175175.fb2 Przymus - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 26

Przymus - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 26

23

Na korytarzu spotkałem Garreta, który stanął w drzwiach swojego pokoju.

– Niespokojna noc, co? – zapytał. Miał na sobie dżinsy, od pasa w górę był nagi. Ciało miał równie silnie umięśnione jak Billy, klatkę piersiową niczym bokser wagi półśredniej, twardy brzuch. Wydawał się zdenerwowany – może zaniepokojony, a może podniecony.

Byłem zły, że usłyszał moją sprzeczkę z Julią.

– Cóż, tak bywa. Przepraszam, że cię obudziliśmy.

– Nie byłem aż tak zmęczony.

Wskazałem na jego pokój.

– Chcesz porozmawiać?

– Chyba już dość się nagadałeś.

Chciałem przekonać Garreta, że nie wszystko jeszcze stracone, choć sam byłem odmiennego zdania. Najpierw kłopoty z Billym, a teraz z Julią, a wszystko to wydarzyło się w ciągu dwudziestu czterech godzin.

– Właściwie to przydałoby mi się towarzystwo. Nie zabiorę ci wiele czasu.

– Właź – powiedział i cofnął się do swojego pokoju.

Wszedłem za nim. Niewiele zrobił, żeby urządzić pokój; wszędzie stały pudła z ubraniami, albumami fotograficznymi, kilkoma aparatami z teleobiektywami i setkami kaset z filmami. Usiadłem za biurkiem.

– Przepraszam za ten bałagan – rzekł i zaczął wrzucać rzeczy do szafy. – Matce jest teraz ciężko – dodał i zerknął na mnie.

– Zgadza się.

– Nie chodzi tylko o to, że jeszcze nie doszła do siebie po pobiciu i tym wszystkim. – Wziął następne pełne pudło. – Ale o zmianę jej sytuacji. Przede wszystkim nie ma obok niej Darwina. To oczywiście dobrze, ale, wiesz, musi się do tego przyzwyczaić.

To prawda. Bishop zajmował dużą część przestrzeni fizycznej i emocjonalnej w ich domu. Jego brak wytworzył pustkę. Utrata energii, nawet negatywnej, może wywoływać dezorientację.

– Myślę, że można to porównać do powrotu z wojny. Przez jakiś czas prześladują cię jeszcze jej upiory.

Garret wrzucił pudło do szafy, zatrzasnął na siłę drzwi i odwrócił się do mnie.

– Nie chcę się mądrzyć przy psychiatrze, ale na przykład przed chwilą chciała, żebyś ją uderzył.

– Co takiego?

– Zaczęła krzyczeć. Darwin w tej sytuacji by się wściekł. Sprawdzała cię, czy mógłbyś ją uderzyć.

Obserwacja Garreta nie była pozbawiona sensu. Poprosiłem Julię, aby mi zaufała i odsłoniła przede mną całą swoją przeszłość. Jej gwałtowną reakcję można interpretować jako sondowanie, jak daleko może się posunąć, nie narażając się na mój odwet.

– Dobrze znasz swoją matkę – zauważyłem.

Wzruszył ramionami.

– Zauważyłem to samo u siebie. Weźmy ten pokój. Nigdy bym nie zostawił w nim takiego bałaganu, gdyby Darwin tu mieszkał. Chyba że chciałbym dostać baty. Myślę, że zrobiłem to po to, by zobaczyć, czy urządzisz mi z tego powodu awanturę.

– To naprawdę nie moja sprawa, czy masz porządek w swoim pokoju.

– Ale w końcu jesteś, było nie było, panem domu.

Nie czułem się panem tego domu. Kiwnąłem głową w stronę biurka.

– Co czytasz?

– Wiersze.

– Czyje? – spytałem i przeczytałem tytuł: The Land of Heart’s Desire.

– Yeatsa.

– To twój ulubiony poeta?

– Nie mam ulubionego – odparł, siadając na pufie stojącym w kącie pokoju. – Tak samo podoba mi się Emerson czy Poe. A może oni nawet bardziej.

Zerknąłem na półkę z książkami – jedyne miejsce w tym pokoju, gdzie panował nieskazitelny porządek. Książki były poustawiane według autorów. Rzuciłem okiem na nazwiska: Auden, Beckett, Emerson, Hegel, Hemingway, Locke, Paz, Poe, Shakespeare. Yeats znajdował się na końcu półki – siedem albo osiem opasłych tomów.

– Co ci się podoba w poezji? – zapytałem.

– To, że mówi więcej, używając mniej słów. Gdy używa się ich za dużo, tracą znaczenie.

– Dobrze powiedziane. Sam też piszesz?

– Próbuję. Ale tylko dla siebie.

Miało to oznaczać, że nie mam co liczyć, że w najbliższej przyszłości przeczytam jakieś jego wiersze.

– Jesteś ich najważniejszym odbiorcą.

– Darwin by się wkurzył, gdyby zobaczył, że piszę wiersze. Mówił, że poezja jest dla bab. Między innymi dlatego nie pozwalał mi zbyt długo siedzieć w moim pokoju.

– To śmieszne. Nikt przecież nie uważał Hemingwaya za babę.

– Oprócz jego matki.

Uśmiechnąłem się. Matka Hemingwaya ubierała czasami przyszłego pisarza w sukienki, pewnie dlatego jako dorosły starał się być przesadnie męski.

– Może kiedyś pokażę ci moje wiersze – rzekł ostrożnie Garret.

– Z przyjemnością przeczytam.

Wyjrzał przez okno, a potem znów popatrzył na mnie.

– Julia potrzebuje trochę czasu. I swobody. Może to dobrze, że zabierasz Billy’ego do tego zakładu.

– Chciałbym ci podziękować za to, że go do tego namówiłeś. Podjął właściwą decyzję. Dasz sobie tutaj radę sam przez następne dwa tygodnie?

– Bez problemu.

– Przepraszam, że zawracam ci głowę naszymi sprawami. Moimi i twojej matki.

– Nic nie szkodzi. I tak już nigdy nie będę się musiał martwić tak jak kiedyś.

Opuściłem pokój Garreta po pierwszej rano. Gdy przechodziłem obok pokoju Billy’ego, zgasło w nim światło. Pewnie nas podsłuchiwał albo go obudziliśmy głośną rozmową.

Przechodząc przez salon, zatrzymałem się przed gablotką, w której Candace poustawiała zabawki dzieci. Mój wzrok przyciągnął nakręcany miś grający na talerzach. Pewnie w dzieciństwie Julia musiała się nim bawić całymi godzinami. Uśmiechnąłem się na myśl o tym, z jakim zachwytem po raz pierwszy go nakręciła i patrzyła na jego występ. Jakie proste były wtedy jej przyjemności.

Przeszedł mnie zimny dreszcz. W głębi duszy wiedziałem bowiem, że dopiero teraz wszystko zacznie się wyjaśniać i że Julia nigdy nie będzie moja.

Tę noc spędziłem, to drzemiąc, to się budząc. Budziłem się z myślą o wydarzeniach związanych z Julią, Darwinem lub chłopcami. Przypomniało mi się moje spotkanie z Julią przed jej domem i na lunchu w restauracji Bomboa. Wróciłem myślami do wizyty u Billy’ego w Payne Whitney, do swojej sprzeczki z Darwinem na pogrzebie Brooke i do dnia, gdy wspólnie z Andersonem przeszukiwaliśmy szafkę Garreta w klubie tenisowym Brant Point. Znów pomyślałem o zachowaniu Claire Buckley, gdy dawała nam ten tajemniczy list. Przypomniałem sobie, co z Andersonem powiedzieliśmy do pobitej przez Darwina Julii, gdy odwiedziliśmy ją w Mass General, i co ona powiedziała nam. Zapadałem w sen na coraz krótsze chwile, a wspomnienia były coraz bardziej wyraziste. Czułem się, jakby mój umysł odtwarzał trzy ostatnie tygodnie, szukając klucza do tajemnic rodziny Bishopów.

Gdy za trzynaście czwarta rano go znalazłem, przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Usiadłem na łóżku, przypomniawszy sobie nagle coś, co zobaczyłem w tym domu nie tydzień, nie kilka dni, ale zaledwie kilka godzin temu. Przyjąłem to z niedowierzaniem, jakby mnie trafiła zabłąkana kula lub otrzymałbym wiadomość, że rak, o którym sądziłem, że już mi nie zagraża, niezauważenie rozrastał się w głąb kości, niszcząc ją aż do szpiku.

Po głowie chodziły mi różne myśli. Usiadłem i w ciemnościach zacząłem łączyć ze sobą fakty, z których wyłaniał się ponury obraz. Wyglądał niewiarygodnie. Zacząłem chodzić po pokoju. Myśli napływały coraz szybciej, wyskakując na mnie z ciemności. Poczułem mdłości i zawroty głowy.

Upłynęły dwie godziny, zanim wróciłem do łóżka. Ale już nie zasnąłem. Zwątpiłem w winę Darwina Bishopa. Wręcz przeciwnie, byłem coraz bardziej przekonany, że małą Brooke zamordował ktoś inny. Ktoś, komu ufałem. A gdy przypomniałem sobie powód tego zaufania, zrobiło mi się niedobrze i smutno.

Poczułem, że spływam potem. Jeśli miałem rację, ten ktoś wciąż dybał na życie Tess, która spała w pokoju dziecinnym, dwadzieścia kroków od moich drzwi.

Aż do świtu nie mogłem zatrzymać gonitwy myśli, planując strategię ujęcia zabójcy. Była to strategia wojny psychologicznej, która miała szybko pozbawić psychikę przeciwnika mechanizmów obronnych i wywołać u niego niepohamowany gniew. Gdyby mi się udało, mogłem oczekiwać, że w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin morderca Brooke spróbuje zabić również mnie.

Wtorek, 23 lipca 2002

O dziewiątej rano zadzwoniłem do Payne Whitney i poprosiłem o połączenie z Laurą Mossberg. Po kilku minutach usłyszałem w słuchawce jej głos.

– Mówi Frank Clevenger – przedstawiłem się. – Potrzebuję pani pomocy.

– Naprawdę? – powiedziała z tą swoją terapeutyczną łagodnością w głosie.

– W związku ze sprawą Bishopa – wyjaśniłem od razu, żeby nie zabrała się do mnie.

– Myślałam, że sprawa jest zamknięta. Czytałam, że aresztowano ojca. Muszę przyznać, że byłam wstrząśnięta.

– Po prostu nie poznała się pani na nim.

– Natomiast pan tak. Nigdy pan nie uwierzył w winę Billy’ego.

Zignorowałem komplement.

– Pozostał jeszcze jeden mały szczegół do wyjaśnienia, który nie daje mi spokoju.

– Jaki? Czy ma to coś wspólnego z dokumentacją, którą panu wysłałam?

– Tak. I zastanawiam się, czy mogłaby mi pani udzielić jeszcze jednej informacji dotyczącej rodziny Bishopów.

– Czego pan potrzebuje?

– Zależałoby mi na grupach krwi wszystkich członków rodziny, łącznie z dziećmi, czyli Julii, bliźniaków i chłopców.

– Nie powinno być z tym problemu. Panu Bishopowi zrobiono badania na chirurgii przy okazji wasektomii, jego żona ma kartę na oddziale położniczym, a bliźniakom sporządzono komplet badań po urodzeniu. Jestem pewna, że Billy’emu i Garretowi także zrobiono badanie w krwi w celu ustalenia grupy, zważywszy na to, że są adoptowanymi dziećmi.

– Znakomicie.

– Nie spytam, po co panu te dane – powiedziała, choć ton jej głosu mówił, że bardzo by chciała.

– Doceniam pani pomoc. Wątpię, by te dane coś zmieniły, ale gdyby tak się stało, z pewnością panią o tym poinformuję.

Roześmiała się, słysząc, jak poradziłem sobie z jej ciekawością.

– Zawsze z przyjemnością z panem porozmawiam.

Rozłączyłem się i poszedłem do dużego domu. Postanowiłem wziąć rodzinę Bishopów w psychologiczne imadło i zacząć je zaciskać.

Na szczęście wszyscy byli w kuchni, by tradycyjnie zjeść razem śniadanie.

– Cześć – powitał mnie Billy. Siedział naprzeciwko Garreta we wnęce przy stole. – Dobrze spałeś?

Garret skinął mi głową, a ja odwzajemniłem mu się tym samym.

Julia smażyła jajka. Nie odwróciła się.

Zerknąłem na Tess, która bawiła się teletubisiami, po czym podszedłem do Julii. Była w obcisłych tenisowych spodenkach, pod którymi widać było zarys majtek. Klepnąłem ją ostentacyjnie w pośladek, żeby chłopcy na pewno to zauważyli. Zanim zdążyła się ode mnie odsunąć, pocałowałem ją w szyję.

– Na Boga, smakujesz wspaniale – powiedziałem.

Odwróciła się. Na jej twarzy malowała się tłumiona złość.

Delikatnie dotknąłem jej policzka.

Jajka zaczęły skwierczeć. Julia odchrząknęła.

– Dobrze spałeś? – wycedziła.

– Doskonale. A ty?

– Też doskonale. – Zerknęła na Candace, która spuściła głowę i z powrotem zabrała się do krojenia szparagów, unikając mojego wzroku. Odniosłem wrażenie, że zanim wszedłem, matka z córką ucięły sobie pogawędkę.

Podszedłem do stołu. Billy przesunął się, żeby mi zrobić miejsce. Usiadłem.

– Co masz w planie na dzisiaj? – spytałem go.

– Nic takiego – odparł. – Miałem się spotkać z Jasonem. – Wzruszył ramionami. – Ale się nie spotkam.

– Chcę go namówić, żeby poszedł ze mną na ryby – rzekł Garret.

– Gdzie? – zapytałem. – Jeśli chcecie, podrzucę was.

– Nie trzeba – odpowiedział Garret. – Możemy połowić w strumieniu. Wielkich ryb tam nie ma, ale zawsze można się trochę zabawić.

Szturchnąłem Billy’ego w ramię. – Spróbuj.

Uśmiechnął się do mnie z przymusem. Mrugnąłem do niego, po czym wstałem i podszedłem do Julii. Tym razem zauważyła, że się zbliżam. Wyraz jej twarzy mówił, bym trzymał się od niej z daleka. Stanąłem o krok od niej. Uniosłem palec.

– Przepraszam – powiedziałem i zobaczyłem, że jej twarz łagodnieje. – Zapomnijmy o dokumentacji medycznej – szepnąłem. – Zapomnijmy o liście. Nie wracajmy już do tego. Co było, to było.

Popatrzyła mi w oczy, by sprawdzić, czy mówię szczerze. Niepewnie kiwnęła głową.

Podszedłem do niej i delikatnie chwyciłem jej dłoń. Nachyliłem się jej do ucha i szepnąłem:

– Spotkajmy się później u mnie.

Zerknęła w stronę stołu z widocznym skrępowaniem.

– Nie mogłem wczoraj zasnąć – szepnąłem do niej jeszcze ciszej. – Tak bardzo cię pragnąłem.

Zarumieniła się.

– Przestań – rzuciła, kusząco przygryzając dolną wargę.

– Będę u siebie – powiedziałem, podnosząc głos do scenicznego szeptu.

Odstąpiłem od niej.

Candace posłała mi domyślny uśmiech.

– Przejdę się – oznajmiłem, patrząc na Billy’ego i Garreta. – Czy ktoś ma ochotę iść ze mną?

Billy wbił wzrok w talerz. Garret wstał.

– Ja bardzo chętnie – rzekł.

– Do zobaczenia później – powiedziałem do reszty i wraz z Garretem ruszyliśmy do drzwi.

Nie uszliśmy więcej niż dziesięć kroków, kiedy zauważyłem, że idzie za nami ochroniarz Garreta, Pete. Jego pojawienie się było niezwykłe. Ostatnio nie przykładał się zbytnio do pracy i rzadko widziałem go razem z Garretem w okolicy domu.

– Nic nam nie będzie! – krzyknąłem do niego, pokazując, że może odejść.

Ruszyliśmy dróżką, która po łuku prowadziła do morza, a potem zawracała, tworząc prawie elipsę. Na jednym jej wierzchołku znajdował się dom Candace, a na drugim brzeg morza.

– Wygląda na to, że twoja mama czuje się już lepiej – odezwałem się.

– Tak jak ci powiedziałem. Sprawdzała cię.

– Myślałem o tym, co mi powiedziałeś.

– I co?

– Zastanawiam się, czy nie byłem sprawdzany podwójnie. Ta cała sprawa z Billym, z Sandersonami i martwym kotem też mogła być sprawdzianem. Żeby zobaczyć, czy stanę po jego stronie, po stronie całej rodziny.

– Możliwe.

– Toteż pomyślałem, że muszę na nowo zdefiniować rolę, jaką tu odgrywam.

– Co przez to rozumiesz?

– Doszedłem do wniosku, że powinniśmy tworzyć prawdziwą rodzinę – oświadczyłem, obserwując jego reakcję. – W ten sposób byłbym dla Billy’ego prawdziwym ojcem. Mógłby na mnie liczyć. Ty także.

Garret zatrzymał się i popatrzył na mnie. Od domu wciąż dzielił nas rzut kamieniem.

– Mam zamiar ożenić się z twoją matką – skłamałem, zastawiając pułapkę.

– No, no – sapnął Garret. Wyglądał na zbitego z tropu. – No, no – powtórzył.

– Co o tym myślisz? – zapytałem go.

– Wspaniale – odparł. Zabrzmiało to tak, jakby mówił szczerze.

– Wiem, że wszyscy będziemy musieli się oswoić z tą myślą. Jeszcze nawet nie rozmawiałem o tym z twoją matką. Nagle zrozumiałem, że to najlepsze wyjście. – Spojrzałem na ocean. Rozciągał się jak pomarszczony niebieskozielony koc pod słonecznym niebem. – Muszę ci powiedzieć, Garret, że jeszcze nigdy nikogo tak nie kochałem jak twojej matki. Kiedy jestem z nią, czuję, że niczego mi nie brakuje do szczęścia. Kiedy nie ma jej obok, myślę tylko o niej. – Znów popatrzyłem na niego. – Czy ty też kiedyś coś takiego czułeś?

– Nie wiem. Może.

– Czyli nie czułeś. Bo gdybyś czuł, wiedziałbyś to na pewno. To najpiękniejsze uczucie pod słońcem.

Kiwnął głową.

– Za dwa tygodnie wyjeżdżasz do Yale, prawda? – zapytałem. – Wierz mi, spotkasz tam na pewno wiele studentek, które zawrócą ci w głowie. – Mam nadzieję, że któraś z nich wzbudzi w tobie takie uczucia, jakie we mnie wzbudza twoja matka.

– Przekonamy się.

– Poza tym z jeszcze jednego powodu powinniśmy wziąć ślub. Wiesz, czuję się niezręcznie, że dzielę pokój z twoją matką, nie będąc jej mężem. Ona zresztą też.

Mimo siedemnastu lat Garret zrozumiał, że dopuszczam go do spraw, których zwykle bronimy zacieklej niż okopów podczas wojny.

– To są wasze sprawy.

– Nie chcemy po prostu stawiać was w kłopotliwej sytuacji. – Odczekałem kilka sekund. – Myślę, że musimy to zrobić. Chcę ją poprosić, żeby poleciała ze mną do Vegas… może już jutro.

– Ona jeszcze nie ma rozwodu – zauważył Garret z krzywym uśmieszkiem.

– W Nevadzie nie dbają o szczegóły. Za jakiś czas wszystko w papierach będzie w porządku.

– Nie mogę… wyjść ze zdumienia.

– Na razie nie mów nic matce – poprosiłem go, ale nie wspomniałem, że ma trzymać to w tajemnicy przed Billym. Wiedziałem, że w ciągu następnych pięciu minut Garret wszystko mu opowie. Chciałem, żeby to zrobił.

– Chyba już wrócę – oświadczył Garret. – Muszę dojść do siebie po tej niezwykłej nowinie.

– Zobaczymy się później?

– Tak.

Popatrzyłem za nim, gdy ruszył w stronę domu. Kątem oka zauważyłem, że w oknie salonu stoi Julia. Obserwowała nas. Później poczułem na sobie jeszcze czyjś wzrok. Spojrzałem w górę i zauważyłem Billy’ego stojącego na balkonie na piętrze. Gdy zobaczył, że na niego patrzę, odwrócił się i schował do domu. Kiedy znów popatrzyłem na okno od salonu, Julii już w nim nie było.

Nie ruszałem się z miejsca, dopóki Garret nie zniknął w drzwiach frontowych. Gdy zamknął je za sobą, pomyślałem, jak silne psychoseksualne napięcie wywołałem w tym wyspiarskim ustroniu. Niemal widziałem, jak emocjonalne fajerwerki zaczynają sięgać nieskazitelnie czystych tafli szyb.

O trzynastej dwadzieścia z archiwum Cornell Medical Center zadzwoniła do mnie na komórkę doktor Mossberg. Dane, które zebrała, przeglądając mozolnie kartoteki Bishopów, potwierdziły moją teorię, że Darwin Bishop najprawdopodobniej nie zamordował Brooke. Wskazywały za to na kogoś innego – w istocie na osobę, którą podejrzewałem. Kiedy się rozłączyłem, ciężar nowiny sprawił, że kolana się pode mną ugięły. Musiałem głęboko odetchnąć i przełknąć ślinę, żeby nie zwymiotować.

Śmierć Brooke była apogeum mrocznego dramatu, w którym sam niechcący się znalazłem.

Mdłości mi jeszcze nie przeszły, gdy ktoś zapukał do drzwi domku. Zmusiłem się, żeby wstać, i ostrożnie je otworzyłem. Zobaczyłem Billy’ego.

– Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha – stwierdził.

– Jestem po prostu głodny i to wszystko – odparłem.

Minął mnie i usiadł na kanapie.

– Garret powiedział mi o tobie i mamie.

Tak jak się spodziewałem.

– No i?

– Wyjeżdżasz się z nią pobrać? Jutro?

– Jeśli twoja matka powie „tak”. Jeszcze jej o to nie zapytałem. – Podszedłem do kanapy i usiadłem na jej drugim końcu.

– Powie.

– Skąd wiesz?

– Nie potrafi powiedzieć „nie”

– Co przez to rozumiesz? – zapytałem.

– To, że nie wszyscy tutaj są głusi i ślepi – odparł, nachylając się do mnie.

– Słucham cię.

– Nie chcę ci łamać serca, ale nie jesteś pierwszym facetem, którego złowiła na haczyk. Jesteś którymś z kolei. – Urwał i zamrugał nerwowo. – Szybko jej się znudzisz. Rozumiesz?

Trzeba kuć żelazo póki gorące, pomyślałem.

– Poradzę sobie – stwierdziłem.

– Wszystko zniszczysz – oświadczył śmiertelnie poważnie. – Któregoś dnia jej odbije i cię zostawi i nigdy już nie będziemy mogli zamieszkać razem.

– Przesadzasz. Wszystko się ułoży. Ludzie się zmieniają.

Billy pochylił głowę i spojrzał na mnie z ukosa.

– Co ty właściwie kombinujesz? – zapytał, przyglądając mi się badawczo. – Jaki jest prawdziwy powód, że chcesz się mnie pozbyć i wysłać do Riggs? Czy przez moją matkę tak ci, kurwa, odbiło, że chcesz wysłać Garreta do Yale, a mnie do tych czubków? – Wstał. – Nigdy nie zamierzałeś tam ze mną pojechać.

– Bardzo się mylisz.

– Nie mogę uwierzyć, że ci zaufałem – rzucił, kręcąc głową.

– Zawsze możesz mi ufać.

Wyszedł z domku.

Stanąłem w oknie i patrzyłem, jak odchodzi w stronę dużego domu. Potem podniosłem słuchawkę i wybrałem numer domowy Arta Fieldsa, szefa laboratorium kryminalnego policji stanowej w Bostonie.

Fields potwierdził, że wyciągnąłem poprawne wnioski na podstawie informacji o grupach krwi, które dostałem od Laury Mossberg. Oznaczało to, że istniał bezpośredni dowód łączący Brooke Bishop z zabójcą. Fields ostrzegł mnie jednak, że jest to wciąż dowód o charakterze poszlakowym, choć przyznał, że dość mocny.

Rozłączyłem się i zerknąłem na zegarek. Była trzynasta dwadzieścia dziewięć. Teraz pozostało mi już tylko poczekać na Julię.

Minęła druga, potem trzecia i czwarta. Zacząłem wątpić, czy mój plan rzeczywiście tak szybko przyniesie wyniki, jakich się spodziewałem. Jednak piętnaście po czwartej Julia w końcu zawołała do mnie, żebym ją wpuścił. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem, jak stoi przede mną w prostej jasnożółtej plażowej sukience. Przez materiał prześwitywały sutki.

– Nie ma powrotu do przeszłości – oświadczyła. – Umowa stoi? Co było, to było?

– Stoi.

– Przysięgasz na śmierć i życie?

Wyszedłem za próg, chwyciłem ją w ramiona i pocałowałem. Gdy się do mnie tuliła, poczułem rosnące podniecenie.

– Wejdźmy do środka – zaproponowała.

Potrząsnąłem głową i przesunąłem ręce po jej udach, zadzierając sukienkę. Wsunąłem palce pod materiał. Nie miała majtek.

– Daj spokój – pisnęła, starając się wyrwać. – Nie róbmy tego na widoku.

Zabrałem ręce, ale pocałowałem ją jeszcze namiętniej.

– Zabierz mnie znowu w jakieś ustronne miejsce – poprosiłem. – Gdzieś daleko stąd. Mam dla ciebie niespodziankę.

Spojrzała na moje krocze.

– Chyba się domyślam.

– Wspomniałaś kiedyś o jakiejś swojej kryjówce.

Uśmiechnęła się.

– Dobrze – odparła.

Poprowadziła mnie obok domu swojej matki, potem przez podwórze za domem, do ścieżki ciągnącej się w głąb gęstego zagajnika. Zaczarowanego lasu. Gdy przeszliśmy jakieś trzydzieści stóp, chwyciłem Julię i przycisnąłem do cienkiego pnia drzewa. Położyłem ręce na jej nogach i przesunąłem je do góry, pod sukienkę. Moje palce wędrowały po wewnętrznej stronie ud coraz wyżej, nie zatrzymując się, aż jeden z nich wślizgnął się głęboko w nią. Pochyliła się, żeby mnie pocałować, ale odsunąłem się. Zabrałem ręce i zadarta sukienka opadła. Odstąpiłem od niej.

– Nie tutaj. Chodźmy tam, dokąd mnie prowadziłaś.

Odwróciła ode mnie twarz. Przez chwilę wyglądała, jakby była zła. Potem jednak uśmiechnęła się figlarnie.

– Złap mnie! – zawołała i pobiegła ścieżką.

Ruszyłem za nią w pogoń. Biegła szybko. Musiałem pędzić z całych sił, aby nie stracić jej z oczu. Ale pomimo tupotu moich stóp i poszumu wiatru w uszach parę razy odniosłem wrażenie, że słyszę za sobą czyjeś kroki. Miałem nadzieję, że nie było to złudzenie. Jeśli wydarzenia rozwijały się zgodnie z moim planem, mieliśmy być z Julią śledzeni, a w kotle miało naprawdę zacząć wrzeć.

Byłem bliski złapania Julii, kiedy raptem las się skończył i wybiegliśmy prosto na strumień. Woda z pluskiem płynęła po kamieniach w dolince między dwoma niewielkimi wzgórzami. W powietrzu unosił się zapach lawendy. Zatrzymałem się i popatrzyłem, jak Julia podbiega do brzegu strumyka i odwraca się, ciężko dysząc. Słońce przeświecające przez gałęzie drzew malowało jej ciało pasemkami światła.

Sięgnęła do szyi i rozwiązała wstążki przytrzymujące sukienkę, ściągnęła ją przez głowę i rzuciła na ziemię. Stanęła przede mną naga. Nieskazitelnie piękna. Ewa przed wygnaniem z raju. Grzesznie piękna.

Podszedłem do niej, czując, że jesteśmy obserwowani. Wiedziałem jednak, że na razie nic nam nie grozi. Podglądacz nigdy nie zaatakowałby mnie w obecności Julii. Nie mógł ryzykować zdemaskowania. Nadszedł jednak czas, żeby go rozpalić do białej gorączki.

Uklęknąłem przed Julią na jednym kolanie. Całowałem jej brzuch i wodziłem językiem po pępku, nie mogąc wyjść ze zdumienia, że pomimo tego, co zrobiła, ta kobieta wciąż tak bardzo mnie podnieca. Uniosłem głowę i spojrzałem jej w oczy, które błyszczały jaśniej niż kiedykolwiek wcześniej.

– Chcę, żebyś za mnie wyszła – powiedziałem, przesuwając język w dół jej łona.

– Frank – jęknęła, zamykając oczy. Wciągnęła głęboko powietrze i zadrżała, gdy mój język zawędrował jeszcze niżej.

Złapałem ją za nadgarstki. Czułem jej przyspieszone tętno. Wstałem.

– Wyjdź za mnie – powtórzyłem. Pogłaskałem ją po policzku. Zrozumiałem teraz, że Julia jest uzależniona od trzech rzeczy: seksu, pieniędzy i przepychu. Zamierzałem podać jej koktajl złożony z tych trzech ingrediencji. – Jutro wynajmiemy samolot, polecimy do Vegas, weźmiemy ślub i spędzimy resztę tygodnia w Paryżu. Już zarezerwowałem apartament w Ritzu. Chcę spędzić z tobą życie.

Przesunęła palcami po moich wargach.

– Też bym tego chciała, tylko…

– Powiedz tylko „tak”.

Spojrzała mi w oczy. Minęło kilka sekund.

– Tak – szepnęła. A potem bez zbędnych słów uklęknęła przede mną i rozpięła mi dżinsy.