177610.fb2 Trudny Trup - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

Trudny Trup - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

– Oszalałaś? Po pierwsze, to on ciebie podrywa, a po drugie, mamy poważny powód…

– Ale rzecz w tym, że ja nie chcę go zachęcać. To znaczy, zachęciłabym go z przyjemnością, tylko Dominik mi w tym przeszkadza. Ja nie mogę gwarantować, że się wyrzeknę Dominika… No proszę, miałam do niego zadzwonić! Wlazła znów pod kanapę, nie słuchając mojego gadania, chociaż protestowałam energicznie. Truć sobie Dominikiem akurat teraz, kiedy znalazłyśmy taśmy! Gdzie sens, gdzie logika, nie czas na uczuciowe perturbacje, niech się kotłuje z Dominikiem ile chcąc, jak już zrobi kopie!

Po namyśle i długim wahaniu, z komórką w ręku, Martusia przyznała mi rację.

Wypukała numer i wetknęła mi słuchawkę.

Skutek był taki, że Bartek przyjechał po nią taksówką, wybrawszy sobie młodego i sprawnego fizycznie kierowcę. Nie przyszło nam jakoś do głowy, że najbardziej prawdopodobni przeciwnicy, z którymi miałby ewentualnie toczyć walkę, zaliczaliby się zapewne do funkcjonariuszy policji, co chyba nie zrobiłoby najlepszego wrażenia…

Praworządność jednak okazałam. Odczekawszy, ile było trzeba, zadzwoniłam do majora Cezarego pod ten jego prywatny numer i powiadomiłam go o znalezieniu kaset, jadących właśnie do telewizji w celu skopiowania. Jeśli akurat był we własnym domu i jeśli miał żonę, ta żona powinna bardzo mnie znielubić. Nigdy jednak nie miałam cienia litości dla żon policjantów, domagających się od mężów regularnego trybu życia i punktualnego przybywania na posiłki. Było się wcześniej zastanowić, widziały gały, co brały…

* * *

Źródło wiedzy, wspomagającej nasze scenariuszowe wysiłki, trysnęło nagle z zupełnie nieoczekiwanej strony. A nawet z dwóch.

Zadzwoniła do mnie osoba, którą rzuciłam pięknemu Cezaremu na żer, głównie w celu zrobienia na złość Bożydarowi. Była to, ściśle biorąc, Kasia, jego cioteczno-cioteczna albo stryjeczno-cioteczna siostrzenica, a możliwe nawet, że wnuczka. Usiłowałam kiedyś dojść stopnia pokrewieństwa, jakie ich łączyło, ale nigdy nie osiągnęłam sukcesu, bo wprawdzie Kasia chętnie i bez oporu wymieniała swoich przodków, ze strony Bożydara jednak z trudem zdołałam uzyskać informację, że w ogóle miał rodziców. Do Kasi, jako takiej, przyznawał się i nawet protestował przeciwko jej małżeństwu z wybranym przez nią chłopakiem, z czego należało wnioskować, iż chłopak jest w porządku.

Bożydar miał wielki talent do oceniania jednostek ludzkich dokładnie odwrotnie niż na to zasługiwały, w tym zaś wypadku roztaczał, można powiedzieć, nad Kasią opiekuńcze skrzydła długofalowo, żeby we właściwej chwili wytknąć błędy, wady, a może i przestępstwa jej męża. Małżeństwo, chwalić Boga, trwało już szesnasty rok, uwieńczone było dwojgiem dzieci, Piotruś, mąż Kasi, uporczywie nie chciał okazać się nieodpowiedzialnym zwyrodnialcem, Bożydar twardo czyhał i dzięki temu wszystkiemu Kasia była jedyną osobą, znającą jego prawdziwe miejsce pobytu. Na Bożydara dawno już przestała być zła i traktowała go jak nieszkodliwego, a niekiedy nawet użytecznego półgłówka.

– Czy wujaszek rozpętał jakąś nową aferę? – spytała teraz podejrzliwie, chociaż z wyraźnym zainteresowaniem.

Świadoma własnego udziału w tym całym przedsięwzięciu, zainteresowałam się również.

– A co? Były u ciebie gliny? – To już pani coś wie…? Był taki jeden i o wujaszka właśnie pytał. Gdzie go znaleźć i gdzie go znaleźć. A skąd ja mam wiedzieć, gdzie go znaleźć! O co chodzi?

– Sama nie jestem pewna. Wyjawiłaś im tę jego kryjówkę w plenerach? – Wyjawiłam. A co? Źle zrobiłam? – Przeciwnie, bardzo dobrze…

– Wyjawiłam im nawet obie kryjówki, druga to jest, zdaje się, letni domek pani Celinki… Pani znała panią Celinkę? – Ze słyszenia.

– No, ale nie wiem, bo tam może nastąpiło zerwanie. Niech pani sobie wyobrazi, pani Celinka była u mnie parę lat temu.

Zdumiałam się.

– Jezus Mario, po co?! – Trudno określić. Chyba chciała, żebym namówiła wujka do ślubu z nią. Zdaje się, że specjalnie po to rozwiodła się ze swoim mężem, miała nadzieję, że wujaszek ją poślubi…

– Słusznie byłam zdania, że to idiotka – wtrąciłam z przekonaniem.

– I jeszcze jaka! O ten rozwód długo się starała, wreszcie jej dali, a wtedy okazało się, że z nowego ślubu nici, no i ona właśnie w rozpaczy u mnie szukała pomocy. Albo sama nie wiem czego. Na moje oko, nie traciła nadziei i w ogóle szału dostała, deklarowała różne tam takie, wierność do grobu albo przeciwnie, straszną zemstę, a tak naprawdę chyba chciała go łapać w tej jego stajni pod lasem. Niech pani sobie wyobrazi, nie miała pojęcia, gdzie to jest! – Co ty powiesz, nie powiedział jej? A on tam ciągle mieszka? – Mieszka. Ma taki azyl. Wodę i światło sobie zrobił. Kiedyś tam byłam, okropnie to dziwne. Ale domek letni pani Celinki ciągle użytkował, trzymał tam tajemnicze dokumenty, a pani Celinka nie wytrzymała i wdarła się w jego sekrety.

– I nie udusił jej? – zdziwiłam się bardzo.

– Chyba nie, skoro u mnie była żywa. Ale naprawdę musiała szału dostać, bo te sekrety zaczęła mi zdradzać. Siedziała ze trzy godziny, nie mogłam się jej pozbyć.

O jakiegoś ptaszka chodziło, tak to określała, i ten ptaszek miał zorganizować szajkę przestępczą, czy coś w tym rodzaju, i trzymać w ręku rozmaitych dostojników państwowych, pani pamięta, że wujaszek na tym tle miał fioła…? – Pamiętam. Ale głównie czepiał się dawnej elity partyjnej.

– Zgadza się. I UB. A teraz dla odmiany sfery rządowe. Z tym że już sama nie wiem, ptaszek czy wujek, pomyliło mi się. Ta idiotka wymieniała nazwiska i funkcje, całe szczęście, że ja nie mam pojęcia o polityce, więc ich nie znam, zapamiętałam tylko, że nie wchodzi w grę ani Wałęsa, ani Jaruzelski. Ale miała na myśli ministrów, posłów na sejm, któregoś dawnego prezydenta Warszawy, co najmniej dwóch wicepremierów…

Oni się tak zmieniają, że ja nie mogę za nimi nadążyć, chociaż Piotruś się interesuje…

Gadała i gadała, cała we łzach, a pomiędzy ministrami plątał się wujaszek, który powinien się z nią ożenić. Więc gdzie on jest i gdzie on jest, i niech ja mu powiem…

– I powiedziałaś? – zainteresowałam się.

– Powiedziałam w jakiś czas potem, ale tak dość ogólnie. Zły był na nią, chociaż udawał, że nie. Pani go znała, więc nie muszę dużo wyjaśniać. W dodatku wśród tych ministrów plątały się zbrodnicze mafie, takie bandziorskie, kompletny melanż.

Wydedukowałam sobie, że on się z nią zamierza spotkać i chyba spotkał, bo więcej do mnie nie przyszła. Ale czy pomieszkuje w jej domku, tego nie jestem pewna, ona była gotowa oddać mu domek, oddać mieszkanie i na klęczkach się za nim czołgać, więc możliwe, że tak. A w ogóle przypomniało mi się to wszystko przez tego ptaszka.

Kasia zamilkła na chwilę, więc spróbowałam sobie całość uporządkować. Zaraz, policja…

– Czekaj. I gliny cię o coś z tego pytały? – No właśnie. O co tylko się dało. I co wiem o Konstantym Ptaszyńskim. I wtedy właśnie skojarzyło mi się, pamięta pani? Kiedyś sama pani mówiła, że z tą karą śmierci to różnie bywa, i wymieniła pani Ptaszyńskiego. Dlatego dzwonię. Nie tylko, prawdę mówiąc, jestem ciekawa, ale przypomniało mi się coś jeszcze, już po wizycie tego policjanta. Pani wie, o co chodzi? – Średnio. Od razu ci powiem, że Ptaszyńskiego ktoś rąbnął i stąd dochodzenie.

Przy okazji rąbnęli jeszcze i drugiego, kiedyś nazywał się Trupski, a obecnie Lipczak…

– O Boże! – wykrzyknęła Kasia. – Trupski! Stefanek…? – Stefanek, może być.

– No więc ona mówiła o takim. Jakiś Stefanek Trupski… Napomykała i tak czkała kawałkami. Zrozumiałam, że ten Stefanek Trupski został wynajęty przez wujka do śledzenia ptaszka. Wujek miał chyba na niego jakiegoś haka. Bo ogólnie miał się zajmować jakimś Pyłkiem czy Płatkiem, ale informacje dostarczać wujkowi. No i to już koniec. Tyle wiem. Albo wydaje mi się, że wiem.

– I ja się miałam nie zajmować polityką – powiedziałam z rozgoryczeniem.

– Dziwię się, swoją drogą, że ten twój szanowny wujaszek jeszcze żyje. Pani Celinka też, jeśli tak trzaska dziobem na prawo i na lewo…

– Nie, ona chyba wyjątkowo tak straciła równowagę. I na końcu jeszcze zapowiedziała mściwie, że jak nie, to ona wszystko powie Kubiakowi. Bo to on prowadzi całą księgowość i wie, co kto komu jest winien. Tego już do reszty nie zrozumiałam, więc wyleciało mi z głowy.

– Jakiemu Kubiakowi? – Pojęcia nie mam. Pani coś wie? Westchnęłam i opowiedziałam jej o wydarzeniach, które były naszym udziałem. Kasi się to nawet dość spodobało, ale wgłębiać się w kryminał nie miała ochoty. Odłożyłam słuchawkę i spróbowałam pomyśleć.

Kiedy zgłosiła się Martusia, akcję zbrodniczą miałam już właściwie opracowaną. Nie chciała słuchać przez telefon, wolała omawiać sprawę z wydrukiem w ręku.

Umówiłyśmy się na wieczór.

Przyleciała z kopią pożaru zrobioną specjalnie dla mnie. Cezary Piękny zabrał swoje przedwczoraj późną nocą, bo, jak łatwo było odgadnąć, po moim telefonie podążył natychmiast do telewizji, ale nie pchał się do środka i nie wisiał im nad karkiem, tylko taktownie czekał przed bramą. Dostał jeden egzemplarz i fakt, że była to taśma robocza, a nie zmontowane widowisko, najwyraźniej w świecie uszczęśliwił go niebotycznie. Nie interesowały mnie chwilowo jego wnioski.

– No to siadaj i słuchaj – poleciłam Martusi srogo. – I we właściwych miejscach wprowadzaj korekty techniczne. Tu masz w punktach, tu masz streszczenie, a tu fragmenty gotowych scen. Patrz wszędzie naraz.

– Czy to mucha ma tak strasznie dużo oczu ze wszystkich stron głowy? – spytała Martusia żałośnie, usiłując rozmieścić wokół siebie olbrzymią ilość papieru. – Nie lata tu jakaś? Może by mi pomogła? – Nie zajmuj się insektami, tylko słuchaj. No więc, trochę zmieniłam, zaczynając od góry, Wredny Zbinio ma koło siebie Płucka jako zastępcę albo co, a w gruncie rzeczy takiego tajnego doradcę, który judzi, intryguje i szantażuje kogo trzeba. Płucek dostaje informacje od Słodkiego Kocia…

– Zwariowałaś! – zaprotestowała Martusia. – Przecież musimy ich jakoś inaczej ponazywać! – To potem. Wymyślimy im nazwiska. Słodki Kocio dostarcza wiedzy, ale zarazem trzyma ich za gardło też szantażem i dlatego muszą kupować te cholerne seriale argentyńskie, żeby nastarczyć pieniędzy sobie i jemu. Wredny Zbinio ma tego dosyć, nie zdaje sobie sprawy z przydatności Słodkiego Kocia, chce się go pozbyć. Jest piękny…

– Kto…?! – Wredny Zbinio.

– Joanna, kota masz…?!!! – A co, nie jest…? Bez znaczenia, musi być. I z tych młodszych. Kocha się w nim śmiertelnie Malwina, zajmuje stanowisko trochę poniżej Niny Terentiew, on ją kołuje, bo już mu namiętność przygasła, zauważ, że pomijam chwilowo wątki uboczne… A, nie, nie wszystkie. Agata z Jackiem robią swój życiowy reportaż i grzebią w taśmach archiwalnych, sami nie wiedząc, co czynią. Wydłubują tę taśmę, co miała być zniszczona, dwie taśmy, trzy, wszystko jedno, i na nich dostrzegają faceta, tego samego, który współcześnie uprawia tajne kontakty. No, te z kieszenią, łapówką i tak dalej. O trzydzieści lat starszy…

– Za dużo. O dwadzieścia.

Zastanawiałam się przez moment, przypominając sobie wydarzenia historyczne.

– No dobrze. O dwadzieścia dwa. Mężczyźni się mało zmieniają, o ile nie łysieją i nie zapuszczają siwych bród jak Sean Connery. Co też on widzi w tej swojej brodzie…? Ale jeszcze im nic do głowy nie przychodzi. Płatek węszy, że Wredny Zbinio chce mu trzasnąć informatora. Po wszystkim snuje się Grocholski, uważany za przyzwoitego człowieka, zobacz na szóstej stronie… Tu słyszy przypadkiem, tu podgląda, tu mówią mu dobrowolnie…

– Marek się go radzi, jak idiota…? – Otóż to…

– Ej, słuchaj! Czyś ty nie wepchnęła w Marka trochę za dużo Dominika? – A nawet jeśli, to cóż to szkodzi? Pasuje.