177834.fb2 W g??bi lasu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

W g??bi lasu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

21

– Luce? Wszystko w porządku?

– Nic mi nie jest. Ja tylko…

– Taaak, wiem.

– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam.

– Zawsze łatwo było doprowadzić cię do płaczu – zażartowałem i natychmiast tego pożałowałem.

Ona jednak parsknęła śmiechem.

– Już nie – powiedziała. Cisza.

– Gdzie jesteś? – Zapytałem po chwili.

– Pracuję na uniwersytecie Restem. Teraz idę przez park.

– Och – bąknąłem, ponieważ nie wiedziałem, co powiedzieć.

– Przepraszam, że zostawiłam taką tajemniczą wiadomość. Już nie używam nazwiska Silverstein.

Nie chciałem jej mówić, że już o tym wiem. Jednak nie chciałem kłamać. Dlatego znów odpowiedziałem niezachęcającym „och".

Znów cisza. Tym razem ona ją przerwała.

– Człowieku, jakie to dziwne.

Uśmiechnąłem się.

– Wiem.

– Czuję się jak idiotka – wyznała. – Jakbym znów miała szesnaście lat i martwiła się nowym pryszczem.

– Ja też – powiedziałem.

– Wcale się nie zmieniamy, prawda? Chcę powiedzieć, że w środku zawsze tkwią przestraszone dzieciaki, zastanawiające się, kim będą, gdy dorosną.

Wciąż się uśmiechałem, ale myślałem o tym, że nie wyszła za mąż i prowadziła po spożyciu alkoholu. Pewnie się nie zmieniamy, ale ścieżki naszego życia tak.

– Dobrze słyszeć twój głos, Luce.

– Twój również.

Milczenie.

– Zadzwoniłam, ponieważ… – Lucy urwała, po czym podjęła: – Nawet nie wiem, jak to powiedzieć, więc pozwól, że o coś zapytam. Czy ostatnio przydarzyło ci się coś dziwnego?

– Dlaczego dziwnego?

– Dziwnego, bo związanego z tamtą nocą.

Powinienem był się spodziewać, że powie coś takiego, wiedzieć, że tak będzie, lecz mimo to uśmiech znikł z moich warg, jakby ktoś mnie zdzielił w twarz.

– Tak.

Cisza.

– Co, do diabła, się dzieje, Paul?

– Nie wiem.

– Myślę, że powinniśmy się tym zająć.

– Zgadzam się z tobą.

– Chcesz się ze mną spotkać?

– Tak.

– To będzie dziwne.

– Wiem.

– Chcę powiedzieć, że nie chcę, żeby takie było. I nie dlatego zadzwoniłam. Żeby cię zobaczyć. Jednak uważam, że powinniśmy się spotkać i to omówić, nie sądzisz?

– Sądzę.

– Bełkoczę. Zawsze bełkoczę, kiedy się zdenerwuję.

– Pamiętam – powiedziałem. I ponownie natychmiast tego pożałowałem, więc dodałem pospiesznie: – Gdzie się spotkamy?

– Czy wiesz, gdzie jest Reston?

– Wiem.

– Mam jeszcze jedne zajęcia, a potem spotkanie ze studentami do siódmej trzydzieści. Chcesz spotkać się ze mną w moim gabinecie? Znajduje się w gmachu Armstronga. Powiedzmy o ósmej?

– Będę.

♦ ♦ ♦

Kiedy wróciłem do domu, ze zdziwieniem zobaczyłem, że dziennikarze rozbili przed nim obóz. Często się o tym słyszy – o dziennikarzach robiących takie rzeczy – ale to było moje pierwsze doświadczenie tego rodzaju. Miejscowi policjanci byli w pobliżu, najwidoczniej podnieceni tym, że robią coś, co wydaje się choć pozornie ważne. Stali po obu stronach podjazdu, żebym mógł wjechać. Dziennikarze nie próbowali się przez nich przedrzeć. Prawdę mówiąc, ledwie zauważyli, że przybyłem.

Greta zgotowała mi powitanie godne bohatera. Całusy, uściski i gratulacje. Kocham Gretę. Są ludzie, o których wiesz, że są szczerozłoci i zawsze możesz na nich liczyć. Nie ma ich wielu. Jednak trochę ich jest. Wiem, że w razie potrzeby Greta zasłoniłaby mnie własnym ciałem. Budziła we mnie opiekuńcze uczucia.

Pod tym względem przypominała mi siostrę.

– Gdzie jest Cara? – Zapytałem.

– Bob zabrał Carę i Madison na obiad do Baumgarta. Estelle była w kuchni. Wkładała pranie do pralki.

– Wieczorem muszę wyjść – powiedziałem.

– Żaden problem.

– Cara może dziś spać u nas – zaproponowała Greta.

– Dziękuję, ale chyba wolałbym, żeby dziś spała w domu.

Poszła za mną do bawialni. Frontowe drzwi otworzyły się i wszedł Bob z dziewczynkami. Znów wyobraziłem sobie, jak moja córka pada mi w ramiona z okrzykiem: „Tatusiu! Wróciłeś!". Tak się nie stało. Jednak uśmiechnęła się i podeszła do mnie. Porwałem ją w objęcia i mocno pocałowałem. Nadal się uśmiechała, chociaż wytarła policzek. Cóż. Jakoś to zniosę.

Bob klepnął mnie w plecy.

– Gratuluję sukcesu – powiedział.

– Proces jeszcze się nie skończył.

– Media mówią co innego. Tak czy inaczej, Jenrette powinien się od ciebie odczepić.

– Albo zaatakować jeszcze bardziej desperacko.

Pobladł. Gdyby miał zagrać w filmie, obsadzono by go w negatywnej roli bogatego republikanina. Miał rumiane policzki, drugi podbródek, krótkie i grube palce. Kolejny przykład, że pozory mogą mylić. Bob był typowym niebieskim kołnierzykiem. Uczył się wytrwale i ciężko pracował. Nic nie przyszło mu łatwo.

Cara weszła do pokoju, niosąc, jak relikwię, DVD. Zamknąłem oczy i przypomniawszy sobie, jaki to dzień tygodnia, zakląłem w duchu, po czym powiedziałem do mojej małej:

– To wieczór filmowy.

Wciąż trzymała DVD. Miała szeroko otwarte oczy. Uśmiechała się. Na okładce była scena z jakiegoś animowanego ręcznie lub komputerowo filmu, przedstawiająca gadające samochody, a może zwierzęta z farmy lub ogrodu zoologicznego, stworzona przez studio Pixar lub Disneya, którą widziałem już ze sto razy.

– Właśnie. Zrobisz prażoną kukurydzę?

Przyklęknąłem, tak że spojrzałem jej w oczy. Położyłem dłonie na jej ramionach.

– Skarbie – powiedziałem. – Tatuś musi dziś wieczorem wyjść.

Żadnej reakcji.

– Przykro mi, kochanie.

Czekałem na łzy.

– Czy mogę obejrzeć go z Estelle?

– Pewnie, skarbie.

– I ona zrobi mi prażoną kukurydzę?

– Oczywiście.

– Super.

Liczyłem na odrobinę rozczarowania. Nic z tego. Cara uciekła. Spojrzałem na Boba. Popatrzył na mnie, jakby chciał powiedzieć: „Dzieciaki – co można na to poradzić?".

– W duchu – powiedziałem, wskazując córkę. – W duchu jest naprawdę zdruzgotana.

Bob się roześmiał i w tym momencie zadzwonił mój telefon komórkowy. Wyświetlacz pokazywał tylko NEW JERSEY, ale rozpoznałem numer i ożywiłem się. Odebrałem i powiedziałem: „Halo".

– Dobra robota, gwiazdorze.

– Pan gubernator – powiedziałem.

– Niewłaściwa forma.

– Słucham?

– Panie gubernatorze. Do prezydenta Stanów Zjednoczonych należy się zwracać panie prezydencie, a do gubernatorów po prostu gubernatorze albo po nazwisku, na przykład Gubernatorze Ogierze lub Gubernatorze Zdobywco Lasek.

– A może Gubernatorze Dupolizie? – Dodałem.

– No właśnie.

Uśmiechnąłem się. Na pierwszym roku Rutgers poznałem obecnego gubernatora, Dave'a Markiego, na przyjęciu. Przytłoczył mnie. Ja byłem synem imigranta. Jego ojciec był senatorem Stanów Zjednoczonych. Jednak właśnie na tym polega urok college'u. Łączy dziwnych ludzi. W końcu zostaliśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi.

Krytycy Dave'a nie mogli nie zauważyć tej przyjaźni, kiedy mianował mnie prokuratorem okręgowym Essex County. On tylko wzruszył ramionami i przeforsował moją kandydaturę. Miałem już dobrą prasę i zaryzykowawszy tam, gdzie nie powinienem ryzykować, po dzisiejszym sukcesie zwiększyłem swoje szanse na fotel kongresmana.

– Twój wielki dzień, co? Jesteś gość. Hej ho! Dalej, Cope, dalej, to twoje święto.

– Usiłujesz odnaleźć swoje hiphopowe korzenie?

– Usiłuję zrozumieć moją nastoletnią córkę. W każdym razie gratuluję.

– Dzięki.

– Jeśli chodzi o tę sprawę, to do znudzenia powtarzam: „żadnych komentarzy".

– Jeszcze nigdy nie słyszałem, żebyś mówił: „żadnych komentarzy".

– Na pewno słyszałeś, tylko w sposób kreatywny: wierzę w nasz system sądowniczy, każdy obywatel jest niewinny, dopóki nie dowiedzie mu się winy, koła sprawiedliwości obracają się powoli, nie jestem sędzią i ławą przysięgłych, powinniśmy poczekać, aż poznamy wszystkie fakty.

– Równie wyświechtane jak „żadnych komentarzy".

– Równie wyświechtane jak każdy inny komentarz – poprawił mnie. – Zatem jak stoją sprawy, Cope?

– Świetnie.

– Chodzisz na randki?

– Czasem.

– Chłopie, jesteś samotny. I przystojny. Masz trochę pieniędzy w banku. Rozumiesz, co sugeruję?

– Jesteś bardzo subtelny, Dave, ale chyba nadążam.

Dave Markie zawsze był uwodzicielem – przystojny, ale przede wszystkim potrafił być urzekająco czarujący. Miał charyzmę, która sprawiała, że każda kobieta czuła się w jego obecności najpiękniejszą i najbardziej fascynującą osobą na świecie. Oczywiście to była tylko gra. Po prostu chciał je zdobyć. Nic poza tym. Mimo to nigdy nie poznałem nikogo, kto potrafiłby lepiej podrywać kobiety.

Oczywiście Dave miał teraz żonę i dwoje uroczych dzieci, ale byłem pewny, że ma kogoś na boku. Niektórzy mężczyźni nie potrafią oprzeć się pokusie. To instynktowne i pierwotne. Myśl o tym, że Dave Markie mógłby nie skorzystać z okazji, była po prostu bluźnierstwem.

– Dobra wiadomość – rzekł. – Przyjeżdżam do Newark.

– Po co?

– Newark jest największym miastem w moim okręgu, ot co, a ja cenię sobie wszystkich moich wyborców.

– Yhm…

– I chcę się z tobą zobaczyć. Zbyt długo się nie widzieliśmy.

– Jestem trochę zajęty tą sprawą.

– Nie znajdziesz czasu dla swojego gubernatora?

– O co chodzi, Dave?

– O to, o czym rozmawialiśmy przedtem. Moja ewentualna kandydatura do Kongresu.

– Dobre wieści? – Zapytałem.

– Nie.

Cisza.

– Myślę, że mamy problem – powiedział.

– Jaki problem?

Jego głos znów był jowialny.

– Może to nic, Cope. Porozmawiamy. Niech to będzie w twoim biurze. Powiedzmy w porze lunchu.

– Dobrze.

– Zamów kanapki. Z tego bistra na Brandford.

– Hobby's.

– Właśnie. Pierś indycza z tymi wszystkimi różnościami na żytnim chlebie. Sobie też weź. Do zobaczenia.

♦ ♦ ♦

Budynek, w którym pracowała Lucy Gold, był monstrum szpecącym otoczenie, „modernistycznym" gmaszyskiem z lat siedemdziesiątych, które miało wyglądać futurystycznie, ale nie wiedzieć czemu sprawiało wrażenie starej rudery już trzy lata po ukończeniu. Pozostałe budynki były ładne, z czerwonej cegły proszącej się o więcej bluszczu. Zostawiłem samochód w południowo-zachodnim rogu parkingu. Odchyliłem lusterko, a potem, parafrazując Springsteena, przejrzałem się w nim i zapragnąłem zmienić ubranie, uczesanie i twarz.

Ruszyłem przez park. Minąłem grupkę studentów. Dziewczyny były ładniejsze, niż pamiętałem, ale zapewne dlatego, że się starzeję. Skinąłem im głową, przechodząc. Nie odkłoniły się. Kiedy chodziłem do college'u, na moim roku był facet, który miał trzydzieści osiem lat. Poszedł do wojska i dopiero w tym wieku robił dyplom. Pamiętałem, jak wyróżniał się w kampusie, ponieważ był taki stary. Teraz byłem w jego wieku. Niepojęte. Byłem w tym samym wieku, co tamten stary piernik.

Snułem takie głupie myśli, ponieważ pomagały mi ignorować rzeczywistość. Miałem na sobie białą koszulę wyłożoną na spodnie, granatowe dżinsy, niebieski blezer i mokasyny Ferragamo na bosych nogach. Pan Luzak.

Kiedy dochodziłem do budynku, stwierdziłem, że się trzęsę. Skarciłem się w duchu. Jestem dorosły. Byłem żonaty. Jestem ojcem i wdowcem. Ostatnio widziałem tę kobietę ponad pół życia temu.

Kiedy się z tego wyrasta?

Sprawdziłem spis, chociaż Lucy mówiła mi, że jej gabinet jest na drugim piętrze, drzwi B. Znalazłem. Profesor Lucille Gold. 3B. Jakoś zdołałem wcisnąć właściwy guzik w windzie. Wysiadłem na drugim piętrze i skręciłem w lewo, chociaż na tablicy z napisem „A-E" była strzałka wskazująca w prawo.

Znalazłem jej drzwi. Wisiał na niej plan jej godzin pracy. Niemal całkowicie zapełniony. Był tam również plan jej wykładów oraz jakieś ogłoszenie o terminach zaliczeń. O mało nie chuchnąłem na dłoń, żeby ją powąchać, ale już użyłem miętowego odświeżacza.

Zapukałem, mocno i dwoma palcami. Oznaka pewności siebie, pomyślałem. Typowo męska.

Boże, jestem żałosny.

– Proszę.

Słysząc jej głos, poczułem ucisk w gardle. Otworzyłem drzwi i wszedłem. Stała pod oknem. Słońce jeszcze nie zaszło i rzucała długi cień. Wciąż była cholernie piękna. Przyjąłem cios i utrzymałem się na nogach. Przez chwilę tylko staliśmy tak, pięć metrów od siebie, nie ruszając się z miejsca.

– Jak światło? – Zapytała.

– Słucham?

– Nie wiedziałam, gdzie stanąć. No wiesz, kiedy zapukałeś. Czy mam otworzyć drzwi? Nie, za szybko znalazłabym się zbyt blisko. Zostać za biurkiem z długopisem w ręku? Spojrzeć na ciebie znad połówkowych szkieł do czytania? Przyjaciel pomógł mi wypróbować wszystkie możliwości. Uznał, że tutaj wyglądam najlepiej – na końcu pokoju, przy do połowy zaciągniętej zasłonie.

Uśmiechnąłem się.

– Wyglądasz niesamowicie.

– Ty też. Ile strojów przymierzyłeś?

– Tylko ten jeden. Ale mówiono mi, że w tym mi najlepiej. A ty?

– Przymierzyłam trzy bluzki.

– Ta mi się podoba – orzekłem. – Zawsze było ci dobrze w zielonym.

– Wtedy miałam jasne włosy.

– Taaak, ale oczy wciąż masz zielone. Mogę wejść? Skinęła głową.

– Zamknij drzwi.

– Czy nie powinniśmy… Sam nie wiem, objąć się albo coś?

– Jeszcze nie.

Lucy usiadła za biurkiem, a ja na stojącym przed nim krześle.

– To takie skomplikowane – westchnęła.

– Wiem.

– Jest milion rzeczy, o które chciałabym cię zapytać.

– Ja też.

– W Internecie znalazłam informację o twojej żonie. Współczuję ci.

Skinąłem głową.

– Co u twojego ojca? – Zapytałem.

– Nie najlepiej.

– Przykro mi to słyszeć.

– Cała ta wolna miłość i prochy… W końcu dają znać o sobie. Ponadto Ira… On nigdy nie pogodził się z tym, co się stało, rozumiesz?

Chyba rozumiałem.

– A co u twoich rodziców? – Spytała Lucy.

– Mój ojciec umarł przed kilkoma miesiącami.

– To smutne. Tak dobrze go pamiętam z tamtego lata.

– Wtedy po raz ostatni był szczęśliwy.

– Z powodu twojej siostry?

– Z wielu powodów. Twój ojciec dał mu szansę. Znów mógł być lekarzem. Uwielbiał leczyć. Potem już nigdy tego nie robił.

– Przykro mi.

– Ojciec nie chciał wnosić sprawy do sądu – lubił Irę – ale kogoś musiał za to obwinić, a moja matka naciskała. Wszystkie pozostałe rodziny również.

– Nie musisz mi tłumaczyć.

Przestałem. Miała rację.

– A twoja matka? – Zapytała.

– Ich małżeństwo nie przetrwało.

Ta odpowiedź najwidoczniej jej nie zaskoczyła.

– Masz coś przeciwko temu, żebym wyraziła moją zawodową opinię? – Spytała.

– Nie, nic.

– Utrata dziecka wywiera przedziwny wpływ na związki małżeńskie. Większość ludzi myśli, że tylko najlepsze małżeństwa mogą przetrwać po takim ciosie. To nieprawda. Studiowałam to zagadnienie. Widziałam, jak pary, które można by uznać za niedobrane, przetrwały to, a nawet jeszcze zbliżyły się do siebie. I widywałam takie, które wydawały się wieczne, a rozpadały się jak domki z kart. Czy byliście sobie bliscy?

– Moja matka i ja?

– Tak.

– Nie widziałem jej od osiemnastu lat. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu.

– Straciłeś wiele bliskich osób, Paul.

– Chyba nie zamierzasz poddać mnie psychoanalizie, co?

– Nie, nic podobnego.

Odchyliła się do tyłu, spoglądając w górę i w dal. To spojrzenie przeniosło mnie w przeszłość. Siedzieliśmy na dawnym boisku, zarośniętym wysoką trawą, obejmowałem ją, a ona spoglądała tak właśnie – w górę i w dal.

– Kiedy byłam w college'u – odezwała się – miałam przyjaciółkę. Ona miała siostrę bliźniaczkę. Nie były identyczne. Pewnie to żadna różnica, ale wydaje się, że więź łącząca jednojajowe bliźnięta jest silniejsza. W każdym razie, kiedy byliśmy na pierwszym roku, jej siostra zginęła w wypadku samochodowym. Moja przyjaciółka zareagowała na to w dziwny sposób. Oczywiście, była załamana, a jednocześnie czuła jakby ulgę. Pomyślała, no cóż, stało się. Bóg wybrał mnie. Potem przyszła moja kolej. Teraz nic mi nie jest. Udzielam się w moim gabinecie. Kiedy się traci w taki sposób siostrę bliźniaczkę, to jakby się było bezpiecznym na resztę życia. Jakby wyczerpał się limit tragedii na jedną osobę. Wiesz, co mam na myśli?

– Wiem.

– Jednak w życiu tak nie jest. Jedni mają już potem spokój. Inni, tak jak ty, dostają większą działkę. Znacznie większą. A najgorsze jest to, że to wcale nie chroni ich przed następnymi nieszczęściami.

– Życie nie jest sprawiedliwe – powiedziałem.

– Amen. – Uśmiechnęła się. – To takie dziwne, prawda?

– Tak.

– Wiem, że byliśmy razem przez… Ile, sześć tygodni?

– Coś koło tego.

– I kiedy się nad tym zastanowić, to był tylko wakacyjny romans. Zapewne od tego czasu miałeś dziesiątki dziewczyn.

– Dziesiątki?

– A co, raczej setki?

– Co najmniej.

Cisza. Poczułem, jak coś wzbiera w mojej piersi.

– Jednak ty byłaś kimś szczególnym, Lucy. Byłaś… Urwałem.

– Taaak, wiem. Ty też. Dlatego to takie dziwne. Chcę wiedzieć o tobie wszystko. Jednak nie jestem pewna, czy to odpowiednia chwila.

Miałem wrażenie, że obserwuję pracę chirurga, może chirurga plastycznego operującego czas. Wyciął dwadzieścia ostatnich lat i połączył moje osiemnastoletnie ja z trzydziestoośmioletnim, niemal nie pozostawiając śladu zszycia.

– Zatem dlaczego do mnie zadzwoniłaś? – Spytałem.

– Pytasz, co dziwnego się wydarzyło?

– Tak.

– Mówiłeś, że tobie również.

Skinąłem głową.

– Zechciałbyś opowiedzieć o tym pierwszy? – Zapytała. – No wiesz, jak wtedy, kiedy kręciliśmy ze sobą.

– Hmmm.

– Przepraszam. – Zamilkła, skrzyżowała ręce na piersi, jakby było jej zimno. – Gadam głupstwa. To silniejsze ode mnie.

– W ogóle się nie zmieniłaś, Luce.

– Ależ tak, Cope, zmieniłam się. Nie uwierzyłbyś, jak bardzo.

Nasze spojrzenia się spotkały, po raz pierwszy, od kiedy wszedłem do tego pokoju. Nie umiem czytać w oczach. Widziałem zbyt wielu dobrych łgarzy, żeby wierzyć w to, co widzę. Te jednak coś mi mówiły, jakąś opowieść, w której było dużo cierpienia.

Nie chciałem żadnych kłamstw między nami.

– Wiesz, czym się teraz zajmuję? – Spytałem.

– Jesteś prokuratorem okręgowym. To także znalazłam w Internecie.

– Właśnie. Dzięki temu mam dostęp do różnych informacji.

Ktoś z mojego biura cię sprawdził.

– Rozumiem. Zatem wiesz, że prowadziłam pod wpływem.

Nie odpowiedziałem.

– Za dużo piłam, Cope. Nadal piję. Jednak już nie prowadzę.

– To nie moja sprawa.

– Nie, nie twoja. Jednak cieszę się, że mi powiedziałeś. – Odchyliła się do tyłu, opuściła ręce i położyła je na podołku. – Powiedz mi, co się stało, Cope.

– Kilka dni temu dwaj detektywi z wydziału zabójstw z Manhattanu pokazali mi ciało niezidentyfikowanego mężczyzny – powiedziałem. – Myślę, że tym człowiekiem, mężczyzną, którego wiek oceniono na trzydzieści kilka lat, był Gil Perez.

Opadła jej szczęka.

– Nasz Gil?

– Tak.

– Jak to możliwe, do diabła?

– Nie wiem.

– Przez cały ten czas żył?

– Najwidoczniej.

Kręciła w milczeniu głową.

– Zaczekaj, czy zawiadomiłeś jego rodziców?

– Policja sprowadziła ich, żeby go zidentyfikowali.

– I co powiedzieli?

– Powiedzieli, że to nie Gil. Że Gil umarł dwadzieścia lat temu.

Powoli opadła na fotel.

– Ha. – Patrzyłem, jak w zadumie przygryza dolną wargę. Jeszcze jeden gest z naszych czasów na obozie. – Co więc robił przez cały ten czas?

– Poczekaj, nie zapytasz mnie, czy jestem pewien, że to był on?

– Oczywiście, że jesteś pewien. Nie powiedziałbyś tego, gdybyś nie był. Tak więc jego rodzice kłamią albo – co bardziej prawdopodobne – nie przyjmują prawdy do wiadomości.

– Tak.

– To pierwsze czy drugie?

– Nie jestem pewien. Jednak skłaniam się do pierwszego – kłamią.

– Powinniśmy z nimi porozmawiać.

– My?

– Tak. Czego jeszcze dowiedziałeś się o Gilu?

– Niewiele. – Usiadłem wygodniej na krześle. – A co z tobą? Co się stało?

– Moi studenci pisali anonimowe teksty, bardzo osobiste. Przysłano mi taki, który dość dokładnie opisywał to, co przydarzyło nam się tamtej nocy.

Myślałem, że się przesłyszałem.

– Studencki tekst?

– Taaak. Podaje większość faktów. Jak poszliśmy do lasu. Jak się obściskiwaliśmy. Jak usłyszeliśmy krzyk.

Wciąż nie rozumiałem.

– Tekst napisany przez któregoś z twoich studentów?

– Tak.

– I nie masz pojęcia, kto to napisał?

– Nie mam.

Zastanowiłem się.

– Kto zna twoją prawdziwą tożsamość?

– Nie wiem. Nie zmieniłam tożsamości, tylko nazwisko. Nie tak trudno to odkryć.

– A kiedy otrzymałaś ten tekst?

– W poniedziałek.

– Praktycznie dzień po tym, jak Gil został zamordowany. Siedzieliśmy i oswajaliśmy się z tym faktem.

– Masz go tu? – Zapytałem.

– Wydrukowałam ci kopię.

Podała mi parę kartek. Przeczytałem. Przeszłość wróciła. Czytając, czułem ból. Zastanawiałem się nad wątkiem romansowym, nad tym niezapomnianym tajemniczym „P.". Jednak kiedy skończyłem, pierwsze, co powiedziałem, to:

– To nie było tak.

– Wiem.

– Chociaż prawie. Skinęła głową.

– Spotkałem się z młodą kobietą, która znała Gila. Powiedziała, że słyszała, jak o nas mówił. Powiedział, że kłamaliśmy.

Lucy milczała przez chwilę. Potem obróciła fotel tak, że widziałem jej profil.

– Bo skłamaliśmy.

– To nie miało żadnego znaczenia.

– Kochaliśmy się, kiedy ich mordowano – przypomniała. Nic nie powiedziałem. Znów partycjonowałem różne sprawy.

Tylko dzięki temu jakoś się trzymam. W przeciwnym razie pamiętałbym, że tamtej nocy miałem dyżur. Nie powinienem był wymykać się z dziewczyną. Powinienem lepiej ich pilnować. Gdybym był odpowiedzialny i robił to, co do mnie należało, nie powiedziałbym, że policzyłem podopiecznych, chociaż tego nie zrobiłem. Nie skłamałbym na ten temat następnego ranka. Wiedzielibyśmy, że nie było ich już wieczorem, a nie dopiero od rana. Tak więc, kiedy stawiałem znaczki na liście obecności, której wcale nie sprawdziłem, mojej siostrze poderżnięto gardło.

– Byliśmy dzieciakami, Cope – powiedziała Lucy.

Wciąż milczałem.

– Wymknęli się. Wymknęliby się nawet, gdybyśmy tam byli.

Raczej nie, pomyślałem. Gdybym tam był, zauważyłbym ich. Albo stwierdził, że łóżka są puste, kiedy robiłem obchód. Jednak nie zrobiłem obchodu. Poszedłem sobie i zabawiałem się z moją dziewczyną. A następnego ranka, kiedy ich nie było, pomyślałem, że po prostu dobrze się bawią. Gil spotykał się z Margot, chociaż wydawało mi się, że ze sobą zerwali. Moja siostra widywała się z Dougiem Billinghamem, chociaż to raczej nie było nic poważnego. Wymknęli się i dobrze się bawili.

Tak więc skłamałem. Powiedziałem, że sprawdzałem chaty i spokojnie w nich spali. Ponieważ nie zdawałem sobie sprawy z zagrożenia. Powiedziałem, że tamtej nocy byłem sam – i trzymałem się tego kłamstwa zbyt długo – ponieważ chciałem chronić Lucy. Czy to nie dziwne? Nie miałem pojęcia, co się stało. Tak więc istotnie, skłamałem. Kiedy znaleziono Margot Green, wyznałem niemal całą prawdę – że niedbale pełniłem dyżur. Jednak nie powiedziałem, jaką rolę odegrała w tym Lucy. Trwałem przy tym kłamstwie, bo bałem się powiedzieć całą prawdę. I tak mnie podejrzewali. Pamiętam sceptyczną minę szeryfa Lowella. Gdybym wyznał wszystko później, policja dziwiłaby się, dlaczego z początku kłamałem. Poza tym to i tak nie miało żadnego znaczenia.

Co za różnica, czy byłem sam, czy z kimś? Tak czy inaczej, nie pilnowałem podopiecznych.

W trakcie procesu adwokat Iry Silversteina próbował zrzucić część winy na mnie. Jednak byłem niepełnoletni. Poza tym tylko w tej części obozu, która była przeznaczona dla chłopców, znajdowało się dwanaście chat. Nawet gdybym był na miejscu, z łatwością mogli mi się wymknąć. Środki bezpieczeństwa były niewystarczające. Bezsprzecznie. Formalnie to nie była moja wina.

Formalnie.

– Mój ojciec jeździł do tych lasów – powiedziałem.

Odwróciła się do mnie.

– Jeździł tam kopać – uściśliłem.

– Po co?

– Szukał mojej siostry. Mówił nam, że jedzie na ryby. Jednak wiedziałem. Robił tak przez dwa lata.

– Dlaczego przestał?

– Matka nas zostawiła. Chyba doszedł do wniosku, że ta obsesja zbyt dużo go już kosztowała. Zamiast tego wynajmował prywatnych detektywów. Dzwonił do starych przyjaciół. Jednak nie sądzę, żeby jeszcze kopał.

Popatrzyłem na jej biurko. Panował na nim bałagan. Porozrzucane papiery, niektóre sterty na pół rozsypane, niczym zamrożony wodospad. Pootwierane podręczniki leżały jak ranni na pobojowisku.

– Na tym polega problem, kiedy nie ma ciała – powiedziałem. – Zakładam, że studiowałaś fazy żałoby?

– Owszem. – Skinęła ze zrozumieniem głową. – Pierwszą jest negacja.

– Właśnie. W pewnym sensie nigdy nie wyszliśmy poza pierwszą fazę.

– Brak ciała, stąd negacja. Potrzeba dowodu, żeby przejść do następnej fazy.

– Mój ojciec go potrzebował. Chcę powiedzieć, że ja byłem pewien, że Wayne ją zabił. Potem jednak widziałem, że ojciec wciąż jej szuka.

– I zacząłeś mieć wątpliwości.

– Powiedzmy, że dopuszczałem taką możliwość, iż ona żyje.

– A twoja matka?

– Coraz bardziej się od nas oddalała. Małżeństwo moich rodziców nigdy nie było idealne. Już wcześniej były na nim rysy. Kiedy zginęła moja siostra – czy cokolwiek, do diabła, się z nią stało – matka zupełnie się od niego odsunęła.

Zamilkliśmy. Gasły ostatnie promienie słońca. Niebo zmieniało się w purpurowy wir. Spojrzałem w okno po lewej. Lucy także. Siedzieliśmy tak, najbliżej siebie od dwudziestu lat.

Powiedziałem przedtem, że te lata znikły jak usunięte przez chirurga. Teraz wydawały się powracać. Znów wrócił smutek. Widziałem go w niej. Destrukcyjny wpływ tamtej nocy na moją rodzinę był faktem. Miałem nadzieję, że Lucy zdołała się z tego otrząsnąć. Jednak nie. Dla niej też ta sprawa nie była zamknięta. Nie wiedziałem, co jeszcze przydarzyło jej się przez te dwadzieścia lat. Przesadą byłoby winić ten wypadek za cały ten smutek, jaki widziałem w jej oczach. Jednak teraz to dostrzegłem. Widziałem, jak odrywam się od niej tamtej nocy.

W swojej pracy studentka napisała, że nigdy nie doszła do siebie po naszym rozstaniu. Nie pochlebiam sobie, że tak było naprawdę. Jednak nigdy nie doszła do siebie po tamtej nocy. Po tym, co stało się z jej ojcem. I jej dzieciństwem.

– Paul?

Wciąż spoglądała za okno.

– Tak?

– I co teraz zrobimy?

– Dowiemy się, co naprawdę wydarzyło się w tych lasach.