175818.fb2
Holly w milczeniu wpatrywała się w Mosely’ego. Daisy warknęła, jakby chciała go nakłonić do mówienia. Mosely spojrzał na psa.
– Słucham – powiedział wreszcie. – Co pani chce wiedzieć?
– Wszystko – odparła Holly.
– Wszystko? Co to znaczy wszystko?
– Powiedz mi, jak zarabiasz na życie, Cracker.
– Jestem pracownikiem ochrony. Czy raczej byłem, do dzisiaj.
– A co chroniłeś?
– Palmetto Gardens. Po prostu pilnowałem tego miejsca przed intruzami, których zresztą nie było.
– Jak długo wykonywałeś tę robotę?
– Prawie rok.
– Przeszedłeś jakieś szkolenie?
– Właściwie nie. Barney powiedział mi, co mam robić.
– I co ci kazał robić?
– Pilnować tego miejsca. Wie pani, warta przy bramie, patrole.
– Co patrolowałeś?
– Cały teren.
– Opowiedz mi, jak wygląda typowy patrol.
– Przychodzę na zmianę, powiedzmy, że poranną. Objeżdżam wszystkie domy, czasami wysiadam z samochodu i idę pieszo. Jadę do budynku klubu i zaglądam tu i ówdzie, sprawdzając różne rzeczy.
– A budynki specjalne?
– Jakie budynki specjalne?
– Na przykład ten z antenami?
– Aha, tam nie chodzimy. Mają własną ochronę.
– Czego pilnuje?
– O co pani chodzi?
– Co tam się dzieje, skoro potrzebują własnej ochrony?
– Nie wiem. To miejsce jest nazywane centrum łączności, więc pewnie właśnie temu służy.
– Łączności z kim?
– Jezu, nie mam pojęcia. Nie mówią mi takich rzeczy.
– Kto jest szefem Barneya?
– Dyrektor generalny, pan Diego.
– Jak ma na imię?
– Nie wiem. Barney mówi o nim po prostu Diego.
– Jak wygląda?
– Około czterdziestu pięciu lat, metr siedemdziesiąt wzrostu, osiemdziesiąt kilo wagi, czarne, szpakowate włosy, wąsy. Chyba jest Meksykaninem, mówi z lekkim akcentem.
– Chcę znać jego imię, Cracker.
– Chwileczkę, niech się zastanowię. Diego to jego imię. A nazywa się… coś jak… Romeo.
– To hiszpańskie nazwisko?
– Tak.
– Myśl.
– Staram się. Ramos albo Ramero, coś w tym stylu. Ramirez! Tak, Ramirez.
– Diego Ramirez. Świetnie, Cracker. Kto jeszcze pracuje dla Ramireza?
– Wszyscy. Kierownik klubu, kierownicy sklepów, ludzie w biurze rachunkowym, kierownik konserwacji, kierownik lotniska – wszyscy składają mu raporty.
– Gdzie mieści się biuro rachunkowe?
– W wiosce, obok posterunku ochrony.
– Kto je prowadzi?
– Niejaka Miriam… chyba Talbot.
– Na pewno Talbot?
– Chyba tak.
– Jak wygląda?
– Pod czterdziestkę, średniego wzrostu, tęga, szare włosy, niezbyt ładna.
– Jakimi samochodami jeździ personel?
– Ochrona ma białe range rovery, a obsługa furgony i fordy pikapy, też białe, z zielonymi palmetto na drzwiach.
– Gdzie są serwisowane?
– W mieście. W Westover Motors.
– Są tam teraz jakieś samochody?
– Mam tam odstawić auto Barneya, gdy stąd wyjdę.
– Po co?
– Na przegląd. Jutro go odbierzemy. Barney ma fioła na punkcie regularnych przeglądów.
– Gdzie mieszkasz, Cracker?
– W pokoju w kwaterach personelu.
– Ile osób tam mieszka?
– Wszyscy.
– Jakie macie rozrywki?
– Zabierają nas samolotem do Miami. Wszyscy pracują przez siedem dni, potem mają cztery dni wolnego. W Palmetto Gardens jest odnowiony DC-3 do wożenia personelu.
– Na które lotnisko w Miami latacie?
– Opa Locka.
– Podaj mi nazwiska mieszkańców Palmetto Gardens.
Cracker zmieszał się.
– Nie znam żadnego nazwiska.
– Jak o nich mówicie między sobą?
– Podajemy adresy. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś użył nazwiska.
– Co to za ludzie?
– Bogaci. Jest paru Europejczyków, paru Latynosów i paru Amerykanów, a także kilku Arabów.
– Mają żony i dzieci?
– Większość przylatuje z kobietami. Ale dzieci widuję bardzo rzadko.
– Ilu jest członków?
– Mamy dwieście osiem domów.
– A ilu jest pracowników?
– Ponad sześciuset. Połowa z nich to służba domowa.
– Na terenie osiedla mieszka sześciuset pracowników?
– Nie, obsługa domów to miejscowi.
– Jak tam wchodzą i wychodzą?
– Przyjeżdżają swoimi samochodami albo autobusem do bramy służbowej; jest tam specjalny parking. Potem idą albo jadą furgonami do pracy.
– Jak ich wynajmują?
– Nie wiem, pewnie dają ogłoszenia.
– Jaką broń macie na posterunku ochrony?
– Wszyscy nosimy pistolety powtarzalne dziewięć milimetrów, są też karabiny piętnastki.
– Coś cięższego?
– Nie na posterunku.
– A gdzie?
Mosely zawahał się.
– Mów, Cracker, bo pogadam z twoim kuratorem.
– Jest trochę broni rozrzuconej po całym terenie.
– Musisz bardziej się postarać, Cracker. Gdzie?
– Nigdy nie byłem w pobliżu, ale wiem, że jest parę takich miejsc.
– Są zakamuflowane?
– Skąd pani wie?
– Mówimy o tym, co ty wiesz, Cracker.
– Tak, są pod siatkami.
– Kto je obsadza?
– Specjalnie wyszkoleni ludzie, parę tuzinów, jak sądzę. W razie alarmu zajmują stanowiska.
– Jakiego alarmu?
– Na słupie przy biurze ochrony jest syrena. Po trzech sygnałach udajemy się na wyznaczone pozycje.
– Jaka jest twoja?
– Budka przy frontowej bramie, chyba że już pełnię tam wartę.
– Czego oni się boją, Cracker?
– Wiem tylko, że nie chcą, żeby wszedł tam ktokolwiek z zewnątrz, jeśli nie został zaproszony lub nie towarzyszy mu eskorta.
– Jakie samoloty lądują na lotnisku?
– Głównie prywatne odrzutowce i parę zaopatrzeniowych, które przywożą towar.
– Jaki towar?
– Wyposażenie, części, specjalne jedzenie, wszystko, co potrzebne. Służą do tego DC-3 i cessna carafurgon.
– Na lotnisku jest specjalna ochrona?
– Tak, jest tam kilka tych zakamuflowanych stanowisk.
Holly nie wiedziała, o co jeszcze zapytać.
– Zostań tutaj, Daisy. Pilnuj – powiedziała.
– Zostawia mnie pani z tym psem? – zapytał Cracker z niepokojem.
– Nie zrobi ci krzywdy, póki się nie ruszysz – odparła Holly i poszła do sąsiedniego pokoju. Harry Crisp, zniknął. Wróciła więc do Mosey’ego, który siedział jak wykuty z kamienia. – W porządku, Cracker, puszczę cię. Gdy Barney zapyta, co robiłeś tak długo, powiesz, że kazałam ci czekać. Jeśli powtórzysz mu naszą rozmowę, dowiem się o tym i przed zachodem słońca znajdziesz się za kratkami, rozumiesz?
– Rozumiem. Nie pójdę do pudła dla Barneya.
– To dobrze. – Odprowadziła go do pokoju odpraw i patrzyła, jak wychodzi z posterunku.
Podszedł do niej Hurd Wallace.
– Co to za facet?
– Interesant – odparła Holly. – Nic ważnego.