175399.fb2 Rze? bezkr?gowc?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

Rze? bezkr?gowc?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

– Niech mnie pan nie denerwuje! Co to ma znaczyć?!

Górski przemaszerował w milczeniu przez cały przedpokój. Odwrócił się dopiero w drzwiach.

– Będę mataczył – zakomunikował mi wielce tajemniczo i poszedł.

– Jesteś w domu? – spytała Magda jakoś niespokojnie i zupełnie niepotrzebnie, bo zadzwoniła na stacjonarny. Zreflektowała się. – No tak, słyszę, że jesteś. To ja zaraz do ciebie koniecznie przyjadę, jeśli nie będzie korków, wyrobię się w pół godziny. Nie wychodź, proszę cię. Nie wychodź!

Nigdzie się nie wybierałam, ledwo zdążyłam wrócić z papierniczego sklepu, który od dawna mi się kłaniał, i chciałam trochę pomieszkać, szczególnie, że już od progu zaleciała mnie delikatna woń z kuchni. Rzuciłam się tam, po drodze upuszczając zakupy. O, twarz…!

Na malutkim ogniu stała cała konstrukcja. Wielki garnek z wodą, na garnku durszlak, zawierający w sobie trzy czwarte opakowania kupnych pierogów z mięsem, na durszlaku doskonale dopasowana przykrywka. Ostatnia sekunda, woda zdążyła wyparować, na dnie garnka posykiwało wspomnienie po kropelkach, niech to kaczki skopią, zostawiłam w tej postaci całodzienne pożywienie, żeby było gorące, i wyszłam z domu, kompletnie o nim zapominając. Nie po raz pierwszy w życiu i zapewne nie po raz ostatni. Nie szkodzi, dolałam wody, podkręciłam palnik i nic się nie stało. Postawiłam na drugiej fajerce patelnię z okrasą i pozbierałam żywność z podłogi.

– O, pachnie jedzeniem? – zainteresowała się Magda, jeszcze w drzwiach. – Dasz spróbować? Co to jest?

– Potrawa na dwie albo nawet trzy odchudzające się osoby. Akurat doszło. Chcesz do tego borówki czy korniszonki?…

– Jedno i drugie!

– …bo nie chce mi się teraz kotłować z pomidorami…

– Pomidory mam w nosie, zjem, kiedy indziej.

Siedząc nad czternastoma małymi mięsnymi pierożkami, polanymi szmalczykiem z cebulką, bez najmniejszego trudu przekonałyśmy się wzajemnie, że przy odchudzaniu nie jest ważne, CO się je, ważne ILE. Inaczej działa pięć sztuk, a inaczej kopa, najszkodliwszej potrawy można zeżreć wielki półmich, a można jedną łyżkę od zupy, od jednej łyżki jeszcze nikt nie utył. Następnie udało nam się ustalić, że nie należy tego jeść siedem razy na dzień, tylko najwyżej raz, a jeszcze lepiej nie codziennie, rzadziej, przeplatając czymś mniej szkodliwym. Z obrzydzeniem oceniłyśmy ilość produktów, wchłanianych przez znane nam osobiście i z filmów dokumentalnych jednostki z potężną nadwagą, i wreszcie Magda przeszła do rzeczy.

– Joanna, słuchaj, ja się nie znarowiłam tak, żeby, co chwilę przylatywać do ciebie na posiłki, tylko szczerze ci powiem, boję się rozmawiać przez telefon. Nie, żaden podsłuch, nic z tych rzeczy…

– Po minionym ustroju, licencji Ericssonowskiej i rozmowach kontrolowanych nic mnie już nie zdziwi – przerwałam. – Nawet mucha, która lata z elektroniczną pluskwą w pysku.

Magda rozejrzała się odruchowo.

– Gdzie ci tu mucha lata? Nie widzę.

– Nigdzie nie lata. Mnie w ogóle muchy rzadko latają, bo mam siatki w oknach. A jeśli jakaś lata, popełniam morderstwo i już nie lata. Bardzo mi przykro.

– Mnie byłoby bardziej przykro, gdyby latała. O czym my mówimy?

– O telefonach.

– A, właśnie. Czekaj, co tu ma do rzeczy licencja Ericssonowska?

Westchnęłam.

– Wychowałam się na niej. Wybieraki przeskakiwały i ciągle ktoś się wpieprzał w twoją rozmowę albo ty w czyjąś. Wbrew woli. Zdarzało się, że pięć osób rozmawiało ze sobą równocześnie, także wbrew woli. Zapewne to wszystko razem było nieco zdezelowane i dlatego źle łączyło, ale dla mnie już nie ma rzeczy niemożliwych. Bezpieczne linie nie istnieją.

– Otóż to – przyświadczyła Magda skwapliwie. – Teraz się wyłapuje ostatnie połączenia, numer rozmówcy, nawet zastrzeżony, dlaczego ja dzwoniłam do tej osoby sześć razy i co mówiłam przez jedenaście minut i różne takie inne bajery. Też w żadne bezpieczeństwo nie wierzę i nie wierzę, że to tylko Japonia i Ameryka, a nasi nie potrafią…

– Cha, cha! – prychnęłam drwiąco. – Najwyżej mogą nie chcieć.

– Rozumnie mówisz. Ale mogą i chcieć. A tu się robi takie bagno, że od miazmatów dusi, głównie telewizja, ale i film, tajne archiwa, przywłaszczony szmal, przekręty za przekrętami, łapówy niewiarygodne i czy ty wiesz, kogo podejrzewają? Poręcza!

Nie zdążyłam się zdziwić, bo już mi motyw strzelił fajerwerkiem.

– Poręcza? Floriana? Tego od Martusi? Bo co? Usuwa konkurencję?

Magda zachwyciła się moją nadziemską mądrością do tego stopnia, że zjadła jeszcze jednego pieroga. Potwierdziła przypuszczenie, najpierw gwałtownie kiwając głową, a potem słownie.

– Nikt nie mówi głośno i wyraźnie, takie szeptanie po kątach lata, bo skoro on posuwa się do tak radykalnych poczynań, wszyscy się boją, a cholera go wie, na jakim stołku w końcu może usiąść i komu zaszkodzić. Szczególnie, że jest to beztalencie śmierdzące, nadęte, bezczelne i wredne, a tacy z reguły mają największe szanse. Podobno szantażuje Wojłoka…

– Jakiego Wojłoka? Kto to jest?

– Szara eminencja w księgowości, w szastaniu forsą prywatnych kanałów i producentów, mówiąc w dużym skrócie i niezrozumiale. Nawet byłej pani dyrektor patrzył na ręce. Wszyscy wzbogaceni boją się Wojłoka, a Wojłok podobno boi się Poręcza, taka opinia się zalęgła i rośnie.

Już chciałam powiedzieć, że generalnie pomysł jest głupi, ale przypomniało mi się nagle, że ani od tych pierwszych glin, ani od Górskiego o Poręczu nie usłyszałam jednego słowa. O Waldemara Krzyckiego mnie pytali, a o Poręcza nie. To ja mu o nim powiedziałam, Górski zaś wypytał mnie, a sam nic, żadnego komentarza! Czy on w ich oczach nie stoi przypadkiem na czele potencjalnych sprawców, ja zaś byłam albo jestem zasłoną dymną…?

– A co ktoś wie o dowodach, alibi i tak dalej? – spytałam chciwie, lekceważąc Wojłoka, o którym w życiu nie słyszałam.

– Dowody głównie moralne. Etyczne. Wnioskowania. Wajchenmann odpędzał go od siebie, Drżączek natrząsał się z niego podstępnie i wygryzał zewsząd, Łapiński się na nim nie poznał i wykazał głupi upór…

Zaniepokoiłam się.

– Ale Łapiński, mam nadzieję, jeszcze żyje…?

– O ile wiem, tak, ale to może dlatego, że akurat jest w Wiedniu. Czekaj, Zamorski zeszmacił go jawnie, mieszając z błotem, z każdym z nich miał do czynienia bezpośrednio albo pośrednio i każdy wydarł mu z gardła możliwości, które już – już miał. Do archiwum wlazł po trupie Zamorskiego…

Tu Magda otrząsnęła się z lekka i zastanowiła.

– Na dobrą sprawę, to ja powinnam była wleźć do archiwum po trupie Zamorskiego. Ale nie wyobrażasz sobie nawet, jak ja nie lubię trupów!

– A do ciebie nie doszli?

– Zdumiewające, ale jeszcze nie. Chociaż już mnie ktoś pytał, gdzie wtedy byłam, bo o dwunastej ludzie mnie widzieli i któraś kamera złapała, jego ten hipotetyczny Poręcz kropnął o dziewiątej, to już całe miasto wie, ale nikt nie wątpił, że o dziewiątej mogłam być we własnej łazience. I byłam! Wiesz, że ja dopiero teraz doceniam, jak to wygodnie mówić prawdę!

– A w twoim domu ktoś cię widział?

– Masz na myśli w mieszkaniu? Bo w windzie owszem, sąsiadka. I facet w garażu. Poza tym z tej łazienki wywlókł mnie telefon, dzwonił scenarzysta i żebrał o drobniutką zmianę, nawet mu to załatwiłam, małe piwo…

– Na stacjonarny?

– Na stacjonarny. A co…?

– To miałaś fart. Jesteś kryta, po pierwsze, śladów nie zostawiłaś, nawet gdyby, zostały zadeptane, więc na ciebie nie trafią, a po drugie… nawet gdyby… trafiłaś na zwłoki, zawiadomiłaś i uciekłaś, to nie jest karalne…

– O, cudzie…! – westchnęła Magda z ulgą. – Jeśli mi jeszcze dasz kawy…

– Żaden problem – podniosłam się od stołu, sięgnęłam po talerzyki. – Ale musimy wykombinować przyczynę, dla której uczyniłaś te parę kroków więcej. Bo w ogóle, przypominam ci, poszłaś do punktu rehabilitacyjnego i po cholerę niosło cię dalej, zamiast od razu tam wejść?

Prztyknęłam czajnikiem, wyjęłam odpowiednie naczynia, sprzątnęłam ostatnie trzy pierogi z dodatkami, zrobiłam kawę dla niej i herbatę dla siebie, przyniosłam to do salonu, a Magda wciąż jeszcze siedziała, wsparta łokciami na stole, z brodą na dłoniach. Wstała wreszcie z krzesła z ciężkim westchnieniem.

– No popatrz, strasznie myślę i nic mi nie przychodzi do głowy – rzekła smutnie, przechodząc do salonowego stolika. – Prawdy powiedzieć nie możemy?