175404.fb2 S?siad - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

S?siad - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

Rozdział 24

Wiecie, do czego najdłużej się człowiek przyzwyczaja w więzieniu? Do dźwięków. Zwykłych, niesłabnących dźwięków wydawanych przez mężczyzn dwadzieścia cztery godziny na dobę. Mężczyzn chrząkających, mężczyzn pierdzących, mężczyzn chrapiących, mężczyzn pieprzących się, mężczyzn krzyczących. Współwięźniów mruczących pod nosem, przebywających we własnym urojonym świecie.

Skazańców mówiących, mówiących i mówiących nawet podczas siedzenia na kibelku, jakby sranie na widoku stawało się jakimś cudem łatwiejsze, jeśli się przez cały czas gada.

Przez pierwszy miesiąc nie przespałem ani jednej nocy. Byłem zbyt przytłoczony zapachami, widokami, ale przede wszystkim niesłabnącym hałasem, nigdy nie cichnącym, nie dającym ci choćby trzydziestu sekund na ucieczkę do jakiegoś odległego zakamarka umysłu, gdzie możesz udawać, że nie masz dziewiętnastu lat i że to nie przytrafiło się tobie.

Dobrano się do mnie w tygodniu numer trzy. Najpierw usłyszałem za sobą odgłos butów na miękkiej podeszwie. Potem pojawiły się inne uświęcone tradycją odgłosy więzienne głuchy odgłos pięści walącej w nerkę, czaszki uderzającej o ścianę z pustaków, podekscytowane okrzyki innych zwierząt w zoo, gdy tymczasem ja leżałem oszołomiony z pomarańczowym kombinezonem gdzieś w okolicach kostek, a jeden, dwóch, trzech psiakrew, może i sześciu dogadzało sobie.

Nikt nie zjawia się w więzieniu i nie opuszcza go jako prawiczek. O nie, panie Bob.

Jerry odwiedził mnie w tygodniu numer cztery. Ojczym, mój jedyny gość. Usiadł naprzeciwko, spojrzał na moją posiniaczoną twarz, zaszokowane oczy i zaczął się śmiać.

Mówiłem ci, że nie przetrzymasz pieprzonego miesiąca, ty nadęty gówniarzu.

Potem mój ojczym wyszedł.

To on mnie tu wpakował. Znalazł moją skrytkę z listami, tymi, które pisałem do „Rachel". Zadzwonił

więc po gliny, ale dopiero po tym, jak zasadził się na mnie, kiedy wróciłem ze szkoły. Uderzył mnie tuż nad okiem metalowym pudełkiem, w którym chowałem tych niewiele osobistych rzeczy, jakie miałem.

A potem w ruch poszły pięści.

Jerry mierzył metr osiemdziesiąt pięć i ważył sto kilo. Kiedyś był gwiazdą szkolnej drużyny futbolowej, potem pracował przy połowach krewetek, dopóki nie stracił dwóch palców i nie wykombinował, że fajnie się pasożytuje na kobietach. Moja mama była numerem jeden. Ale kiedy umarła, gdy miałem siedem lat, znalazł sobie sporo następczyń. Bardzo się przydawałem, już nie rodzina, ale mały blondasek, którego Jerry używał do wyrywania panienek. Próbowałem im wyjaśniać, że nie jestem nawet jego dzieckiem, ale w ogóle nie słuchały. Wyglądało na to, że wdowcy są seksowni, nawet ci z olbrzymimi brzuszyskami piwosza i tylko ośmioma palcami.

Jerry miał niezłą krzepę i odpadłem po pierwszym ciosie. Poczęstował mnie kolejnymi dwudziestoma, aby jasno dać do zrozumienia, co o mnie myśli. Następnie, kiedy leżałem zwinięty i kaszlałem krwią, zadzwonił po gliny, przyjechały „po tego śmiecia".

Gliniarze nie pisnęli ani słówkiem, kiedy pojawili się w drzwiach. Skinęli jedynie głową Jerry'emu i popatrzyli na mój nieszczęsny tyłek.

To ten?

Tak, panie władzo. A ona ma tylko czternaście lat. Mówię wam, to prawdziwy sukinsyn.

Gliniarze podnieśli mnie z podłogi. Nadal kaszlałem krwią chwiałem się, a oczy miałem całe opuchnięte.

Wtedy pojawiła się Rachel. Szła od autobusu, który ją przywiózł z gimnazjum, pogrążona w myślach.

Powoli, ale nieubłaganie dotarło do niej, że drzwi do domu są otwarte, że stoi w nich kilka niebieskich mundurów. Wszyscy patrzyliśmy, jak na jej twarzy pojawia się zrozumienie.

Wówczas, wpatrując się w mój rozkwaszony nos i coraz bardziej zapuchnięte oko, zaczęła krzyczeć i krzyczeć, i krzyczeć.

Pragnąłem jej powiedzieć, że nic mi nie będzie. Pragnąłem jej powiedzieć, że jest mi przykro.

Pragnąłem jej powiedzieć, że ją kocham i że było warto. Znieść ból, wszystko. Tak bardzo ją kochałem.

Nie udało mi się jednak niczego powiedzieć. Zemdlałem. A kiedy odzyskałem przytomność, siedziałem już w areszcie i nigdy więcej nie zobaczyłem Rachel.

Dla niej przyznałem się do winy, oszczędziłem koszmaru procesu, o co prosił mnie prokurator okręgowy. Wyrzekłem się swojej wolności. Wyrzekłem się przyszłości. Ale sąd wam powie, że to nie była prawdziwa miłość.

Wiem, co muszę zrobić dzisiejszego wieczoru, i nieźle mnie to wkurwia. Ta ładna policjantka wróci.

Widać to było po jej minie. Pies z kością w pysku. I chłopaki z garażu też się zjawią. Tyle że oni przyniosą ze sobą kije baseballowe. Oni też mieli minę no wiecie, podekscytowane oblizywanie się mięśniaków uzbrojonych w widły. Nawet Wendell zadzwonił do mnie po południu, ten pieprzony ekshibicjonista z terapii. Nie powinniśmy znać żadnych informacji osobistych na temat pozostałych członków grupy, ale Wendell niewątpliwie kogoś przekupił, żeby teraz móc mnie przemaglować.

Oglądał konferencję prasową na temat tej zaginionej kobiety i chciał się wszystkiego dowiedzieć. I wcale nie uważał, że jestem niewinny, o nie. Ani nie dzwonił po to, aby zaoferować wsparcie. Nie, on chciał poznać szczegóły. Jak dokładnie wyglądała Sandra Jones jakie wydawała odgłosy, jak to było, kiedy wyciskałem z niej ostatni oddech. Wendell nie ma żadnych wątpliwości, że to ja ją zabiłem. I wcale mu to nie przeszkadza. Chce jedynie, żebym się z nim podzielił wrażeniami, aby miał coś świeżego, o czym mógłby fantazjować podczas walenia konia.

Wszyscy mają wyrobioną na mój temat opinię, a ja mam tego, kurwa, dość.

Idę więc do monopolowego. Pieprzyć zwolnienie warunkowe. I tak mnie aresztują, a nie zrobiłem nic złego. Kultywując więc uświęconą zwyczajem tradycję, że równie dobrze mogę dopuścić się przestępstwa, skoro wygląda na to, że i tak mam odsiadkę, upiję się. Nie dla mnie piwo. Mam zamiar zrobić to jak należy.

Whisky Maker's Mark. To zawsze kupował mój ojczym. Wykorzystałem ją tego pierwszego wieczoru, kiedy uwiodłem Rachel. Do wielkich szklanek nalałem whisky wymieszaną z lemoniadą. Co ma robić po szkole dwójka znudzonych dzieciaków, jak nie podkradać alkohol z barku?

Kupuję dwie butelki i drogę do domu pokonuję praktycznie biegiem, dlatego że skoro już postanowiłem, że będę niegrzeczny, to nie chcę tracić ani chwili. Otwieram pierwszy litr i piję prosto z butelki. Jeden łyk i niemal wypluwam płuca. Nigdy ostro nie piłem, nawet jako nastoletni obibok.

Zapomniałem, jak paląca potrafi być whisky.

Jezu Chryste dyszę. Ale piję dalej. Och, piję.

Kilka łyków później czuję przyjemne ciepełko w brzuchu i jestem już spokojniejszy, wręcz wyluzowany. Idealny stan na to, co muszę teraz zrobić.

Podchodzę do szafy. Wyrzucam z niej wszystkie ciuchy i ot ono. Wielkie metalowe pudło. Jestem przekonany, że Blondie Detektyw je znalazła i teraz ma ochotę zadać całe mnóstwo pytań. A niech sobie zadaje. Podnoszę pudło, ostatni element mojego dawnego życia, i chwiejnym krokiem wychodzę do ogrodu na tyłach domu. Noc jest chłodna. Powinienem założyć bluzę. Coś innego niż tradycyjny brzydki biały T shirt. Zamiast tego popijam whisky. To cię całego ogrzeje, tak jest, Bob.

Otwieram pudło. Pełno w nim kartek papieru. Nie wiem, dlaczego Jerry ich nie wyrzucił.

Podejrzewam, że Rachel zarekwirowała pudło, może nawet tego samego popołudnia. Wyniosła je gdzieś. Zachowała dla mnie.

I jakimś cudem, w jakiś sposób, pewnego popołudnia, kiedy pracowałem w warsztacie Vito, zostawiła je dla mnie na schodkach przed drzwiami. Wróciłem do domu i bum, oto czekało. Żadnego opakowania. Żadnej kartki. A po wszystkim nawet telefonu. Tak sobie myślę, że to musiała być ona, bo kto inny zrobiłby coś takiego? Zacząłem wtedy myśleć o tym, że Rachel teraz ma już siedemnaście lat, wystarczająco dużo, aby prowadzić samochód, i jest wystarczająco odważna, aby odbyć podróż z Portlandu w stanie Maine do wielkiego miasta Boston.

Może znalazła mój adres na czekach, jakie wysyłam Jerry'emu. Może kiedy się dowiedziała, gdzie mieszkam, musiała mnie odwiedzić. Zobaczyć, jak sobie radzę.

Przeczytała te listy? Pomogły jej zrozumieć, dlaczego zrobiłem to, co zrobiłem?

Przez kilka pierwszych tygodni często przeglądałem zawartość pudła. Wyglądało na to, że znajdował

się w nim każdy jeden list, jaki kiedykolwiek napisałem, łącznie z kiepskimi wierszami, kartką z życzeniami powrotu do zdrowia, jaką zrobiłem, kiedy przechodziła mononukleozę, strofy, które próbowałem tworzyć, gdy tymczasem powinienem był się zajmować regulowaniem silników. Szukałem jakichś uwag, które mogła zostawić na marginesach, może śladów szminki, tłustego odcisku dłoni.

Pewnego wieczoru wpadłem na pomysł, aby spryskać listy sokiem z cytryny. Stało się tak po obejrzeniu odcinki Pogromców mitów, w którym wykorzystywano kwas cytrynowy do ujawniania atramentu sympatycznego. Nic.

Czekałem więc na jej powrót, dzień po dniu. Ponieważ wiedziała, gdzie mieszkam, i Boże, miałem nadzieję, modliłem się o to, aby ją znowu zobaczyć. Mieć choćby pięć minut, aby jej coś powiedzieć, powiedzieć wszystko. Choćby… ją zobaczyć.

Ta gra na przeczekanie okazała się trochę podobna do zabawy w szukanie notatek na marginesach.

Minęło kilka miesięcy i nic.

I zastanawiam się teraz, tak jak zastanawiałem się każdej pieprzonej nocy w więzieniu, czy ona w ogóle mnie kiedykolwiek kochała?

Biorę kolejny łyk Maker's Mark, a potem, gdy jeszcze pali mnie w gardle, zapalam zapałkę i patrzę, jak najdroższa kolekcja listów miłosnych na świecie zaczyna płonąć. Dodatkowo polewam je whisky, a ogień ryczy z aprobatą.

Tyle że w ostatniej chwili nie potrafię tego zrobić. Po prostu nie potrafię.

Wkładam do środka dłonie, chwytam to, co się da, nawet gdy ogień liże mi nadgarstki i topi włoski na wierzchach dłoni. Kawałki papieru kurczą się, rozpadają, odfruwają jak płonące węgielki.

Nie! wołam głupio. Nie, nie, wracajcie. Nie.

Następnie gonię fruwające ogniki po ogrodzie, gdy tymczasem pieką mnie dłonie, a nogi uginają się pode mną. I nagle po raz pierwszy to wyłapuję: odgłos.

Nigdy nie zapomina się odgłosów więzienia.

A teraz właśnie je słyszę, dochodzące z drugiej strony domu.

Moje włosy płoną. W tamtym momencie nie zdaję sobie z tego sprawy i prawdopodobnie to ratuje życie mojego sąsiada: ja, wyłaniający się zza węgła budynku, wymachujący szaleńczo rękami, gdy tymczasem moje włosy zaczynają płonąć na pomarańczowo.

Trzej mężczyźni unoszą natychmiast głowy.

Aidan mówi niemądrze pierwszy z nich. Ma na imię Carlos; natychmiast rozpoznaję jego głos: pracuje w warsztacie.

Następnie jak jeden mąż zerkają z powrotem na leżącą na chodniku czarną postać.

O cholera odzywa się drugi facet.

Ale skoro to Aidan zaczyna trzeci, wyraźnie niegrzeszący inteligencją. Jego noga spoczywa na plecach powalonego mężczyzny, a prawa pięść zatrzymała się w połowie ciosu.

Wtedy do mnie dociera, że nadal trzymam w ręce butelkę whisky. Uderzam dnem o róg domu pani H. Następnie, trzymając nad głową wyszczerbione kawałki szkła i drąc się jak potępieniec, pobudzony tanią whisky i nieodwzajemnioną miłością, ruszam do boju.

Trzy odziane na czarno postacie rozpierzchają się, Carlos jako pierwszy. Kawaler numer trzy jeszcze raz udowadnia, że jest powolny i głupi. Dosięgam go moją improwizowaną bronią w ramię i piszczy jak kot, kiedy pojawia się krew. Cholera, cholera, cholera powtarza facet numer dwa.

Dziabię go w bok. Odskakuje. Rzucam się na niego i dosięgam szkłem jego uda.

Carlos krzyczy teraz. Carlos, Carlos, co to, kurwa, jest?

Szaleję. Jestem pijany i wkurwiony i dość mam bycia wycieraczką w grze, jaką jest życie. Daję popalić Powolnemu Głupkowi, zamachuję się na Krzykacza Cholerę. Tracę rozsądek i jedyne, co ich ratuje, to fakt, że kiepski ze mnie awanturnik na trzeźwo, nie mówiąc o byciu pod wpływem. Działam na oślep i w ogóle się nie koncentruję.

Wkrótce obu kolesiom udaje się wyrwać z młyna mojego szaleństwa i pędzą ciemną ulicą w ślad za Carlosem, który już dawno zniknął z pola widzenia. Zostaję sam, rzucając się za nimi w ciemność i wykrzykując obsceniczne groźby. Aż w końcu dociera do mnie, że moja czaszka krzyczy w agonii i coś paskudnie śmierdzi.

Chwilę później upuszczam roztrzaskaną butelkę whisky i zaczynam skakać po ulicy, próbując ugasić żar tlący się w moich spalonych włosach.

Cholera. O cholera, cholera, cholera. Moja kolej na bycie kretynem. Klepię się gorączkowo po głowie, aż w końcu najgorsze gorąco mija. Wtedy, oddychając ciężko, gdy mija chwila za chwilą, uświadamiam sobie rozmiar serii moich przestępstw. Jestem pijany. Spaliłem sobie większość włosów.

Ręce mam pokryte sadzą i pęcherzami. Całe ciało boli mnie jak diabli.

Czarna postać na chodniku w końcu jękiem oznajmia powrót do świata żywych.

Podchodzę do niej, obracam na plecy.

I widzę mojego sąsiada Jasona Jonesa.

Co ty, kurwa, wyrabiasz, urządzając sobie spacery w środku nocy? pytam ostro dziesięć minut później. Udało mi się jakoś zaciągnąć Jonesa do mojego mieszkania, gdzie posadziłem go na kwiecistej sofie pani H. z jednym woreczkiem lodu na głowie, a drugim przy żebrach.

Lewe oko ma już na wpół spuchnięte, a bandaż sugeruje, że to nie były pierwsze cięgi tego dnia.

Idiotą jesteś, kurwa, czy co? chcę wiedzieć. Poziom adrenaliny zaczyna opadać. Chodzę od ściany do ściany w małym aneksie kuchennym, pstrykając zieloną gumką i żałując, że nie mogę się wydostać z własnej skóry.

Co ty, do diabla, zrobiłeś z włosami? chrypi Jones. Zostaw w spokoju te pieprzone włosy.

Powiedz mi, co wyrabiasz, czając się w ciemnościach ubrany jak podmiejski ninja? Czy ten gabinet osobliwości pod twoim domem ci nie wystarcza?

Masz na myśli dziennikarzy?

Kanibale.

Jako że jestem jednym z nich i w sposób oczywisty karmią się mną, to trafna analogia.

Patrzę na niego gniewnie. W moim obecnym nastroju mam totalnie w dupie trafne analogie.

Co ty, do cholery, wyprawiasz? próbuję raz jeszcze.

Szukam cię.

Czemu?

Mówiłeś, że coś widziałeś tego wieczoru, kiedy zniknęła moja żona. Chcę wiedzieć, co widziałeś.

A nie mogłeś po prostu podnieść cholernej słuchawki i do mnie zadzwonić?

Nie mógłbym wtedy wyczytać z twojej twarzy, czy kłamiesz.

Proszę bardzo, możesz mi patrzeć w oczy, ile tylko masz ochotę; i tak się nie dowiesz, czy kłamię.

Przekonajmy się mówi łagodnie i w jego podpuchniętym oku widnieje coś, co martwi mnie bardziej niż trzech osiłków, którzy na niego napadli.

Ach tak? Próbuję brzmieć jak macho. Skoro jesteś taki wielki i silny, dlaczego to ja rozganiałem bandę zbirów, a potem zdrapywałem z chodnika twoje żałosne dupsko?

Naskoczyli na mnie z tyłu mówi z żalem, poprawiając woreczek z lodem. Kto to taki, twoi znajomi?

Och, to tylko paru miejscowych, którzy się dowiedzieli, że w okolicy mieszka zarejestrowany przestępca seksualny. Jutro w nocy wrócą. Ta sama godzina, to samo miejsce, możesz się załapać na to samo przedstawienie.

Użalasz się nad sobą? pyta cicho.

Jak najbardziej.

To tłumaczy tę whisky.

Mam jeszcze drugą butelkę. Chcesz trochę?

Nie piję.

Z jakiegoś powodu to mnie wkurza.

Nie pijesz, nie palisz, co robisz?… Wzór wszelkich cnót, wzór wszelkich, wszelkich cnót.

Jones patrzy na mnie dziwnie.

Jezu wybucham. To Adam Ant. Z lat osiemdziesiątych? Gdzie ty dorastałeś, w jaskini?

W piwnicy, technicznie rzecz ujmując. A ty jesteś za młody, żeby pamiętać lata osiemdziesiąte.

Wzruszam ze skrępowaniem ramionami, zbyt późno sobie uświadamiając, ile mu wyjawiłem.

Znałem pewną dziewczynę mruczę. Wielką fankę Adama Anta.

Mówisz o tej, którą zgwałciłeś? pyta spokojnie.

Zamknij się! Po prostu się zamknij. Mam po dziurki w nosie udawania przez wszystkich, że wiedzą wszystko o mnie i moim cholernym życiu seksualnym. Tak wcale nie było. Tak. Wcale. Nie. Było.

Sprawdziłem cię kontynuuje jednostajnym głosem. Uprawiałeś seks z czternastolatką. Według prawa to gwałt. A więc owszem, tak właśnie było.

Kochałem ją! wybucham.

Wpatruje się we mnie.

Łączyło nas coś szczególnego. Nie chodziło tylko o seks. Potrzebowałem jej. A ona mnie. Tylko my troszczyliśmy się o siebie nawzajem. To coś wyjątkowego, cholera. To miłość.

Wpatruje się we mnie.

Tak jest! Miłość nie wybiera. Jasne jak słońce.

W końcu się odzywa:

Wiesz, że w przypadku tych najbardziej zatwardziałych pedofilów najczęstszy wspólny mianownik to pierwsze doświadczenia seksualne z osobą dorosłą, gdy sami mieli mniej niż piętnaście lat?

Zamykam oczy.

Ty też się pieprz! mówię ze zmęczeniem. Biorę do ręki ocalałą butelkę whisky i zaczynam ją otwierać, choć odczuwam takie mdłości, że robię to bez przekonania.

Nie powinieneś był jej dotykać kontynuuje. Zachowanie powściągliwości to byłaby miłość.

Pozwolenie, by dorosła, to byłaby miłość. Niewykorzystanie samotnej i bezbronnej uczennicy gimnazjum to byłaby miłość. Bycie jej przyjacielem to byłaby miłość.

Wiesz co, jak chcesz, to idź sobie leżeć na tym chodniku oświadczam mu. Jestem pewny, że niedługo ktoś inny przyjdzie cię uratować.

On jednak jeszcze nie skończył.

Uwiodłeś ją. Jak to zrobiłeś? Narkotyki, alkohol, czułe słówka? Myślałeś o tym, zaplanowałeś to.

Byłeś starszy, a więc to ty miałeś po swojej stronie dojrzałość i cierpliwość. Możliwe, że czekałeś, wybrałeś odpowiedni moment. Była osamotniona i smutna z jakiegoś powodu i oto pojawiłeś się ty.

Zaproponowałeś, że wymasujesz jej plecy. Być może nalałeś drinka. „To tylko mały drink" tak jej powiedziałeś. "Pomoże ci się odprężyć". I może czuła się skrępowana, może próbowała cię powstrzymać…

Zamknij się mówię. Ostro i ostrzegawczo.

Kiwa jedynie głową. Aha, jak nic powiedziała, żebyś przestał. Kazała ci przestać, a ty nie słuchałeś.

Wciąż dotykałeś i pieściłeś, wykorzystując swoją przewagę. Co ona może zrobić? Ma dopiero czternaście lat, nie rozumie wszystkiego, co czuje, tego, że chce abyś przestał, że chce, abyś kontynuował, że to nie jest właściwe, że czuje się zakłopotana i skrępowana…

W trzech krokach pokonuję dzielącą nas odległość i walę go wierzchem dłoni w twarz. Plaśnięcie jest zaskakująco głośne. Głowa opada mu na bok. Woreczek z lodem spada na serwetkę. Odwraca się powoli, pociera brodę niemal z namysłem, po czym podnosi woreczek z lodem i kładzie go z powrotem na czole.

Patrzy mi prosto w oczy i to, co widzę, sprawia, że przechodzi mnie dreszcz. Pozostaje w całkowitym bezruchu. Ja też.

Powiedz mi, co widziałeś w środę wieczorem mówi cicho.

Samochód przejeżdżający ulicą.

Jakiego rodzaju samochód?

Taki z mnóstwem anten. Może usługi przewozowe; wyglądał na ciemnego sedana.

Co powiedziałeś policji?

Że jesteś niebezpiecznym dla otoczenia skurwysynem wypluwam z siebie. Który próbuje mnie wrobić, żeby tylko uratować swoją żałosną skórę.

Zerka na moją głowę, dłonie, ramiona.

Co dziś spaliłeś?

To, co chciałem.

Kolekcjonujesz porno, Aidanie Brewster?

Nie twoja sprawa!

Jason odkłada woreczek z lodem. Staje przede mną. Robię krok w tył. Mimowolnie. Te ciemne oczy, nabiegłe krwią i otoczone sińcami. Mam deja vu, jakbym już gdzieś te oczy widział. Może w więzieniu.

Może u tego pierwszego faceta, który najpierw mnie zbił, a potem wydupczył. Po raz pierwszy dociera do mnie, że coś w moim sąsiedzie jest nie do końca ludzkie.

Jones robi krok w przód.

Nie słyszę własny głos. Spaliłem listy miłosne, do cholery. Moje własne intymne notatki. Mówię ci, nie jestem zboczeńcem!

Omiata spojrzeniem pomieszczenie.

Masz komputer, Aidan?

Nie, do cholery. Nie wolno mi. Jeden z warunków mojego zwolnienia!

Trzymaj się z dala od Internetu. Mówię ci, jedna wizyta w jednym chat roomie i jedno słowo do jednej nastolatki, a cię dopadnę. Połkniesz własny język, byle tylko ode mnie uciec.

Kim ty, kurwa, jesteś?

Nachyla się nade mną.

Jestem osobą, która wie, że zgwałciłeś przyrodnią siostrę, Aidanie. Osobą, która wie, dlaczego co tydzień wysyłasz ojczymowi sto dolców. Osobą, która wie, jak wiele twoja miłość będzie przez resztę smutnego życia kosztować twoją chorującą na anoreksję ofiarę.

Ale ty nie możesz tego wiedzieć mówię niemądrze. Nikt tego nie wie. Zdałem test wykrywaczem kłamstw. Zdałem ten cholerny test!

Uśmiecha się teraz, ale coś w jego twarzy w połączeniu z nieruchomymi oczami sprawia, że po plecach przebiega mi dreszcz. Odwraca się, wychodzi na korytarz.

Kochała mnie! wołam za nim bezsilnie.

Gdyby cię rzeczywiście kochała, to do tego czasu zdążyłaby już do ciebie wrócić, nie sądzisz?

Jones zamyka za sobą drzwi. Stoję sam w moim mieszaniu, z poparzonymi dłońmi zaciśniętymi w pięści, i myślę o tym, jak strasznie go nienawidzę. Następnie otwieram drugą butelkę Maker's Mark i biorę się do roboty.