175253.fb2 Raport “Pelikana” - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 40

Raport “Pelikana” - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 40

ROZDZIAŁ 40

Samochody sunęły przez centrum zderzak w zderzak, co odpowiadało Darby. Nie śpieszyło się jej. Bank otwierano o wpół do dziesiątej. Już przed siódmą – siedząc nad kawą i nietkniętą bagietką – doszła do wniosku, po rozmowie z Grayem, że to ona powinna odwiedzić podziemia ze skrytkami. Gray zaznaczył, że nie musi tego robić, ale tak czy inaczej powinna pójść tam kobieta, a ona była jedyną wtajemniczoną. Beverly Morgan powiedziała Granthamowi, że Pierwszy Bank Hamiltona, w którym mieści się pierwsza skrytka, nałożył na nią interdykt po śmierci Curtisa. Wdowa mogła jedynie przejrzeć i spisać zawartość skrytki. Pozwolono jej także na powielenie testamentu, którego oryginał wrócił następnie do podziemia. Inderdykt miał zostać zniesiony dopiero po zakończeniu postępowania podatkowego.

Pierwszym pytaniem, na jakie musieli sobie odpowiedzieć, była kwestia przepisów w Banku Kolumbijskim, który mógł, ale nie musiał wiedzieć o śmierci Morgana. Państwo Morganowie nigdy nie trzymali w nim oszczędności. Beverly nie miała pojęcia, dlaczego mąż wybrał akurat tę instytucję finansową. Po krótkiej dyskusji doszli do wniosku, że Pierwszy Kolumbijski jest zbyt dużym bankiem – obsługującym zapewne miliony osób – by śledzić losy każdego klienta.

Mimo to Darby wiele ryzykowała. Żałowała w duchu, że zaprzepaściła wczoraj okazję ucieczki z kraju. Los zemścił się na niej i za parę minut będzie musiała wcielić się w panią Morgan i przechytrzyć zarząd szacownej instytucji finansowej, by wykraść z jej podziemi tajemnicę zmarłego prawnika. A co będzie robił pan Grantham? Pan Grantham będzie ochraniał jej tyły. Miał przecież pistolet – który śmiertelnie ją przeraził, gdy dowiedziała się o jego istnieniu. Pan Grantham, mimo że zdołał się oswoić z bronią, wpadał w panikę na myśl, że musiałby jej użyć – do czego, rzecz jasna, głośno się nie przyznawał. Teraz miał zamiar pobawić się w ochroniarza i czekać na rozwój wypadków przed wejściem do banku.

– A co będzie, jeśli jednak wiedzą, że Morgan nie żyje? – spytała Darby. – A ja powiem im, że ma się świetnie…

– Cóż… Będziesz musiała strzelić kogo trzeba w pysk i dać nogę. Będę stał pod drzwiami, wyciągnę pistolet i siłą utorujemy sobie drogę ucieczki.

– Nie wygłupiaj się, Gray. Nie wiem, czy sobie poradzę.

– Poradzisz sobie. Zachowaj spokój i bądź pewna siebie. Udawaj jędzę. Nie powinnaś mieć z tym kłopotów.

– Dzięki. A jeśli wezwą straż? Od jakiegoś czasu mam fobię na punkcie ochroniarzy.

– Uratuję cię. Wpadnę do banku, siejąc grozę i strach, jako brygada antyterrorystyczna.

– Zabiją nas!

– Odpręż się, Darby. Uda się.

– Nie rozumiem, skąd bierze się twój radosny nastrój.

– Czuję, że zbliżamy się do końca. W tej skrytce jest coś ważnego, Darby. I ty, dziecko, musisz to wynieść! Wszystko zależy od ciebie.

– Dzięki, że mnie uspokoiłeś i zdjąłeś ciężar z mych barków.

Jechali ulicą E i zbliżali się do Dziewiątej. Gray zwolnił i zaparkował jakieś czterdzieści stóp od drzwi banku. Wyskoczył z auta. Darby wysiadła z ociąganiem. Ramię w ramię podeszli do wejścia. Dochodziła dziesiąta.

– Zaczekam tutaj – powiedział, wskazując marmurową kolumnę. – Idź i bądź dzielna!

– Idź i bądź dzielna! – powtórzyła pod nosem, znikając w obrotowych drzwiach. Dlaczego zawsze ona rzucana jest na pożarcie lwom?

Hol przypominał rozmiarami boisko piłkarskie. Otaczała go potężna kolumnada, z sufitu zwieszały się kryształowe żyrandole, a na podłodze leżały imitacje perskich dywanów.

– Skrytki depozytowe? – rzuciła do dziewczyny w informacji.

Panienka wskazała ostatnie drzwi po prawej stronie.

– Dzięki – mruknęła Darby i ruszyła we wskazanym kierunku. Z lewej miała okienka kasowe, przed którymi stały średnio czteroosobowe kolejki, po prawej – setkę urzędników bankowych uwijających się przy telefonach. Była w największym banku w mieście i nikt nie zwracał na nią uwagi.

Podziemia mieściły się za podwójnymi mosiężnymi drzwiami, które tak wypolerowano, że wyglądały jak złote. Bez wątpienia bank starał się stworzyć atmosferę bogactwa, bezpieczeństwa i stabilności. Drzwi uchylały się co jakiś czas, wpuszczając i wypuszczając klientów. Za dębowym biurkiem zasiadała sześćdziesięcioletnia matrona, przed którą stała tabliczka z napisem SEJFOWE SKRYTKI DEPOZYTOWE. Bardzo ważna pani nazywała się Virginia Baskin.

Spojrzała na zbliżającą się klientkę i przywitała ją z kamienną twarzą.

– Chciałabym dostać się do skrytki – powiedziała Darby, wstrzymując oddech. Wstrzymywała oddech już od dwóch minut i trzydziestu sekund.

– Numer proszę – rzuciła pani Baskin, uderzając w klawiaturę i spoglądając na ekran komputera.

– F 566.

Wystukała numer i czekała na odpowiedź maszyny. Zmarszczyła brwi i spojrzała z niedowierzaniem na ekran, po czym przysunęła do niego twarz na odległość nie większą niż dwa cale. “Uciekaj!” – pomyślała Darby. Pani Baskin zmarszczyła się jeszcze bardziej i podrapała po brodzie. “Uciekaj, zanim ona sięgnie po telefon i wezwie strażników! Uciekaj, zanim zaryczy alarm, a ten idiota Grantham wpadnie z pistoletem do holu!”

Matrona odsunęła się od monitora.

– Skrytkę wynajęto zaledwie przed dwoma tygodniami – rzekła.

– Owszem – odparta Darby, jakby to ona ją wynajęła.

– Rozumiem, że pani Morgan… – Virginia zawiesiła głos i wystukała coś na klawiaturze.

Dobrze rozumiesz, maleńka.

– Tak, Beverly Anne Morgan.

– Pani adres?

– 891 Pembroke, Alexandria.

Siwa pani kiwnęła głową w stronę monitora, który zapewne widział to i zaaprobował. Ponownie uderzyła w klawiaturę.

– Numer telefonu?

– 703-664-5980.

Odpowiedź spodobała się pani Baskin. Komputerowi również.

– Kto wynajął skrytkę?

– Mój mąż, Curtis D. Morgan.

– Numer karty ubezpieczenia socjalnego?

Darby spokojnie otworzyła nową, dużą torebkę skórzaną i wyjęła z niej portfel. Która żona pamięta numer karty ubezpieczeniowej męża? Zajrzała do portfela.

– 510-96-8686.

– Doskonale – pochwaliła ją pani Baskin i odsunąwszy się od komputera, sięgnęła do szuflady biurka. – Ile czasu zamierza pani spędzić w podziemiach?

– Minutkę.

Na niewielką leżącą na biurku podstawkę do pisania powędrowała szeroka karta informacyjna.

– Proszę tu podpisać, pani Morgan.

Darby złożyła nerwowo zamaszysty podpis w przeznaczonym do tego miejscu. Obok widniał podpis pana Morgana, złożony w dniu wynajęcia skrytki.

Pani Baskin spojrzała na kartę, a Darby wstrzymała oddech.

– Czy ma pani klucz? – spytała.

– Oczywiście – odparła Darby, obdarzając matronę ciepłym uśmiechem.

Pani Baskin wyjęła z szuflady małe pudełko i wstała zza biurka.

– Proszę za mną.

Przeszły przez mosiężne drzwi. Podziemia były tak duże jak niejeden prowincjonalny bank. Skarbiec przypominał sarkofag i składał się z labiryntu korytarzyków prowadzących do obszernych komnat. Minęły dwóch umundurowanych mężczyzn i przeszły przez cztery identyczne sale, z rzędami skrytek w ścianach. Depozyt numer F 566 znajdował się w piątej. Pani Baskin otworzyła swoje małe czarne pudełeczko. Darby rozejrzała się nerwowo i zerknęła za siebie.

Virginia nie traciła czasu. Podeszła do skrytki F 566, wmurowanej w ścianę na wysokości barków, i wsunęła kluczyk do zamka. Spojrzała na Darby ponaglająco, jej oczy zdawały się mówić: “Kolej na ciebie, idiotko!” Darby wyciągnęła kluczyk z kieszeni i wsunęła go do sąsiedniej dziurki. Virginia przekręciła obydwa klucze i wysunęła skrzynkę na dwa cale ze ściany. Z zamka wyjęła klucz bankowy.

Wskazała małe pomieszczenie zamykane drewnianymi, zasuwanymi drzwiami.

– Tam może pani otworzyć skrzynkę depozytową. Potem proszę umieścić skrzynkę w skrytce i przekręcić kluczyk. Wyjście proszę zgłosić u mnie przy biurku. – Wydawała instrukcje przez ramię, wychodząc z sali.

– Dziękuję – rzuciła za nią Darby.

Poczekała, aż Virginia zniknie w plątaninie korytarzy, i wyciągnęła skrzyneczkę ze ściany. Pudełko nie było ciężkie. Z przodu było prostokątem o wymiarach sześć na dwanaście cali. Jego długość wynosiła mniej więcej półtorej stopy. Spojrzała do otwartej od góry skrzynki. W środku były dwie rzeczy: cienka brązowa koperta i taśma wideo.

Nie musiała wchodzić do zamykanego pomieszczenia. Wsunęła kopertę i taśmę do torebki i umieściła skrzynkę na miejscu. Ruszyła ku wyjściu.

Virginia zdążyła dopiero dojść do biurka, gdy stanęła przed nią Darby.

– Załatwione – powiedziała.

– Ojej! Szybko się pani uwinęła.

A co? Człowiek nie marnuje czasu, gdy nerwy ma napięte jak postronki.

– Znalazłam to, czego szukałam – dodała enigmatycznie Darby.

– Świetnie. – Pani Baskin zmieniła nagle ton. – Wie pani, w zeszłym tygodniu czytałam w gazecie o tym straszliwym morderstwie młodego prawnika. Zginął, zdaje się, podczas napadu… niedaleko stąd. Nie pamiętam jego nazwiska, ale wydaje mi się, że brzmiało Morgan… Curtis Morgan… Tak, na pewno… Pomyślałam, czy to nie pani… Taka strata!

– Nic o tym nie wiem. Byłam za granicą. Zapewne zbieżność nazwisk. W każdym razie dziękuję pani. – Ty głupia babo!

Idąc do wyjścia, przyśpieszyła kroku. W banku było tłoczno i jak na złość ani jednego strażnika w zasięgu wzroku. Zresztą może to lepiej. Może tym razem nikt nie będzie wciągał jej do windy…

Grantham stał pod marmurową kolumną. Obrotowe drzwi wyrzuciły Darby na chodnik i zanim do niej dopadł, była już przy samochodzie.

– Do wozu! – krzyknęła.

– Co znalazłaś?! – odkrzyknął.

– Spadamy stąd! – Szarpnęła drzwi i wskoczyła do środka. Gray przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył z piskiem opon.

– Powiedz coś! – zażądał.

– Opróżniłam skrytkę – odparła. – Czy nikt nas nie śledzi?

Zerknął w lusterko.

– Skąd mam, do cholery, wiedzieć?! Co w niej było?

Otworzyła torebkę i wyciągnęła kopertę. Kiedy zaglądała do środka, Gray nie mógł oderwać od niej wzroku. Nagle wcisnął hamulec. O mało nie wjechali w tył skręcającego przed nimi auta.

– Patrz na drogę! – wrzasnęła Darby.

– Dobrze, dobrze! Co jest w środku?

– Nie wiem! Jeszcze nie czytałam, a jeśli mnie zabijesz, to nigdy nie przeczytam!

Gray ruszył i spróbował się opanować.

– Posłuchaj, przestańmy na siebie krzyczeć. Musimy zachować spokój.

– Dobra. Ty prowadź, a ja będę zachowywała spokój.

– W porządku. Jesteś już spokojna?

– Tak. Odpręż się. I patrz, dokąd jedziesz. A dokąd jedziesz?

– Nie wiem. Co jest w kopercie?

Wyciągnęła z niej jakiś dokument. Zerknęła na Granthama, który zamiast na jezdnię gapił się na nią.

– Patrz, jak jedziesz!

– Do cholery, przeczytaj to wreszcie!

– Nie mogę. Nie mogę czytać podczas jazdy, bo robi mi się niedobrze.

– Cholera! Cholera! Cholera!

– Znów wrzeszczysz.

Skręcił kierownicę w prawo i wjechał w strefę zakazu postoju przy ulicy E. Gdy nacisnął hamulec, z tyłu odezwały się klaksony. Spojrzał na Darby nienawistnie.

– Dzięki – rzuciła słodko i zaczęła czytać.

Dokument był czterostronicowym oświadczeniem, spisanym schludnie na maszynie i złożonym pod przysięgą w obecności notariusza. U góry widniała data; był to piątek – dzień przed ostatnim telefonem do Granthama.

Zaprzysiężony Curtis D. Morgan oświadcza, że jest prawnikiem zatrudnionym w dziale paliw płynnych kancelarii adwokackiej White’a i Blazevicha, w której pracuje bez przerwy od pięciu lat. W ramach obowiązków służbowych zajmuje się obsługą prawną prywatnych kompanii wydobywających i eksploatujących złoża ropy naftowej. Reprezentuje wiele zagranicznych firm, lecz głównie zajmuje się przedsiębiorstwami amerykańskimi. W chwili gdy rozpoczynał pracę w kancelarii, przydzielono mu klienta, przeciwko któremu toczyło się skomplikowane postępowanie sądowe w południowej Luizjanie. Klientem tym był niejaki Victor Mattiece. Curtis D. Morgan zorientował się, że był on osobistością dobrze znaną wspólnikom White’a i Blazevicha. Pan Mattiece, będący stroną pozwaną we wzmiankowanym postępowaniu sądowym, podejmował wysiłki mające na celu obalenie pozwu, co w efekcie miało mu umożliwić wydobywanie milionów baryłek ropy z bagnistego rejonu Terrebonne Parish w Luizjanie. Należy dodać, że w złożu oprócz ropy znaleziono również pokłady gazu ziemnego, szacowane na setki milionów metrów sześciennych. Wspólnikiem nadzorującym sprawę z ramienia kancelarii White’a i Blazevicha był F. Sims Wakefield – bliski znajomy pana Mattiece’a, często odwiedzający rezydencję klienta na Bahamach.

Siedzieli w samochodzie, którego lewy zderzak niebezpiecznie wystawał na jezdnię, i zupełnie nie zwracali uwagi na przejeżdżające blisko auta. Darby czytała powoli. Grantham słuchał z zamkniętymi oczami.

Reasumując to, co oświadczono do tej pory, należy stwierdzić, że sprawę pana Mattiece’a traktowano priorytetowo w kancelarii White’a i Blazevicha. Firma nie reprezentowała oficjalnie pana Mattiece’a podczas rozprawy sądowej i trwającej jeszcze procedury apelacyjnej, mimo to wszystkie dokumenty związane ze sprawą trafiały na biurko pana Wakefielda, który nie zajmował się niczym innym oprócz “sprawy pelikana”, jak określano postępowanie. Pan Wakefield w godzinach urzędowania odbywał długie telekonferencje z panem Mattiece’em. Składający oświadczenie Curtis D. Morgan poświęcał postępowaniu przeciwko panu Mattiece’owi średnio dziesięć godzin tygodniowo, przy czym wyznaczano mu jedynie zadania marginalne dla sprawy. Zaprzysiężony wręczał swoje rozliczenia godzinowe wraz z rachunkami panu Wakefieldowi, co stanowiło naruszenie obowiązującej w kancelarii praktyki przekazywania wszelkich rozliczeń urzędnikom działu rachunkowości, którzy następnie dostarczali je księgowości.

Curtis D. Morgan oświadcza, że znane mu są pogłoski zasłyszane w firmie, jakoby pan Mattiece nie płacił kancelarii White’a i Blazevicha standardowej stawki godzinowej. Dalej zaprzysiężony – mimo braku dowodów – stwierdza z całym przekonaniem, że jego firma pracowała dla pana Mattiece’a za przyszły procentowy udział w zyskach z inkryminowanego złoża w Terrebonne Parish. Zdaniem składającego oświadczenie udział ten miał wynosić dziesięć procent zysków netto pochodzących z eksploatacji szybów. Należy nadmienić, że praktyki tego rodzaju są poważnym naruszeniem przepisów obowiązujących zarówno w izbach przemysłowych, jak i adwokackich.

Usłyszeli pisk hamulców i przygotowali się na uderzenie. Samochód ominął ich o włos.

– Zginiemy tu! – pisnęła Darby.

Grantham przestawił dźwignię automatycznej skrzyni biegów na “jazdę” i skierował prawe przednie koło na krawężnik, a potem na chodnik. Teraz byli bezpieczni. Pontiac stanął ukosem w połowie chodnika, z bagażnikiem wystającym na jezdnię.

– Czytaj dalej – polecił Gray.

Zaprzysiężony w obecności tutejszego notariusza, Curtis D. Morgan oświadcza dalej, co następuje: w dniu 28 września bądź dzień po tej dacie znalazł się w gabinecie starszego wspólnika Wakefielda. Wszedł tam z dwoma segregatorami i plikiem dokumentów, nie związanych z tak zwaną sprawą pelikana. Pan Wakefield siedział za biurkiem i rozmawiał przez telefon. W biurze kręciło się jak zwykle kilka sekretarek. Należy nadmienić, że w gabinecie pana Wakefielda i w sąsiadującym z nim sekretariacie zawsze panował rozgardiasz. Zaprzysiężony stał w gabinecie kilka minut, czekając, aż pan Wakefield zakończy rozmowę. Segregatory i dokumenty złożył na biurku wspólnika. Po piętnastu minutach, nie doczekawszy się zakończenia rozmowy, Morgan zabrał z biurka segregatory oraz plik dokumentów i wrócił do swojego biura. Działo się to przed drugą po południu. Morgan przygotowywał wypis z dokumentu znajdującego się w segregatorze. Gdy przekładał segregatory i dokumenty, które miał ze sobą w gabinecie pana Wakefielda, zauważył odręczną notatkę, przypadkowo zabraną z biurka. Początkowo zamierzał zwrócić notatkę właścicielowi, nie czytając jej, ale gdy mimochodem rzucił na nią okiem, zmienił zdanie i dwukrotnie przeczytał jej treść. Morgan postanowił powielić notatkę, której kopię niniejszym dołącza do oświadczenia.

– Przeczytaj ją! – krzyknął Grantham.

– Nie skończyłam jeszcze czytać oświadczenia – odparła gniewnie Darby.

Gray nie zamierzał wdawać się w kolejną kłótnię. Miał przed sobą prawniczkę delektującą się prawniczym dokumentem, więc sprzeciw byłby pozbawiony sensu.

Treść pisma zaniepokoiła, wstrząsnęła i przeraziła Morgana, który wyszedł na korytarz i odbił notatkę na kserokopiarce. Wróciwszy do biura, umieścił oryginał notatki dokładnie tam, gdzie ją znalazł, to znaczy pod plikiem segregatorów i dokumentów. Nie zamierzał informować wspólników, że poznał treść przypadkowo znalezionego pisma.

Darby otworzyła oświadczenie na ostatniej stronie. Załącznik nr 1. Kopia dwuparagrafowej, napisanej odręcznie notatki, sporządzonej na papierze kancelaryjnym do użytku wewnętrznego firmy adwokackiej White i Blazevich.

Zaprzysiężony Curtis D. Morgan oświadcza, że figurujący w wierszu «OD:» M. Velmano jest Martym Velmanem, starszym wspólnikiem w kancelarii White’a i Blazevicha. Dalej oświadcza, że figurujący w wierszu «DO:» F. Sims Wakefield jest starszym wspólnikiem kancelarii White’a i Blazevicha, nadzorującym obsługę prawną postępowania sądowego przeciwko klientowi kancelarii, niejakiemu Victorowi Mattiece’owi. Notatka datowana 28 września brzmi następująco:

Sims,

bądź łaskaw poinformować klienta, że zakończono selekcję. Gremium ucichnie po wyeliminowaniu Rosenberga. Drugi kandydat to, wystaw sobie, Jensen. Być może wyda się klientowi nieco osobliwy, ale “Einstein” odkrył nić łączącą go z numerem jeden. Poza tym chłopak cierpi…

Przekaż mu również, że przylot pelikana – biorąc pod uwagę okoliczności – będzie możliwy nie wcześniej niż za cztery lata.

Bez podpisu.

Gray kaszlał, dusił się i rzęził. Gdy doszedł do siebie, otworzył szeroko usta, ale nie mógł wydobyć głosu. Darby wróciła do poprzedniej strony i zaczęła czytać szybciej.

Zaprzysiężony Curtis D. Morgan oświadcza dalej, co następuje: wymieniony jako autor notatki Marty Velmano jest człowiekiem bezwzględnym. Pracuje w kancelarii osiemnaście godzin dziennie i podobne normy narzuca współpracownikom, karcąc ich z byle powodu. Zajmuje kluczowe stanowisko w firmie, którą często reprezentuje przed wpływowymi osobistościami waszyngtońskiego establishmentu. W kręgach władzy uchodzi za twardego gracza politycznego, dysponującego ogromną fortuną. Jada obiady z kongresmenami i grywa w golfa z członkami gabinetu. Swoje nieczyste operacje utrzymuje w ścisłej tajemnicy.

Przydomkiem “Einstein” określa się w kancelarii Nathaniela Jonesa – człowieka szalonego, a przy tym prawdziwego geniusza prawa. Jones siedzi zazwyczaj w zamkniętej prywatnej bibliotece na piątym piętrze. Zna na pamięć wszystkie orzeczenia Sądu Najwyższego, jedenastu federalnych sądów apelacyjnych i wszystkich sądów najwyższych pięćdziesięciu stanów.

Zaprzysiężony, po powieleniu notatki i odłożeniu oryginału na miejsce, ukrył kopię w szufladzie biurka. Po dziesięciu minutach do jego biura wpadł pan Wakefield, bardzo blady i bardzo wzburzony. Domagał się zwrotu notatki. Morgan udał, że o niczym nie wie, po czym razem zabrali się do przeglądania papierów leżących na biurku. Gdy pod stertą segregatorów i dokumentów natrafili na oryginał notatki, pan Wakefield – nie kryjąc złości – zapytał Morgana, czy zna treść pisma. Zaprzysiężony skłamał, że widzi je po raz pierwszy na oczy. Wyjaśnił wspólnikowi, że zapewne zabrał je przez nieuwagę z jego biurka. Pan Wakefield, nie kryjąc oburzenia, pouczył podwładnego o nietykalności swojego biurka. Miotał oskarżenia pod adresem zaprzysiężonego i zachowywał się jak szaleniec. Po jakimś czasie, uspokoiwszy się nieco, zaczął bagatelizować treść notatki. Wyszedł zabierając oryginał.

Morgan jeszcze tego samego dnia ukrył kopię w książce z podręcznej biblioteki prawniczej. Histeryczne zachowanie pana Wakefielda wstrząsnęło nim. Przed wyjściem do domu zaprzysiężony bardzo starannie poukładał wszystkie dokumenty i uporządkował biuro. Następnego ranka zorientował się, że jego gabinet został przeszukany.

Morgan postanowił zachować ostrożność, gdy za książkami w biblioteczce znalazł mały śrubokręt. Później natknął się na kawałek czarnej taśmy klejącej, nie używanej w biurze. Doszedł do wniosku, że w jego gabinecie założono podsłuch. Morgan był przekonany, że wspólnik Wakefield bacznie go obserwuje. W tym okresie w gabinecie pana Wakefielda częściej niż zwykle pojawiał się Velmano.

Gdy zamordowano sędziów Rosenberga i Jensena, Morgan natychmiast połączył zabójstwa z notatką i sprawą Mattiece’a. Treść pisma nie pozostawiała wątpliwości, kto kryje się za zbrodnią. Co prawda w notatce nie wymienia się Mattiece’a z nazwiska, ale mówi się o nim per “klient”, a Wakefield nie reprezentował nikogo innego. Morgan oświadcza, że żaden inny znany mu klient kancelarii nie skorzystałby w sposób tak oczywisty z przetasowania w składzie sędziowskim Najwyższego Trybunału.

Darby przerwała i rzuciła okiem na ostatni paragraf oświadczenia. Zdaje się, że najgorsze jeszcze przed nimi. Zaczęła czytać.

Morgan oświadcza pod przysięgą, że jest śledzony, o czym przekonał się co najmniej dwukrotnie. Po zabójstwie sędziów odebrano mu tak zwaną sprawę pelikana i zawalono innymi zleceniami, żądając wzmożonego wysiłku i coraz dłuższego czasu urzędowania. Zaprzysiężony stwierdza, że obawia się o swoje życie. Oświadcza, że ludzie, którzy zabili dwóch sędziów Sądu Najwyższego, nie zawahają się przed usunięciem nikomu nie znanego prawnika.

Stwierdzam, że niniejsze oświadczenie złożyłem pod przysięgą w obecności tutejszego notariusza publicznego, pani Emily Stanford, adres… data…

Podpisano: Curtis D. Morgan.

– Siedź tu i nie ruszaj się – powiedział Grantham i wyskoczył z auta. Omijając trąbiące samochody, popędził na drugą stronę ulicy, gdzie przed cukiernią stał automat telefoniczny. Wystukał numer Smitha Keena, nie spuszczając oka z niebezpiecznie zaparkowanego na chodniku pontiaca.

– Smith? Mówi Gray. Słuchaj uważnie i zrób, co ci powiem. Znalazłem drugie źródło. Zweryfikowaliśmy raport “Pelikana”. To dynamit, Smith! Powiadom Krauthammera i Feldmana. Za piętnaście minut czekajcie w gabinecie naczelnego.

– Co to za źródło?

– Garcia zostawił pożegnalny list. Po drodze zatrzymamy się jeszcze w pewnym miejscu i zaraz będziemy u was.

– Będziecie? Ty i dziewczyna?

– Tak. Załatw jakiś telewizor i magnetowid. Ustaw wszystko w sali konferencyjnej. Zdaje się, że Garcia chce nam coś powiedzieć.

– Zostawił taśmę?

– Tak. Do zobaczenia za piętnaście minut!

– Nic ci nie grozi?

– Mam nadzieję. Ale denerwuję się jak jasna cholera. – Odłożył słuchawkę i popędził do samochodu.

Biuro notarialne pani Stanford mieściło się przy Vermont. Gdy Grantham i Darby wpadli do środka, pani notariusz odkurzała półki. Tym dwojgu musiało się bardzo śpieszyć…

– Czy pani Emily Stanford? – zapytał mężczyzna.

– Tak. O co chodzi?

– Czy ten dokument został potwierdzony notarialnie u pani? – Pokazał ostatnią stronę oświadczenia.

– Kim pan jest?

– Gray Grantham z “Washington Post”. Czy to pani podpis?

– Owszem. Potwierdziłam ten dokument.

Darby pokazała jej zdjęcie Garcii, czyli Morgana.

– Czy ten mężczyzna podpisał oświadczenie? – spytała.

– Tak. Nazywa się Curtis Morgan. To on.

– Dziękuję pani – powiedział Gray.

– On… nie żyje, prawda? – spytała pani notariusz. – Czytałam w gazecie…

– Tak, nie żyje – potwierdził Gray. – Czy pani zna treść oświadczenia?

– O nie. Pan Morgan sporządził je własnoręcznie. Wie pan, był prawnikiem… Ja tylko odebrałam od niego przysięgę, że przedstawione w dokumencie treści są zgodne z prawdą. I poświadczyłam podpis. Wiedziałam, od samego początku wiedziałam, że coś jest nie tak.

– Dziękujemy, pani Stanford. – Wyszli tak samo szybko, jak się pojawili.

Chudzielec ukrył świecące czoło pod wytartym melonikiem. Jego spodnie były w strzępach, z butów wychodziły brudne paluchy. Siedział w starym fotelu inwalidzkim przed budynkiem “Posta”. Na kolanach trzymał tabliczkę głoszącą, że jest BEZDOMNY I GŁODNY. Chudzielec bez przerwy kręcił głową, jakby z głodu obżarł się szaleju. Obok wózka stało kartonowe pudełko, do którego co jakiś czas własnoręcznie wsypywał ukradkiem drobne. Może miałby się lepiej udając niewidomego? Na nosie miał maskujące zielone okulary, z żabą Kermitem w rogach. Obserwował bacznie ulicę. Żaden podejrzany ruch nie uszedł jego uwagi.

Samochód wypadł zza zakrętu i zatrzymał się z piskiem opon. Wyskoczyli facet z dziewczyną i pędem ruszyli w stronę redakcji. Pod wyliniałym kocem Chudy chował rewolwer, ale ci dwoje biegli za szybko. A na chodniku było zbyt wielu ludzi. Gdy spojrzał za siebie, Darby znikała właśnie w drzwiach budynku.

Odczekał minutę, po czym odjechał.