175234.fb2 R??e Cmentarne - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 62

R??e Cmentarne - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 62

60

Pater przeszedł przez dziurę w płocie okalającym gdańskie Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego. Że będzie w nim jakaś dziura, tego był pewien. Od dawna straż przemysłowa z różnych zresztą fabryk informowała policję, że na terenach czynnych lub nieczynnych zakładów przemysłowych pojawiają się grupy nastolatków, którzy szukają ekstremalnych przeżyć w fabrycznej przestrzeni. Młodzi ludzie wspinali się na zardzewiałe suwnice, wchodzili do kanałów, zawisali na linach pod świetlikami. Pater wiedział, że gdańskie Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego też były penetrowane przez takie grupy. Przed przyjściem tutaj zadzwonił do swej osiemnastoletniej siostrzenicy, Agaty, i przedstawił jej osobliwą prośbę. Dziewczyna oddzwoniła po godzinie.

– Mam dla ciebie informacje, wujku – powiedziała. – Moi znajomi miejscy traperzy przychodzą do „zetenteku”. Do starej lokomotywowni. Jedynie ona jest pozostawiona bez dozoru. Mówią, że jest tam czadersko.

Pater ruszył, klucząc pomiędzy zwojami zardzewiałego drutu, którego o dziwo nie ukradł jeszcze żaden złomiarz. Policjant był pewien, że trafnie rozszyfrował komunikat mordercy. Wesoły szampan. Wyraźne odwołanie do przeboju Formacji Nieżywych Schabuff, zatytułowanego Klub Wesołego Szampana. Malowniczy wokalista tej grupy, Olek Klepacz, śpiewał:

A gdybym byt młotkowym,

W fabryce z młotkiem szalał.

Ta sama piosenka stanowiła tło muzyczne dokumentalnego nagrania Mielnika z jelitkowskiego „Baru na Plaży”. Naśladowca dał sygnał: „Teraz zabiję młotkiem”. Wystarczył jeden telefon do eksperta historycznego, Jacka Aleksandrowskiego, i wszystko było jasne. Paweł Tuchlin, zwany Skorpionem, zabił w latach osiemdziesiątych jedenaście kobiet uderzeniem w potylicę. Odwołanie się mordercy do młotkowego z piosenki niosło ze sobą jasny komunikat: „A teraz zabiję jak Paweł Tuchlin!” Pojawiały się jednak dwa pytania: gdzie dokładnie miało się to stać i o której godzinie? Na pierwsze pytanie morderca sam odpowiedział. „Chętnie się z tobą zabawię w Gdańsku”. A zatem spotkanie miało nastąpić w gdańskim ZNTK. Na drugie pytanie Pater znalazł odpowiedź również w mejlu mordercy.

Potknął się o jakiś pręt wystający z betonu i omal się nie przewrócił. Spojrzał na zegarek. Zbliżała się ósma wieczór. Morderca przyjdzie o dziewiątej, czyli dwudziestej pierwszej. Dwadzieścia jeden. Oczko. „Lubisz przecież hazard”, pisał Naśladowca w swym mejlu.

Jeszcze do niedawna Pater był przekonany, że ten seryjny morderca jest mu całkowicie obojętny. I byłby mu nadal obojętny mimo ponurego mejla, w którym przypomniał o swoim istnieniu. Ale gdyby nie wzmianka o Jelitkowie, Pater nie oddychałby teraz smrodem zastarzałych gazów spawalniczych i ludzkich odchodów wśród chwastów, lecz na greckiej plaży brałby w ramiona Joannę wśród cykania cykad.

Zapadał zmierzch. Pater szedł powoli, uważnie lustrując nierówny grunt w słabym żółtym świetle sodowych latarń. Nad nim wznosiło się niewyraźne trójkątne zwieńczenie ściany jakiejś hali. „Peerelowski tympanon”, przemknęło mu przez głowę. Wiele szyb w tej hali było wybitych. Niektóre z nich wisiały w górnych framugach, przypominając ostrze gilotyny. Inne były roztrzaskane bardziej centralnie – kamieniami lub cegłówkami. Okoliczna dzieciarnia – podobnie jak starsi koledzy – szukała tu ekstremalnych przeżyć.

Wystawił pół głowy poza dolną krawędź jednego z wybitych okien. Spojrzał w głąb hali. Panował tam półmrok. W pomarańczowej poświacie widział potężne cielska dwóch lokomotyw, pokrytych ptasimi odchodami. Nigdzie nie było śladu człowieka, spodziewanej ofiary, którą Naśladowca miał zabić á la Paweł Tuchlin. Pater był przekonany, że wyznaczona godzina dwudziesta pierwsza to będzie czas prezentacji kolejnego trupa. „Dzisiaj zabawię się z tobą w Gdańsku”. Zabawa miała polegać na śmiertelnej inscenizacji, na prawdziwym theatrum mortis - jak w filmie Milczenie owiec. Pater spodziewał się zatem, że gdzieś pod lokomotywą lub suwnicą dojrzy kobietę z roztrzaskaną czaszką, a po chwili zapalą się reflektory i zabrzmią tony z Wagnera. Na razie jednak widział jedynie bryły żelastwa i pętle szyn, a jedyną muzyką, jaką słyszał, była kakofonia ptasich pisków.

Otworzył blaszane drzwi do lokomotywowni. Ich zgrzyt był tak przejmujący, że poczuł, jak powstają mu włoski na rękach. W obu dłoniach trzymał pistolet. Rozglądał się nerwowo. Po jego plecach płynął strumyk potu.

Szedł bardzo wolno, starając się czynić jak najmniej hałasu. Nie było to łatwe. Pod podeszwami jego sandałów zgrzytały okruchy szkła. Trącił jakąś blachę, która zabrzęczała donośnie.

Oparł się plecami o koło jednej z lokomotyw i osunął się po nim jak po ścianie. Kucnął. Za sobą czuł żelazo. Oddychał wonią starego smaru.

Wtedy obok niego coś upadło i uderzyło o szynę. Łoskot zabrzmiał jak jęk dzwonu.

Pater wiedział, że ktoś, kto wywołał ten hałas, chce, aby on odwrócił się w kierunku przeraźliwego dźwięku. Postąpił zatem odwrotnie. Skierował się w przeciwną stronę. I wtedy usłyszał syk.

Kiedy padał na ziemię, zrozumiał, że nie rozegra się żadne theatrum mortis. Że nie będzie inscenizacji śmierci i prezentacji ofiary. Że w ogóle nie ma tu żadnej innej ofiary – poza nim samym.