177836.fb2
To nie mogła być prawda.
Chadbourne…
Eve wpatrywała się w ekran telewizora. Kończyła oglądać ostatnią kasetę. Twarz była ta sama, te same manieryzmy, nawet głos i intonacja wydawały się identyczne.
Lisa Chadbourne występowała u boku męża na prawie wszystkich publicznych imprezach, poczynając od listopada ubiegłego roku i Eve na niej skupiła uwagę, oglądając ostatnią kasetę.
Zawsze czarująca, zawsze uśmiechnięta, zawsze wpatrzona w Chadbourne’a. A on zerkał na nią co chwila z uczuciem i szacunkiem, nawet w trakcie…
Eve wyprostowała się nagle i uważniej spojrzała na ekran. Przez kilka minut oglądała nagranie, a potem zerwała się i podbiegła do telewizora, żeby przewinąć kasetę i obejrzeć ją jeszcze raz od początku.
– Ona mu daje znaki – powiedziała Eve, wchodząc dziesięć minut później do laboratorium. – Jest ich cały zestaw. Kiedy wygładza spódnicę, on opowiada dowcip. Kiedy składa ręce na podołku, on daje odpowiedź przeczącą. Kiedy poprawia sobie kołnierzyk garsonki, on odpowiada twierdząco. Nie wiem, co znaczą pozostałe, ale te są wyraźne. Za każdym razem, gdy on się waha, ona pokazuje mu, jak ma się zachować.
– Tak.
– Wiedział pan o tym? Dlaczego nie uprzedził mnie pan, na co mam zwrócić uwagę?
– Miałem nadzieję, że sama to pani odkryje.
– Kontroluje go niby kukłę – stwierdziła gorzko Eve.
Logan spojrzał na nią przymrużonymi oczyma.
– Czy naprawdę wierzy pani, że ten Ben Chadbourne, którego wybrano prezydentem, pozwoliłby komukolwiek pociągać za sznurki?
Eve milczała przez chwilę.
– Nie – odparła wreszcie.
– Czyli możemy przyjąć, że ten mężczyzna nie jest Benem Chadbourne’em?
– To się wydaje zupełnie nie do przyjęcia, ale chyba jest możliwe.
– Dzięki Bogu – westchnął Logan, podchodząc do drzwi. – Niech pani zapakuje czaszkę. W szafie jest skórzana torba. Musimy stąd wyjechać.
– Najpierw porozmawiajmy. Jeszcze nie powiedział mi pan wszystkiego, prawda?
– Porozmawiamy później. Nie wiem, ile nam zostało czasu. Byliśmy tu tak długo, bo potrzebna mi była pani współpraca.
– Mamy czas. Na litość boską, czy pan przypuszcza, że ktoś wtargnie tutaj przez elektronicznie zabezpieczoną bramę?
– Być może. Wszystko może się zdarzyć. Niech pani pomyśli, jaką władzą dysponuje prezydent. Dopóki myślą, że mają czaszkę Chadbourne’a, będą działać powoli i wyeliminują nas pojedynczo, w dowolnie wybranej chwili. Gdy tylko się dowiedzą, że to nie jest właściwa czaszka, będą pewni, że to my ją mamy. I zdejmą rękawiczki, w brutalny sposób starając się odzyskać czaszkę i pozbyć się świadków.
Eve poczuła, że ogarnia ją panika. Jeśli wierzyła, iż czaszka na postumencie jest czaszką Chadbourne’a, musiała także uwierzyć, że zagraża im poważne niebezpieczeństwo.
Po tych niezliczonych kłamstwach, którymi ją częstował, nie mogła ufać Loganowi, ale zrekonstruowała twarz Chadbourne’a własnymi rękami. Jeśli wierzyła własnym zmysłom i zdrowemu rozsądkowi, musiała uwierzyć, że ma przed oczyma czaszkę Bena Chadbourne’a.
Szybkim krokiem podeszła do postumentu.
– Niech się pan zbiera, ja spakuję czaszkę.
Chevy Chase – Kenner z sześcioma swoimi ludźmi będzie tu za dziesięć minut – poinformował Fiske’a Timwick, wychodząc z laboratorium. – Jedziecie do Barrett House.
Fiske zesztywniał.
– Nie będę się znów słuchał tego pieprzonego Kennera.
– Nikogo nie musisz słuchać. To jest twoja gra. Kenner ma ci pomóc, a potem posprzątać.
Najwyższy czas.
– Logan i Duncan?
– I cała reszta. Margaret Wilson i ten facet od elektroniki wyjechali już na lotnisko. Później ich odszukamy. Nie są zbyt ważni, inaczej Logan nie pozwoliłby im wyjechać. Logan, Price i Duncan wciąż są w Barrett House. To twój cel. Zrób, co chcesz. Nie możemy zostawić przy życiu nikogo, kto wie, czym się ostatnio zajmowali.
To już lepiej. Czysto i porządnie. Osoba, z którą Timwick rozmawiał przez telefon, była najwyraźniej mądrzejsza od niego.
– Żadnych świadków?
– Żadnych świadków.
– Co pani, do diabła, robi? – spytał Logan, wracając do laboratorium ze sportową torbą w ręce. – Miała pani zapakować czaszkę.
Eve zmieniła ustawienie aparatów fotograficznych.
– Zdjęcia głowy. Mogą mi się przydać.
– Zrobi je pani później.
– Czy gwarantuje mi pan, że będziemy mieli odpowiednie warunki techniczne?
– Nie – odparł po chwili wahania.
– No to niech się pan zamknie – powiedziała, wykonując jeszcze dwa zdjęcia. – Spieszę się jak wszyscy diabli.
– Musimy stąd wyjeżdżać.
Eve zrobiła trzy ujęcia z lewego profilu.
– Wystarczy. Gdzie są te fotografie Bena Chadbourne’a, o których pan mówił?
Sięgnął do torby i wyjął brązową kopertę.
– Czy to są nowe zdjęcia?
– Najstarsze mają cztery lata. Czy możemy już jechać? Eve wcisnęła kopertę do torebki, włożyła czaszkę do skórzanej torby i zapięła paski. Wskazała Loganowi małe, metalowe pudełko obok aparatów.
– Niech pan to weźmie do torby. Może mi się przydać.
– Co to jest?
– Mikser. Mogę korzystać z kiepskich aparatów, odtwarzaczy wideo i monitorów, ale mikser jest specyficzny i bardziej skomplikowany. Muszę…
– Dobrze, dobrze. Nie ma sprawy – przerwał jej Logan, wkładając mikser do torby. – Coś jeszcze?
– Niech pan weźmie torbę z Benem, ja wezmę Mandy.
– Mandy?
– Każdy z nas ma swoje priorytety. Mandy jest dla mnie równie ważna jak Ben Chadbourne.
– Niech pani bierze, co chce, tylko chodźmy już stąd.
Gil czekał na nich przy drzwiach wyjściowych.
– Przykro mi, ale wziąłem tylko jeden pani bagaż – powiedział. – Z tym ramieniem nie mogę dużo nosić.
– Nieważne. Chodźmy.
– Niech pani zaczeka. Jest jeszcze… Cholera!
Niski, pulsujący dźwięk, szybko się zbliżający. Śmigło helikoptera. Logan podszedł do okna.
– Wylądują za kilka minut – zawołał i pobiegł do kuchni.
Eve pobiegła za nim.
– Gdzie jest Margaret? Musimy…
– Margaret i Mark wyjechali ponad godzinę temu – poinformował Gil. – Powinni już być na lotnisku. Za trzy godziny znajdą się w bezpiecznym miejscu, w Sanibel na Florydzie.
– Dokąd my jedziemy? Nie bierzemy samochodu?
– Nie ma czasu. Na pewno ktoś obserwuje bramę. Chodźmy – powiedział Logan, otwierając drzwi kuchennej spiżarki. – Niech pani idzie.
Sięgnął pod jedną z dolnych półek, podniósł wieko i wrzucił w ciemny otwór torbę.
– Niech pani o nic nie pyta, tylko schodzi na dół.
Eve zeszła na dół po drabinie i znalazła się w piwnicy.
Za nią zszedł Logan.
– Zamknij za sobą drzwi spiżarki, Gil.
– Zrobione. Są w środku, John. Słyszałem ich przy drzwiach.
– Więc złaź i zamknij klapę.
– Odsuń się, rzucam walizkę.
Moment później, gdy Gil zamknął i zaryglował klapę, zrobiło się ciemno. Usłyszeli nad głowami pospieszne kroki. I krzyki.
– Gdzie jesteśmy? – spytała szeptem Eve. – W piwnicy?
W piwnicy z tunelem – odparł prawie niedosłyszalnym głosem Logan, wchodząc w podziemne przejście. – Pytała pani, dlaczego kupiłem akurat ten dom. Jeszcze przed wojną domową był używany do przemytu niewolników z Południa. Kazałem wzmocnić belki stropowe. Tunel prowadzi kilometr na północ i kończy się w lesie za furtką. Niech się pani trzyma blisko mnie. Nie mogę zapalić latarki, dopóki nie wejdziemy za następny zakręt.
Logan szedł tak szybko, że Eve i Gil prawie biegli.
Odeszli spory kawałek i z ulgą zauważyła, że nie słyszy już kroków nad głową. Latarka Logana oświetliła nagle ciemność z przodu.
– Biegiem – rozkazał. – Przeszukają dom i niedługo znajdą klapę w spiżarce.
Eve i tak cały czas biegła, z trudem oddychając. Z tyłu Gil zaklął cicho. Był ranny. Jak długo wytrzyma to tempo?
Przed nimi Logan otwierał jakieś drzwi. Dzięki Bogu. Na górę po drabinie. Naturalne światło.
Rząd krzaków zasłaniał drzwi, ale przesączało się przez nie światło. Świeże powietrze.
– Szybko – ponaglał Logan. – Już niedaleko… Biegli za nim, omijając krzaki i zagłębiając się między drzewa. Wreszcie dotarli do samochodu, starego modelu forda z obłażącą niebieską farbą.
– Do tyłu.
Logan położył torbę z czaszką Chadbourne’a na podłodze przy przednim siedzeniu i usiadł za kierownicą.
Eve usiadła z tyłu, obok Gila, ustawiając przy nogach torbę z Mandy. Ledwo zdążyła zamknąć drzwi, kiedy Logan ruszył pospiesznie po wyboistym terenie. A gdyby złapali gumę?
– Dokąd jedziemy?
– Pięć kilometrów stąd jest boczna droga. Gdy się na nią wydostaniemy, objedziemy las i dojedziemy do autostrady. To nam da trochę czasu. Przypuszczalnie będą nas szukać z helikoptera, ale ten samochód nie jest na mnie zarejestrowany.
Jeżeli w ogóle dojedziemy do drogi – pomyślała Eve, podskakując na kolejnym wybrzuszeniu terenu.
– Wszystko będzie dobrze – pocieszył ją Gil. – To maleństwo ma terenowe opony i nowy silnik. Nie jest takie stare, na jakie wygląda.
– Jak pańskie ramię?
– Dobrze – odparł z przebiegłym uśmiechem. – Natomiast mój stan psychiczny byłby o wiele lepszy, gdyby to nie John prowadził.
– W tunelu nie ma nikogo – powiedział Kenner, wchodząc po drabinie do spiżarki. – Prowadzi do lasu. Wysłałem dwóch ludzi na rozpoznanie.
– Jeśli Logan zamierzał skorzystać z tunelu, przygotował także samochód – odparł Fiske, wychodząc ze spiżarki. – Przepatrzę okolicę z helikoptera. Zostańcie tutaj i podpalcie dom. Nic tak nie niszczy jak ogień.
– Dobrze. Potem przygotuję wybuch – powiedział Kenner.
Idiota. Na szczęście teraz rządził Fiske.
– Żadnych wybuchów. Podłóż ogień. Bez benzyny. Niech wygląda na wadliwą instalację elektryczną.
– To trochę potrwa.
– Nie szkodzi. To ma być czysta robota.
Fiske wsiadł do helikoptera. Po dziesięciu minutach w powietrzu, wyciągnął komórkę i zadzwonił do Timwicka.
– W domu nie było nikogo. Przeszukujemy okolicę, ale na razie bez rezultatów.
– Skurwysyn.
– Znajdziemy go. Jeśli nie, potrzebuję spis miejsc, gdzie mógłby się schronić.
– Dostaniesz.
– I kazałem spalić całą posiadłość, żeby zniszczyć wszelkie ślady.
– Dobrze. Miałem zamiar ci powiedzieć, żebyś tak zrobił. To jest część planu, który dostałem. Jeszcze jedno – odezwał się po chwili Timwick. – W spalonych ruinach musi być jakieś ciało.
– Co?
– Ciało mężczyzny spalone tak, żeby nie dało się rozpoznać.
– Czyje?
– Wszystko jedno. Podobnego wzrostu jak Logan. Zadzwoń, jak skończysz.
Fiske nacisnął guzik i odłożył komórkę. Po raz pierwszy Timwick zdradził się, że jest wykonawcą rozkazów, a nie doradcą. Ciekawe, dlaczego chcieli upozorować śmierć Logana. Nagle wykrzywił usta w uśmiechu i zwrócił się do pilota:
– Wracamy do domu.
Czuł przypływ adrenaliny i prawdziwej przyjemności na wspomnienie słów Timwicka. „Wszystko jedno. Podobnego wzrostu jak Logan”. Kenner.
– Jedziemy na południe – powiedziała Eve. – Czyżby wiózł mnie pan do domu, do Atlanty?
– Jedziemy do Karoliny Północnej, do pewnego domu nad morzem – odparł Logan, oglądając się przez ramię. – Jak się pani zastanowi, to sama dojdzie do wniosku, że nie chciałaby zwalać się z całym tym kłopotem do matki.
Nie, nie chciałabym – pomyślała ze zmęczeniem Eve. Została wciągnięta w wir kłamstw i śmierci, w który nie powinna wplątywać matki.
– A co będziemy robić w Karolinie Północnej?
– Musimy mieć jakąś bazę – powiedział Gil. – Dom stoi prawie na plaży, w środku centrum turystycznego. Naszymi sąsiadami będą wczasowicze, którzy nie zwracają uwagi na nowych gości.
– Wszystko zostało zaplanowane – rzuciła Eve z krzywym uśmieszkiem. – Tacy panowie byli pewni, że to jest Chadbourne?
– Owszem. Musiałem planować, opierając się na takim założeniu.
– Mnie natomiast wykorzystali panowie bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Celowo zostałam złapana w pułapkę, żebym musiała uczestniczyć w zdemaskowaniu prezydenta.
– Tak – powiedział Logan, spoglądając na nią w lusterku. – Zrobiłem to celowo.
– Drań.
– Zgadza się.
– Czy mógłbyś włączyć którąś z moich stacji radiowych, John? – poprosił Gil. – Potrzebuję ukojenia. Jestem ranny i napięcie działa na mnie niekorzystnie.
– Nie ma mowy – odparł Logan.
Eve zwróciła się do Gila.
– A pan nie jest wcale poczciwym chłopakiem z Południa, zatrudnionym jako szofer.
– Jestem. Poza tym pracowałem w służbach specjalnych za poprzedniego rządu i przez pół roku za rządów Chadbourne’a. Zbrzydził mnie reżim Timwicka i chciałem uciec jak najdalej od Waszyngtonu. Myślałem, że przyjemna praca przy Seventeen Mile Drive jest tym, czego pragnę, choć wyszło trochę inaczej. Z drugiej strony moje kontakty ze starej pracy przydały się Johnowi.
– A Margaret?
Gil skrzywił się z niesmakiem.
– Jest tym, kim jest. Żandarm w świecie biznesmenów.
– I nie ma pojęcia o Benie Chadbournie?
– Starałem się trzymać ją od tego z daleka – powiedział Logan. – Nie wie nawet o domu na plaży. Sam wszystko załatwiałem.
– To bardzo miło z pana strony.
– Nie jestem aż takim draniem – oświadczył ostro. – Nie ryzykuję cudzego życia bez potrzeby.
– A ja byłam tym niezbędnym ryzykiem, co? Od kiedy jest pan Bogiem, Logan?
– Zrobiłem to, co musiałem.
– Dla pańskiej przeklętej polityki.
– Tu chodzi o coś więcej. Człowiek w Białym Domu zachowuje się jak Ben Chadbourne, ale nie ma jego poziomu etycznego ani jego umiejętności. Nie chcę, żeby ten facet nacisnął guzik, od którego zacznie się trzecia wojna światowa.
– Teraz nie jest pan już politycznym oportunistą, lecz patriotą?
– Do diabła z patriotyzmem. Bronię własnego tyłka.
– O tak, w to jestem skłonna uwierzyć.
– Nie musi mi pani wierzyć. Musi pani wiedzieć, że jesteśmy po tej samej stronie.
– Na pewno. Sam pan o to zadbał. Wciągnął mnie pan w sam środek całej tej zabawy – powiedziała z goryczą, opierając się wygodniej i zamykając oczy. – Czy wie pan, kim jest ten człowiek w Białym Domu?
– Sądzimy, iż to Kevin Detwil. Jest jednym z trzech sobowtórów, których używano w czasie pierwszego roku prezydentury Chadbourne’a – powiedział Gil. – Detwil wystąpił zaledwie dwukrotnie przy mało ważnych okazjach, a potem zrezygnował. Oznajmił, że wraca do domu, do Indiany, z powodów rodzinnych, a w gruncie rzeczy pojechał do Ameryki Południowej, gdzie przeszedł kolejne operacje plastyczne.
– Kolejne operacje?
– Częściowo operowano go w Waszyngtonie, nim podjął pracę w Białym Domu. Kiedy wciągnięto go w spisek, musiał wyglądać dokładnie tak jak Chadbourne, łącznie z bliznami w okolicach krzyża. Ponadto musiał przejść szczegółowe szkolenie w zakresie gestów, intonacji głosu, i tak dalej. Oraz dokształcić się w dziedzinie polityki i codziennego życia w Białym Domu. Miał wprawdzie do pomocy Lisę Chadbourne, ale nie mógł wejść w rolę z marszu.
– Zakładam, że to są tylko przypuszczenia.
Gil wzruszył ramionami.
– Pozostałe dwa sobowtóry żyją, mają się dobrze i od czasu do czasu występują. Detwil nigdy się nie zjawił w Indianie.
Udało mi się jednak wytropić go w prywatnej klinice koło miasta Brazylia, należącej do niejakiego doktora Hemandeza, producenta nowych twarzy dla oszustów, morderców i terrorystów. Detwil położył się do kliniki pod nazwiskiem Herberta Schwartza. Gdy pan Schwartz wyszedł z kliniki, biedny doktor Hernandez spadł z tarasu na wysokim piętrze.
– Kevin Detwil – powtórzyła wolno Eve. – Trzeba być niezrównoważonym psychicznie, żeby robić coś takiego. A przecież musiał przejść badania rządowe.
– Zgadza się, ale na świecie nie ma znowu tak wielu mężczyzn, którzy mogą uchodzić za prezydenta i wybór jest poważnie ograniczony. Służby specjalne upewniają się jedynie, czy facet potrafi być dyskretny i czy nagle nie zacznie strzelać. Detwil był normalnym, zdrowym dzieckiem o przeciętnej inteligencji, który wyrósł na zwykłego, nieciekawego mężczyznę. Wychowywała go matka, z którą mieszkał do jej śmierci pięć lat temu. Nieżonaty.
– A ojciec?
– Rozeszli się, kiedy Detwil był dzieckiem. Najwyraźniej dorastał pod wpływem matki.
– Co było doskonałą zaletą z punktu widzenia Lisy Chadbourne – wtrącił Logan. – Mężczyzna tego typu da się zdominować następnej kobiecie.
– I chciałby tak ryzykować? Powiedział pan, że był zwykłym, nieciekawym mężczyzną.
– Widziała pani taśmy. On to kocha. Błyszczy i promienieje. Przypuśćmy, że ktoś spędził całe swoje dotychczasowe życie jako nudny, stary kawaler i znienacka staje się najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Wszyscy go szanują, wszyscy się mu kłaniają, wszyscy go słuchają. Jest męskim kopciuszkiem, któremu Lisa Chadbourne wręczyła szklany pantofelek.
– Ze sznurkami – powiedziała Eve.
– Na pewno mu to odpowiada. Jest przyzwyczajony do sznurków. One powodują, iż niektórzy ludzie czują się bezpiecznie.
– A zatem nie jest jej słabym ogniwem?
– Czasami zachowuje się nerwowo, ale tylko kiedy jest sam, a Lisa praktycznie nie spuszcza go z oczu. Najprawdopodobniej zrobiła z siebie najważniejszą osobę w jego życiu.
– Na tyle ważną, aby zabił dla niej Chadbourne’a?
– Przypuszczam, że nie angażowała go do samego przestępstwa – odparł Logan. – Na to jest za słaby.
– Jeśli to ona go zabiła. Nie ma pan dowodu, że został zamordowany.
– Miałem nadzieję, iż pani nam w tym pomoże. Wiedziała, że ma takie intencje, lecz nie miała zamiaru się na razie deklarować. Musiała to sobie wszystko przyswoić i zdecydować, gdzie leży prawda.
– Nie wątpię.
– Ma pani dość ograniczony wybór.
– Bzdura.
– W każdym razie z tych przyzwoitych.
– Niech mnie pan nie poucza o przyzwoitości.
– Pora włączyć radio – mruknął Logan. – Proszę się trochę zdrzemnąć. Obudzę panią, jak dojedziemy.
Włączył radio i dźwięki Peera Gynta Griega wypełniły samochód.
– O matko! – Gil skulił się na siedzeniu. – Niech mu pani powie, żeby to wyłączył i nie skazywał mnie na śmierć. Czuję, że czeka mnie nerwowe załamanie.
– Ratuj się pan sam – odparła Eve, której muzyka koiła sterane nerwy. – Nie zauważyłam, żeby się pan zbytnio o mnie troszczył. Zwłaszcza jeśli jest to sprzeczne z potrzebami Logana.
– Ups! Nie ma sprawy. Mogę się przyzwyczaić do muzyki klasycznej. Zanim dojedziemy do domu na plaży, pewno będę wolał Griega od Reby Mclntyre.