175399.fb2 Rze? bezkr?gowc?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 46

Rze? bezkr?gowc?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 46

Zirytowałam się nieco i zniechęciłam.

– Przecież mówiłam, że mam mętlik! A pan mówił, że pan węszy!

– Węszę – zgodził się Górski i westchnął. – Szczerze pani wyznam, że znaleźliśmy dotychczas tyle dziwacznych przekrętów, że na całą górę by wystarczyło, a to całkiem nie moja działka. I w obliczu naszego, pożal się Boże, prawa, oraz wymiaru sprawiedliwości nic nikomu z tego nie przyjdzie, jedyna przyjemność, to ta, że złodzieje na rozmaitych stanowiskach nerwicy dostają. Ale lekkiej. Żaden nie wywinąłby takiego numeru, żeby mordować ludzi tak zwanej kultury, kłócą się między sobą i tyle. Nic nam z tego. Dlatego węszę. W tym szaleństwie musi być jakaś metoda.

Złagodniałam.

– Niech pan nie zapomina, że i mnie w to wetknęli, za gwiazdę chciałam robić, karierę przez film i nie pamiętam, co tam jeszcze. Ten sam gatunek kretyństwa, ale tu się zbiegli Poręcz z Jaworczykiem, z jednym nie chciałam tworzyć wspólnie, a drugiemu odmówiłam wywiadu, to akurat przypadkiem jest prawda. Coraz bardziej mi się wydaje, że Piotruś Pan wie najwięcej i nawet sobie z tego nie zdaje sprawy. A… i Ostrowski! Złapał pan już Adama Ostrowskiego?

– Złapałem. Jestem z nim umówiony. Moment. Skąd pani wie, że ten cały Wystrzyk przyjechał do Warszawy samochodem Majewskiego?

– Ja nie wiem, ja przypuszczam. Podejrzewam.

– Dlaczego?

– Samochód Majewskiego widziałam na własne oczy…

– A Wystrzyk skąd? Zramolały reumatyk…

– Przecież nie leciał piechotą i nie skakał przez płotki! Nie taka znowu długa trasa, samochodem można ją odpracować nawet i z reumatyzmem. A…

Zawahałam się. Rzucić go na pastwę pani Wiśniewskiej? Znów ta baba coś namąci… Ale Górski do trudnych świadków jest przyzwyczajony…

– Aż mi pana żal. No dobrze, niech będzie. Sąsiadka, która mieszka piętro niżej…

– Czyja sąsiadka?

– Tych Wystrzyków. Wiśniewska niejaka…

Górski przyglądał mi się z wyraźnym niesmakiem.

– A może mnie pani poinformować, gdzie to jest? Adres mi podać, na przykład…

– Jak to? – zdumiałam się. – Pan tego nie wie?

– A dlaczego mam wiedzieć? Dotychczas nikogo to nie interesowało. Niech się pani zastanowi, ma pani przecież jakieś pojęcie o dochodzeniach, bada się otoczenie ofiar, ich rodzinę, znajomych, ludzi, z którymi mieli do czynienia, szuka się wrogów, konkurentów… To pani ma obsesję na tle Ewy Marsz, a nie policja, mimo że rozmaite plotki wskazywały na nią i mimo że i mnie pani nią zaraziła, na prowadzenie wyszły inne kierunki. Plotki i mój prywatny węch, to dla nas trochę za mało. Zatem…?

Tkwił nad notesem z długopisem w ręku. Aż mi się niedobrze zrobiło, miał rację, to ja mu podsunęłam akurat te pomysły, które koniecznie chciałam ukryć, rany boskie, oślica…

– Ale niech mi pan…

Górski najwyraźniej w świecie miał przypływ jakichś tajemniczych mocy wewnętrznych. I pamięć prezentował wzorcową, i zgadł teraz w jasnowidzeniu, co mam na myśli, wskoczył mi w zdanie.

– …przysięgnie, że dyplomatycznie, z umiarem i taktem, nie na chama i co tam jeszcze?

– Żeby się tatuś nie połapał. Jestem przekonana, że ona uciekła głównie przed nim, dużo człowiek może wytrzymać, a jakaś ostatnia kropla go dobije. Ten cały tatuś, to mało, że kropla, to ostatnie wiadro, wodospad zgoła, w tym miejscu pani Wiśniewska wydaje mi się wiarygodna. I z Poręczem trzymał sztamę, zewsząd tak słyszę, a nic temu nie przeczy. Klęska córki ucieszyłaby go niebotycznie, nawet nie wiem, czy sam nie był źródłem nagonki!

– I upiera się pani, żeby to zbadać subtelnie, bezszmerowo, niezauważalnie i podstępnie…

– A jak?! To delikatna sprawa, a nie żadne walenie młotem z odciskami palców, oplutym i obsmarkanym przez mordercę, żeby łatwiej zbadać jego DNA, a jeszcze może się skaleczy i zakrwawi narzędzie dla uniknięcia wszelkich wątpliwości! Tu psychiatra potrzebny, najlepiej perfidna pompa ssąca w atłasowych rękawiczkach…!

– Dziękuję pani bardzo za tak atrakcyjną rolę…

– O, niech mi pan nie mówi, że pan nie potrafi! Tylko nie wiem jak, bo co innego dla pani Wiśniewskiej zwykła baba, taka jak ja, a co innego gliniarz. Odżałować nie mogę, że nie miałam i nie mam szpiegowskiej pluskwy, czy jak to tam nazwać, no, ukrytego mikrofoniku w guziku, w zegarku, w czymkolwiek. Teraz byśmy to mogli porozważać wspólnymi siłami.

Górski się zamyślił, ale widać było, że jakieś chęci się w nim lęgną. Moje propozycje nie wydały mu się odrażające, najwyżej głupie, możliwe, że pasowały do wywęszonych wcześniej odorów, w każdym razie postarał się je sobie uporządkować.

– Zatem z Dyszyńskim, z Peterem i z Ostrowskim mogę rozmawiać jak człowiek, tak? Jako ja? Z prawnikiem Wierzbickim też? W charakterze pompy ssącej mam wystąpić tylko w obliczu pani Wiśniewskiej? Czy jeszcze kogoś?

– Ewentualnie tatusia Ewy…

– Pana Wystrzyka? A co z panią Wystrzykową? Istnieje?

– Istnieje, ale przyduszona małżonkiem, tak słyszałam. Nie ma nic do gadania i chyba jest to prawda, bo gdyby miała charakter, nie pozwoliłaby zdołować córki. Co do tatusia, mam szalone wątpliwości, nie wyobrażam sobie sposobu pogadania z nim podstępnie. Chyba, że pan będzie udawał dziennikarza.

– To nie jest zła myśl. Gdybym jeszcze wiedział, co właściwie chcę z niego wydusić, byłoby świetnie.

– Jak to? – oburzyłam się. – Nie wie pan? Poręcza!

Górskiemu w oku błysnęło, nie musiał się kryć przede mną, mógł sobie pozwolić na tę drobną iskierkę. Bez wątpienia dotychczasowe rezultaty dochodzeń miał w małym palcu i nagle bystrzej ocenił sytuację. Równocześnie daliśmy wyraz odkryciu.

– Rzeczywiście, on przecież z nikim nie był tak naprawdę zaprzyjaźniony…

– Jedna zauroczona dziewczyna i bardzo niepewny Jaworczyk, to niezbyt liczne grono…

– Wszyscy poza tym z wielkim zapałem odkopywali go od piersi…

Przerzuciwszy na Górskiego swój własny mętlik, doznałam ogromnej ulgi, tak wielkiej, że zdołałam przypomnieć sobie przeoczony fakt główny.

– Zaraz! Przecież ja ciągle nie mówię panu najważniejszego, no, nie wiem czy to rzeczywiście najważniejsze, ale przynajmniej sprawdzalne. On tu był, ten cały Wystrzyk, równocześnie siedząc w Busku!

– Zdawało mi się, że już pani o tym powiedziała? – zdziwił się Górski.

– Nie. Nie wszystko. Pięć dni temu złożył wizytę matce Piotra Petera, towarzysko albo rodzinnie, nie wiem, to w końcu chrzestny ojciec jej syna. Chyba rzadko bywa, bo ona go nie lubi, w każdym razie był. Niech pan teraz coś z tym zrobi, a jeśli pan nie chce, ja spróbuję…

Tym razem Górski do działania mnie nie zachęcał…

Pod wieczór Ostrowski przywiózł Magdę.

– Ty nawet nie zauważyłaś, że mój samochód dwa dni pod twoim domem stoi? – zdziwiła się z lekkim wyrzutem.

– Nie zwróciłam uwagi – usprawiedliwiłam się czym prędzej. – To zielsko na ogrodzeniu zasłania, nie miałam, kiedy spojrzeć. Teraz też wiszę na słuchawce. Gdzie jest, do diabła, Piotruś Pan?! Dlaczego ja się do niego nie mogę dodzwonić?

– Okupuje studio bez chwili przerwy, dowalili mu roboty. Za pieniądze, nie myśl sobie. Do jutra rana musi skończyć.

– No dobrze, do jutra wytrzymam…

– Za to mnie złapała policja – wtrącił smętnie Ostrowski. – Inspektor Górski, zdaje się, że doskonale pani znany. Wyeksponowała pani jednak Ewę Marsz?