175399.fb2 Rze? bezkr?gowc?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 25

Rze? bezkr?gowc?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 25

– W żadnym wypadku. Ale czekaj, co ty mogłaś…

Po jaką wielką czarną ospę człowiek może się pchać do tajnego śmietnika, o którym w ogóle nie powinien nic wiedzieć? Zaraz. Niech ja to sobie wyobrażę… Siedziałyśmy przez chwilę w milczeniu.

– Wiem! – wykrzyknęłam z triumfem. – Ale musisz się wczuć w rolę!

– Gotowa jestem w każdą, bo rozumiem przyczyny – zapewniła gorliwie Magda i z wyraźną przyjemnością napiła się kawy. – No…?

W trakcie wyjaśnień korygowałam wizję.

– Pracowałaś tam długo, mam na myśli budynek. Z rehabilitacji nigdy nie korzystałaś, nawet nie wiedziałaś, że ona tam jest. Wiedziałaś mgliście. Teraz cię zaciekawiło, bo coś… Łokieć? Stłukłaś łokieć? Już ci przeszło, ale zdążyłaś pomyśleć, że takie leczenie by ci się przydało i na wszelki wypadek poszłaś sprawdzić, bo może nie tylko łokieć, ale w ogóle urodę albo, co, nikomu nie mówiłaś, bo głupio wyjawiać nadzieję na odmłodzenie, odchudzenie, tańczyć chcesz, a źle ci idzie…

– Zwariowałaś – mruknęła Magda.

– No to zostańmy przy łokciu. Kolano, jeśli wolisz. Pierwszy raz tam poszłaś…

– To przypadkiem prawda.

– Zaciekawiło cię, co jest dalej, tyle lat, a nigdy tu nie byłaś, jakieś schodki, zaświeciłaś zapalniczką, żeby znaleźć kontakt, i ujrzałaś pod nogami wiadomo, co. Cały dalszy ciąg jest w pełni zrozumiały i nikt się nie przyczepi, szczególnie, że wykazałaś się obywatelską postawę i rozsądkiem, żeby udzielić informacji właściwej placówce. Nikt ci nie udowodni, że nie byłaś w szoku.

– Byłam! Słowo daję!

– No to mamy. I tego się trzymaj.

– Bardzo mi to sugestywnie opowiedziałaś, uwierzyłam we wszystko. Ale o rehabilitacji musiałam wiedzieć wcześniej, bo ostatnio nikogo nie pytałam.

– Toteż mówiłam. Wiedziałaś mgliście. Łokieć ci przypomniał.

– Czy zamiast łokcia może być kość udowa? Niedawno walnęłam się w narożnik marmurowego stołu, bolało mnie przez tydzień…

Kość udową pochwaliłam z wielkim zapałem. A i tak całą wersję tworzyłyśmy na wyrost, bo mało było prawdopodobne, żeby ktokolwiek do sprawy przypasował Magdę. Bardziej już Poręcz pasował do sprawcy.

Magda wróciła do tematu zasadniczego.

– Czekaj, nie powiedziałam ci jeszcze wszystkiego. Nie chcę cię martwić, ale w plotkach zaczynają podśmiardywać niepokojące osoby, bo Poręcz judzi. Komuś podobno bąkał coś o Wajchenmannie, jakoby na film dostał więcej, zużył mniej, a różnicę wydarł mu ktoś od rekwizytów, kto to był… nie znam człowieka i nie pamiętam. Wajchenmann żądał zwrotu albo ujawnienia, więc ten ktoś zamknął mu gębę, polityczna postać, więc wszystko szeptane…

– Złodziej, znaczy, awansował?

– Coś w tym rodzaju. I odwrotnie, ktoś tam inny podupadł, ale to przy Zamorskim. No i najgorsze, bąka się o autorach, nawet o tobie…

– Jaworczyk! – wyskoczył mi z ust komunikat od Miśki.

– Znasz Jaworczyka? – zdziwiła się Magda.

– Nie. W ogóle nie mam pojęcia, kto to jest, ale słyszałam, że mnie szkaluje. Kto to jest?

Magda machnęła ręką.

– Trudno powiedzieć. Taki jeden, miał swój program i wielkie nadzieje, brał się za różne tematy, w tym za przestępczość, nie wykazał się talentem i w końcu poleciał. Ktoś mu podobno zniszczył najważniejszy odcinek, który miał być wystrzałowy i cześć pieśni, tak twierdził. Miałaś z tym coś wspólnego?

Wzruszyłam ramionami, bo żadnego niszczenia komukolwiek odcinków akurat sobie nie przypominałam. Magda kontynuowała.

– Może on sam z siebie tego nie wymyślił, mógł od kogoś usłyszeć i chyba zgaduję, od kogo. Operator Drżączka, beznadzieja, ale ma dzikie chody i plecy, więc się trzyma, a wielkie ambicje tańczą w nim kankana. Koniecznie chce być artystą i geniuszem, to on pchał Drżączka z tym ostatnim filmem za obietnicę, że zdjęcia będą jego. Nikt go już nie chciał przy żadnym kręceniu i musiał się przyssać do drugiego niewydarzonego geniusza…

– A, to dlatego te kuszące panienki tak dziwnie wyszły!

– Wszystko mu dziwnie wychodzi. Nie pamiętam jego nazwiska, bo mówi się na niego Majtacz, i rzeczywiście majta kamerą, jakby się oganiał w pasiece albo miał konwulsje. Dotarło do niego, że skrytykowałaś dzieło Drżączka i teraz rzuca podejrzenia.

– A niech rzuca, aż mu ręka zdrętwieje. Na innych też?

– Na innych głównie Poręcz. Nielegalnie udostępnione prawa, to też on trąbi, tyle, że na małej trąbce. Telewizja rzekomo zapłaciła, autor nie dostał, tu pojawia się Wojłok…

Co za melanż potworny! Nie spodobało mi się to wręcz piramidalnie, nielegalnie udostępnione, autor nie dostał… Wydawcy Ewy Marsz, którym odgórna siła zagipsowała gęby…!

Poręcz do tego. Mści się na Ewie. Zamiatając własne podwórko, na nią chce rzucić podejrzenia, swołocz perfidna. Właściwie powinien się mścić także na Martusi, nie pożałowała mu wszak wystrzałowej opinii, nie zdziwię się, jeśli lada chwila ktoś padnie trupem w Krakowie. Gdyby nie Ewa Marsz, na tę rozmowę ściągnęłabym Górskiego!

– Mętne to wszystko strasznie, ale ciągle jakieś nazwiska wychodzą na prowadzenie – ciągnęła bezlitośnie Magda. – Wzajemność kwitnie i teraz się okazuje, że Poręcz nie ma żadnego alibi, mógł skasować wszystkich trzech. W zeznaniach łżą straszliwie, bo on ich szantażuje.

– Ma, czym?

– Jasne. Ale nie są to kodeksowe przestępstwa, no, może trochę… Głównie kompromitacje. Gdyby ktoś się tym zajął porządnie, byłaby niezła afera i duży ubaw dla społeczeństwa, a kto się zajmie? Obyczajowość nam podupadła i zobaczysz, lada chwila Poręcz wyskoczy na człowieka roku, tylko nie wiem, w jakiej dziedzinie. I w ogóle nie zapominaj, że ja ci przekazuję plotki, supozycje, pobożne życzenia różnych wzajemnych wrogów, podkładanie świni i podgryzanie stołków. Wszelkie bzdety bez wyboru.

Spróbowałam wyobrazić sobie, jaka też atmosfera musi panować w telewizji, skoro Magda snuje tak cudowne prognozy, ale wyobraźnia odwróciła się do mnie plecami i wypięła częścią poniżej. Wyraźnie dała mi do zrozumienia, że zna bardziej atrakcyjne tematy.

Z przyjemnością wysłuchałam jeszcze, kto dokładnie, oprócz Poręcza, nie ma alibi, z motywami poszło nam nieco trudniej i w rezultacie z całego grona potencjalnych sprawców został tylko ten jeden. Owszem, mile widziany…

Już wychodząc, Magda jakby sobie nagle przypomniała.

– Adam Ostrowski powinien dużo wiedzieć. On tu u ciebie często bywa?

– Nie bardzo, ledwo parę razy. Ale lubię go, w zawodzie należy do nielicznej grupy, tych sensownych i odważnych można na palcach jednej ręki policzyć, zdaje się, że on wchodzi w to grono.

– Jesteś z nim zaprzyjaźniona?

– Mam wrażenie, że chyba zaczynam być. A co…?

– Nie, nic. Tak sobie pytam… Powinnaś może z nim więcej pogadać…

Nie wiadomo, dlaczego, kiedy już znalazła się za furtką, przypomniał mi się nagle jej desperado, o którym, dziwna rzecz, nie padło ani jedno słowo…

* * *

– Pani, o ile wiem, zna doskonale Martę Formal? – powiedział drewnianym głosem Górski, złożywszy mi znów wizytę nazajutrz wczesnym popołudniem.

Jego widok przy furtce nawet mnie nie zdziwił, tylko częściowo uszczęśliwił, a częściowo zaniepokoił. Z wielką radością zamierzałam przekazać mu informacje uzyskane wczoraj od Magdy, zarazem jednak doskonale rozumiałam, że nie po to przychodzi, żeby mi przyjemność sprawić, i stąd brał się niepokój.

Za to jego pytanie zdumiało mnie śmiertelnie.

– Zdawało mi się, że pan ją zna prawie równie dobrze?

Górski westchnął, bez oporu wszedł do salonu i pozwolił mi usiąść, wiedząc od dawna, że na stojąco nie wydusi ze mnie ani jednego sensownego słowa. Zastanowił się i też usiadł.