177610.fb2 Trudny Trup - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 42

Trudny Trup - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 42

– No to ja też wam powiem – wtrąciłam szybko swoje, zanim Martusia z Bartkiem zdążyli zareagować na rewelacje Witka. – Młody goryl z Marriotta również jest policji doskonałe znany, chociaż oficjalnie nic mu przyczepić nie można. Przeszedł cichutko spod ręki Słodkiego Kocia do nowego przedsiębiorstwa, widząc w nim jaśniejszą przyszłość. Też wiem to poufnie i zwierzono mi się w rozgoryczeniu. Jedyny fakt pocieszający to ten, że doprowadził do wysokiego dostojnika, ale z jakiej instytucji, pojęcia nie mam, który dotychczas był tylko podejrzany. Teraz już wiadomo, że słusznie.

– To jednak ten mój ma rację – wpadł mi w słowo Bartek. – Jest rzeczą zupełnie niemożliwą, żeby takie machloje rozgrywały się na dole, a góra nic o nich nie wiedziała. Komuś na tym bajzlu cholernie zależy.

– To zawodowcy – powiedział Witek pobłażliwie. – Większe mafie czy mniejsze, mają wspólny interes i niech im nikt nie przeszkadza, tak sobie życzą. A kto tam miałby coś do gadania, to proszę bardzo, w jednej rączce kopyto, w drugiej taki grubszy plik zielonych i mogą wybierać.

– Mam wrażenie, że już wybrali? – zauważyła grzecznie Martusia. – I czy w ogóle musimy się nimi zajmować? Wręcz się zgorszyłam.

– No coś ty…? Zajmujemy się wyłącznie przez zwykłą ludzką ciekawość oraz w celu ustalenia realiów…

– Żeby się na nich opierać…?!!! – Zwariowałaś! Żeby wiedzieć, co należy ominąć. Na realiach niech się Wójcik opiera, ten od „Ekstradycji”, a i tak cała „Ekstradycja” to w chwili obecnej istny raj i z czułym uśmiechem na ustach można ją oglądać. Gdybyś nie chciała trupa…

– Ja chciałam trupa?! To ty chciałaś, nie ja! – Wszystko jedno. Ja jestem kryminalistka i trup był niezbędny, i sama widzisz, jak dodaje akcji rumieńców. I skąd wiesz, czy seriali wenezuelskich ktoś nie kupuje pod pistoletem?!

– Ja bym nie kupił nawet pod plutonem egzekucyjnym – stwierdził Witek i zreflektował się nagle. – No nie, pod plutonem egzekucyjnym kupiłbym wszystko. Ale potem coś bym jednak próbował zrobić.

– Byli tacy, co próbowali, i wszystkich spotykały nieszczęśliwe wypadki – przypomniał Bartek.

Poszłam do kuchni po nowe piwo, bo konwersacja zjechała nam na ślepe tory.

W dodatku Martusia od początku zabroniła mi oczerniać przesadnie telewizję, ja sama zaś uparcie zamierzałam unikać polityki, razem wziąwszy zatem trup Słodkiego Kocia robił się nie do zniesienia uciążliwy. Co gorsza, z informacjami jeszcze nie skończyłam, ale obrzydzenie już mnie do nich brało i musiałam się przemóc.

– No dobrze, poufnie domyślam się jeszcze jednego – powiedziałam niechętnie, stawiając puszki na stole. – Ten sejf Grocholskiego otworzyli, Grocholski, proszę bardzo, udostępnił. I nic w nim nie było.

Tamci troje patrzyli na mnie przez chwilę.

– Jak to, nic? – zdziwił się Bartek. – Miały być kasety…? A, nie, przepraszam, kasety to chyba wasz wymysł? – Dla nas to dobrze czy źle? – spytała Martusia z troską.

– Dla nas to wszystko jedno, bo możemy mu tam wetknąć nawet żywą kobrę, ale dla niektórych… No, wiesz, dla jednych okropnie, dla drugich doskonale, a dla glin nieprzyjemność.

– Miał sejf i całkiem pusty? – spytał niedowierzająco Witek.

– Skąd tam pusty! Z pieniędzmi, precjozami małżonki, dokumentami i tak dalej, umowy różne, upoważnienia, jak normalny radca prawny, ale nic kompromitującego, wszystko legalne. Byłby zresztą idiotą, gdyby te materiały niebezpieczne dla otoczenia trzymał w sejfie, to już lepiej w szafie pod halkami żony. Każdy włamywacz w pierwszej kolejności leci do sejfu, a Grocholski nie kretyn.

– Ale my możemy zrobić z niego kretyna? – upewniła się niespokojnie Martusia.

– Bez trudu. I zrobimy. Tylko trzeba będzie uzasadnić… A, prawda, ja bez umowy nie piszę! Rozważania, o ile tak można określić równoczesne krzyki czterech osób na temat słuszności mojego postanowienia, przerwał nam telefon. Domowy, nie komórka.

Odezwała się w nim Anita, na którą właśnie miałam jeszcze nadzieję. Czym prędzej prztyknęłam w głośnik i rozległa się w całym pokoju, dzięki czemu tamci troje zamilkli w pół słowa.

– To już chyba wszystko wiesz? – powiedziała beztrosko. – Ja się tu trochę postarałam i też wiem. Sprawcy nie znajdą, ale parę osób tam u was poleci. To znaczy, chciałam powiedzieć, zmieni stanowiska. Mam nadzieję, że nie masz obsesji na tle podsłuchu telefonicznego, tak jak niegdyś Alicja?

– Oszalałaś! – zaprotestowałam z rozgoryczeniem. – W tamtych czasach mogło to mieć nawet jakiś sens, ale przecież nie dziś! Wszyscy spokojnie mówią wszystko publicznie! – No owszem, zauważyłam ostatnio. Zdaje się, że można umieścić w prasie ogłoszenie: „Zabójca, na zamówienie poleca swoje usługi, nazwisko, adres, telefon, godziny przyjęć”… I nic mu nie zrobią? – Nic, zgadza się. Mógł sobie tak zażartować.

– A swoją drogą normalna policja by go obstawiła. Na wszelki wypadek. Wasza chyba też? – Nie. Nasza nie. Za mało mają ludzi.

– Rozumiem. A ci, których mają, zajęci są łapaniem na prostej szosie kierowców, przekraczających czterdzieści na godzinę. Albo ochroną dostojników państwowych i co bogatszych przestępców. Albo coś w tym rodzaju.

– Albo siedzą gdzieś i płaczą, bo ich zmuszono do utopienia w Wiśle dowodów rzeczowych, względnie zabrano im te dowody rzeczowe i głupkowata sprzątaczka w prokuraturze przez pomyłkę wrzuciła je do kanalizacji.

– Chyba wolę mieszkać w Danii – stwierdziła Anita marginesowo. – Ale ty, oczywiście, pamiętałaś nazwisko Jasia? – Jasne. I podałam im.

– No więc mogę ci powiedzieć, że to nie on.

– Co nie on? – To nie on tak się bał Ptaszyńskiego i wcale nie kazał go zabijać. On robi całkiem inne świństwa, a w mokrą robotę nie wdałby się za skarby świata, bo jest tchórzliwy jak… czekaj, skunks! Zgadza się, spłoszony skunks okropnym smrodem pluje, Jasio też.

Ściśle: pluł, ale nie sądzę, żeby się zmienił, szczególnie że teraz ma dużo do stracenia.

Inspiratorem tych zmian personalnych w legalnym gangu był ktoś inny, taki jeden, ale już ci mówiłam, mam kilka kandydatur i do ostatecznej prawdy nie doszłam. Nie wiem, który to z nich.

– Po prostu cudownie – pochwaliłam sarkastycznie. – A jak się…

– Czekaj, bo ja mam więcej – przerwała mi Anita z wyraźną uciechą. – Coś tam się kłuje niezwykłego, podobno był u ciebie fałszywy policjant? W żaden sposób nie mogłam sobie przypomnieć, czy jej o tym mówiłam. Nie, chyba nie…

– Był. Skąd wiesz? – Z zakulisowych źródeł. Niektórzy dziennikarze też dosyć dużo wiedzą, ci bardziej operatywni. Mam wrażenie, że Tyrmand się kłania.

– Mów wyraźnie i bez metafor, bo za dużo już tu mam do zgadywania i umysł mi się buntuje.

– Cezary Błoński, podobno ci się przedstawił? Taki on Cezary i taki Błoński jak ja Kleopatra, różnie się nazywa, a jak naprawdę, nikt nie wie. Powstaje nowa antyszajka, tak słyszałam, sama przeciwko światu, boją się jej śmiertelnie wszyscy, a najbardziej wymiar sprawiedliwości. Gliny są naciskane, żeby ich rozszyfrować, bo podobno chcą jednym kopem ujawnić wszystkie świństwa i spowodować generalną rewolucję polityczną, rząd, sejm i cała reszta. Chciałaś wyraźnie, więc mówię wyraźnie, ale za prawdziwość informacji nie gwarantuję, strasznie to wszystko mgliste i niepewne.

– Byłoby w ogóle zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe! – westchnęłam smętnie.

– Młodzież ma w sobie dużo życia – pocieszyła mnie Anita. – To chyba wszystko, więcej nie wiem. Sensacyjne szczegóły, mam nadzieję, usłyszę od ciebie przy okazji…

– Czekaj, zaraz! Czy możesz mi uprzejmie powiedzieć, jak się obecnie nazywa ten twój eks-były-pierwszy? Anita milczała strasznie długo.

– No? – pogoniłam ją podejrzliwie. – Z ciekawości pytam.

– Właśnie się zastanawiam, czy mam to wiedzieć, czy nie. Kto tam jest u ciebie? Bo przecież słyszę, że rozmawiasz przez głośnik.

– Martusia, Bartek i Witek. Same prywatne osoby. Nie znasz ich osobiście.

– Mogą to być nawet same anioły… pozdrów ich serdecznie… ale wolę, żebyś ten głośnik wyłączyła.

Wyłączyłam. Anita zastanawiała się już krótko.

– No dobrze. Teraz się nazywa tak dość międzynarodowo. Matte. Przez dwa te. Takie nazwisko sobie wybrał.

– A imię? Zostawił? – Tego nie wiem. Podobno nie. A w ogóle, jakby co, ja nic nie powiedziałam i wcale nie znam jego nazwiska. Szczerze mówiąc, też z ci je podaję z ciekawości, co z tego wyniknie. Trzymaj się jakoś! Odłożyłam słuchawkę i obejrzałam się.

– Słyszeliście wszystko…

– Z wyjątkiem ostatniego zdania – wytknęła żywo Martusia. – I co? Powiedziała ci? – Powiedziała.

– I co? – Nie znam takiego. W życiu o nim nie słyszałam. Ale rozumiem, że Jaś Szczepiński miał dosyć komplikacji z nazwiskiem za każdym pobytem w Europie, więc sobie ułatwił. Teraz się nazywa Matte.

Martusia wylała na siebie pół szklanki piwa, a Bartek zastygł z zapaloną zapalniczką przed nosem, wpatrzony we mnie zdumionym spojrzeniem. Witek nie doznał żadnych emocji, przyglądał się im z zainteresowaniem. Zaciekawiłam się również.

– A co? Słyszeliście coś takiego? – Na litość boską…!!! – wyjęczała Martusia jakimś dziwnym głosem, złapawszy oddech, kiedy Bartek już rzucił zapalniczkę i łupnął ją w plecy. – To niemożliwe…!!! – Bo co? – zniecierpliwiłam się. – Kto to taki? – Wredny Zbinio…!!!

* * *