175399.fb2
– Niekiedy niesłusznie. Po większej części słusznie, owszem, nawet bardzo słusznie, a niesłusznie wtedy, kiedy za dużo wymaga, zazwyczaj z rozpędu. Rozpędzona Martusia nic nie myśli, tylko działa, a chce więcej niż może, więc naciska każdego, kto jej pod rękę wpadnie. Żeruje bez opamiętania i nawet sobie z tego nie zdaje sprawy.
– Nieświadoma pijawka?
– Coś w tym guście. Ale nie płaziniec, na płazińca nie zasługuje i gdzie jej w ogóle do takiego uroku!
– I rodzaj się nie zgadza – przyświadczyła Lalka. – Płaziniec to chyba płeć męska?
– Męska. Poza tym ona jest wściekle pracowita, kto widział pracowitego płazińca?
– Wobec tego pierścienica, chcesz? Pracowita czy nie, ale wdzięczniej brzmi. Pasuje?
– Bardzo dobrze, niech będzie pierścienica, wdzięku Martusi nie brak.
– Znaczy, przyrodniczo mamy ją umiejscowioną. A dalej, co?
– Terytorialnie również. W Krakowie.
– Czekaj, bo się gubię. Naprawdę ona kropnęła tego, jak mu tam… balustrada… poręcz… tego Poręcza w Krakowie?
Zreflektowałam się nieco.
– Po pierwsze, jest to absolutna tajemnica, wyjawiona mi poufnie i w cztery oczy, a po drugie, nie dam głowy, że naprawdę, tylko podobno. Tak wychodzi krakowskim glinom.
– Krótko wychodzi, skoro to dopiero dziś…
– Wczoraj wieczorem. Żadnych szczegółów nie znam, chociaż już dzwoniłam wszędzie, dlatego telefony u mnie były zajęte, do mnie też różni dzwonili. Poza miejscem, miejsce znam, byłam tam raz i o mało się nie zabiłam, to budowla zabytkowa, schody i posadzki potwornie niewygodne, kamienne i nierówne, oświetlenie nastrojowe, takie więcej średniowieczne, pod nogami gówno widać, a ja byłam wytwornie przyodziana, czego w ciemnościach nikt nie zauważył, i na obcasach.
– Trzeba było włożyć adidasy – zganiła mnie Lalka surowo.
– Nie posiadam adidasów. Od razu ci powiem, że ten cały Poręcz zamącił sprawę straszliwie, bo już się stabilizowała opinia, że właśnie on jest sprawcą. Usuwa konkurencję. Teraz, kretyn skończony i wredny, perfidnie się podstawił na ubój, żeby wszystkim w głowach zamieszać, lada chwila wróci pogląd, że sprawców jest kilku, jeden małpuje drugiego… Lalka pomachała mi ręką przed nosem.
– Opamiętaj się! A ona, co, ta pierścienica… Zaraz, jeszcze nie wiem, mogła odpracować i tych wcześniejszych?
– Mowy nie ma. Chyba, że zdalaczynnie albo siłą woli, ona w Krakowie, oni w Warszawie.
– Nie przyjechała na chwilę?
– Wątpię. Ale to łatwo sprawdzić.
– W czarną magię nie wierzę, już widzę, jak lepi bałwana z wosku i dziabie go szpilką do kapelusza, ciekawe w ogóle, skąd wzięłaby szpilkę do kapelusza…
– W Krakowie dużo zabytków się uchowało – zauważyłam ostrzegawczo.
– …ale zdalaczynnie żadne dziwo, dlatego Ewa w nerwach. Wynajmuje się fachowca i tyle, wszyscy tak robią, z tym, że parę złotych potrzebne, może być w euro, ta Martusia jest bogata?
– Nie. Wyklucz od razu.
– Kochała ich? Tych zabitych?
– Wyklucz jeszcze prędzej.
– Ale mówisz, że ładna. I z wdziękiem. Bo albo forsa, albo usługi erotyczne, baba z faceta mierzwę zrobi, facet z baby też, ale całkiem inaczej, chociaż mogą się przytrafić wyjątki, równouprawnienie na umysł nam padło…
Delikatnie zwróciłam jej uwagę, że Martusia nie jest facetem.
Lalka już się zaczęła rozpędzać.
– …tyle że pederaści odpadają, chociaż może jeden dla drugiego się poświęci, ale w tym mam słabe rozeznanie, znam tylko takich łagodnych. Więc jakiś dla niej. Ale to co, wszyscy jej wisieli kulą u nogi i tak ich z miłości kasował po kolei, czy skorzystał z okazji i trzasnął następnego, żeby jej przyjemność sprawić? A po drodze wyświadczył przysługę Ewie Marsz, całkiem przypadkiem czy takim jasnowidzeniem wiedziony? Obie kocha? Coś mi tu nie gra. Czekaj, czy ja nie zjechałam z tematu?
– Nie wiem, ale chyba częściowo. Miałaś mi powiedzieć o Ewie.
– A…! No właśnie. Tu mam jakąś zgryzotę, jej się ręce trzęsły i zęby szczękały, słuchaj, ona się boi! Może teraz już mniej, ale bała się nieprzytomnie, tego jestem pewna…! Tak mi próbowała wyjaśnić wszystko naraz, że ciężko było zrozumieć. Ma faceta, takiego dochodzącego, czasem u niego pomieszkuje, na stałe nie chce, woli swobodę, to akurat owszem, mogłam zrozumieć, no i on jej kazał wyjechać. Zmusił ją. Atmosfera się wytworzyła i mówi, że już od tego nerwicy na nowo zaczęła dostawać, więc wyjechała, chociaż wcale nie miała chęci, a teraz się dowiaduje, że tam pomór na reżyserów i coś jej zaczyna śmierdzieć, ale nie wie, czy nie przesadza. Więc niech się dowiem, o co chodzi, bo czy ona przypadkiem nie powinna mieć wyrzutów sumienia, bo aż jej przykro i głupio, że ten ostatni trup tak ją ucieszył, niehumanitarnie wręcz. I w ogóle, czy to nie przez nią. Sama, szczerze mówiąc, nie jestem pewna, stawiałabym na ciebie, ale skoro mówisz, że nie, to nie. Ale musisz coś wiedzieć, niemożliwe, żeby nic!
– Zaraz. Czekaj. Chwileczkę. Zgadłaś, dlaczego przestała pisać?
– Nie musiałam zgadywać, niewyraźnie, bo niewyraźnie, ale się przyznała. Przygniotło ją po jakimś scenariuszu, a zgnoił sprawę właśnie ten trzeci nieboszczyk, o, do spółki z czwartym chyba, dwa lata zmarnowała, rehabilitacji taka była spragniona po tamtych dwóch filmach radykalnie spieprzonych, mówiłam, że jej koło pióra zrobili, mnie samą szlag trafił, a propos, udało nam się dostać nową instrukcję obsługi do tej kosiarki. Ale już znów pisze, dwie książki ma gotowe, jedną całkiem, a drugą prawie, tylko nie wie, gdzie wydać, bo już nikomu nie wierzy. Ten jej gach, zdaje się, że to prawnik, radzi własne wydawnictwo i chyba tak zrobi, nawet już zaczęła zaczynać, no to się właśnie coś dziwnego wytworzyło i musiała wyjechać. Myślisz, że to naprawdę może być aż tak…?
Serek, wino i słone paszteciki wychodziły nam sukcesywnie, z przewagą wina. Teraz Lalka dolała.
– Przecież ci mówiłam – przypomniałam jej z wyrzutem. – I dziwić się nie ma, czemu, na odstrzał idą płazińce, tyle, że jeszcze nie wiadomo, kto to robi. W każdym razie ja nie wiem. Niechby nawet ostatniego Martusia, ale mam obawy, że gliny mogłyby kojarzyć z tym Ewę Marsz, między nami mówiąc, ja kojarzyłam, całe szczęście, że wyjechała. Ma świadków?
– Jakich świadków?
– Że gdzieś tam była cały czas. Nie wskoczyła do samolotu, przylecieć, kropnąć ofiarę i z powrotem, krócej się leci do Warszawy z Paryża niż jedzie z Krakowa. Mogę ci podać daty i nawet godziny, niech ona się zorientuje. Masz z nią kontakt?
– Mam, telefon…
– Gdzie ona w ogóle mieszka, jeśli jej nie ma na Kubusia Puchatka, gdzie mieszka ten jej gach, jak on się nazywa?!
– O rany… Nie wiem. Na imię ma Henryk, nazwiska nie znam, nie mówiła o nim przecież po nazwisku! Ty w ogóle masz pojęcie, ile ja na nią miałam czasu?! To całe otwarcie skończyło się prawie o północy, a rano musiałam zdążyć na samolot, to było wczoraj, istny młyn! Jeśli ci się wydaje, że ja mówię mętnie i w przesadnym streszczeniu, możesz sobie wyobrazić, jak ona do mnie mówiła! Dogadam się z nią jak wrócę, jutro lecę z powrotem, a wieczorem jestem umówiona, dopiero pojutrze odetchnę!
– Wariatka – zgorszyłam się.
– Jak jest koniunktura, trzeba korzystać – pouczyła mnie stanowczo Lalka. – Różnie bywa, emerytura nam wisi nad karkiem, póki idzie, nie lekceważyć! Pojutrze się z nią zobaczę. Zapomniałam, gdzie ten jej Henryk mieszka, poza Śródmieściem, na którychś peryferiach, tam też dzieje się coś uciążliwego i dlatego ona się przenosi i w ogóle z tym mieszkaniem jakaś wściekła kołomyja jej się zrobiła, chyba tego dobrze nie zrozumiałam i nie miałam, kiedy sobie w głowie uporządkować…
– Upewnij mnie – poprosiłam. – Bo wyraźnie mi wynika, że ona tak się wycofała ze świata przez te cholerne ekranizacje. Czy ja dobrze myślę?
– Używaj właściwych określeń! – zgrzytnęła ze wstrętem Lalka. – Nie ekranizacje, tylko kompromitacje, podobnie brzmi, ale to jednak nie to samo. Była świadkiem przypadkowo, jak w księgarni jedna facetka do drugiej coś powiedziała z książką w ręku, a ta druga się skrzywiła, że jeśli książka taka, jak film… i odwróciła się tyłkiem. Ewa też, żeby jej przypadkiem z twarzy nie rozpoznały…
W tym miejscu ze zgrozą pomyślałam, że Adam Ostrowski miał rację, spaskudzona ekranizacja to rzeczywiście antyreklama przeraźliwa. Cholera z tymi dziennikarzami, nie przyznają się do własnej wiedzy, ukrywają, co mogą i potem człowiek musi ich uważać za idiotów! Lalka ciągnęła dalej.
– Scenariusz… o, właśnie, do scenariusza ten Popręg…
– Poręcz.
– Dobrze, Poręcz, spróbuję zapamiętać… się przyklajstrował. Mówi, że zeszła na dno i jeszcze kawałek niżej…