175399.fb2 Rze? bezkr?gowc?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 54

Rze? bezkr?gowc?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 54

W tym momencie zabrzęczała gdzieś w oddaleniu moja komórka. Zlokalizowałam dźwięk i popędziłam do kuchni, w obecnej sytuacji każdy telefon mógł okazać się ważny. Przez kuchenne okno dostrzegłam jeszcze jeden samochód przed moją bramą, w samochodzie i w słuchawce wysoce, jak dla mnie, pożądana postać. Mecenas Henryk Wierzbicki.

– Czy ja bym mógł zająć pani chwilę…

– Niech pan nie siedzi w tym samochodzie, tylko niech pan wejdzie, furtka została otwarta. Uprzedzam tylko, że u mnie jest zbiegowisko, ale same osoby ściśle związane z tematem, a jeśli ma pan coś w cztery oczy, to tu jest więcej pomieszczeń niż jedno.

– W takim razie pozwolę sobie…

Zaczekałam przy drzwiach, wpędziłam go do salonu, zaczęli się sobie wzajemnie przedstawiać. Ostrowski z Wierzbickim się znali, zdaje się, że Ostrowski znał w ogóle całe miasto.

– No i proszę, jak to rozumnie było kupić od razu także krakersiki i niedobry sernik – powiedziałam półgłosem, ale z satysfakcją, stawiając na stole łakocie.

– Dlaczego dobrze, że niedobry? – zainteresowała się Magda.

– Wolniej wychodzi. Nikt się na niego nie rzuci zachłannie.

– Specjalnie taki wybrałaś…?

– Nie, tylko w tym sklepie sernik miewa szaloną rozpiętość, od gniotą do arcydzieła. Akurat trafiłam na gniot. Zjeść się da, chociaż bez żadnej przyjemności, a zawsze jakoś wygląda.

– Nie będę się wygłupiał z czterema oczami – powiedział Wierzbicki, siadając w fotelu – bo, o ile wiem, wszyscy państwo są zamieszani w sprawę i wszyscy stoją niejako po stronie Ewy Marsz. Rozmawiałem z nią przed półgodziną i sama poprosiła mnie o rozwikłanie tego dziwacznego, zbrodniczego kłębowiska, więc może przytrafiła się właśnie okazja. Przepraszam, że tak z zaskoczenia, ale ja tu mam kancelarię bardzo blisko, więc pozwoliłem sobie… Ale zadzwoniłem…

– Proszę skończyć ten Wersal i przystąpić do rzeczy – zarządziłam z wielką stanowczością.

Z nas wszystkich właściwie jeden Wierzbicki znał blisko i bezpośrednio Ewę Marsz. Wszyscy inni znali ją ze zdjęć, ze słyszenia, z twórczości, jeszcze Ostrowski osobiście, jeden wywiad kilka lat temu. A mimo to pojawiła się w atmosferze, co najmniej tak, jakby siedziała na kanapie w samym środku zgromadzenia i brała udział w dyskusji.

– Trudna sprawa – zaczął Wierzbicki i widać było, że toczy w sobie zażartą walkę z zakłopotaniem. – Ewie było łatwiej, bo w końcu ja się domyślałem tego konfliktu i nie musiała mi zbyt wiele tłumaczyć. A teraz mam państwu to wszystko przekazać…

– Nie wszystko – przerwałam mu z litości. – Też się cholernie dużo domyślamy i może pan poprzestać na kawałkach.

– Ty nie popadaj w taką przesadę, bo ja mam za sobą makabryczne przeżycia i chciałabym wreszcie zrozumieć sedno rzeczy – wtrąciła się Magda. – Domagam się rekompensaty za trupa!

– Zrozumiesz sama z siebie… – zaczął Ostrowski.

– Pijawki – powiedziałam równocześnie. – Wiesz, co to jest? Poręcz wykorzystał pijawki!

Rzadko w życiu zdarzało mi się dostarczyć komuś jednym zdaniem tyle uciechy, co Wierzbickiemu w tej chwili. Wręcz się rozpromienił. Wdzięczność z niego wystrzeliła i jakiegoś takiego uroku nabrał, że natychmiast postanowiłam: w razie potrzeby adwokata, łapać wyłącznie jego i nikogo innego, o nikim innym mowy nie ma! Zdecydowałam się też wygłupić za niego, w porządku, niech będzie na mnie i niech on mnie przy pomyłkach koryguje.

– Pani wie…?

– Gówno wiem. Najmocniej przepraszam, nie: wiem, tylko: zgaduję. Mam te odczucia odpracowane na własnej skórze i niech się nikt nie waży kiedykolwiek mi tego wypominać!

Pogroziłam wszystkim pięścią, co, jak na panią domu, było czynem raczej rzadkim i wzbudziło ogólne zaskoczenie. Także ciekawość.

– No…! – popędziła mnie Magda.

– Ewa została wzięta w dwa ognie. Ja wiem i pan wie – tknęłam palcem w Wierzbickiego – że od dzieciństwa miała gniot rodzinny, domowy, tatuś się o to postarał. Ewa, marsz! Nie chłopiec, znaczy szmelc, cieszmy się, że jej nie udusił w kołysce, on chyba antyfeminista, niedorobiony superman, ma być, jak ja chcę i nie ma inaczej. Żeby wyjść spod tej prasy hydraulicznej musiała fizycznie uciec z domu, odseparować się, wcale się nie dziwię, że dla ratowania życia wyszła za mąż za Siedlaka i wcale się nie dziwię, że od niego też uciekła, w każdym razie dopiero w oddaleniu od tatusia zaczęła lżej oddychać. I tu ją złapała ta druga falanga, Ewa była kasowa, pasożyty ją obsiadły, wylazła z pazurów tatusia, kompleksu niższości nie zdołała się jeszcze pozbyć i wpadła w pazury reszty świata, wydawców, prasy, telewizji…

– Przepraszam, ja tylko raz…! – zaprotestował ogniście Ostrowski.

– A czy ja się pana czepiam? Dla własnej korzyści ruszyli reklamę i czym prędzej skorzystał z tego słodki Florcio. Uczciwie, Poręcz miał wdzięk, zapał w nim płonął, na kolanach przysięgam, gdyby nie doświadczenie życiowe, sama dałabym się narwać!

Zastanowiłam się i szybko policzyłam. Towarzystwo patrzyło na mnie tak zafascynowane, że skubali nawet ten sernik.

– No właśnie, w chwili własnego narywania się byłam akurat w wieku Ewy, szkoda, że jej nie znałam osobiście… Ale przesadził. Zresztą, był kretynem. Ewa, mimo kompleksu, już na tatusiu zahartowana, połapała się, zobaczyła, co z tego wychodzi i urwała się z łańcucha. Moim zdaniem, Poręcz nie zrezygnował, rozdwojenia jaźni doznał, z jednej strony nadzieja, że jeszcze ona do niego wróci, z drugiej zemsta, złośliwość miał w sobie, wrodzona cecha charakteru, dokładnie ten sam gatunek, co mój doświadczeniec. Jakieś idiotyczne przekonanie, że złośliwość wygra, że ofiara nie wytrzyma i przyjdzie po prośbie… Dlaczego pan tego nie nagrywa?!!! – wrzasnęłam nagle okropnie do Ostrowskiego.

Ostrowski wzdrygnął się tak, że gdyby kanapa, na której siedział, była nieco lżejsza, podskoczyłaby z nim razem. Przerażony, czym prędzej wydłubał z aktówki magnetofonik.

– Ależ nagrywam, bardzo przepraszam…

– No i chwała Bogu, drugi raz przecież nie powtórzę. Do tego przyjemność osobista wynikająca ze złośliwości. Zaraz, ograniczam się, trzecie mu się przyplątało, on miał ambicje reżyserskie, Martusia o tym wie najwięcej, no, Wajchenmanna by nie przebił, ale taki Drżączek, taki Zamorski…? Kłodą na drodze mu leżeli, gdzieś w sobie musiał mieć trzeźwy pogląd, że tym naprawdę utalentowanym nie da rady, Wójcik, Łapiński, takich nie zastąpi, ale miejsce po tępych pniach akurat dla niego. Przemyślałam to na skręcie z alei Niepodległości… poznał tatusia, Wajchenmanna w niego wmówić było najłatwiej, pewnie nawet nie spodziewał się równie wspaniałego efektu, no a potem już się tylko zastanawiał, kogo wybierać…

Zatchnęło mnie nieco. Wygłupić się do reszty…? To naprawdę może być tylko mój prywatny wymysł…

– I teraz róbcie z tym, co chcecie. Nie jestem angielskim dżentelmenem – oznajmiłam z godnością i poszłam po koniak.

Jak wiadomo, angielski dżentelmen nie używa alkoholu przed piątą po południu. Nie będąc nikim takim, mogłam mieć odmienne obyczaje. W obliczu obrzydliwości całej afery, głównie z powodu wizji tych cholernych pijawek przed oczami, nielubiany koniak wciąż wydawał mi się napojem najwłaściwszym.

– Jednak tych słów, które mnie dławią, pani nie wymówiła – uczynił mi wyrzut Wierzbicki. – Jeszcze ta ostateczna konkluzja…

– Ja też nie jestem angielskim dżentelmenem – przerwała energicznie Magda. – I Adam prowadzi. Poproszę wzmacniającego napoju. I poproszę o te dławiące słowa.

Spełniłam tylko płynną połowę jej życzeń.

– Jestem głęboko zainteresowany – odezwał się Piotruś Pan. – Z Ewą spotkałem się raz w życiu, we wczesnym dzieciństwie, na pogrzebie mojego dziadka ze strony ojca. Prawie tego nie pamiętam, ale w końcu… moja matka… już też nie mieli, komu mnie wetknąć przy chrzcie, tylko akurat temu facetowi! Chcecie powiedzieć, że wymordował ich wszystkich ojciec Ewy?! Bo tak mi wychodzi z tego waszego jąkania, najmocniej przepraszam, nie chciałem być niegrzeczny…

Wszyscy wpatrzyli się w niego, a potem popatrzyli na siebie wzajemnie. Ni z tego, ni z owego przypomniałam sobie nagle o jego uczuleniu na koty i zaniepokoiłam się, czy przypadkiem któryś nie śpi gdzieś w zakamarkach domu. Nie, chyba nie, bo Piotruś Pan już by się dusił, ale muszę uważać…

– Przydałby się tu chyba inspektor Górski – mruknął pod nosem Ostrowski.

– Niewiarygodne – zaopiniowała Magda.

Mecenas Wierzbicki głęboko odetchnął.

– Wolałem tego nie mówić, dziękuję bardzo, że mnie pan wyręczył. Istnieje jeszcze możliwość, że po prostu współdziałał z kimś…

– I z grzeczności wyjął mu z ręki narzędzie zbrodni – podsunęłam zgryźliwie. – I zaniósł pani Peter. I w dodatku był wtedy w Busku – Zdroju.

– Toteż dlatego Górski…

– I powiem wam, że stawiałabym na tatusia wszystkie pieniądze, gdyby nie Poręcz – ciągnęłam, doznawszy wyraźnej ulgi, bo w końcu nie ja to powiedziałam, tylko Piotruś Pan. – Poręcz Ewę zdołował artystycznie, cud, że z tego wyszła, więc dla tatusia był cennym sprzymierzeńcem. Sprzymierzeńca kropnął? Pogięło go do reszty? Wściekle mi ten Poręcz nie pasuje.

Całe towarzystwo energicznie pokiwało głowami, tylko Wierzbicki uczynił jakiś dodatkowy ruch kręcenia.

– Chyba powinienem tu coś dołożyć – rzekł z wahaniem.

– Niech pan dokłada, na co pan czeka?

– Ewa Marsz coś powiedziała! – zgadła Magda w nagłym natchnieniu i z Ostrowskiego wyraźnie strzeliło ku niej uwielbienie.