175818.fb2
Była to toyota camry, model z końca lat osiemdziesiątych, ale w znakomitym stanie – żadnych wgnieceń ani rdzy, czysta, wypolerowana. Daisy nadal warczała; wyprzedziła Holly i pierwsza skręciła za róg przyczepy.
– Spokojnie – powiedział Jackson Oxenhandler, wyciągając ręce w stronę psa, jakby chciał go odepchnąć.
– Daisy, stój – rozkazała Holly.
Suka zatrzymała się, ale nie przestała warczeć.
– Nie jestem włamywaczem – wyjaśnił jej prawnik. – Patrz – pokazał dużą papierową torbę – przyniosłem kolację.
– Daisy, to swój – powiedziała Holly.
Suka przestała warczeć, podeszła do Oxenhandlera i obwąchała torbę.
– Dobry pies. – Oxenhandler podsunął jej grzbiet ręki do powąchania. – Nie pachnie tak dobrze jak torba, co?
– Kto cię zaprosił na kolację? – zapytała Holly.
– Nikt. Ja zapraszam ciebie. – Podniósł torbę. – Lubisz barbecue?
Jakby na dany znak, Holly zaburczało w żołądku.
– Lubię dobre barbecue – odparła z naciskiem.
– To jest najlepsze z możliwych. – Oxenhandler wskazał na torbę. – Z wyjątkowo atrakcyjnej świni.
– Dlaczego tak ci zależy na spotkaniu ze mną?
– Bo uważam cię za wyjątkowo atrakcyjną kobietę.
– Trudno z tym polemizować, jak sądzę.
Jeszcze raz podniósł torbę.
– To naprawdę dobre barbecue.
Holly poczuła, że ślinka cieknie jej do ust.
– Zgoda – powiedziała z uśmiechem.
– Długo musiałem czekać.
– Na co?
– Na uśmiech. Widzę go po raz pierwszy.
– Uśmiechnęłam się po raz pierwszy od przyjazdu do tego miasta – przyznała. – Napijesz się piwa?
– Pewnie.
Otworzyła drzwi przyczepy i dała znak Daisy, żeby weszła do środka.
– Daisy, przynieś panu piwo.
Pół minuty później suka wróciła z heinekenem w pysku. Podała piwo Oxenhandlerowi.
– To naprawdę wyjątkowe zwierzę.
– Ja też chcę piwo, Daisy – poprosiła Holly i niebawem także dostała butelkę.
– Zamyka drzwi lodówki?
– Pytanie!
Holly otworzyła obie butelki i wyciągnęła składane krzesełka. Usiedli, patrząc na Indian River.
– Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt wstrząśnięta. To znaczy, mam nadzieję, że nie jestem zbyt uparty.
– Lubię upór u mężczyzn – odparła. Mimowolnie pomyślała o pułkowniku Jamesie Brunie, ale szybko odpędziła te myśli. – Do pewnego stopnia – dodała.
– Zapamiętam. Jesteś głodna?
– Dokończmy piwo.
– Dobry pomysł. Słyszałem, że jesteś dzieckiem armii.
– Dzieckiem, dziewczyną i… trochę starszą dziewczyną. Wychowałam się w wojsku, wstąpiłam do wojska, służyłam dwadzieścia lat.
– Nigdy bym się nie domyślił, że pracujesz od dwudziestu lat.
– Mam trzydzieści osiem i pół, jeśli już musisz wiedzieć. A ty?
– Czterdzieści jeden.
– Jak długo praktykujesz?
– Sześć lat.
Ściągnęła brwi.
– Miałeś kłopoty ze skończeniem studiów?
– Miałem kłopoty z ich rozpoczęciem. Gdy wreszcie się udało, skończyłem w terminie.
– Co robiłeś wcześniej?
– Byłem gliną w Miami.
– Jakim gliną?
– Krawężnikiem, mundurowym. Nie nadawałem się do tej roboty.
– Jak długo dochodziłeś do tego wniosku?
– Och, około ośmiu lat. Wreszcie dali mi to jasno do zrozumienia.
– Kto?
– Wszyscy inni gliniarze, zwłaszcza zwierzchnicy.
– Jakie miałeś wady jako funkcjonariusz policji?
– Muszę?
– Tak.
– Byłem zanadto wrażliwy. Miałem dużo współczucia dla ludzi, których aresztowałem. Za to brakowało mi go dla większości gliniarzy, których znałem.
– Jak to?
– Zbyt wielu z nich bez potrzeby stosowało przemoc, brało w łapę. Widziałem, jak krzywdzą ludzi, okłamują swoich przełożonych, popełniają krzywoprzysięstwa przed sądem.
– Jaki był procent takich gliniarzy?
– Może piętnaście, dwadzieścia procent spośród tych, których znałem. Kłopot polegał na tym, że tylko tacy byli moimi partnerami albo tylko dla takich musiałem pracować.
– Więc odszedłeś i zacząłeś studia prawnicze?
– Najpierw zeznawałem przeciwko swojemu partnerowi. Potem odejście było łatwe.
– Założę się. Co zrobił twój partner?
– Zatłukł człowieka pałką.
– A ty to widziałeś?
– Prowadziłem samochód. On kazał mi się zatrzymać przy facecie, który szedł ulicą. Zatrzymałem się. Mój partner wysiadł i zaczął bić gościa po głowie. Zanim wyskoczyłem z wozu, na chodniku leżał mózg. Zapytałem partnera, czemu to zrobił, a on na to, że facet nie płacił. Najwidoczniej brał dolę od zysków z narkotyków, które tamten rozprowadzał.
– Co zrobiłeś? To znaczy, zaraz po tym zdarzeniu.
– Aresztowałem go. Skułem, rzuciłem na tył wozu, zawiozłem na komisariat i złożyłem meldunek. Przy biurku zebrał się tłum – tłum glin. Akurat przyszła nowa zmiana.
– Co zrobili?
– Zamknęli mnie.
– Ciebie? Pod jakim zarzutem?
– Morderstwa, oczywiście. Mój partner powiedział, że to ja zabiłem.
– Jezu.
– Tak, to nie było zabawne.
– Jak wydostałeś się z tego szamba?
– Na szczęście prawnik – obrońca publiczny – widział, jak mnie zamykają, i zawiadomił wydział spraw wewnętrznych. Od tej pory mam słabość do obrońców publicznych. Wydział wewnętrzny zdążył zareagować, zanim ktoś mnie zabił. Miałem też świadka zdarzenia, nastoletnią Kubankę. Potwierdziła moją wersję i w końcu, prawie po roku przymusowego urlopu, złożyłem zeznania i mój partner dostał dożywocie.
– Jaki rodzaj dożywocia?
– Taki, który umożliwia staranie się o zwolnienie warunkowe po dziesięciu latach.
– Kiedy to było?
– Dwanaście lat temu. Już wyszedł.
– Wiesz, gdzie jest teraz?
– W Miami, pracuje w firmie ochroniarskiej prowadzonej przez byłego glinę. Wiesz, gliniarze umieją o siebie zadbać.
– O ciebie nie zadbali.
– Nie byłem z nimi i oni o tym wiedzieli.
Milczeli przez chwilę.
– Zgłodniałam – powiedziała wreszcie Holly. – Chcesz jeszcze jedno piwo?
– Tak, dzięki.
Podała mu naczynia i serwetki, potem przyniosła po piwie.
– Jak to się stało, że odeszłaś z wojska po dwudziestu latach? Dlaczego nie zostałaś, żeby odsłużyć trzydzieści?
– Doszłam do wniosku, że moja kariera dobiega końca.
– Dlaczego?
– Oskarżyłam zwierzchnika o próbę gwałtu i molestowanie seksualne. Sąd wojskowy go uniewinnił.
– Naprawdę próbował cię zgwałcić?
– Naprawdę. Wszystko zaczęło się od tego, że zaprosił mnie na kolację. Kiedy się nie zgodziłam, zaczęły się sprośne uwagi, które wkrótce przerodziły się w obmacywanie. Prosiłam, żeby przestał. Nie przestał. Pewnego dnia objął mnie, a ja go uderzyłam. Mocno. Wtedy zaczął zdzierać ze mnie ubranie.
– Obroniłaś się.
– Kopnęłam go kolanem w krocze i chyba stracił zainteresowanie.
– Oskarżyłaś go?
– Dopiero gdy się dowiedziałam, że napastuje młodą porucznik. Sądziłam, że jeśli będziemy zeznawać obie, wygramy. Myliłam się.
– Wywinął się.
– Owszem.
– Wygląda na to, że oboje jesteśmy czarnymi owcami.
– Można tak powiedzieć.
Zaczęli jeść. Barbecue było wyjątkowo smaczne.
– Wyśmienite – pochwaliła Holly. – Najlepsze, jakie jadłam.
– Opowiedz mi teraz o swoich studiach – poprosiła po chwili.
– Składałem podania w tuzinach miejsc, w całym stanie. Podobały im się moje papiery, ale nie podobała się myśl o trzydziestodwuletnim studencie na pierwszym roku prawa. W końcu dostałem się na wydział prawa uniwersytetu stanowego w Georgii, ale dopiero gdy zasugerowałem, że jeśli mnie nie przyjmą, zaskarżę ich o dyskryminowanie z powodu wieku.
– Jak ci szło?
– Byłem trzeci na roku, wymieniono mnie w przeglądzie prawniczym.
– Więc jak to się stało, że nie praktykujesz w kancelarii adwokackiej w jakimś szklanym wieżowcu?
Uśmiechnął się smutno.
– Lubię przestępców. To znaczy, rozumiem ich – ich pobudki. Dzięki temu łatwiej mi ich bronić. Ale wiesz, do dziś nie sądziłem, że będę kiedyś bronił niewinnego człowieka. Oczywiście, Sam miał niezarejestrowaną broń i trochę prochów, więc ostatecznie nie był taki całkiem niewinny.
– Właśnie się z nim pożegnałam. Tuż przed powrotem do domu.
– Wybiera się dokądś?
– Na moją sugestię. Lepiej, żeby się tu nie kręcił.
– Rozumiem, że z tobą życie w Orchid Beach będzie trudniejsze.
Roześmiała się. Zadzwonił telefon. Holly weszła do przyczepy i odebrała.
– Słucham?
– Pani Barker?
– Tak.
– Mówi doktor Green.
– Słucham, doktorze? – Ogarnęło ją okropne przeczucie, że Chet nie żyje.
– Chester Marley właśnie się obudził.
– Już jadę – powiedziała i rzuciła słuchawkę.