175175.fb2
Poleciałem z powrotem do Bostonu i wróciłem do domu o dwudziestej pierwszej trzydzieści. Odsłuchałem automatyczną sekretarkę i znalazłem wiadomość od Julii Bishop. Serce zabiło mi mocniej. Po części z tego powodu, że mnie tym zaskoczyła, a po części dlatego, że jej głos wzbudził we mnie uczucia, jakich nie doświadczyłem od rozstania z Kathy. Był to głos osoby inteligentnej, ale niepewnej. Julia chciała się ze mną zobaczyć sam na sam, ale nie powiedziała dlaczego. A ja uświadomiłem sobie, że nie tylko mam ochotę się z nią zobaczyć, ale wręcz pragnę tego, a to pragnienie, jak powinienem był się od razu domyślić, zwiastowało kłopoty.
Julia podała inny numer telefonu niż do rezydencji Bishopów w Nantucket, który uzyskałem w informacji. Wystukałem go, mając nadzieję, że będzie mogła swobodnie rozmawiać.
– Słucham? – odezwała się.
– Mówi Frank Clevenger.
– Cieszę się, że pan zadzwonił.
– Gdzie pani jest?
– U przyjaciół. Tu, na wyspie. Ale wkrótce muszę wracać do domu.
– Wszystko w porządku? – zapytałem.
– Czy możemy się spotkać? – W jej głosie pobrzmiewało zaniepokojenie, a nawet coś jakby strach. – Mogę jutro przyjechać do Bostonu. Win przez cały dzień ma w domu spotkania w interesach.
– Oczywiście. Myśli pani o jakimś konkretnym miejscu?
– Niech pan sam wybierze. Będę w mieście o pierwszej.
– Może restauracja Bomboa? – zaproponowałem. Lokal krył się w małej uliczce i w godzinach popołudniowych było w nim niewielu ludzi. – To w samym centrum, przy Stanhope, tuż za skrzyżowaniem z Mistral. Wie pani, gdzie to jest? Będę czekał przy barze.
Przy barze… to zwiastuje nowe kłopoty - odezwał się mój wewnętrzny głos.
– A zatem do zobaczenia – powiedziała i odłożyła słuchawkę.
Nie wiedziałem, dlaczego właściwie Julia chce się ze mną spotkać, ale zorientowałem się, że otrzymałem zaproszenie, by wniknąć w stosunki panujące u Bishopów. Ucieszyło mnie to, bo oznaczało, że zbliżam się do poznania prawdy, ale i zmartwiło, gdyż czułem, że podróż ta może się zakończyć w bardzo ciemnym miejscu.
Byłem zmęczony i postanowiłem się przespać. Rozebrałem się i położyłem do łóżka, ale mój umysł nie chciał się wyłączyć. Wciąż zastanawiałem się nad tym, co mi powiedział Billy o biciu przez ojca, nad tym, czego się dowiedziałem o Bishopie z wykazu jego spraw kryminalnych, i nad tym, co mi mówił North Anderson o romansie Darwina Bishopa z Claire Buckley. Jeśli Bishop krył swoje prawdziwe oblicze pod maską dżentelmena i chciał za wszelką cenę wymazać z pamięci pewne fragmenty swojego życia, nie miałby wielkich oporów przed zlikwidowaniem drugiego człowieka. W głęboko wypartym bólu tli się ogień, który ma ten niemiły zwyczaj, że niepostrzeżenie rozprzestrzenia się i trawi wszystko dookoła.
Być może przez podkładanie ognia i znęcanie się nad zwierzętami Billy wyrażał skłonności niszczycielskie, jakie przejawiał jego ojciec. Billy byłby więc, jak to określają psychiatrzy, wyznaczony na pacjenta, czyli kimś, kogo rodzina uważa za osobę nienormalną lub czarną owcę, gdy w rzeczywistości jest to po prostu człowiek mniej odporny na rodzinne patologie.
Pozostawała jeszcze Claire Buckley. Wielka niewiadoma. Wiedziałem o niej tylko tyle, że gra rolę powierniczki Julii i osoby służącej jej radą, a zarazem sypia z jej mężem. I to właśnie jej Julia powierzyła opiekę nad drugą bliźniaczką, Tess. Cieszyłem się na jutrzejsze spotkanie z Julią. Miałem nadzieję, że może uda mi sieją przekonać, by wywiozła dziecko z domu – do dziadków lub kogoś innego.
Po półgodzinie przewracania się z boku na bok doszedłem do wniosku, że tej nocy mocny sen nie jest mi pisany. Wstałem, włożyłem dżinsy, czarną koszulę i buty, zszedłem na dół i wsiadłem do samochodu. Miałem ochotę się czegoś napić i po namyśle zdecydowałem się na kawę w Cafe Positano.
Gdy wszedłem do środka, przy barze zobaczyłem swojego niepokornego przyjaciela adwokata (i byłego pacjenta) Carla Rossettiego. Długie czarne włosy miał splecione w warkocz. Usiadłem obok niego i skinąłem na Maria.
– Co słychać, szefie? – zapytał mnie na powitanie Rossetti. Zanim zdążyłem mu odpowiedzieć, wyciągnął mały palec, żeby się pochwalić pierścionkiem z diamentem, lekko licząc dwukaratowym. – Podoba ci się? – Zaciągnął się papierosem.
– Niezły – przyznałem. – To znaczy, jeśli masz zamiar się zaręczyć i dać go swojej dziewczynie.
Uśmiechnął się i wydmuchnął cienką strużkę dymu w stronę srebrzystego blaszanego sufitu. Pewnie pomyślał, że żartuję.
– Dał mi go Scotty Deegan jako zapłatę za moje usługi – oświadczył. – Miał sprawę o narkotyki przed sędzią McClure’em z Sądu Federalnego. Posiadanie i zamiar puszczenia w obieg pięciuset funtów trawki. Załatwiłem mu trzydzieści sześć miesięcy w Allenwood. Łatwa odsiadka. Po dwóch latach może już być na wolności. Udało mu się.
– Zwrócił się do właściwej osoby – zauważyłem. Mówiłem serio: gdybym sam miał kłopoty, w pierwszej kolejności zadzwoniłbym do Rossettiego.
Wyciągnął rękę, aby przyjrzeć się kamieniowi pod światło.
– Nigdy nie wydałbym kasy na coś takiego, ale jak samo wpadło, to co mi tam. – Wzruszył ramionami.
– Nie tylko na mój, ale i na twój gust jest nieco zbyt krzykliwy. A to daje wiele do myślenia.
– Cóż, czasem trzeba trochę nagiąć swoje zasady. – Klepnął mnie w ramię. – No, ale gadaj, co słychać w twoim światku. Wciąż kręcisz z tą piękną Brazylijką?
Miałem wrażenie, jakby od tamtego czasu upłynęło kilka nocy. Przed oczami stanął mi widok Justine ubierającej się tego ranka, gdy wpadł do mnie North Anderson.
– Nie, wróciła już do Brazylii. Ja też bym tam był, gdybym nie dał się namówić na sprawę Bishopa. Pamiętasz, zabójstwo dziecka w Nantucket.
– Oczywiście. Chłopak z Rosji. Będzie się starał o uznanie za niepoczytalnego?
– Nie sądzę. Twierdzi, że tego nie zrobił.
Uśmiechnął się.
– A co miałby powiedzieć? Ma adwokata?
– Nic o tym nie wiem.
– Szepnij za mną słówko, jeśli będziesz miał okazję.
– Dwa dni temu byłeś pewny, że chłopak jest winny.
– Co z tego? I tak będzie potrzebował adwokata. Przydałoby mi się trochę kasy. Moi klienci nie są miliarderami.
Mario przyniósł mi kawę. Upiłem łyk, a następnie wycyganiłem od Rossettiego papierosa, zapaliłem go i mocno się zaciągnąłem.
– Możesz mi powiedzieć, co wiesz o tej sprawie? – zapytał.
Rossetti wygląda osobliwie, ale jest niezwykle bystry. Ucieszyłem się, że mam okazję porozmawiać z nim o informacjach, które zebrałem w sprawie Bishopa.
– Dogrzebałem się, że Darwin Bishop, ojciec chłopaka, był oskarżony o przemoc w rodzinie. Pobił swoją pierwszą żonę. Naruszył również wydany przez sąd zakaz zbliżania się do niej.
– Żartujesz?
Pokazałem mu wydruk.
– Masz, to wszystko publicznie dostępne dane.
– W takim razie pokornie wycofuję swoją poprzednią opinię.
– Na temat?
– Tego chłopaka z Rosji. Niniejszym uchylam wyrok skazujący.
– Dlaczego?
– Bo aż do odwołania winnym obwołuję ojca, doktorku. Nie obchodzi mnie, ile kotów udusił ten chłopak albo ile razy zsikał się do łóżka.
– Ale na jakiej podstawie tak twierdzisz?
Rossetti uniósł ręce jak dyrygent.
– Jakbyś tego nie wiedział. Mężczyźni, którzy biją kobiety, są inni niż my, prawda? Są stuknięci. Nie mają uczuć. Poza tym każdy, kto jest tak bezczelny, by lekceważyć sobie zakaz sądu, za co może na rok lub więcej trafić do więzienia, także jest inny. Ktoś taki nie rozumie, że wszystko ma granice, że gdzieś się kończy jego życie, a zaczyna życie innych. – Wziął do ręki filiżankę kawy. – Gdyby to któryś z nas miał zakaz zbliżania się, trzymałby się dobre dwanaście mil od strefy zagrożenia. Nie igra się z wymiarem sprawiedliwości, kiedy ucapił cię za kark. – Umilkł i łyknął kawy. – Dodaj jedno do drugiego i mamy okrutną zbrodnię w domu, w którym ojciec znęca się nad rodziną i lekceważy prawo. Stawiam dziesięć do jednego, że to on ją popełnił.
– Nie każdy ojciec znęcający się nad rodziną posuwa się do morderstwa.
– Dlatego mówię dziesięć do jednego, a nie milion do jednego. Gdyby to było takie oczywiste, policja nie potrzebowałaby twojej pomocy. Ta pieprzona komenda kupiłaby sobie nowy radiowóz, zamiast tracić forsę na twoje honorarium.
– W noc zabójstwa dziecka w domu było pięć osób: Darwin Bishop, jego żona Julia, ich dwóch synów, Billy i Garret, oraz niania Claire Buckley. Prokurator okręgowy chce aresztować Billy’ego i oskarżyć go o morderstwo. Jak myślisz, ma duże szansę na wyrok skazujący?
– Spore, jeśli będzie miał zeznanie ojca.
– Ale stary odmawia zeznań. Twierdzi, że zrobi wszystko, by wybronić Billy’ego od więzienia.
– Jakie to szlachetne z jego strony. A co zrobi, gdy zostanie wezwany na świadka? Chcesz wiedzieć, co myślę? Nagle przypomni sobie o jakimś ważnym wydarzeniu z tamtej nocy, które bardzo obciąża Billy’ego. Może nawet odegra całą scenę, że niby nie chciał, lecz musiał to powiedzieć. – Rossetti pokiwał głową. – Ale przypatruj mu się. Nie uroni jednej łzy. Chyba że facet jest lepszy, niż myślę.
– Będę miał oczy szeroko otwarte.
– Radzę ci postarać się o jeszcze jedną parę z tyłu głowy.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Grasz teraz w ekstraklasie. Bishop jest miliarderem. Nie wiem, czy w pełni zdajesz sobie sprawę, co to znaczy. Facet ma tysiąc milionów dolarów. To mu daje takie możliwości, o jakich ci się nie śniło. Ma na zawołanie policjantów, polityków i sędziów. Ma potężnych przyjaciół wśród inwestorów, którzy liczą, że nadal będzie dla nich zarabiał pieniądze. Grożąc jemu, grozisz im. Mogą się do ciebie dobrać na tysiąc różnych sposobów. Jesteś spisany na straty.
– Byłem już przyparty do muru – oświadczyłem. O dziwo wcale nie miałem na myśli sprawy, po której rzuciłem pracę z przestępcami, i tej strasznej nocy, kiedy poszedłem na piąte piętro Lynn State Hospital do Trevora Lucasa i zakładników, których ten szaleniec okaleczał. Myślałem o własnym dzieciństwie na trzecim piętrze kamienicy w Lynn, gdy sam byłem zakładnikiem, nad którym znęcał się ojciec alkoholik. To skojarzenie wzbudziło we mnie niepokój. Musiałem się zastanowić, czy moje podejrzenia wobec Darwina Bishopa nie wynikają z urazy, którą czułem do ojca.
Rossetti wydmuchnął następną długą strugę dymu.
– Nie zrozum mnie źle. Wiem, że potrafisz się o siebie zatroszczyć, Franko. Tyle że dotąd nigdy nie miałeś takiego przeciwnika jak Darwin Bishop. Jeśli tak nie uważasz, to ma on nad tobą jeszcze jeden punkt przewagi.
Wziąłem głęboki oddech.
– Będę się oglądał za siebie. – Po roku spędzonym z dala od spraw kryminalnych wystarczyło czterdzieści osiem godzin w tym biznesie, żebym znowu poczuł się zagrożony. Ale nie miałem zamiaru wywieszać białej flagi. – Jeśli ten chłopak nie jest winny, nie pójdzie na resztę życia do pudła. Nie dopuszczę do tego.
– Widzę, że traktujesz tę sprawę bardzo osobiście – zauważył Rossetti.
– Owszem.
– Chcesz posłuchać, gdzie powinieneś poszukać prawdziwego Darwina Bishopa?
– Wal.
– W Rosji. Tam jest teraz Dziki Zachód. Jeśli Bishopowi udało się legalnie zaadoptować tego chłopaka, to znaczy, że zadaje się tam z bardzo mocnymi facetami.
– Wybudował i sprzedał dwie firmy w Rosji.
– No to musiał się tam paprać w wielu brudach. Mogę zadzwonić do swojego kumpla Wiktora Gołowa, który kieruje rafinerią pod Sankt Petersburgiem. Wiktor zna na wylot tamtejszy świat biznesu.
– Jestem ci winny kawę. – Dopiłem swoją i położyłem na barze dziesięć dolarów, żeby zapłacić również za Rossettiego. – Dziś ja stawiam. – Odwróciłem się, żeby odejść.
Rossetti złapał mnie za ramię.
– Dzięki, ale obiecaj mi, że będziesz na siebie uważał, Frank. – Na jego twarzy malowała się głęboka powaga.
Kiwnąłem głową.
– Wkrótce się odezwę. Zadzwoń, jak się czegoś dowiesz od swojego przyjaciela Wiktora.
Ruszyłem z powrotem przez most na Meridian Street i zjechałem na lewo w Spruce. Miałem zamiar skręcić w Winnisimmet i wrócić do domu, ale wiedziałem, że tam czeka mnie przewracanie się w łóżku z boku na bok. Przejechałem na wprost przez targ w Chelsea i skierowałem się w stronę motelu Sir Galahad.
W tym zbudowanym z pustaków budynku, który otaczały hurtownie warzywnicze, mieścił się lokal ze striptizem. Tamtejsze dziewczyny nie nosiły wymyślnych strojów i nawet nie próbowały kłamać, że są studentkami. Nikt zresztą nie udawał, że jest to klub dla dżentelmenów.
Kiedy zajmowałem się sprawami kryminalnymi, byłem namiętnym bywalcem Sir Galahada. Mogłem tam poznać nagą prawdę o życiu, żeby móc się wczuć w zazdrość, nienawiść i inne emocje, które wyzwalają w ludziach agresję.
Wpadałem tam również na drinka. I to o nim właśnie myślałem, gdy parkowałem swojego pikapa przed budynkiem. Przez chwilę siedziałem nieruchomo, wpatrując się w błyskający w ciemności różowy neon przedstawiający tancerkę. Wspominałem, jak życie na granicy człowieczeństwa zmuszało mnie do sięgania po szkocką, kokainę, a częściej i jedno, i drugie. Teraz widziałem, jaka to była porąbana strategia – pozwalać, żeby codziennie rosły odsetki od mojego bólu.
Nie wiem, dlaczego wysiadłem z samochodu. Może sprawiło to wspomnienie ran na plecach Billy’ego albo próba wyobrażenia sobie cierpień niemowlęcia bezskutecznie walczącego o łyk powietrza, lub nawrót uczuć, które niegdyś żywiłem do Kathy. A może żadna z tych rzeczy. Może odezwała się moja dawna skłonność do kroczenia prostą drogą przez świat usłany emocjonalnymi minami.
Niezależnie od przyczyny wszedłem do Sir Galahada. W środku grzmiała muzyka wydobywająca się z kolumn, które wystarczyłyby pewnie do nagłośnienia koncertu rockowego na stadionie. Na ścianach i suficie odbijały się czerwone, niebieskie i purpurowe światła. Usiadłem z przodu naprzeciwko wybiegu, na którym dawała występ blondwłosa striptizerka. Dziewczyna, na oko pod dwudziestkę, była już rozebrana do majtek. Właśnie opuściła je o parę cali ku uciesze kilkunastu kierowców ciężarówek i motocyklistów. Mężczyźni kiwali, mrugali i uśmiechali się do niej. Potem striptizerka szybko podciągnęła majtki, aż napięły się w kroczu. Zerwała się burza oklasków.
– Co pan pije? – zagadnęła mnie pięćdziesięcioparoletnia kelnerka w obcisłych dżinsach i bluzce opinającej chude ciało.
Myślałem, żeby zamówić dietetyczną colę, ale tylko przez sekundę.
– Szkocką – odparłem. – Z lodem.
– Już się robi – rzuciła i ruszyła w stronę baru.
Striptizerka opuściła majtki do kostek, po czym zrobiła krok i strząsnęła je z siebie. Podeszła do mężczyzny siedzącego dwa miejsca ode mnie, który położył na mosiężnej barierce pięć banknotów jednodolarowych. Dziewczyna przegięła się do tyłu i szeroko rozwierając nogi, oparła na wyprostowanych rękach.
Kelnerka przyniosła mi szkocką. Zapłaciłem i uniosłem szklaneczkę, by obejrzeć bursztynową ciecz pod kolorowe światła. Jarzyła się rdzawoniebieskim, rdzawoczerwonym i rdzawo-purpurowym blaskiem. Magiczna tęcza zsyłająca spokój. Podniosłem szklaneczkę do ust i poczułem zapach ojca oraz jego gorący alkoholowy oddech. Następnie, wykręcając głowę, spojrzałem na striptizerkę i zauważyłem na jej brzuchu bliznę po cesarskim cięciu.
Część mnie gorąco pragnęła odrętwienia, chciała tak zaszyfrować przekazy niesione przez chemicznych posłańców w moim mózgu, by zamazać okrutne obrazy, które się w nim pojawiały. Były one zbyt wyraźne. Tak bardzo, że mogły wyrządzić poważną szkodę. Ale inna część mnie zaczynała się zastanawiać, gdzie teraz może być dziecko striptizerki. Z dziadkiem? Chłopakiem? Samo w domu? A może nie żyje? Gdy na nią spojrzałem, miała przekrzywioną głowę i zamknięte oczy. Chwyciła się za kolana i jeszcze szerzej rozwarła nogi.
Odstawiłem drinka, nie wypiwszy ani kropli.
– Zajebista dupa, co?! – zawołał do mnie ten facet od pięciu dolarów. Miał około czterdziestki i ciało ciężarowca. Ubrany był w bluzę z logo drużyny footballowej New England Patriots i czarną nylonową myckę.
– Bez dwóch zdań – przyznałem.
– Ma tyłek pierwsza klasa.
– Pierwsza klasa – zgodziłem się.
– Pracujesz jako spawacz?
W pewnym sensie tak, ale nie sądziłem, by chciał użyć tej eleganckiej metafory na określenie naprawiania pękniętej ludzkiej psychiki.
– Nie. Dlaczego pytasz?
– To nie ty spawałeś w liceum w Chelsea?
– Nie – odrzekłem. – Jestem psychiatrą.
Wybuchnął śmiechem.
– Akurat. Ja też. – Sięgnął do kieszeni i wyciągnął kolejne pięć dolarów, żeby je położyć na barierce.
Ująłem szklaneczkę w dłonie i spojrzałem na jej dno. Wciąż czułem zapach ojca i słyszałem metaliczny klik odpinanej klamry od pasa. Przypomniało mi się, jak tysiące razy chciałem go zabić. I zastanawiałem się, co mnie powstrzymywało. Dlaczego nie potrafiłem się do tego zmusić? Co powoduje, że człowiek przekracza w końcu tę linię? Czy właśnie pragnienie znalezienia odpowiedzi na to pytanie pchnęło mnie ku psychiatrii sądowej? Czy to nie ono – a nie prośby Northa Andersona – wciągnęło mnie z powrotem w świat zbrodni?
Odsunąłem szklaneczkę szkockiej, przywołałem kelnerkę i zamówiłem kawę oraz dietetyczną colę. Czekała mnie długa noc.
Wreszcie o trzeciej rano położyłem się do łóżka. Czułem się niebezpiecznie samotny na wielkim dwuosobowym materacu.
Oczywiście zawsze byłem samotny. Wyobcowany. Zagrożony. Ale teraz to niebezpieczeństwo wydawało się szczególnie realne. Nie potrafiłem bowiem zapomnieć o tym, co powiedział Carl Rossetti: Darwin Bishop mógł mi narobić wielkich kłopotów – większych niż jakiekolwiek, z którymi wcześniej miałem do czynienia. Ktoś, kto ma apetyt na miliard dolarów i potrafi zgromadzić tyle forsy, jest zdolny do wszystkiego. Przesunąłem się na skraj materaca i sięgnąłem po swojego browninga przymocowanego do ramy łóżka. Uspokojony dotykiem zimnej stali zapadłem w niespokojny sen.
Nie trwał on długo. Po dwóch godzinach obudził mnie dzwonek telefonu. Zmacałem słuchawkę, ale wypadła mi z ręki, w końcu jednak zdołałem ją dowlec do ucha i wykrztusić:
– Clevenger, słucham.
– Frank, mówi North.
Zerknąłem na budzik przy łóżku.
– Jest za dziesięć piąta – wymamrotałem.
– Wiem. Nie dzwoniłbym, gdyby sprawa nie była pilna.
Usiadłem na łóżku.
– Co się stało? – zapytałem.
– Dwie i pół godziny temu Billy uciekł z Payne Whitney.
Wyprostowałem się.
– Uciekł? Jak?
– Nie uwierzysz, ale po prostu wyszedł z izby przyjęć. Przez wiele godzin skarżył się na kaszel. Wysłali go z pielęgniarzem na dół na prześwietlenie. O ile wiem, facet stracił go z oczu.
Nietrudno mi było w to uwierzyć. Oddziały psychiatryczne w szpitalach nie są budowane z myślą o pacjentach podejrzanych o popełnienie przestępstwa i nie ma tam ustalonych reguł postępowania z nimi. Słyszałem o takich, co uciekli z „przerwy na papierosa”, gdy pozwolono im zapalić na dworze, i takich, co wyszli ze spotkania anonimowych alkoholików, które odbywało się w innym budynku, lub ze „strzeżonego” przejścia do sklepów z pamiątkami.
– Pewnie wszyscy policjanci z Manhattanu są już na nogach i mają rysopis Billy’ego. Mogą go zatrzymać na podstawie paragrafu dwunastego i skierować na przymusowy pobyt w szpitalu.
– Nie potrzebują paragrafu dwunastego. Billy idealnie wybrał czas ucieczki. Wczoraj o siódmej został wystawiony nakaz jego aresztowania. Tom Harrigan wszystko załatwił, łącznie z nakazem ekstradycji Billy’ego do Massachusetts. Billy miał być aresztowany o szóstej rano, a o siódmej trzydzieści w eskorcie dwóch funkcjonariuszy policji nowojorskiej odlecieć do Bostonu.
– Jestem dziś umówiony na lunch z Julią Bishop. Spróbuję się dowiedzieć, czy nie podejrzewa, dokąd Billy mógł uciec.
– Ty zadzwoniłeś do niej czy ona do ciebie?
– Ona do mnie.
– Powiedziała dlaczego?
– Nie, ale sprawiała wrażenie zdenerwowanej.
– Nie będzie mogła być na turnieju tenisowym z udziałem Garreta – zadrwił Anderson.
– Turnieju?
– Bishopowie sponsorują turniej tenisowy w klubie Brant Point Racket, z którego dochód idzie na cele charytatywne. Garret Bishop jest wśród dwudziestu najwyżej rozstawionych graczy w swojej grupie wiekowej. Według tego, co piszą w gazetach, ma bronić tytułu mistrza w singlu, który zdobył przed rokiem.
– Praca jak zwykle. Oto motto świata Darwina Bishopa – zauważyłem.
– Takich jak on nic nie powstrzyma – zgodził się Anderson i umilkł na chwilę. – Posłuchaj, nie wierzyłem, że Billy jest mordercą. Ale muszę ci powiedzieć, że bardzo martwię się tym, że jest na wolności. Bo jeśli to on zabił małą Brooke, nie ma nic do stracenia.
Przeszedł mnie dreszcz, gdyż pamiętałem, że Billy powiedział mi na pożegnanie dokładnie to samo.
– Gdybym był na twoim miejscu, ściągnąłbym jeszcze kilka radiowozów do pomocy tym range roverom, które stoją przed „budką strażniczą” Bishopa. Billy nie był zadowolony, że ojciec wysłał go do szpitala.
– Próbowałem, ale Bishop podziękował mi za troskę i odrzucił ofertę.
– Mogłem się tego spodziewać.
– Zadzwonię do ciebie, kiedy pojawi się coś nowego.
– Ja też – odparłem i odłożyłem słuchawkę.
Opadłem na plecy. Leżąc w ciemności i czując, jak mi serce wali, zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem, że zrezygnowałem ze szkockiej w Sir Galahadzie. Zastanawiałem się, gdzie w tej chwili może być Billy Bishop. Czy szuka schronienia w przytułku dla bezdomnych? A może zamelinował się na Manhattanie w domu kumpla, którego rodzice wyjechali? Czy był na tyle odważny, by schować się w apartamencie Bishopa, czy też wmieszał się w tłum podróżnych na dworcu Port Authority przy Ósmej Alei i czeka na autobus, który zawiezie go do Hyannis, gdzie mógłby złapać prom na Nantucket?
A co najważniejsze, o czym myślał: o ucieczce czy zemście?