177610.fb2 Trudny Trup - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

Trudny Trup - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

Sprawdź w pracy, czy tam jest wszystko w porządku.

Marta się nagle zaniepokoiła.

– Joanna, co ty masz na myśli? – O moim myśleniu nie ma co gadać. Myślenie dotyczy umysłu, a u mnie działa głównie dusza. I złe przeczucia ma moja dusza…

Dusza, jak zwykle, okazała się mądrzejsza ode mnie.

* * *

Marta zadzwoniła do mnie, kiedy znajdowałam się w Oszołomie, którą to wdzięczną nazwę nosił między nami Auchan, przy kosmetykach. Wpatrywałam się w nie, usiłując przypomnieć sobie, co uznałam wcześniej za właściwe dla siebie. Udałam się tam z wielką niechęcią, właściwie tylko po to, żeby sobie doładować akumulator, który nie lubił bezruchu.

– Jest afera – oznajmiła z szalonym przejęciem. – Słuchaj, ktoś przegrzebał wszystkie kasety, Kajtek i Pawełek też tu są, diabli wzięli cały pożar! – Nie diabli, tylko złodziej – skorygowałam, wpatrując się w z powątpiewaniem w rozmaite Palmolivy. – Uściślij. Jak to, cały? – I nasze robocze, i te przegrane na VHS. Już sprawdziliśmy porządnie. Nie ma ich, Kajtek wie, gdzie leżały. Nie leżą. Nikt się nie przyznaje do zabierania, zupełnie jak w naszym scenariuszu! – Myśmy nie przewidywały bałaganu, tylko poszukiwania podstępne! – zaprotestowałam.

– Podstępnie też chyba szukał, ale bałagan, muszę przyznać, bardziej malowniczy. Uważam, że warto go użyć, Kajtek z Pawełkiem nakręcili, na wszelki wypadek.

W każdym razie pożar przepadł, słuchaj, czy tamte kasety nie zostały u ciebie…? – Zostały, owszem. Zauważyłam to, jak już wyszliście. I u mnie nikt nie grzebał.

– No więc to jest jedyny egzemplarz. Całe szczęście! I jak to dobrze, że przegraliśmy na VHS cały roboczy materiał, jest tam wszystko! Joanna, pilnuj ich jak oka w głowie! Wpadnę do ciebie jeszcze dzisiaj!

Szczerze mówiąc, ucieszyłam się z wydarzenia. Wyraźnie oznaczało, że pożar stanowił podejrzaną sensację, a jeśli ktoś podwędził całe nagranie, w dodatku wiedząc, gdzie ma szukać, musiał to być ktoś związany z telewizją. Obfita woda na nasz młyn. Nie próbowałam nawet odgadywać osoby sprawcy, Marta miała tu szansę, a nie ja, mogłam poczekać na rozszerzenie własnej wiedzy aż do jej przyjścia. Zawahałam się, czy nie jechać tam do nich i nie obejrzeć zamieszania osobiście, ale uznałam, że lepiej będzie wrócić do domu i pilnować kaset, bo nie daj Boże, jeszcze i do mnie złoczyńca się włamie…

Myśl, że mógłby mi rąbnąć mój cały telewizyjny stan posiadania, zdopingowała mnie ostro. Porzuciłam rozważania nad kosmetykami, sięgnęłam na półkę po cokolwiek i wybiegłam z Oszołoma.

Śladów włamania u siebie nie dostrzegłam żadnych, nikt mnie nie usiłował okradać.

Bardzo zadowolona usiadłam do roboty, postanowiwszy spokojnie czekać na Martę.

Po dwóch godzinach znów zadzwoniła.

– Mamy gliny – zaraportowała. – Chociaż nikt ich nie wzywał. Bez Czarusia Pięknego, ale nie szkodzi. Słuchaj, czy to się może wiązać z twoim Kocim Ptaszkiem czy jak mu tam? U nas nikogo nie zabili! Na razie…

– Przyjechali sami z siebie? – zdumiałam się. – O rany, to rzeczywiście afera! Jasne, że musi się wiązać! Dużo ich obchodzą wasze materiały robocze, choćby nawet z trzęsienia ziemi! Kradzież też dla nich żadne dziwo, nie wspominając o bałaganie, więc jestem pewna, że idzie o pożar. Spróbuj podglądać, co robią, i podsłuchiwać, co mówią. I z kim gadają.

– To wiem bez podglądania. Z Kajtkiem i Pawełkiem. Nie chcą wierzyć, że żaden z nich nic nie ma. A ja im właśnie powiedziałam, że oglądaliśmy to u ciebie, więc się nastaw. Zaraz przyjeżdżam! – Gliny pewnie też – mruknęłam i wyłączyłam słuchawkę.

Od dawna już zaniechałam robienia porządku przed przybyciem gości, była to sprawa beznadziejna, ponadto usunięte ze stołu przedmioty, głównie papiery, ginęły mi zaraz potem bezpowrotnie. Uczyniłam zatem tylko to, co możliwe, opróżniłam popielniczki i zaniosłam do kuchni liczne używane szklanki. Wypłukałam je nawet.

Zaraz potem przyleciała Martusia.

– Ja rozumiem, że darowanemu koniowi się nie zagląda – powiedziała nerwowo już od progu. – Ale jeśli wszystko się wiąże, to powiedzmy sobie prawdę w oczy, że już trudniejszego trupa nie mogłaś znaleźć! Zgodziłam się z nią w pełni i westchnęłam.

– Konfliktowy był za życia i konfliktowy po śmierci. Ale dzwoniła Anita, zapomniałam ci powiedzieć. I ten cały Lipczak, którego znalazłaś ty, a nie ja…

– Nie ja, tylko Dominik.

– Jeszcze gorzej. Dominik do zeznań jak wół do karety…

– Wał – zaproponowała Martusia i zabrała z kuchni wypłukane szklanki. – Nie zgodziłabyś się na wała? – Mogą być i trzy wały. A nawet walec drogowy, tyle samo by nam powiedział.

Możesz iść do pokoju, piwo wezmę. I zaraz cię ogłuszę dodatkowo, wedle tego, co mówi Anita, Lipczak wcale się nie nazywał Lipczak, tylko Trupski.

Zaskoczona Marta zatrzymała się w drzwiach i wpadłam na nią.

– Nie żartuj! Ten Trupski, o którego pytał piękny Czaruś? – Ten sam, jak w pysk dał. Wejdź uprzejmie dalej, bo tu ciasno. Stefan Trupski. Nie wiem, czy już go kojarzą…

Marta weszła dalej i mogłam również znaleźć się w pokoju.

– Siedział we wszystkim, wciskał się, węszył i znał miliony ludzi – ciągnęłam.

– Dziwne, że się nie zetknął z Dominikiem.

– Ale powiem ci – rzekła konfidencjonalnie żywo poruszona Martusia, lokując się na kanapie i chciwie otwierając puszkę – że… O, tego mi było potrzeba! W telewizyjnym bufecie piwa nie ma, kretyństwo… że chyba zetknął się z Tyciem. To nie informacja, to mętna plotka i mgliste przypuszczenie. Wrażenie takie odniosłam.

– Z czego ci się wzięło? – Tycio tak napomykał, całkiem przypadkiem, marginesowo i akurat pod drzwiami wychodka. Na korytarzu. Co się tam właściwie działo, w tym pokoju hotelowym, dla zagranicznego gościa musieli zmienić na inny, niby go to nic nie obchodzi, ale w oczy biło, że strasznie chciałby wiedzieć. Gdyby chciał wiedzieć zwyczajnie i bez drugiego dna, spytałby wprost. I gdzieś po drodze w ucho mi wpadło, że stratę poniósł Wredny Zbinio, a Tycio się z tego cieszy. Nic więcej. Słuchaj, dlaczego musieli zmienić na inny? Pokój mam na myśli? – Bo w tamtym prawdopodobnie urzędowały gliny.

– Rozumiem. I co na to mówi twoja dusza? Moja dusza czuła się kompletnie skołowana i nie chciała wypowiadać się zrozumiale. Mimo licznych wyjaśnień Marty wciąż nie pojmowałam dokładnie owych telewizyjnych przekrętów, nie umiałam rozgryźć kantów. Idealne przeciwieństwo kantów końskich, wyścigowych i aukcyjnych, które miałam w małym palcu i które z kolei nie docierały w pełni do Marty, aczkolwiek na czym polega gra, wiedziała doskonale. Mieściły mi się w głowie nawet takie rzeczy, jak cały statek handlowy, wyładowany zgniłymi cytrynami, i utrącenie produkcji naszych własnych przyrządów elektronicznych po to, żeby je można było sprowadzić od zagranicznego kontrahenta. A telewizja jakoś nie.

Bariera. Mur oporowy. Odgradzał mnie od jej krętactw radykalnie.

– Dusza jest zacofana i zakopana w przeszłości – oznajmiłam stanowczo. – Nie leci z prądem czasu, trudno. Jeszcze nie wiem, co z tego wyniknie, ale w tym pożarze tkwi jakieś sedno rzeczy.

– A, właśnie! – przypomniała sobie żywo Martusia. – Wiesz co, daj mi te kasety, ja je schowam od razu do torby i w razie czego ucieknę. A ty będziesz mogła mówić, że ich wcale nie masz. Wolę najpierw zrobić kopie, a dopiero potem rzucać je na pastwę glinom.

Propozycja wydała mi się rozsądna. W mgnieniu oka wymyśliłam, jak będzie. Oni zadzwonią z dołu, otworzę im, zanim wejdą na schody, Martusia wybiegnie i poleci na strych. Przeczeka w ukryciu pół piętra wyżej, oni wejdą do mnie, a ona spokojnie zejdzie na dół. Ja zaś równie spokojnie wyjaśnię, że już jej oddałam wszystkie materiały i proszę bardzo, niech ją gonią. Znajdą ją w telewizji, to oczywiste, ale może już zdąży przekopiować…

– A jak oni wcale nie zadzwonią z dołu, bo akurat będzie otwarte? – zaniepokoiła się Martusia. – Tylko od razu do drzwi? – To się schowasz w kuchni, ja ich zawlokę do pokoju, a ty po cichutku wyjdziesz.

– Może być. Daj kasety.

Podniosłam się z fotela, uczyniłam krok w kierunku drugiego pokoju i zastygłam.

Zaraz, gdzie ja schowałam te kasety…?

– No? – powiedziała Marta. – Co się stało? – Nic. Ja je gdzieś schowałam tak, żeby łatwo znaleźć. Muszę sobie przypomnieć, gdzie.

– Nie mów! Jezus Mario…! Następny kwadrans obie poświęciłyśmy na przegląd wszystkiego, co leżało wokół telewizora, chociaż byłam pewna i tłumaczyłam jej, że tam ich na pewno niema.

Doskonale pamiętałam, że trzymałam je w rękach i szukałam właściwego miejsca. Coś nastąpiło, jakieś przeszkody. Potem już nie trzymałam niczego…

Marta po raz drugi rozpaczliwie odczytywała napisy na wszystkich grzbietach, kiedy odezwał się brzęczyk z dołu.

– No tak – powiedziałam z rezygnacją, zwalniając zamek. – Daj sobie spokój z tą lekturą. Już go mamy. Cezary Piękny.

Marta wróciła do pokoju.

– To co teraz będzie? – Nie wiem. Nakazu rewizji nie ma, bo moich starań przewidzieć nie mógł. Może mu pozwolić na przeszukanie bez nakazu? – No coś ty! Jeszcze znajdzie…! – W duchy wierzysz…

Na wszelki wypadek udawałam, że nie wiem, po co pan major przyszedł, i powitałam go wielkim zainteresowaniem. Pan major nie udawał niczego, szczególnie, że pierwsze co ujrzał, to Martę. Ukłonił się grzecznie.

– Pani jest zorientowana… To i już pani wie – zwrócił się do mnie. – U pani znajduje się podobno taśma z pożarem na Bluszczańskiej. I niech mi pani nie odpowiada, że nie rozumie, o czym mówię, bo i tak w to nie uwierzę. Byłoby dla mnie wielką pomocą, gdybym mógł tę taśmę przejrzeć i uprzejmie panią o nią poproszę.