177676.fb2
Becky trzymała puszkę farby w wyciągniętej ręce.
Adam, zamiast ją od niej odebrać, stał bez ruchu, wpatrując się w nią z osłupieniem.
Nie była już blada, tylko czerwona ze złości, a jej niebieskie oczy pałały.
– Słyszałam waszą rozmowę. On chciał zabić ciebie, Adamie, żeby dopaść mnie. To już przekracza wszelkie granice.
Była naprawdę rozwścieczona i chciała go chronić. Ujął jej twarz w dłonie. Ich usta prawie się stykały, ale wyprostował się szybko i wyjął puszkę farby z jej ręki. Becky Matlock, która się wściekła, że ktoś próbował go zabić, i sama chciała go chronić – to niesłychane, poruszyło go to do głębi. Było to cudowne uczucie.
Jeszcze raz popatrzył na jej usta, lecz zamiast ją pocałować, zaczął się śmiać.
Tak bardzo chciał ją pocałować, że wciąż się śmiał i nie mógł przestać.
– Pobrudzisz się farbą – powiedziała zdumiona. – Ja nie będę prała ci ubrania.
– Sam sobie wypiorę, jeśli to będzie konieczne. Pokażesz mi tylko, jak się nastawia pralkę.
Savich roześmiał się. Cholerny intruz, pomyślał Adam.
Becky stała przy oknie, trzymając swój pistolet w pogotowiu. Wyglądała jak prawdziwy zawodowiec.
Adam wziął od Savicha pędzel, żeby dokończyć malowanie drzwi.
– Uwielbiam patrzeć na prawdziwego macho w akcji -zauważyła Sherlock.
Po godzinie pojawił się Tyler z Samem.
– Co tak śmierdzi? Kim są ci ludzie?
– Frontowe drzwi wyglądały paskudnie – powiedziała Becky po chwili namysłu. – Właśnie skończyłam je przemalowywać.
Była ciekawa, czy Tyler słyszał strzelaninę, ale nic takiego nie powiedział. Sam trochę poniuchał, lecz się nie odzywał.
– Dziwny zapach, prawda, Samie? To przyjaciele Adama. To jest Sherlock, a to jej mąż, Savich.
Sherlock przyklękła przed chłopcem, a on patrzył na nią uważnie.
– Cześć – powiedziała. – Podoba ci się moje imię?
Sam nie cofnął się, przechylił tylko głowę na bok i patrzył ciekawie na jej włosy. Uśmiechnął się z lekka i poklepał ją po głowie.
Savich przykucnął przy żonie.
– My też mamy małego chłopca, ale on jest o wiele młodszy od ciebie. Ma na imię Sean i ma dopiero sześć miesięcy. Nie umie jeszcze klepać swojej mamy po głowie, nie umie mówić, ale rosną mu zęby.
Zaskoczyło to Adama. Oni mieli dziecko? W końcu nie było się czemu dziwić, większość mężczyzn w jego wieku miała żony i dzieci. On też był kiedyś żonaty i bardzo chciał mieć dzieci, ale Vivie nie była na to przygotowana. To było już dawno, pięć lat temu, mógłby nawet zapomnieć jej imię, gdyby nie przypominało piosenki z Kabaretu.
– Sam niewiele mówi – wtrąciła Becky – ale dużo myśli.
– Lubię dzieci, które dużo myślą – powiedział Savich. – - Chcesz iść ze mną do kuchni, żeby znaleźć coś dobrego do jedzenia?
Sam podniósł rączki do góry, Savich podniósł go i posadził sobie na ramiona. Chłopiec chwycił go za włosy i uśmiechał się z zadowoleniem. Nagle zauważył zabandażowaną rękę Adama i zrobił wystraszoną minę.
– Wszystko w porządku, Samie – powiedział Adam. – Nie zrobiłem sobie wielkiej krzywdy. Nie ma się czym przejmować.
– Co się tu, u diabła, dzieje? – spytał Tyler, kiedy Savich z Samem poszli do kuchni. – Becky, tylko nie próbuj mi kłamać.
– Odnalazł mnie mój prześladowca. Strzelał do mnie i do Adama. Udało mi się go trafić, ale uciekł. Nie powinieneś tu przychodzić, Tyler. Boję się o ciebie i o Sama.
– To on przestrzelił drzwi?
– Tak. Nieźle je podziurawił. Nie chciałam, żeby to zobaczył szeryf i zaczął zadawać kłopotliwe pytania.
– Proszę się nie martwić, panie McBride – wtrąciła Sherlock. – My opanujemy sytuację, ale Becky ma rację. Dopóki nie złapiemy tego faceta, nie powinien pan przyprowadzać tu synka. To zbyt niebezpieczne.
– Dobrze, pójdę stąd, ale Becky pójdzie ze mną albo do mojego domu, albo gdzieś wyjedziemy, na przykład do Kalifornii. Chcę, żeby była bezpieczna.
– Nie, Tyler. – Becky dotknęła jego ramienia. – Musimy sobie sami z tym poradzić. Teraz jest dużo ludzi, którzy będą mi pomagać.
– Kim ty naprawdę jesteś, do jasnej cholery? – Tyler zwrócił się do Adama. – A ty? – Tym razem popatrzył na Sherlock.
– Savich i ja jesteśmy z FBI, panie McBride. Adam jest człowiekiem do specjalnych poruczeń: ma chronić Becky.
To zabrzmiało, jakby on również był z FBI. Tym lepiej, pomyślał Adam.
– Nie mówiłaś mi tego! – Tyler zwrócił się do Becky. – Nie ufałaś mi. Wmawiałaś mi, że on jest twoim kuzynem. Do diabła, dlaczego to zrobiłaś?
– Zapomnij o tym, Tyler – wtrącił Adam. – To nie jest zabawa, tylko poważna akcja, a ty, w przeciwieństwie do nas, nie masz do tego przygotowania. Poza tym masz Sama i musisz przede wszystkim myśleć o nim.
– Ty łajdaku! – krzyknął Tyler, zaciskając pięści. – Nie jesteś też gejem, prawda?
– Nie bardziej niż ty.
– Chcesz ją uwieść, wykorzystać. Ona się boi, a ty chcesz ją od siebie uzależnić. Dlatego nie chcesz, żebym tu był.
– Posłuchaj, McBride…
Adam nie dokończył zdania. Tyler skoczył na niego z taką furią, że Adam upadł na plecy. Poczuł potworny ból w ręce, ale wstał, gotów do walki.
Tyler znowu chciał się na niego rzucić, ale Sherlock lekko klepnęła go w ramię. Kiedy się do niej obrócił, uderzyła go w szczękę. Głowa odskoczyła mu do tyłu, omal nie upadł. Po chwili odzyskał równowagę, przyłożył dłoń do policzka i popatrzył na nią, oszołomiony.
– Przykro mi, panie McBride – powiedziała Sherlock – ale dość już tego. Tu nie chodzi o pana zranione uczucia, tylko o życie Becky. Jeszcze kilka dni temu Adam w ogóle jej nie znał. On jest tu po to, żeby ją chronić. Jeśli pan się nie uspokoi, to przerzucę pana przez, ramię i cisnę na podłogę.
Tyler potraktował tę groźbę poważnie.
– Przykro mi – zwrócił się do Becky. – Nie chciałem go uderzyć. To znaczy chciałem, bo bardzo się o ciebie boję, a tu pojawia się jakiś facet, który udaje, że jest twoim kuzynem, chociaż od początku czułem, że to nieprawda. Nie wiedziałem, co robić. Martwię się o ciebie, Becky, okropnie się martwię… Podeszła do niego i położyła mu ręce na ramionach.
– Wiem o tym, Tyler. Jestem ci bardzo wdzięczna, że się o mnie troszczysz, ale to oni są zawodowcami. Wiedzą, co robić, a niedługo będzie tu jeszcze więcej ludzi. Musimy złapać lego maniaka. Kiedy już się tu znalazł, nie chcę uciekać, bo znowu mnie odnajdzie. Proszę cię, Tyler, zrozum, dlaczego nie powiedziałam ci prawdy o Adamie.
Tyler przytulił policzek do jej włosów i przyciągnął ją do siebie. Tak ją przyciska, że pogruchocze jej żebra, pomyślał Adam. Miał ochotę odciągnąć go i przyłożyć mu pięścią.
Becky delikatnie wyzwoliła się z objęć McBride'a. Wiedziała, że on się o nią boi, i nie chciała go zranić.
– Rozumiesz to, prawda, Tyler? – spytała cicho.
– Tak, ale ja też chcę pomóc. – Pogładził ją po policzku. -Becky, znam cię od tak dawna, i naprawdę chcę pomóc. To jest wyjątkowo paskudna sytuacja.
W drzwiach ukazał się Savich z Samem.
– Dziękuję za opiekę nad synem – powiedział Tyler, biorąc go na ręce. Uścisnął chłopca prawie tak mocno, jak Becky.
– Przykro mi, Samie, że rozgniewałem się na Adama. Nie chciałem cię przestraszyć. Wszystko w porządku?
Sam skinął głową.
– Słyszałem, jak krzyczałeś.
– Wiem. – Tyler pocałował go w czoło. – Nie jesteś do tego przyzwyczajony, prawda? Każdy może się czasem rozgniewać. Przykro mi, że tak się stało, kiedy byłeś w pobliżu. Teraz powinniśmy pojechać do Sklepu Towarów Żelaznych Goose'a, żeby kupić sitka do kranów w łazience. Masz ochotę pojechać do miasta?
Sam skinął głową. Widać było, że się rozluźnił. Tyler znowu go przytulił.
– Jak się nazywa ta ulica, przy której jest Sklep Towarów Żelaznych Goose'a? – spytał Savich, patrząc bacznie na żonę, która rozcierała sobie nadgarstki.
– Zachodnia Ulica Cykuty – odparł Tyler. – To główna ulica miasta.
Kiedy Tyler McBride wreszcie odjechał, Adam zwrócił się do Savicha i Sherlock.
– Czy macie zamiar zatrzymać się tutaj? – spytał.
– Tak byłoby najlepiej – przyznała Sherlock. – Musimy zaraz założyć podsłuch na telefon.
– Sherlock miała rację, że powinniśmy zabrać ze sobą całe wyposażenie – stwierdził Savich, pokazując im małą, metalową walizeczkę. – To jest zdublowana taśma. Zamierzamy zamontować to w telefonie obok automatycznej sekretarki. Chcę podłączyć to do linii telefonicznej przez guzik uruchamiający sekretarkę. Okay, więc teraz podłączmy tę zabawkę z jednej strony do telefonu, a z drugiej do gniazdka w ścianie.
– A niech to! – zdumiała się Becky. – Niezły gadżet.
– Tak – przyznał Adam. – Możesz go kupić w RadioShack za dwadzieścia dolców.
– To urządzenie włączy się, kiedy zadzwoni telefon – powiedział Savich.
– Teraz slammer – dodała Sherlock. Wyciągnęła małą, płaską skrzyneczkę, która wyglądała jak laptop. – Widzisz, Becky, to jest wyświetlacz. Kiedy nasz chłopak tu zadzwoni, na tym zielonym ekranie ukaże się jego numer oraz nazwisko i adres osoby, która jest właścicielem telefonu. To jest jak automatyczne wyświetlanie numeru dla policji, czyli szybka identyfikacja.
– Wszystko gotowe, Sherlock? – spytał Savich. – Spotkam się teraz z naszymi ludźmi, ustalę z nimi harmonogram dyżurów, powiem im o śladach krwi w lesie i o podsłuchu.
– Jadę z tobą – zdecydował Adam. – Chcę ich poznać. Musimy też zacząć poszukiwania. Ten facet jest gdzieś blisko.
– Trzech naszych ludzi już się tym zajęło. Sprawdzają wszystkie stacje benzynowe w zasięgu osiemdziesięciu kilometrów, wszystkie motele, pensjonaty i zajazdy. Mają już listę mężczyzn w wieku od dwudziestu do pięćdziesięciu lat, którzy przyjechali do Bangor i Portland w trzech ostatnich dniach.
Po dwóch godzinach Adam i Savich wrócili do domu Jacoba Marleya. Było już ciemno, dochodziła dziewiąta. Cały dom był oświetlony, wszystkie lampy na zewnątrz też były zapalone. Świeżo odmalowane frontowe drzwi pięknie się prezentowały.
Sherlock piła kawę w salonie, studiując papiery, które przywiozła z Waszyngtonu. Zasłony były szczelnie zaciągnięte. Nikt nie dzwonił.
Adam znalazł Becky w sypialni. Leżała na łóżku; miała zamknięte oczy, ale widział, że jest cała spięta.
– Becky? Nic ci nie jest? – zapytał, siadając na łóżku.
– Nic. Czy ktoś go widział? – spytała, kiedy usiadł na łóżku.
– Nie, ale ci faceci pobrali próbki krwi do analizy. Jest ich sześciu. Wszyscy bardzo dobrze wyszkoleni. Należą do elitarnej jednostki. Znam czterech z nich, z dwoma kiedyś nawet pracowałem. Wezwiemy ich tu, jeśli zajdzie taka potrzeba. Musimy złapać tego szaleńca, bo inaczej nigdy nie będziesz bezpieczna.
– Adamie, kto to jest ten Thomas? Musi być kimś bardzo ważnym, żeby ściągnąć tylu ludzi dla kogoś tak mało ważnego jak ja.
– Nie jesteś mało ważną osobą. Nie myśl o Thomasie. On robi to, co powinien. Dlaczego tu leżysz? – Była bardzo blada, miała tępe spojrzenie – to go martwiło. – Jestem głodny -powiedział. – Co z kolacją? Jest już prawie dziewiąta. Aha, dobrze, że zapaliłaś wszystkie światła.
– To Sherlock. Możesz myśleć teraz o jedzeniu?
Skinął głową. Najwyraźniej udało mu się oderwać jakoś jej myśli, bo wstała z łóżka i wyszła z sypialni.
Nie minęło pół godziny, a siedzieli już w kuchni nad sałatą z tuńczykiem, którą przygotował Savich.
– Becky, ten Tyler McBride – zauważyła Sherlock – ma do ciebie wyraźną słabość i jest piekielnie zazdrosny o Adama. Czy on może sprawiać kłopoty?
– Już to robi. Zaatakował mnie, chociaż niczego nie zrobiłem.
– Dobrze, że nie zacząłeś się z nim bić – dodała Sherlock. -Pan McBride nie tylko boi się o Becky, ale czuje się zagrożony obecnością innego mężczyzny.
A przecież wie, że Becky ma poważne kłopoty, więc im więcej jest przy niej ludzi, tym lepiej.
Prawdę mówiąc, też czułem się zagrożony, podobnie jak Tyler, pomyślał Adam. A kobiety to wyczuwają.
– Zjem jeszcze jedną kanapkę i wyjdę na dwór – powiedział. – Porozmawiam z naszą ochroną. Księżyc jest już prawie w pełni, wszędzie panuje cisza. Na wszelki wypadek wezmę pistolet – dodał, wychodząc z kuchni.
– Pójdę zadzwonić do mamy – oświadczył Savich. – Dowiem się, jak sobie radzi z naszym chłopcem.
– Zawołaj mnie, kiedy on będzie przy telefonie – poprosiła Sherlock.
Savich poszedł do salonu, gdzie był jedyny aparat telefoniczny w tym domu. Nie lubił kłamać, kiedy matka go pytała, w jakiej akcji biorą udział, ale zrobił to bez wahania.
– Mamy sprawdzić jakąś bardzo ważną osobę, przewidzianą na przewodniczącego Sądu Najwyższego. To jest tajna operacja i właśnie dlatego Jimmy Maitland prosił o to mnie i Sherlock. Nie martw się, mamo, niedługo wrócimy. Poznałem dzisiaj bardzo fajnego małego chłopca. Rok temu porzuciła go matka, a przy okazji i jego ojca. Od tego czasu mały niewiele mówi. Czy to Sean tam gaworzy? Chciałbym z nim porozmawiać, mamo.