175818.fb2
Holly usłyszała szum fal, zanim otworzyła oczy. Usiadła w łóżku. Praca! Opadła na poduszkę. Dzięki Bogu, jest niedziela. Chciała przytulić się do Jacksona, ale nie było go w łóżku.
Podeszła Daisy. Trąciła Holly pyskiem i wsunęła nos pod jej rękę.
Holly wstała i poszła do łazienki. Obmyła twarz, założyła szlafrok Jacksona wiszący na haczyku na drzwiach i boso zeszła na dół. Jackson robił śniadanie. Właśnie rozbijał jajka.
– Która godzina? – spytała.
– Już po dziesiątej.
– Dziś nie pracujesz, prawda?
– Nie. Spędzam dzień z tobą.
– Dobry pomysł – odparła, obejmując go w pasie od tyłu.
Odwrócił się i wziął ją w ramiona.
– Po tej stronie lepiej pasujesz – powiedział.
– Mmmm.
– Jedzenie dla psa jest pod zlewem.
Holly nakarmiła Daisy i wypuściła ją przed dom.
– Śniadanie gotowe – zawołał Jackson. Postawił na stole jajecznicę na bekonie, tosty i sok pomarańczowy, potem przyniósł kubek świeżo zaparzonej kawy. – Mam nadzieję, że jesteś głodna?
– Pytanie!
– Dziewczynka nie narzeka na brak apetytu.
– Nie jestem dziewczynką, ale na brak apetytu rzeczywiście nie narzekam.
– Dla mnie jesteś.
– Potraktuję to jako komplement.
– Co zwykle robisz rano?
– Biegam, potem jadę do pracy. A ty?
– Ktoś kiedyś powiedział, że ćwiczenia fizyczne niszczą tkanki; nigdy o tym nie zapominam.
– Nie lubisz ćwiczyć?
– Nie dla samych ćwiczeń. Lubię grać w tenisa i golfa i uprawiać seks.
– Z twoją ostatnią rozrywką zostałam zaznajomiona – odparła z uśmiechem.
– Przypuszczam, że w nocy spaliliśmy mnóstwo kalorii. Potraktuj to jako ekwiwalent porannego biegania.
– Typowe pokrętne myślenie prawnika. Ale wyjątkowo się z nim zgodzę i dziś sobie odpuszczę.
– Możemy spalić jeszcze trochę kalorii.
Roześmiała się.
– Pozwolisz mi chociaż dokończyć śniadanie?
– Nie, jeśli się nie pospieszysz.
– Jackson, ten samochód wieczorem – czy to mógł być range rover?
Zastanawiał się przez chwilę.
– Range rover ma kanciasty przód, prawda?
– Tak.
– Więc to mógł być range rover. Ale równie dobrze mógł to być jakiś pikap, terenówka czy inny duży samochód. Dlaczego akurat range rover?
– Co wiesz o osiedlu zwanym Palmetto Gardens?
– Prawie nic, jak większość ludzi. Wiem, że to superprywatne, superekskluzywne zacisze dla superbogaczy. Miejscowi kontrahenci wykonali podstawowe prace – drogi, kanalizację, elektryczność, linie telefoniczne, a także, jak mi się zdaje, fundamenty, mury i dachy domów. Ale do robót wykończeniowych sprowadzili swoich ludzi. Pisały o tym gazety; oburzano się, że właściciele nie zlecili tych prac miejscowym. Jednak właściciele przedstawili mocne argumenty. Przekonywali, że powstanie osiedla jest korzystne dla miasta, bo oznacza większe dodatkowe miejsca pracy i wpływy z podatków. To zamknęło usta przeciwnikom. Rada miejska też ich poparła.
– Byłeś tam?
– Nie, tak jak nikt, kogo znam.
– Ja byłam.
– Naprawdę?
– Tak. Parę tygodni temu jeździłam po okolicy, żeby poznać podlegający mi teren. Próbowałam tam wjechać, ale zostałam zatrzymana.
– Cóż, to własność prywatna.
– Strażnik wezwał szefa ochrony, a on zafundował mi wycieczkę.
– Jak tam jest?
– Tak wyglądałby raj, gdyby projektował go developer.
– Miejscowi agenci od nieruchomości byli nieźle wkurzeni, bo nikt im nie zaproponował pośredniczenia w sprzedaży. Ci z osiedla w ogóle z nimi nie współpracowali. Ale jak to się ma do range roverów?
– Szef ochrony, niejaki Noble, jeździ range roverem. Inni ochroniarze też mają range rovery.
– Noble? Jak ma na imię?
– Barney.
– To ciekawe
– Co?
– Pamiętasz, ja ci mówiłem o moim byłym partnerze, który teraz pracuje w agencji ochroniarskiej w Miami?
– Tak.
– Agencja nazywa się Craig amp; Noble. Jack Craig był kapitanem w policji w Miami, a Barney Noble był jego partnerem.
– Myślisz, że to ma jakieś znaczenie?
– Może mój były parter przysłał tutaj Barneya Noble’a, pod przykrywką, żeby mnie załatwić?
– Nie sądzę.
– Ja też uważam, że to zwykły zbieg okoliczności. Nigdy nie spotkałem ani Noble’a, ani nikogo innego stamtąd.
– Jak się nazywa twój były partner?
– Elwood Mosely, ale wszyscy nazywali go Cracker.
– Jak wygląda?
– Metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, ponad sto kilo wagi, rude włosy, jasna karnacja. Raczej brzydki.
– Myślisz, że jest w okolicy?
– Kto wie? Możliwe, po tej wczorajszej wizycie.
– Mogę wyciągnąć jego zdjęcie z systemu i kazać go wypatrywać.
– Nie, to by popsuło twoje układy z radą. Wyświadczenie przysługi… kim dla ciebie jestem?
– Kochankiem.
– Właśnie tego słowa szukałem.
– Ale jesteś też obywatelem Orchid Beach. Przygotuj więc formalną prośbę. Napisz, że miałeś wcześniej kłopoty z tym facetem i słyszałeś, że może być w mieście. Wtedy będziemy mogli mieć na niego oko.
– Dobrze, zrobię to.
– Mogę skorzystać z twojego telefonu? Chciałabym zadzwonić do taty.
– Oczywiście.
Jackson sprzątał ze stołu, a Holly usiadła na kanapie, sięgnęła po telefon i wystukała numer Hama. Czekała cierpliwie, lecz nikt nie odebrał.
Jackson usiadł przy niej.
– Nikogo nie ma? – zapytał.
– Najwidoczniej, ale to dziwne. Ham ma automatyczną sekretarkę, która włącza się po trzecim sygnale. Nie włączyła się.
– Prawdopodobnie gdzieś wyszedł, a sekretarka jest zepsuta.
– Pewnie tak. Spróbuję później.
Cmoknął ją w ucho.
– Co myślisz o spaleniu paru kalorii? – szepnął, rozwiązując pasek szlafroka i sięgając do jej piersi.
Odwróciła się w jego stronę i pozwoliła, by poły szlafroka się rozchyliły.
– Jesteś prawdziwym maniakiem ćwiczeń, tak?
– Pytanie! – odparł, pociągając ją na kanapę.