175253.fb2 Raport “Pelikana” - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 39

Raport “Pelikana” - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 39

ROZDZIAŁ 39

Wyszedł od niej po dziesiątej, po butelce wina i kilku tartinkach z jajkiem. Wcześniej zadzwonił do Masona Paypura – nocnego reportera policyjnego – i poprosił go o sprawdzenie szczegółów zabójstwa Morgana. Curtisa zabito w centrum, w okolicy uważanej za bezpieczną – to znaczy taką, w której nie popełniano morderstw; dochodziło jedynie do pobić i rabunków.

Był zmęczony i zniechęcony. I nieszczęśliwy z powodu jutrzejszego wyjazdu Darby. Miał sześć tygodni zaległego urlopu i kusiło go, żeby polecieć z nią. Niech Mattiece udławi się swoją ropą! Bał się jednak, że może nigdy nie wrócić – co nie byłoby końcem świata, jeśli pominąć ten kłopotliwy szczegół, że ona miała pieniądze, a on nie. Jego forsy starczyłoby góra na dwa miesiące radosnych figlów na plażach; później musiałby przejść na jej utrzymanie. Poza tym – i to było najważniejsze – wcale nie zapraszała go do wspólnej ucieczki. Była w żałobie. Kiedy mówiła o Callahanie, wyczuwał jej smutek i ból.

Teraz był już u siebie, w hotelu Jeffersona przy Szesnastej, zgodnie z instrukcjami Darby. Postanowił zadzwonić do Cleve’a.

– Gdzie się podziewasz? – spytał poirytowany policjant.

– Mieszkam w hotelu. To długa historia. Masz coś?

– Sierżant dostał dziewięćdziesięciodniowy urlop zdrowotny.

– Co mu jest?

– Nic. Mówi, że chcieli się go pozbyć na jakiś czas. Tam jest jak w twierdzy. Wszyscy pracownicy dostali wyraźne polecenie trzymania gąb na kłódkę. Nie wolno im z nikim rozmawiać. Są śmiertelnie przerażeni. Wywalili sierżanta do domu dzisiaj w południe. Mówi, że grozi ci poważne niebezpieczeństwo. Przez ostatni tydzień wspominali o tobie w różnych konfiguracjach z tysiąc razy. Mają zajoba na twoim punkcie i zachodzą w głowę, ile już wiesz, a ile odkryjesz niedługo.

– Kim oni są?

– Oczywiście Coal i jego przydupas Birchfield. Pastwią się nad całym zachodnim skrzydłem jak gestapo. Czasami przyłącza się do nich ten… Jak on się nazywa… taki rudy w muszce? Od spraw wewnętrznych…?

– Emmitt Waycross.

– No właśnie! Ale całą brudną robotę, to znaczy groźby i knucie spisków, odwalają Coal i Birchfield.

– Jakie groźby?

– No… co komu zrobią, jeśli piśnie choćby słówko. W Białym Domu nikt, z wyjątkiem prezydenta, nie może oficjalnie rozmawiać z prasą bez zgody Coala. Dotyczy to nawet rzecznika prasowego. Coal trzyma na wszystkim łapę.

– To niewiarygodne!

– Są przerażeni. I niebezpieczni; tak mówi sierżant.

– Dobra. Ukrywam się.

– Wczoraj późnym wieczorem zajrzałem do ciebie. Mogłeś mi powiedzieć, że znikasz.

– Jutro chyba wrócę.

– Czym jeździsz?

– Czterodrzwiowym pontiakiem z wypożyczalni. Szybkim jak jasna cholera.

– Po południu sprawdziłem volvo. Stoi i ma się dobrze.

– Dzięki, Cleve.

– U ciebie wszystko w porządku?

– Chyba tak. Powiedz sierżantowi, że żyję.

– Zadzwoń jutro. Martwię się o ciebie.

Spał cztery godziny, gdy zadzwonił telefon. Na dworze było ciemno, do świtu pozostało jeszcze dobre kilkadziesiąt minut. Spojrzał na aparat. Podniósł słuchawkę po piątym dzwonku.

– Słucham? – zapytał podejrzliwie.

– Czy pan Gray Grantham? – zapytał kobiecy głos.

– Tak. Kto mówi?

– Beverly Morgan. Był pan u mnie wczoraj.

Gray wyskoczył z łóżka i przetarł oczy.

– Tak, tak… Przykro mi, że panią niepokoiliśmy.

– Nic się nie stało. Mój ojciec bywa czasami nadopiekuńczy i często wpada w złość. Po śmierci Curtisa reporterzy nie dawali nam spokoju. Dzwonili z całego kraju. Żądali starych zdjęć męża i nowych zdjęć córki ze mną. Dobijali się o każdej porze. To było okropne i ojciec miał tego dosyć. Zrzucił nawet dwóch pana kolegów z ganku.

– No to miałem szczęście.

– Mam nadzieję, że nie obraził pana. – Głos brzmiał głucho, bezosobowo, choć pani Morgan siliła się na spokój.

– Nie, nie. Proszę się nie martwić.

– Teraz śpi na dole. Możemy spokojnie porozmawiać.

– Nie może pani usnąć?

– Biorę tabletki nasenne i wszystko mi się poprzestawiało. Sypiam za dnia i miotam się nocami. – Była rozbudzona i chciała mówić.

Gray usiadł na łóżku.

– Trudno mi wyobrazić sobie wstrząs, jaki musiała pani przeżyć.

– Z myślą, że nie żyje, oswajałam się kilka dni. Na początku ból był nie do zniesienia. Bardzo cierpiałam. Nie mogłam nawet chodzić… Bolało mnie całe ciało. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Do pogrzebu przygotowano mnie jak lalkę, teraz wspominam to jak zły sen… Nie nudzę pana?

– Skądże! Proszę mówić dalej.

– Muszę odstawić tabletki. Sypiam tak długo, że nikogo nie widuję. Mój ojciec pilnuje, żebym miała spokój. Czy pan to nagrywa?

– Nie. Słucham.

– Zamordowano męża przed tygodniem. Tamtego dnia myślałam, że się spóźnia, co zresztą nie byłoby niczym niezwykłym. Zabrali mu portfel, żeby policja nie mogła go zidentyfikować. Oglądałam wiadomości… Powiedzieli, że w centrum zabito młodego prawnika… Wiedziałam… od razu wiedziałam, że to on! Niech mnie pan nie pyta, skąd wiedzieli, że chodzi o prawnika, skoro nie znali jego nazwiska. To wszystko jest bardzo dziwne…

– Dlaczego mąż pracował do późna?

– Wymagano od niego osiemdziesięciu godzin tygodniowo, a nawet więcej. White i Blazevich to prawdziwa rzeźnia; wysysają krew z pracowników przez siedem lat, a jeśli ci nie padną, robią ich wspólnikami. Curtis nienawidził swojej pracy. Był nią bardzo zmęczony.

– Od jak dawna tam pracował?

– Od pięciu lat. Zarabiał dziewięćdziesiąt tysięcy rocznie, więc godził się na tę mordęgę.

– Czy powiedział pani, że dzwonił do mnie?

– Nie… Dowiedziałam się o tym od ojca i przez całą noc nie dawało mi to spokoju. Co on panu naopowiadał?

– Nie przedstawił się swoim nazwiskiem. Używał pseudonimu Garcia. Proszę nie pytać, w jaki sposób go odnalazłem, odpowiedź zajęłaby mi godzinę. Pani mąż powiadomił mnie, że coś wie o zabójstwie Rosenberga i Jensena. Początkowo chciał się ze mną podzielić tą wiedzą…

– Randy Garcia był jego najlepszym przyjacielem w podstawówce.

– Ach, tak. Rozmawiając z nim, odniosłem wrażenie, że zauważył coś w biurze i że ktoś dowiedział się o tym. Był roztrzęsiony i zawsze dzwonił do mnie z automatów. Twierdził, że jest śledzony. Przed tygodniem, w niedzielę, mieliśmy się spotkać, ale zadzwonił rano i odwołał wszystko. Bał się, mówił, że musi chronić rodzinę. Czy wspominał o swoich problemach?

– Nie. Wiedziałam, że przeżywa stres, ale tak było od pięciu lat. Nigdy nie rozmawiał ze mną o sprawach zawodowych. Naprawdę nienawidził kancelarii i w domu chciał o niej zapomnieć.

– Dlaczego nie zmienił firmy?

– Płacili mu coraz lepiej. Przed rokiem miał zamiar się przenieść, ale nic nie wyszło z propozycji, jaką otrzymał. Był nieszczęśliwy, ale starał się tego nie okazywać. Chyba miał do siebie pretensje o to, że popełnił życiowy błąd. Prowadziliśmy dosyć spokojne życie. Kiedy wracał, pytałam go, jak minął dzień. Czasami zadawałam mu to pytanie o dziesiątej wieczorem, więc mogłam się domyślić, że jest wykończony. Zawsze jednak odpowiadał, że dzień minął “korzystnie”. Używał właśnie tego słowa – “korzystnie”. Potem rozmawialiśmy o dziecku. Curtis nie chciał mówić o pracy, a ja nie byłam ciekawa.

Tak, to Garcię mamy z głowy. Zginął, a żona nic nie wie.

– Kto zabrał jego rzeczy z biura?

– Ktoś z kancelarii. Przyniesiono mi je w piątek. Elegancko zapakowane do trzech kartonów zalepionych taśmą. Może pan je przejrzeć.

– To nie będzie konieczne. Jestem pewny, że starannie je wyczyszczono. Na jaką kwotę opiewała polisa ubezpieczeniowa męża?

– Jest pan bardzo dociekliwym człowiekiem, panie Grantham. Przed dwoma tygodniami Curtis wykupił okresową polisę na życie, opiewającą na milion dolarów. Suma odszkodowania podwaja się w razie zgonu na skutek nieszczęśliwego wypadku.

– To dwa miliony dolarów!

– Tak. Myślę, że ma pan rację… Curtis musiał coś podejrzewać…

– On nie zginął przypadkowo, pani Morgan.

– Nie, nie mogę w to uwierzyć – załkała, ale zdołała się opanować.

– Czy policja zadawała pani jakieś pytania?

– Niewiele. Według nich był to bandycki napad. Nic wielkiego. Codziennie ginie tylu ludzi…

Wiadomość o polisie dawała do myślenia, ale nie był to żaden konkret. Gray zaczynał mieć dosyć pani Morgan i jej niespiesznej opowieści. Współczuł jej, ale nic nie wiedziała, i nadszedł czas, by się pożegnać.

– Czy nie domyśla się pan, czego dowiedział się mój mąż? – Taka rozmowa mogła toczyć się godzinami.

– Nie mam pojęcia – odparł Gray, spoglądając na zegarek. – Powiedział, że wie coś o morderstwach, i to wszystko. Nic więcej nie mogłem z niego wyciągnąć. Liczyłem na to, że spotka się ze mną i powie, co go dręczy, albo pokaże mi coś. Zawiodłem się.

– Skąd Curtis miałby wiedzieć cokolwiek o morderstwach sędziów?

– Nie wiem. Ale dzwonił do mnie w tej sprawie.

– Co to mogło być, co miał panu do pokazania?

To on był reporterem i to on powinien zadawać pytania.

– Naprawdę nie wiem. Nie określił tego w żaden sposób.

– Gdzie mógłby to schować?

Chciała mu pomóc, ale zaczynała być irytująca. Nagle zrozumiał. Pani Morgan zmierzała w pewnym bardzo określonym kierunku.

– Tego również nie wiem. A gdzie chował cenne dokumenty?

– Mamy skrytkę w banku, gdzie przechowujemy akty notarialne, testamenty i inne papiery. Curtis zajmował się wszystkim, co miało związek ze stroną prawną naszego małżeństwa. W czwartek sprawdziłam z ojcem zawartość skrytki i nie znalazłam niczego niezwykłego.

– Chyba nie spodziewała się pani, że Curtis mógłby coś ukryć, prawda?

– Nie, nigdy niczego nie ukrywał. Jednak w sobotę nad ranem – było jeszcze ciemno, rozumie pan – przeglądałam papiery w jego biurku w sypialni. Mamy taki antyk, sekretarzyk z zasuwanym blatem, który służył Curtisowi do przechowywania papierów… Więc jak już mówiłam, w sobotę znalazłam coś niezwykłego…

Gray znów zerwał się z łóżka, przycisnął słuchawkę do ucha i zaczął przemierzać pokój. Zadzwoniła o czwartej nad ranem, plotła bzdury przez dwadzieścia minut i wyczekała do ostatniej chwili, żeby powiedzieć o bombie.

– Cóż to jest? – spytał najspokojniej, jak potrafił.

– Kluczyk.

Poczuł suchość w gardle.

– Kluczyk do czego?

– Do innej skrytki.

– W którym banku?

– W Pierwszym Kolumbijskim. Nigdy nie trzymaliśmy tam pieniędzy.

– Rozumiem. O tej drugiej skrytce nic pani nie wiedziała?

– Och, nie. To znaczy… do soboty. Bardzo mnie to zdziwiło i wciąż dziwi… Wszystkie nasze dokumenty były na swoim miejscu w starej skrytce, więc nie było potrzeby zaglądania do tej drugiej. Postanowiłam, że sprawdzę, co w niej jest, dopiero jak nieco ochłonę po tym wszystkim.

– Czy pozwoli mi pani zajrzeć tam?

– Wiedziałam, że pan o to zapyta. Proszę mi najpierw powiedzieć, co pan zrobi, jeśli znajdzie w niej to, czego szuka?

– Pani Morgan, ja nie wiem, czego szukam. Ale zgoda, załóżmy, że znajdę coś, co pani mąż zostawił, i to coś okaże się, powiedzmy, bardzo pożyteczne. I co dalej…?

– Proszę to wykorzystać.

– Bezwarunkowo?

– Mam tylko jeden warunek: gdyby to coś narażało na szwank dobre imię męża, to cofam zgodę.

– W porządku. Umowa stoi i przyrzekam, że nie nadużyję pani zaufania.

– Kiedy przyjdzie pan odebrać klucz?

– Czy trzyma go pani w ręku?

– Tak.

– Proszę wyjść na ganek. Zjawię się za trzy sekundy.

Na pokładzie odrzutowca z Miami przyleciało zaledwie pięciu ludzi. Tak więc Edwin Sneller miał tylko siedmiu do dyspozycji. Siedmiu ludzi, mało czasu i prawie żadnego sprzętu. Tej nocy nie położył się do łóżka. Jego apartament hotelowy zamienił się w małe centrum dowodzenia. Przez całą noc studiowali mapy i próbowali ułożyć plan na najbliższą dobę. Nie mieli zbyt wiele faktów, na których mogliby się oprzeć. Pewne było jedynie to, że Grantham ma mieszkanie, w którym nie przebywa od jakiegoś czasu. Ma samochód, którym nie jeździ. I pracuje przy Piętnastej, ale rzadko bywa w redakcji. Kancelaria White’a i Blazevicha mieści się w budynku na rogu Dziesiątej i New York, ale dziewczyna na pewno już tam nie przyjdzie. Wdowa po Morganie mieszka w Alexandrii. To wszystko. Szukali dwojga ludzi wśród trzech milionów.

Jego współpracownicy nie zajmowali się brudną robotą. Takich ludzi trzeba dopiero znaleźć i wynająć. Obiecano mu ich pod koniec dnia, i to wielu.

Sneller nie był nowicjuszem w zabijaniu, ale ta sprawa przedstawiała się beznadziejnie. Klient był zdesperowany. Ziemia usuwała mu się spod stóp. Rzecz jasna, Sneller nie miał zamiaru się wycofywać, ale na wszelki wypadek przygotował sobie drogę odwrotu.

Myśl o dziewczynie nie dawała mu spokoju. Spotkała Khamela i uszła z życiem – rzecz niewiarygodna! Wykołowała najlepszych ludzi w tym interesie! Z przyjemnością spotkałby się z nią – nie po to, żeby ją zabić, ale pogratulować. Nieczęsto spotyka się tak utalentowanego żółtodzioba. Spotkania z ludźmi Snellera nie przeżył nikt, kto mógłby o tym opowiedzieć.

Przede wszystkim muszą zająć się budynkiem “Posta” – jedynego miejsca, do którego Grantham musi wrócić.