175175.fb2
Matka Julii miała dom typowy dla wyspy Martha’s Vineyard: duży, przerobiony ze stodoły, stojący na porośniętym bujną roślinnością wzgórzu niedaleko od morza. Podniszczony domek gościnny, w którym zamieszkałem, przeniesiono tu z Edgartown na przełomie stuleci. Wszędzie dookoła widać było krzaki dzikich jeżyn i agrestu, a w powietrzu unosił się zapach gęsto rosnącej słodkiej papryki.
Przez pierwsze kilka tygodni czułem się tu jak w raju. Nie dość, że Billy i Garret przychodzili do mnie po rady w sprawach sportu, przyszłej kariery i kłopotów sercowych, pozwalając mi odgrywać rolę dobrego tatusia, to na dodatek Julia cudowniej niż kiedykolwiek okazywała, że potrzebuje mojej opieki, i dostarczała mi niezwykle zmysłowych przeżyć. Zdarzało się, że wieczorami płakała w moich ramionach na wspomnienie okrucieństw Darwina, mówiąc mi, że tylko ja potrafię ją uspokoić. Łzy mieszały się u niej z przedziwną czułością i ciepła wilgoć tego eliksiru przenikała mnie na wskroś. W jednej chwili szeptała, że się boi, a w następnej pragnęła mieć mnie w sobie. Kochaliśmy się z taką intensywnością, że zacierała się granica między moją a jej rozkoszą i w równej mierze doznawałem obu. Stapiałem się z nią.
Te dni były dla mnie jak narkotyk, który pragnąłem brać do końca życia. Lecz w niedzielę 21 lipca, w niespełna trzy tygodnie po aresztowaniu Darwina Bishopa, odurzenie minęło i wszystko zaczęło się walić.
To był mój najmilszy dzień na Vineyard. Julia, jej matka Candace, chłopcy i ja zjedliśmy późne, smaczne śniadanie, po czym Julia poszła czytać na werandę, a ja z Garretem i Billym graliśmy w piłkę w wodzie, unoszeni przez chłodne fale jakby stworzone do surfowania na brzuchu. Pod wieczór Julia powiedziała, że czuje się już lepiej i ma ochotę wybrać się na pierwszą prawdziwą wycieczkę. Zaproponowała przechadzkę o zachodzie słońca klifem przy Gay Head. Zgodziłem się i pojechaliśmy tam samochodem.
Stupięćdziesięciostopowe urwisko błyszczało w ostatnich promieniach słońca jak rozżarzone wnętrze ziemi. Fale odpływu rytmicznie omywały aksamitny piasek w dole, pozostawiając po sobie połyskującą w słońcu warstewkę wody.
Szliśmy skrajem klifu. Julia trzymała mnie obiema rękami za ramię.
– Po raz pierwszy w życiu czuję się bezpieczna – powiedziała. Zatrzymałem się, odwróciłem do niej i pocałowałem ją w czoło. Jej szmaragdowe oczy dosłownie zalśniły.
– Ja też.
– Naprawdę?
Kiwnąłem głową.
– Ufasz mi? – spytała.
– Oczywiście, że tak.
– Więc zamknij oczy – powiedziała z figlarnym uśmiechem.
Zerknąłem na oddalone o trzy stopy urwisko.
– Jeśli ci się znudziłem, to po prostu powiedz.
Zaśmiała się jak mała dziewczynka.
– Powiedziałeś, że mi ufasz. – Pocałowała mnie, tuląc się mocno, i wsunęła mi język głęboko do ust. Położyła dłoń na moim kroczu i pociągnęła mnie o stopę bliżej urwiska. Jeszcze dwa kroki i stałbym się paralotniarzem bez paralotni. – No, zamknij oczy – powiedziała, masując mnie. – Będzie zabawnie, obiecuję ci.
Wziąłem głęboki oddech i przymknąłem oczy, aż Julia stała się tylko cieniem. Mimowolnie ugiąłem jedno kolano, aby stanąć pewniej. Namiętność i strach sprawiły, że poczułem uścisk w sercu. Po piersiach i brzuchu ściekały mi kropelki potu. Czułem, jak zbierają się w pępku, a potem spływają niżej.
Gorący język Julii przesunął się na moją szyję, a potem do ucha.
– Nie otwieraj oczu – szepnęła i odeszła.
Stałem tak przez kilka sekund pogrążony jakby w transie, nasłuchując swojego oddechu i patrząc, jak Julia oddala się ode mnie o kilka stóp.
– Nie oszukuj – upomniała mnie. Obróciła się i pobiegła.
Po chwili jej sylwetka roztopiła się w słonecznym blasku. Upłynęło piętnaście-dwadzieścia sekund. Słyszałem jedynie szum wiatru i szelest traw.
– W porządku! – zawołała Julia z oddali. – Szukaj mnie!
Otworzyłem oczy i rozejrzałem się dookoła. Kolory trawy, oceanu, nieba i klifu wydawały się jeszcze bardziej jaskrawe niż poprzednio. Słońce wyglądało jak pomarańczowoczerwona piłka plażowa wisząca nad horyzontem.
Julii nigdzie nie było widać.
– Gdzie jesteś?! – zawołałem.
Brak odpowiedzi.
Przede mną rozciągał się pagórkowaty teren. Julia mogła leżeć gdzieś wśród falujących traw. Cofnąłem się od urwiska, szukając śladów stóp. Przeszedłem kawałek i kilkanaście kroków po prawej zobaczyłem kępę kwitnących krzewów słodkiej papryki, do której wiodła ledwo widoczna ścieżka wygnieciona w trawie. Miałem przeczucie, że Julia tam się schowała. Ruszyłem w stronę krzewów i kiedy byłem o dwa kroki od nich, usłyszałem chichot dobiegający spomiędzy liści. Powoli przeszedłem resztę drogi i ostrożnie rozchyliłem gałęzie. I wtedy ją zobaczyłem.
Leżała na plecach na posłaniu zrobionym z ubrania: nogi ugięte, kolana zsunięte razem, stopy szeroko rozstawione. Wyglądała jak syrena w czarodziejskim ogrodzie odpoczywająca między przypływami. Wiatr, który szeleścił liśćmi, rozwiewał jej czarne jedwabiste włosy. Uśmiechnęła się wstydliwie i rozchyliła kolana.
– Wejdziesz? – zapytała.
Wróciliśmy tuż przed dziesiątą wieczorem. Na podwórzu spotkaliśmy spacerującego Pete’a Magilla, ochroniarza Garreta. Pozdrowiliśmy go, po czym weszliśmy do środka.
Candace siedziała w salonie na mocno zniszczonej skórzanej kanapie i czytała jakieś czasopismo. Obok kanapy stała osobliwa gablotka z zabawkami jej dzieci: lalką Barbie, żołnierzykami, metalowym samochodzikiem i pistoletem na kapiszony. Kiedy weszliśmy, podniosła wzrok.
– Dobrze się bawiliście? – zapytała.
– Ja tak – odparła Julia. – Myślę, że on też – roześmiała się.
– Oboje dobrze się bawiliśmy – potwierdziłem.
– Jak tam Tess? – spytała Julia.
– Śpi – odrzekła Candace. – Była bardzo grzeczna.
– Czy chłopcy są w domu? – zapytała Julia.
– Garret tak, a Billy poszedł do kina z tym kolegą, którego poznał w zeszłym tygodniu na plaży, Jasonem…
– Sandersonem – podpowiedziałem. – Sprawia miłe wrażenie.
– Może wreszcie Billy doczeka się prawdziwego przyjaciela – zauważyła Julia. Spojrzała na mnie z czułym uśmiechem. – Chyba nastąpił u niego przełom. Mamy odpowiedniego lekarza domowego.
– Mam nadzieję – rzekłem.
– Sprawdzę, co u Tess, a potem kładę się do łóżka – oświadczyła Julia. Pocałowała mnie w policzek i odwróciła się do matki. – Może byście ze sobą porozmawiali. Nigdy tego nie robicie.
Candace spojrzała na mnie.
– Frank, wiedziałeś, że ona nas podpatruje?
Mrugnąłem do niej.
– Może porozmawiamy – powiedziała do Julii.
Odprowadziłem ją wzrokiem, gdy wchodziła po schodach na górę, po czym usiadłem na niesamowicie zniszczonym skórzanym fotelu stojącym na ukos od kanapy. – Julia wiele przeszła – stwierdziłem.
– Pod tą piękną powłoką kryje się twardy charakter – odparła Candace uprzejmie, ale przyjaźnie. Jej pomarszczone dłonie spoczywały teraz na czasopiśmie. Przez cienką jak papier skórę prześwitywały niebieskie nitki żył. – Jak wiesz, miała ciężkie dzieciństwo.
– Zdążyła mi trochę opowiedzieć o swoim ojcu.
– On był dla niej okropny. Naprawdę.
Julia powiedziała mi, że musiała konkurować ze swoimi braćmi o względy ojca i nie bardzo jej to wychodziło. Ale to jeszcze nie tragedia.
– A wiesz, co było dla niej najgorsze? – zapytałem na przynętę.
– Że on ją ignorował.
Kiwnąłem głową, ale nie odezwałem się, w nadziei, że powie coś więcej.
Nie potrzebowała zachęty. Może niecierpliwie czekała na tę rozmowę.
– Jeśli Julia zrobiła coś, co mu się nie podobało, przestawał z nią rozmawiać, patrzeć na nią i traktował ją jak powietrze. – Potrząsnęła głową. – Nigdy tak nie postępował wobec chłopców. Nigdy.
Spojrzałem na jej osobliwą gablotkę. Moją uwagę przyciągnęła metalowa karuzela z ręcznie malowanymi końmi. Obok niej stała porcelanowa lalka z błękitnymi kryształowymi oczami. Wyglądała jak żywa. Takie piękne zabawki. Nikt nie wystawia na pokaz złych wspomnień.
– Długo tak ją ignorował? – zapytałem.
– Tygodniami. – Zaczęła wykręcać sobie palce. – Parę razy trwało to nawet ponad miesiąc.
Nic dziwnego, że Julii tak bardzo zależało na zwróceniu na siebie uwagi mężczyzn.
– Czy twoim zdaniem dlatego podjęła pracę jako modelka? Kobiet na wybiegu nikt nie ignoruje.
– Owszem. Sądzę, że miało to wpływ na wiele wyborów, jakich dokonała w życiu.
– Na przykład?
– Na przykład na to, że nie odeszła wcześniej od męża. Wątpię, by ktoś inny na jej miejscu tak długo godził się na takie traktowanie.
Candace miała oczywiście rację. Julia nauczyła się znosić maratony złego traktowania jako dziewczynka, gdy nie mogła nic na to poradzić.
– A dlaczego ty nie odeszłaś wcześniej od męża? – zapytałem zdumiony napięciem w moim głosie. Było to pytanie, które zawsze chciałem zadać swojej matce.
Candace spojrzała na swoje dłonie i potrząsnęła głową.
– Nie wiem – odparła. – Źle postąpiłam. Powinnam była to zrobić.
To jej wyznanie sprawiło, że znów zacząłem jej współczuć. Bez wątpienia Candace miała swoje powody, dla których zdecydowała się zostać z mężem sadystą.
– Julia w końcu się uwolniła – powiedziałem. – Wystąpiła do sądu o zakaz zbliżania się dla męża i wyegzekwowała go. To wymagało od niej nie lada odwagi.
– Myślę, że teraz wszystko jest na dobrej drodze – rzekła Candace i kiwnęła głową w moją stronę. – W końcu ma ciebie.
Candace poszła spać, a ja ruszyłem do domku gościnnego. Noc była dość chłodna i od oceanu wiała słona bryza. Księżyc miał tak okrągłą i białą tarczę, że wyglądał jak na rysunku dziecka.
W połowie drogi do domku zerknąłem na okno do sypialni Julii. Paliło się światło, okiennice były otwarte i zobaczyłem Julię wyciągającą koszulkę z szortów. Zatrzymałem się i patrzyłem, jak się pochyla i zdejmuje ją przez głowę, odsłaniając idealne piersi. Gdy rozpięła guzik szortów i rozsunęła zamek błyskawiczny, materiał wdzięcznie rozchylił się na biodrach. Choć czułem jeszcze dotyk i smak jej ciała, nie mogłem oderwać od niej wzroku, czekając, aż zdejmie te szorty i figi, które miała pod spodem.
Właśnie wtedy, kiedy Julia położyła ręce na biodrach i pochyliła się, usłyszałem za sobą kroki. Odwróciłem się i zobaczyłem, że w cieniu, kilka kroków ode mnie, stoi Billy. Poczułem się jak podglądacz przyłapany na gorącym uczynku. Z drugiej jednak strony czułem się, jakbym sam przyłapał podglądacza. Czyżby Billy czatował pod oknem Julii, czekając, aż się zacznie rozbierać?
– Siemasz – bąknąłem, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
Nie odpowiedział.
– Billy?
– Przepraszam – szepnął.
Sprawiał wrażenie tak zawstydzonego i przestraszonego, że zamiast martwić się jego podglądactwem, zrobiło mi się go żal.
– Porozmawiajmy – powiedziałem, podchodząc do niego, ale na widok jego twarzy zakręciło mi się w głowie i zatrzymałem się jak wryty. – Co, u licha, się stało?
Billy spojrzał w dół i przejechał drżącymi dłońmi po swojej koszuli w białoniebieskie paski. Była poplamiona krwią. Jego palce również.
Oblałem się potem zimniejszym niż nocne powietrze.
– Wszystko z tobą w porządku? – rzuciłem automatycznie. Ruszyłem ku niemu.
– Myślę… że mogłem kogoś zabić – powiedział i zaczął płakać.
Zatrzymałem się.
– Zabić… Kogo? – Obrzuciłem go wzrokiem, chcąc sprawdzić, czy ma broń. Niczego nie zauważyłem. – Powiedz, co się stało.
Popatrzył na swoje zakrwawione dłonie.
– Co się stało?! – wrzasnąłem.
– Nie pamiętam – wyszeptał.
Zaciągnąłem Billy’ego do swojego domku. Patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem, potykał się raz po raz i omal nie wywrócił się na progu. Podtrzymałem go i pomogłem mu usiąść na kanapie, a potem rozpiąłem guziki jego poplamionej krwią koszuli i ściągnąłem ją z niego. Cały się trząsł, a ja znów doznałem szoku ma widok blizn, które na jego plecach zostawił pas Darwina. Okryłem mu ramiona kocem.
– Powiedz mi, co pamiętasz – zażądałem.
Spuścił głowę.
– Narozrabiałem – odparł.
– Co zrobiłeś, Billy? No, powiedz mi.
Zamknął oczy i pokręcił głową.
Podniosłem słuchawkę telefonu.
– Albo powiesz mi wszystko, co pamiętasz, albo dzwonię na policję i im będziesz się tłumaczył – zagroziłem.
Wziął głęboki oddech. Otworzył oczy, ale wciąż patrzył w podłogę.
– Byłem z kolegą. Jasonem. Poszliśmy do kina. Kiedy wracaliśmy, czekali na nas trzej chłopacy z jego szkoły. Zaczęli go wyzywać od pedałów, pizd, złamasów i tym podobnych. Powinienem był po prostu ich zignorować i odejść.
– Ale nie zrobiłeś tego.
– Ostrzegłem ich. – Pokręcił głową i zazgrzytał zębami. – Powiedziałem im, żeby się od nas odpierdolili, bo inaczej…
– Bo inaczej… co?
Górna warga zaczęła mu drżeć, „…was zabiję” – domyśliłem się po jego spojrzeniu.
– I co potem się stało? – zapytałem.
– Jeden z nich podszedł do mnie i splunął mi w twarz. – Po policzku Billy’ego pociekła łza.
– I co zrobiłeś?
– Uderzyłem go. A potem… Nie wiem… Mam dziurę w pamięci.
Gdybym dostawał tysiąc dolarów od każdego napastnika, który twierdzi, że ma amnezję, byłbym milionerem.
– Jak wróciłeś do domu?
– Szedłem, jakby mnie prowadził jakiś autopilot. Niewiele pamiętam do chwili, kiedy cię zobaczyłem.
Nie chciałem dzwonić na policję, póki nie będzie to absolutnie konieczne. Musiałem się dowiedzieć, co się właściwie stało.
– Możesz mi podać numer telefonu do Jasona?
– 508-931-1107.
Szybko go sobie przypomniał jak na kogoś, kto ma kłopoty z pamięcią. Sięgnąłem po słuchawkę i wykręciłem numer.
– Halo? – usłyszałem już po pierwszym dzwonku pełen pretensji kobiecy głos. Moja rozmówczyni przeciągle wymówiła „a” i na koniec powiedziała „u” zamiast „o”: Haaalu.
– Mówi doktor Clevenger – przedstawiłem się. – Czy rozmawiam z panią Sanderson? Matką Jasona?
– To ja – odparła powściągliwie.
– Jestem bliskim przyjacielem Julii Bishop i jej matki, Candace. Właśnie jest ze mną Billy.
– Tak? – odparła chłodno.
– Chłopiec jest bardzo wzburzony. Może mi pani powiedzieć, co się stało dziś wieczorem?
– Wiem tylko tyle, ile powiedział mi Jason.
Czy prosiłem o coś więcej?
– Proszę mi to powtórzyć.
Pani Sanderson westchnęła, jakbym prosił ją o Bóg wie co.
– Od jakiegoś czasu Jason miał ciągłe problemy z kilkoma chłopcami ze swojej szkoły. Mieszkamy tu przez cały rok, a oni mu stale dokuczali. Ciągnie się to już od drugiej klasy. Jason nie jest ułomkiem, ale stara się unikać konfrontacji.
Podejrzewałem, że nabył tego zwyczaju w domu pod wpływem mamusi.
– Dzieci potrafią być okrutne – zgodziłem się. – A dzisiaj wieczorem? Co się stało?
– To samo co zwykle. Po prostu go wyzywali.
To samo co zwykle – pani Sanderson nie była zbyt pomocna.
– Billy wrócił do domu w zakrwawionej koszuli – powiedziałem w nadziei, że pobudzę ją do myślenia. – Czy Jason wspomniał coś o bójce?
– O bójce? Tak, oczywiście. Jeśli chce pan to tak nazwać. Billy rzucił się na trzech chłopców. Porozbijał im nosy, wargi. Jeden ma podobno złamaną rękę.
Poczułem ulgę. Przynajmniej nie wyglądało na to, żeby Billy kogoś zabił.
– Czy z Jasonem wszystko w porządku?
– Jest przestraszony. Powiedział, że Billy wpadł w szał. – Zawiesiła głos. – Miał wręcz pianę na ustach.
– Czy Jason wspomniał, że jeden z tych chłopców wcześniej opluł Billy’ego?
– Z tego, co wiem, ich zaczepki ograniczały się do wyzwisk, dopóki Billy…
– Billy nie znosi znęcania się nad słabszymi. – Spojrzałem na blizny na jego plecach.
– Rozumiem – rzekła pani Sanderson, ale ton jej głosu mówił coś innego. Przez kilka sekund milczała. – Dobrze się składa, że pan dzwoni – powiedziała w końcu. W jej głosie pretensjonalny ton zmieszał się z powagą, co nadało mu brzmienie niemal komiczne, jak u Williama F. Buckleya, który jąkając się, oświadcza, że masz raka i twoja sytuacja jest beznadziejna.
– Tak?
– Przed wyjściem chłopców do kina doszło do niepokojącego incydentu związanego z Billym – powiedziała, po czym zapadła ciężka cisza. – A może powinnam porozmawiać o tym raczej z Julią?
– Ona wciąż jeszcze czuje się nie najlepiej, ale powtórzę jej wszystko, co mi pani powie.
– No dobrze. Wie pan, postanowiliśmy z mężem mieć jeszcze jedno dziecko. Urodziło się dwa miesiące temu.
– Moje gratulacje – powiedziałem, zastanawiając się, do czego ta kobieta zmierza. Temat, który poruszyła, wzbudził jednak mój niepokój. Pamięć o morderstwie Brooke była jeszcze wciąż na tyle żywa, że rozmowa o niemowlętach natychmiast kojarzyła mi się ze śmiercią. Spojrzałem na Billy’ego, który próbował zetrzeć sobie krew z piersi.
– Przed wyjściem Jason musiał jeszcze dokończyć sprzątanie. Nic wielkiego: pozbierać swoje rzeczy z podwórza i tym podobne.
– Jasne – powiedziałem, nie mogąc się doczekać puenty.
– Zaprowadził więc Billy’ego do swojej sypialni i uruchomił mu nową grę Nintendo.
– W porządku.
– Kiedy Jason skończył, poprosił mojego męża, żeby zawołał Billy’ego i powiedział mu, że już mogą iść.
Powoli traciłem cierpliwość.
– No i co się stało? – rzuciłem znacząco.
– Właśnie mówię. Mój mąż znalazł Billy’ego w sypialni małej Naomi. Stał przy jej łóżeczku i gapił się, jak mała śpi. Godzinę wcześniej położyłam ją spać.
Pomimo, że o zabójstwo Brooke został oskarżony Darwin, pan Sanderson musiał się poczuć nieswojo, gdy zobaczył poprzedniego głównego podejrzanego wpatrującego się w jego córkę.
– Czy Billy powiedział, co tam robił? – zapytałem.
– Mój mąż zapytał go, ale nie uzyskał odpowiedzi. Chłopiec wyglądał, jakby był w jakimś transie. Nicholas musiał nim potrząsnąć, żeby się ocknął.
Mogła powiedzieć, że Billy wydawał się oszołomiony lub nieobecny. Trans jest jednym z tych słów kluczy, które są zarezerwowane dla psychopatów.
– Baliście się, że Billy mógłby zrobić krzywdę waszej córce? – zapytałem, by przerwać dywagacje na temat jego stanu.
Billy spojrzał na mnie uważnie.
– Tego nie mówię – zaprzeczyła pani Sanderson. Umilkła na chwilę. – Nasi przyjaciele z Nantucket powiedzieli nam, że Billy sprawiał problemy na długo przed tą tragedią związaną z jego siostrą, Brooke. Podobno kradł i znęcał się nad zwierzętami.
– To prawda – przyznałem. Wyglądało na to, że Martha’s Vineyard nie da Billy’emu drugiej szansy.
– Takie dzisiaj czasy, że człowiek nie wie, komu może wierzyć. W żadnej sprawie. Zawsze się okazuje, że pozory mylą. Wszystko jest bardziej zagmatwane.
Czytaj: policja schrzaniła sprawę i niesłusznie oskarżyła Darwina Bishopa o morderstwo dziecka, podczas gdy winny jest jego szalony adoptowany syn z Rosji. Może nawet Darwin się poświęcił i wziął winę na siebie, żeby go chronić.
– Doskonale panią rozumiem – powiedziałem.
– Postanowiliśmy więc z mężem, że lepiej będzie, jeśli Billy przestanie przychodzić do naszego domu i nie będzie się więcej spotykał z Jasonem.
Dobrze wiedziałem, co Billy będzie teraz czuł: rozczarowanie, osamotnienie i odtrącenie. Strata przyjaciela dla każdego jest ciężkim przeżyciem, lecz dla kogoś takiego jak Billy, sieroty, który niedawno stracił siostrę…
– Powiem mu o tym i jestem pewien, że dostosuje się on do państwa życzenia – oświadczyłem.
– Dziękuję panu bardzo. Niełatwo mi było o tym mówić.
– Życzę dobrej nocy – powiedziałem, starając się, żeby zabrzmiało to w miarę uprzejmie. – Mam nadzieję, że Billy dał tym chłopcom nauczkę i przestaną oni dokuczać pani synowi.
– Tak. No cóż, dobranoc.
Usiadłem na kanapie obok Billy’ego, który zaczął płakać.
– Posłuchaj mnie – powiedziałem. – Nikogo nie zabiłeś. Ale pobiłeś tych chłopców, którzy dokuczali Jasonowi. Z tego, co słyszałem, to zdrowo im dołożyłeś. Być może nawet jednemu złamałeś rękę.
Kiwnął głową ponuro, odzyskując panowanie nad sobą.
– Nie wiem, co się ze mną stało – rzekł.
– To nie wszystko.
Billy domyślił się z tego, co usłyszał z mojej rozmowy telefonicznej, że chodzi o córkę państwa Sanderson.
– Po prostu stałem tam, próbując sobie wyobrazić, co przeżyła Brooke. Wcześniej nie dopuszczałem do siebie takich myśli. Ani razu. Ale kiedy przechodziłem obok pokoju siostry Jasona i zobaczyłem ją śpiącą, nie mogłem się powstrzymać, żeby o tym nie pomyśleć. – Spuścił wzrok. – Wszedłem tam i popatrzyłem na nią. Wyobraź sobie: budzisz się i nie możesz zaczerpnąć powietrza. Dusisz się w łóżeczku, twoja matka jest na dole, a ojciec przypatruje się, jak umierasz.
Chociaż ucieszyło mnie, że Billy tak silnie zaczyna przeżywać cierpienia innych, martwiło mnie, że nie dostrzega niczego niestosownego w swoim zachowaniu.
– Nie zwracałeś uwagi na pana Sandersona. Musiał tobą potrząsnąć.
– Patrzyłem na nią, ale widziałem Brooke.
Kiedy spojrzał na mnie, w jego oczach zobaczyłem smutek, ale też (albo mi się wydawało) leciutkie oznaki zaciekawienia śmiercią, bliskiego fascynacji.
– Straciłeś panowanie nad sobą, gdy rzuciłeś się na tych chłopców. Poza tym nie powinieneś wchodzić do pokoju siostry Jasona bez pozwolenia.
Billy kiwnął głową.
Spojrzałem przez okno na księżyc w pełni, zbierając się w sobie, by mu powiedzieć o konsekwencjach jego zachowania.
– Sandersonowie potrzebują czasu, żeby znów nabrać do ciebie zaufania. Nie chcą, żebyś przychodził do ich domu ani spotykał się z Jasonem.
Billy zmrużył oczy.
– Dlaczego?
– Nie mają do ciebie zaufania.
– Stanąłem w obronie Jasona.
– Nie. Zrobiłeś coś więcej. Chodziłeś sam po ich mieszkaniu, wszedłeś do pokoju dziecka i…
– Co takiego powiedzieli? – zapytał z oburzeniem. – Sądzą, że to ja zabiłem Brooke, tak?
– Sandersonowie martwią się o swoje dziecko – powiedziałem wymijająco. – Krótko mówiąc, chyba przypominasz im, jak kruche jest życie. A oni nie chcą, żeby im teraz o tym przypominano. Są świeżo upieczonymi rodzicami.
– Gówno prawda. Myślą, że to ja zrobiłem. – Zacisnął usta. Koniec z drżeniem, koniec z płaczem. – Pieprzyć ich. Mogą iść do diabła. – Wstał. – Nie mam zamiaru przestać się kolegować z Jasonem tylko dlatego, że jego rodzice są dupkami. – Zrobił krok w kierunku drzwi.
Też wstałem i podniosłem rękę, żeby namówić go na rozmowę i rozładować jego gniew. Ale zanim zdążyłem coś powiedzieć, Billy odepchnął mnie i wypadł za drzwi.
– Billy! – zawołałem za nim.
Pobiegł w kierunku domu i zniknął w ciemnościach.