta płaczącego. I po raz pierwszy wyglądał na swój wiek – dorastający chłopiec, który nie zawsze panuje nad swoimi emocjami, ale stara się zachowywać jak mężczyzna w najgorszych nawet okolicznościach.
– I co się potem stało? – spytał niewzruszony McCarthy.
– Wróciłem do swojego pokoju – odparł Garret, wycierając łzy z policzków.
– I nikomu o tym nie powiedziałeś, aż do tej pory?
– Nie.
– Dlaczego?
– Bałem się.
– Kogo?
– Darwina.
– Dlaczego?
– Bo widziałem, jak bił mojego brata do nieprzytomności. Bo nie raz mi groził, że mnie zabije, jeśli nie będę go słuchać, a co dopiero mówić… o wydaniu go policji.
– To dlaczego teraz zdecydowałeś się zaryzykować?
Garret przełknął ślinę i wziął głęboki oddech.
– Widziałem, co zrobił mojej matce. – Wargi znowu zaczęły mu drżeć. – Gdybym wcześniej odważył mu się przeciwstawić, nigdy by do tego nie doszło. Musiałem to zrobić, zanim ją zabije.
Garret opuścił pokój przesłuchań pod policyjną eskortą. Miał przenocować w Bostonie, a następnego dnia pojechać z powrotem na Nantucket.
Pierwszy zabrał głos O’Donnell.
– Kapitanie Anderson, na podstawie tego, co przed chwilą usłyszałem, jak również odcisków palców zdjętych z fiolki, oraz innych poszlak, proponuję oskarżyć Darwina Bishopa o zabójstwo córki, Brooke, i próbę zabójstwa drugiej córki, Tess. – Zerknął na Toma Harrigana. – Zakładam, że biuro prokuratora okręgowego zwróci się do wielkiej ławy przysięgłych o postawienie panu Bishopowi powyższych zarzutów, a także oskarżenie go o próbę zabójstwa żony dziś rano.
– Staniemy przed ławą przysięgłych, gdy tylko się zbierze – oświadczył Harrigan.
– Mam nadzieję, że równie szybko załatwimy zwolnienie Billy’ego Bishopa – powiedział Carl Rossetti.
– Wycofamy oskarżenie przeciwko niemu tak szybko, jak to tylko będzie możliwe – zgodził się Harrigan.
– To znaczy kiedy? – zapytał Rossetti z kamienną twarzą.
– Zajmę się tym osobiście jutro rano – odparł Harrigan.
Terry McCarthy spojrzał na mnie i Andersona.
– To znaczy, że Billy wyjdzie jutro przed południem. Przyjedziecie po niego? – zapytał nas.
Anderson odwrócił się do mnie.
– Zajmiesz się tym, Frank? – zapytał, mrużąc oko. – Ja muszę dziś wieczorem wracać na wyspę.
– Oczywiście – odparłem. – Z wielką przyjemnością.
Kiedy pokój opustoszał, wziąłem O’Donnella na stronę.
– Chyba jest mi pan coś winien – oświadczyłem.
– Co? – Rozzłościł się. – Chce pan oficjalnych przeprosin? Mam skontaktować się z prasą i powiedzieć im, jaki z pana, kurwa, jest geniusz? Mało panu jeszcze sławy, doktorze?
– Nie – odparłem. – Nie o to chodzi.
O’Donnell nie odszedł.
Jest ci winien prawdę i on o tym wie - rzekł mój wewnętrzny głos.
– Chodzi mi o to, co powiedziałem panu w biurze – wyjaśniłem.
O dziwo uśmiechnął się dobrodusznie.
– Ze jestem socjopatą?
A zatem wiedział, do czego zmierzam.
– Nie tyle, że jest pan socjopatą, ile że coś nie pozwalało panu postępować właściwie w tej sprawie. – Zauważyłem że zesztywniał. Pokręciłem głową i spojrzałem w bok, dając mu trochę oddechu. – Ale to już nieważne. Nie żywię do pana urazy. Chcę tylko, by mi pan odpowiedział na jedno pytanie. – Znów na niego spojrzałem.
Wciągnął powietrze i powoli je wypuścił.
– Już pan pytał. – Utkwił we mnie wzrok.
– Przeżył pan coś bolesnego, prawda? Chcę wiedzieć, co to było.
Uśmiech zniknął mu z twarzy.
– Po co? Ma to dla pana jakieś znaczenie?
– Ma.
– Ale jakie?
– Po prostu ma. – Mogłem powiedzieć coś więcej. Mogłem mu powiedzieć, że zawsze szukam źródeł pierwotnego zła, jego nasion, ale nigdy nie udało mi się ich znaleźć. Mogłem mu powiedzieć, że tak naprawdę każdy stara się utylizować ból i że właściwie wykorzystana empatia naprawdę przerywa łańcuch zadawania ran – i uzdrawia ludzi. I mogłem mu powiedzieć, że ta świadomość dodaje mi otuchy i że dzięki niej nie skończyłem jeszcze w rynsztoku, gdyż potwierdza, że ludzie warci są zachodu jako gatunek i zdolni do okazywania większego współczucia, niż to się na pozór wydaje. – Gdyby się okazało, że braliśmy się za łby tylko dlatego, że starał się pan być lojalny wobec burmistrza lub Darwina Bishopa, nie umiałbym sobie z tym poradzić. Nie rozumiałbym tego, wie pan…
– Musi pan wiedzieć, dlaczego ludzie postępują tak, jak postępują. Chce pan, żeby wszystko miało sens.
– Tak.
O’Donnell zachichotał i spojrzał w bok. Uśmiech zniknął mu z twarzy.
– Miałem siostrę. Gdy miała niespełna rok, porwał ją i zamordował jakiś włóczęga z Kolorado. – Wzruszył ramionami. – Może chciałem jak najszybciej zamknąć tę sprawę. Może nie chciałem dopuścić do siebie innej możliwości. Mój błąd. – Zerknął na mnie, po czym odszedł.
Zamknąłem oczy.
– Dzięki – powiedziałem cicho.