175253.fb2 Raport “Pelikana” - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Raport “Pelikana” - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

ROZDZIAŁ 4

Pierwsza Dama bawiła na Zachodnim Wybrzeżu, gdzie uczestniczyła w jednym z licznych przedpołudniowych przyjęć, na które zaproszenie kosztowało pięć tysięcy dolarów. Bogaci snobi chętnie szastali pieniędzmi, za które częstowano ich zimnymi jajkami i tanim szampanem, jeśli w zamian nadarzyła się okazja pokazania się, a może nawet sfotografowania z królową, jak nazywano żonę prezydenta.

Kiedy zadzwonił telefon, prezydent spał samotnie w małżeńskim łożu. W minionych latach przemyśliwał nad wzięciem sobie kochanki – zgodnie z Wielką Tradycją Amerykańskiej Prezydentury. W końcu doszedł jednak do wniosku, że nie byłoby to zgodne z obowiązującą etyką republikańską. Poza tym był stary i zmęczony. Często sypiał sam, nawet jeśli królowa była obecna w Białym Domu.

Miał ciężki sen. Dzwonek telefonu odezwał się dwanaście razy, zanim prezydent go usłyszał. Podniósł słuchawkę i spojrzał na zegar. Wpół do piątej. Po wysłuchaniu rozmówcy zerwał się na równe nogi i po ośmiu minutach był już w Gabinecie Owalnym. Nie wziął nawet prysznica i nie zdążył założyć krawata. Wbił wzrok w szefa gabinetu, Fletchera Coala, i usiadł – jak przystało prezydentowi – za biurkiem.

Coal uśmiechał się, błyskając idealnie białymi zębami. Miał dopiero trzydzieści siedem lat i był cudownym dzieckiem. Cztery lata temu uratował kulejącą kampanię republikańskiego kandydata na prezydenta i wprowadził go do Białego Domu. Był przebiegłym manipulatorem i podstępnym jastrzębiem, który pazurami utorował sobie drogę do bezpośredniego otoczenia prezydenta, stając się drugą osobą w państwie. Wielu uważało go za mózg prezydenta. Ci, którym przyszło z nim pracować, drżeli na sam dźwięk jego nazwiska.

– Co się stało? – spytał prezydent, wolno wymawiając słowa.

– Nie wiem za wiele – powiedział Coal, przechadzając się przed biurkiem zwierzchnika. – Dwóch agentów FBI znalazło Rosenberga koło pierwszej. Leżał martwy w łóżku. Zamordowano także jego pielęgniarza i policjanta Sądu Najwyższego. FBI i policja dystryktu wszczęły śledztwo. Mniej więcej w tym samym czasie nadeszła informacja o znalezieniu zwłok Jensena w kinie dla pedałów. Znaleźli go dwie godziny temu. O czwartej zadzwonił do mnie Voyles, a ja pozwoliłem sobie obudzić pana, panie prezydencie. Voyles i Gminski powinni tu być lada chwila.

– Gminski?

– W tej sytuacji CIA musi się w to włączyć.

– Rosenberg nie żyje. – Prezydent splótł dłonie z tyłu głowy i przeciągnął się.

– Tak. Wreszcie. Proponuję, żeby wygłosił pan orędzie do narodu. Mabry już pracuje nad pierwszą wersją. Osobiście dokonam poprawek. Poczekamy do świtu. Orędzie powinno zostać odczytane koło siódmej, w przeciwnym razie stracimy sporą część widzów.

– Prasa…

– Już wiedzą. Jakaś ekipa telewizyjna sfilmowała nawet ciało Jensena w kostnicy.

– Nie wiedziałem, że był pedałem.

– Teraz to już nie ulega kwestii. Mamy kryzys, panie prezydencie. Proszę o tym pomyśleć. Nie maczaliśmy w tym palców i za nic nie bierzemy odpowiedzialności. Nikt nie może się do nas przyczepić. Naród przeżyje wstrząs i skupi się, przynajmniej w części, wokół głowy państwa. Nadszedł czas, by wykazać się naszymi zdolnościami przywódczymi. Przyszłość rysuje się wspaniale. Nie ma mowy o żadnych potknięciach.

– Będę mógł zrestrukturyzować Sąd Najwyższy. – Prezydent upił łyk kawy i spojrzał na dokumenty leżące na biurku.

– To właśnie jest najlepsze. W pańskich rękach spoczywają losy narodowej jurysdykcji. Dzwoniłem już do Duvalla z Departamentu Sprawiedliwości i poleciłem mu, by razem z Hortonem przygotowali listę kandydatów na sędziów Sądu Najwyższego. Horton przemawiał wczoraj w Omaha, ale już wraca samolotem. Proponuję przyjąć go dziś przed południem.

Prezydent kiwnął głową. Jak zwykle zgadzał się z sugestiami Coala. Pozwalał mu zajmować się szczegółami. Sam nigdy nie miał do nich cierpliwości.

– Są jacyś podejrzani?

– Na razie nie ma. W każdym razie ja nic jeszcze nie wiem. Powiedziałem Voylesowi, że spodziewa się pan raportu.

– Ktoś mi mówił, że FBI ochrania Sąd Najwyższy.

– Zgadza się. – Coal wyszczerzył zęby i zachichotał. – Trafili Voylesa między oczy. Ciekawe, jak się będzie wykręcał.

– Rzeczywiście. Chcę, żeby mu dokopali. Zajmij się prasą. Niech go zgniotą na miazgę. A wtedy dobierzemy mu się do dupy.

Coal nie pragnął niczego innego. Zapisał coś w notatniku.

Strażnik ochrony zapukał do drzwi, a potem je otworzył. Do gabinetu weszli razem dyrektorzy Voyles i Gminski. Mężczyźni wymienili uściski rąk i z grobowymi minami zajęli miejsca przed biurkiem prezydenta; Coal stanął jak zwykle pod oknem. Szef gabinetu nienawidził Voylesa i Gminskiego, a oni odpłacali mu tym samym. Nienawiść stanowiła siłę napędową Coala, mimo to prezydent chętnie go słuchał, i tylko to było ważne. Teraz przez kilka minut musi powstrzymać się od udziału w rozmowie. W obecności innych należało pozwolić prezydentowi przejąć ster.

– Jest mi niezmiernie przykro spotykać się z panami w tych okolicznościach, ale dziękuję za przybycie – zaczął prezydent. Voyles i Gminski kiwnęli ponuro głowami, przyjmując do wiadomości oczywiste kłamstwo. – Co się stało?

Voyles referował szybko i treściwie. Opisał miejsce zbrodni w domu Rosenberga w chwili znalezienia ciał. Co noc o pierwszej sierżant Ferguson składał meldunek dwóm agentom siedzącym w samochodzie na ulicy. Kiedy się nie pojawił, agenci postanowili sprawdzić, co się dzieje. Zabójstwa dokonano sprawnie i fachowo. Następnie Voyles przeszedł do sprawy Jensena. Morderca zmiażdżył sędziemu kręgi szyjne, zaciskając wokół jego szyi linkę ratowniczą. Ciało znalazł jakiś mężczyzna, który przyszedł do kina. Oczywiście nikt niczego nie widział. Voyles położył uszy po sobie. Zniknęła gdzieś jego mrukliwość i buta. Nad Biurem gromadziły się czarne chmury i dyrektor przewidywał nieuchronną burzę. Przetrwał jednak pięć prezydentur, a więc z pewnością poradzi sobie i z tym idiotą.

– Nie ulega wątpliwości, że morderstwa są ze sobą związane – rzucił prezydent, wbijając wzrok w Voylesa.

– Na to wygląda, ale…

– Pan wybaczy, dyrektorze; w ciągu dwustu dwudziestu lat istnienia tego kraju z ręki zamachowców zginęło czterech prezydentów, dwóch czy trzech kandydatów na prezydentów, kilku przywódców organizacji walczących o swobody obywatelskie, paru gubernatorów, ale nigdy, podkreślam: nigdy dotąd nie targnięto się na życie sędziego Sądu Najwyższego. A dziś, proszę, w ciągu jednej nocy, ba! w ciągu dwóch godzin – mamy dwie ofiary ze składu tego dostojnego ciała. A pan nie jest przekonany, że zbrodnie są ze sobą powiązane!

– Tego nie powiedziałem. Na pewno łączy je jakaś nić. Mówiłem tylko, że ofiary zamordowano w odmienny sposób i w odmiennych okolicznościach. Nie ulega natomiast wątpliwości, że obydwu zbrodni dokonano niezwykle fachowo. Poza tym proszę nie zapominać, że mieliśmy tysiące gróźb pod adresem sędziów.

– Rozumiem. Kim są pańscy podejrzani?

Nikt nie używał takiego tonu wobec F. Dentona Voylesa. Nikt go nie przesłuchiwał. Dyrektor FBI spiorunował prezydenta wzrokiem i cedząc słowa odparł:

– Jeszcze za wcześnie na wskazanie winnych. Jesteśmy na etapie zbierania dowodów.

– W jaki sposób morderca dostał się do domu Rosenberga?

– Nie wiadomo. Nie widzieliśmy, jak wchodzi, pojmuje pan? Bez wątpienia zakradł się tam niepostrzeżenie i ukrył w jakimś zakamarku. Przypominam, że sędzia Rosenberg nie wpuszczał agentów do środka. Rutynowej kontroli posiadłości dokonywał Ferguson i robił to każdego popołudnia po powrocie sędziego z pracy. Jak mówiłem, jesteśmy dopiero na początku śledztwa i nie znaleziono żadnych śladów pozostawionych przez mordercę. Nie mamy niczego oprócz ciał. Późnym popołudniem otrzymam raporty balistyczne i wyniki sekcji zwłok.

– Proszę mi je przesłać, gdy tylko je pan dostanie.

– Tak, panie prezydencie.

– Do piątej po południu proszę mi przedstawić listę podejrzanych. Czy wyrażam się jasno?

– Oczywiście, panie prezydencie.

– Chciałbym także otrzymać raport dotyczący ochrony sędziów Sądu Najwyższego. Z wyszczególnieniem popełnionych błędów.

– Zakłada pan, że popełniono jakiś błąd?

– Mamy dwóch martwych sędziów, którzy byli chronieni przez FBI. Wydaje mi się, że naród ma prawo wiedzieć, kto zawiódł. Bo ktoś na pewno zawiódł, dyrektorze.

– Mam meldować panu czy narodowi?

– Mnie!

– Po czym pan zwoła konferencję prasową i przedstawi sprawę narodowi, czy tak?

– Obawia się pan napiętnowania, dyrektorze?

– W żadnym razie. Rosenberg i Jensen nie żyją, ponieważ nie chcieli z nami współpracować. Doskonale zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa, lecz nie przejmowali się. Pozostała siódemka sędziów poszła na współpracę i dzięki Bogu ma się nie najgorzej.

– Jest pan pewny? Może sprawdzimy? Bo widać, że sędziowie padają jak muchy. – Prezydent uśmiechnął się do Coala, który parsknął, szydząc z dyrektora niemal w żywe oczy.

– Panie dyrektorze, czy wiedział pan, że Jensen odwiedza tego rodzaju przybytki? – odezwał się szef gabinetu.

– Był dorosły. Gdyby mu nawet przyszło do głowy tańczyć nago na stole, nikt nie mógłby mu w tym przeszkodzić.

– Zgadzam się z panem – oznajmił uprzejmie Coal. – Ale nie odpowiedział pan na moje pytanie.

Voyles nabrał powietrza w płuca i odwrócił głowę.

– Owszem, podejrzewaliśmy, że ma skłonności homoseksualne, i wiedzieliśmy, że lubi odwiedzać kina porno. Nie mamy jednak obowiązku ani chęci, panie Coal, rozpowszechniać takich informacji.

– Do wieczora chcę mieć wszystkie raporty na biurku – wtrącił prezydent. Voyles milcząco wpatrywał się w okno, jakby nieobecny duchem. Wobec tego prezydent przeniósł wzrok na Gminskiego, dyrektora CIA. – Bob, chcę, żebyś udzielił mi szczerej odpowiedzi.

Gminski zesztywniał i zmarszczył brwi.

– Słucham, panie prezydencie. O co chodzi?

– Chcę wiedzieć, czy te zabójstwa mają związek z działalnością jakiejś agencji, organizacji czy grup nadzorowanych przez rząd Stanów Zjednoczonych.

– Chyba nie mówi pan tego poważnie, panie prezydencie! To absurd!

Gminski udawał oburzenie, ale prezydent, Coal, a nawet Voyles zdawali sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach wszystko jest możliwe.

– Mówię śmiertelnie poważnie, Bob.

– Ja też! I zapewniam pana, że nie mamy z tym nic wspólnego. Jestem zaskoczony, że coś takiego przyszło panu do głowy. To zupełny nonsens!

– Sprawdź to, Bob. Chcę mieć stuprocentową pewność. Rosenberg nie był zwolennikiem bezpieczeństwa narodowego. Narobił sobie tysiące wrogów w wywiadzie. Po prostu sprawdź to, dobrze?

– W porządku.

– Chcę mieć raport przed piątą.

– Oczywiście. Ale to strata czasu.

– Panowie, proponuję, abyśmy spotkali się dzisiaj jeszcze raz, właśnie o piątej. Czy zgadzacie się ze mną? – zapytał Fletcher Coal, stając przy biurku prezydenta.

Obaj dyrektorzy kiwnęli głowami i wstali. Coal bez słowa odprowadził ich do drzwi, które następnie zamknął za wychodzącymi.

– Świetnie pan sobie poradził – pochwalił prezydenta. – Voyles wpadł w tarapaty. Polecą głowy. Teraz wystarczy odpowiednio posterować prasą.

– Rosenberg nie żyje – wymamrotał cicho prezydent. – Nie mogę w to uwierzyć.

– Mam pomysł. Wystąpi pan w telewizji. – Coal zaczął przechadzać się po gabinecie, podniecony. – Zdobędziemy dodatkowe punkty, wygrywając wstrząs, jaki naród przeżyje. Powinien pan wyglądać na zmęczonego, jakby całą noc spędził pan na nogach, starając się zażegnać kryzys. Rozumiemy się? Cały naród będzie na pana patrzył i czekał na słowa pocieszenia. Uważam, że powinien pan ubrać się w coś ciepłego i domowego. Marynarka i krawat o siódmej rano mogą się wydać nie na miejscu. Może raczej coś swobodniejszego.

– Szlafrok? – Prezydent spojrzał pytająco.

– Niezupełnie. Co pan powie na rozpinany sweter i bawełniane spodnie? Bez krawata. Biała koszulka polo. Typowy Amerykanin starszego pokolenia.

– Chcesz, żebym w swetrze przemawiał do narodu?

– Tak. Podoba mi się ten pomysł. Brązowy sweter i biała koszulka polo.

– No, nie wiem…

– Doskonale pan wypadnie. Proszę posłuchać, szefie, wybory odbędą się za rok. To nasz pierwszy kryzys od dziewięćdziesięciu dni. Cudowna okazja. Ludzie powinni ujrzeć pana w nowym świetle. Tym bardziej że przemówi pan o siódmej rano. Powinien pan zaprezentować się zwyczajnie, po domowemu, a przy tym autorytatywnie. W sondażach zyskamy pięć, może nawet dziesięć punktów procentowych. Proszę mi zaufać, szefie.

– Nie lubię swetrów.

– Niech mi pan zaufa.

– Sam nie wiem…