175818.fb2
Harry Crisp nie wyglądał na agenta FBI, uznała Holly. Był bardzo wysoki i chudy i nosił okulary w rogowych oprawkach. Pomyślała, że bardziej przypomina urzędnika bankowego niż stróża prawa. Przywitał się ze wszystkimi i zasiadł do kolacji, wymawiając się od picia wina.
– O co chodzi, Jackson? – spytał, nawijając spaghetti na widelec. – Co jest takie tajemnicze, że trzeba było zmieniać telefon?
– Po prostu wolimy być ostrożni, Harry. Holly obawia się, że w naszych domach mogą być pluskwy i… cóż, może wpadamy w paranoję.
– W związku z czym?
– Holly, ty mu powiedz.
Holly odłożyła widelec.
– W Orchid Beach znajduje się wiele drogich osiedli mieszkalnych – domy, korty tenisowe, pola golfowe, polo, systemy ochrony.
– Znam takie rzeczy.
– Ale jedno odbiega od normy.
– Pod jakim względem? – zapytał Crisp z pełnymi ustami.
– Zajmuje powierzchnię tysiąca pięciuset akrów, ale ma tylko dwieście domów.
– Pewnie jest wyjątkowo drogie.
– Zgadza się. Ma również trzy pola golfowe na osiemnaście dołków i własne lotnisko z pasem długości dwóch tysięcy metrów.
– Dla dwustu domów?
– Właśnie. Lotnisko przyjmuje wiele samolotów z zagranicy. Mają jakąś umowę z komorą celną i biurem imigracyjnym na przeprowadzanie odpraw na miejscu.
– Prywatny port wejścia? – zdumiał się Crisp. – Nigdy o czymś takim nie słyszałem.
– Ani ja – dodał Jackson.
– Mów dalej.
– Teren jest otoczony podwójnym ogrodzeniem wysokości trzech metrów ze zwojami drutu kolczastego na szczycie, a wewnętrzna siatka jest pod napięciem.
– Niezłe zabezpieczenie!
– Parę dni temu próbowaliśmy rzucić okiem na ich przystań – wtrącił Ham – ale zagrozili nam bronią automatyczną i wyrzucili nas w ekspresowym tempie.
– Niespecjalnie gościnni.
– Można tak powiedzieć.
– Prawie w ogóle nie korzystają z miejscowej infrastruktury. Mają własne generatory i system wodno-kanalizacyjny, a domy zostały wykończone przez ludzi ściągniętych skądinąd. Miejscowi wznieśli tylko mury.
Crisp skończył jeść i odsunął talerz.
– Co jeszcze?
Ham zaczął sprzątać ze stołu.
– Wszyscy pracownicy mieszkają na terenie osiedla – uzupełnił Jackson. – Nie ma wśród nich miejscowych. Oceniamy, że są tam domy dla czterystu pracowników.
– Mają dwa tysiące linii telefonicznych i supernowoczesne centrum łączności. – Holly przyniosła zdjęcie lotnicze i rozłożyła je na stole.
– Do licha, skąd je macie? – zainteresował się Crisp. – Wyglądają jak satelitarne.
– Fotografia lotnicza – wyjaśnił Jackson. – Mój przyjaciel z tego żyje.
Holly wskazała budynek z antenami.
– Macie szkło powiększające? – zapytał Crisp.
Holly znalazła lupę na biurku Hama.
Crisp przyjrzał się uważnie sprzętowi łączności.
– Coś wam powiem. Tam jest więcej anten niż na dachu naszego biura w Miami.
– Popatrz. – Holly wskazała mu kilka miejsc. – Myślimy, że to siatki kamuflujące.
– Co przykrywają?
– Posłuż się wyobraźnią.
– To zbyt trudne dla faceta z FBI – zażartował Jackson.
– Staram się, jak mogę – odparł Crisp, ale po chwili przyznał. – No dobrze, poddaję się. Co może być pod siatkami?
– Ham jest byłym wojskowym. Mówi, że może artyleria przeciwlotnicza albo nawet wyrzutnie pocisków ziemia-powietrze.
– Bez przesady. To już czysta fantazja.
– Harry – zaczął Jackson – wszystko na tym zdjęciu przeczy zdrowemu rozsądkowi.
– Dokumentacja stanowa – dodała Holly – wykazuje, że stu dwóch pracowników, łącznie z piętnastoosobową ochroną, ma licencje na noszenie broni.
– Sporo – skomentował Crisp.
– Jackson zna pięciu ochroniarzy – to byli policjanci z przeszłością kryminalną, ale kiedy zajrzeliśmy do komputera stanowego, niczego nie znaleźliśmy.
– Pomyłki się zdarzają.
– To nie wszystko – ciągnęła Holly. – Dzisiaj przepuściłam wszystkich stu dwóch z bronią przez komputer stanowy i wszyscy wyszli czyści. Potem wprowadziłam te same nazwiska do waszego komputera i okazało się, że siedemdziesięciu jeden ma na koncie sądowe wyroki, wielu za poważne przestępstwa. – Położyła akta na stole.
Crisp przejrzał wydruki, a potem popatrzył na Holly.
– To niewiarygodne. Macie bardzo poważny problem na szczeblu stanowym. Zgłosiliście to do Tallahassee?
– Nie, wiemy o tym tylko my troje.
– I dzięki Bogu, Na miłość boską, nie mówcie nikomu innemu.
– Spokojna głowa – zapewniła Holly.
– Czy macie coś więcej?
– Ham służył w wojsku z szefem ochrony Palmetto Gardens. Nazywa się Barney Noble.
– Znam to nazwisko. Czy to on ma agencję ochroniarską w Miami?
– Zgadza się – odparł Jackson – Craig amp; Noble. Przypuszczam, że wszyscy strażnicy są stamtąd.
– I są uzbrojeni po zęby – dodała Holly. – Widziałam karabiny. Duża część personelu pomocniczego, kelnerzy, ogrodnicy i tak dalej, też chodzi pod bronią.
– Będę musiał pogadać o tym z paroma osobami – orzekł Crisp. – Mogę dzwonić do twojego biura, Holly?
– Nie na linię wydziału. – Zapisała mu prywatny numer.
– Podejrzewasz, że jest w to zamieszany któryś z twoich ludzi?
– Tak. Mój poprzednik, Chet Marley, odkrył, że jeden z naszych ludzi pracuje dla kogoś z zewnątrz. Niestety, nie zdążył mi powiedzieć, ani kto, ani czego miałaby dotyczyć ta współpraca. Został postrzelony w dniu mojego przyjazdu do miasta, a jego przyjaciel, któremu mógł o tym powiedzieć, zginął. Chet też już nie żyje.
– I podejrzewasz, że ta sprawa ma związek z Palmetto Gardens?
– Tak, ale nie mogę tego udowodnić. Jak myślisz, Harry, co tam się dzieje?
– Werbowanie prywatnej armii do ochrony dwustu domów i pola golfowego budzi podejrzenia, ale to jeszcze nie przestępstwo.
– Fałszowanie stanowych akt jest przestępstwem – zaznaczył Jackson.
– I prawdopodobnie wystarczy, żebym się tym zajął. Holly, przejrzenie tych akt i porównanie ich z archiwum narodowym było sprytnym posunięciem. Gdybyś tego nie zrobiła, musiałbym ci powiedzieć, żebyś zadzwoniła do mnie, gdy ktoś z Palmetto Gardens popełni przestępstwo.
– A co zrobisz z tym, co mamy?
– Jeśli sprowadzę tu sześciu ludzi, to czy będziemy mogli spotkać się gdzieś bez zwracania uwagi?
– W moim domu – zaproponował Jackson – ale weź kogoś, kto sprawdzi, czy nie ma pluskiew. – Narysował Crispowi trasę dojazdu.
Agent zerknął na zegarek.
– Pojadę do Miami i spróbuję spotkać się rano z moim szefem. Jest tu lotnisko?
– Tak, ale chyba nie chcesz, żeby gromada federalnych w ciemnych garniturach wysypała się z jednego samolotu. Nie możecie rzucać się w oczy.
– Dzięki za radę, Jackson. Postaram się o tym pamiętać. Holly, mogę zabrać te zdjęcia i akta?
– Jasne, ale do zwrotu.
– Zrobię kopie i oddam ci oryginały. Czeka mnie długa jazda, a muszę jeszcze zabrać swoje rzeczy z motelu w Fort Pierce. Pójdę już.
– Dziękuję, Harry – powiedziała Holly. – Czuję, że ta sprawa mnie przerasta, i z chęcią przyjmę waszą pomoc.
– Myślę, że ją otrzymasz, Holly.
– A gdy już będziecie jej pomagać, postaraj się nie dopuścić, żeby została zabita – wtrącił Jackson.
– Nigdy nie przestanie mnie zdumiewać ogrom twojego zaufania do rządu – odparł Crisp, zbierając zdjęcia i akta.
Jackson wybuchnął śmiechem.
– Do zobaczenia, Harry – powiedział.
Crisp wyszedł.