177837.fb2
Jadąc wśród gęsto prószącego śniegu, spoglądał na tarczę zegarka. W tej chwili tamta kobieta zauważyła pewnie brak samochodu. Przez jakiś czas będzie krążyć po parkingach, sprawdzając, czy się nie pomyliła, potem wezwie policję albo zadzwoni do domu. Zanim poinformują przez radio wszystkie patrole krążące po mieście, on znajdzie się już daleko od węszących glin z Connecticut. Nikt nie będzie się zabijał, żeby odzyskać starego grata. Gliny tylko wzruszają ramionami, kiedy słyszą komunikat o kradzieży samochodu wartego kilka stów.
Mieć dla siebie Sharon Martin! Na myśl o tym skóra zwilgotniała mu od potu. Przypomniał sobie falę gorąca, jaka go ogarnęła, kiedy ją związywał. Była może trochę za chuda, ale uda i biodra miała okrągłe i miękkie, wyczuł to nawet przez grubą, wełnianą spódnicę. Kiedy niósł związaną kobietę do samochodu, wydawała się przestraszona, a zarazem agresywna, ale na pewno wkrótce będzie po jego stronie.
Przejechał odcinek autostrady międzystanowej, następnie skręcił z miejskiej drogi przelotowej na lokalną i znów wjechał na przelotową. Czuł się bezpieczniej na zatłoczonych trasach. Już wtedy kiedy wyjeżdżał na szosę prowadzącą na Manhattan, był spóźniony, o ile rzeczywiście wszczęto poszukiwania.
Pozostali kierowcy poruszali się w ślimaczym tempie. Głupcy, boją się ślizgawicy, boją się ryzykować, tylko go wstrzymują, utrudniają mu jazdę! Poczuł pulsowanie mięśnia na policzku. Gdy drganie stawało się coraz trudniejsze do zniesienia, przyłożył palec do bolącego miejsca. Miał zamiar opuścić tę drogę przed siódmą, zanim minie godzina szczytu, gdyż potem łatwiej będzie go zauważyć.
Gdy wjechał na ulicę Czterdziestą Siódmą, było dziesięć po siódmej. Po chwili zrobił ostry skręt w prawo i znalazł się na krętej ulicy za domem towarowym. Zatrzymał samochód i wyłączył światła. Gdy otworzył drzwi, uderzył go w twarz drobny śnieg niesiony przez wiatr. Poczuł piekący ból i musiał przymknąć oczy. Zimno jak diabli.
Próbował się skupić i spenetrował wzrokiem pogrążony w mroku parking. Zadowolony otworzył tylne drzwi samochodu i podniósł płaszcz, który wcześniej zarzucił na Sharon. Niemal poczuł na sobie przeszywający wzrok kobiety. Zaśmiał się cichutko i zrobił jej zdjęcie kieszonkowym aparatem fotograficznym. Sharon gwałtownie zamrugała powiekami, kiedy oślepił ją błysk. Z zewnętrznej kieszeni wyciągnął cienką jak ołówek elektryczną latarkę i z rozmysłem posłał wąski promień światła prosto w oczy uwięzionej, wolno przesuwając go tam i z powrotem, aż Sharon zacisnęła powieki i spróbowała odwrócić głowę.
Przyjemnie było drażnić ją w ten sposób. Wydał z siebie urywany, prawie bezgłośny chichot, schwycił swą ofiarę za ramiona i zmusił ją, by leżała płasko na brzuchu. Szybkimi pociągnięciami noża przeciął więzy. Poruszyła się gwałtownie, usłyszał westchnienie stłumione przez knebel.
– Niezłe uczucie, co, Sharon? – wyszeptał. – Zaraz ściągnę knebel, ale piśniesz raz i chłopak nie żyje, zrozumiano?
Nie czekając, aż przytaknie, przeciął zawiązany na supeł gałgan z tyłu jej głowy. Sharon odkrztusiła i wypluła ślinę, która zebrała jej się w ustach. Nadludzkim wysiłkiem powstrzymała się od krzyku.
– Neil, proszę… – Jej szept był prawie niesłyszalny. – On się udusi…
– To zależy od ciebie.
Nieznajomy poderwał ją do góry i postawił przy samochodzie. Sharon poczuła na twarzy płatki śniegu. Nie panowała nad zdrętwiałymi nogami i rękami. Zatoczyła się, lecz została natychmiast podtrzymana.
– Włóż to. – Ton jego głosu się zmienił. – Szybko!
Wyciągnęła ręce i dotknęła szorstkiego materiału. To musiał być płaszcz, którym była wcześniej przykryta. Podniosła ramię. Mężczyzna zarzucił na nią płaszcz i pośpiesznie naciągnął rękaw na jej drugie ramię.
– Zawiąż chustkę!
Sharon spróbowała złożyć na dwoje wielką wełnianą chustę, która wydawała się bardzo brudna. W końcu jakimś cudem zdołała zamotać supeł pod brodą.
– Wracaj do samochodu. Im szybciej ruszymy, tym szybciej rozwiążę chłopaka. – Brutalnie wepchnął ją na przednie siedzenie.
Zobaczyła płócienny worek na podłodze. Zahaczyła o niego i próbowała ominąć. Pochyliła się i przesunęła dłońmi po żaglowym płótnie. Wyczuła zarys głowy. Zorientowała się, że supeł nie jest za bardzo zaciśnięty, chłopiec miał przynajmniej dostęp do powietrza.
– Neil, jestem tutaj, Wszystko będzie dobrze, Neil…
Czy rzeczywiście wyczuła jego ruchy? Boże, żeby tylko się nie udusił.
Prześladowca biegiem okrążył samochód, wskoczył do środka i przekręcił kluczyk w stacyjce. Ruszyli powoli. Jesteśmy w centrum miasta! Ta myśl wstrząsnęła nią i pomogła zebrać myśli. Musiała zachować spokój, musiała zrobić wszystko, co każe jej ten człowiek. Samochód zbliżał się do Broadwayu, zobaczyła zegar na Times Square. Siódma dwadzieścia… Była dopiero siódma dwadzieścia.
Dokładnie o tej samej porze wczoraj wróciła z Waszyngtonu. Wzięła prysznic, potem smażyła mięso, popijając wino. Była zmęczona i próbowała się odprężyć przed napisaniem artykułu. Myślała o Stevie, o tym, że bardzo się za nim stęskniła przez ostatnie trzy tygodnie.
Gdy zadzwonił, jego głos wzbudził w niej przedziwną mieszaninę radości i zdenerwowania. Tymczasem on starał się, by rozmowa była jak najkrótsza i jak najbardziej zdawkowa.
– Cześć, chciałem tylko sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku. Brzydka pogoda przyjechała za tobą z Waszyngtonu. Zobaczymy się jutro w pracowni. – Przerwał i dodał po chwili: – Brakowało mi ciebie. Pamiętaj, że jutrzejszy wieczór spędzasz z nami.
Odwiesiła słuchawkę. Po tej rozmowie jeszcze bardziej zapragnęła go zobaczyć, choć jednocześnie w jakiś sposób czuła się zawiedziona i zaniepokojona. O co jej właściwie chodziło?
Co on sobie pomyśli, kiedy przyjedzie do domu i zobaczy, że ich nie ma? Och, Steve!
Zatrzymali się na czerwonym świetle na Szóstej Alei. Tuż obok nich stanął radiowóz. Sharon widziała, jak młody kierowca odsunął mundurową czapkę na tył głowy. Wyjrzała przez okno i napotkała jego wzrok. Zorientowała się, że samochód rusza. Wpatrywała się w policjanta, pragnąc, by ten nadal jej się przyglądał, by pojął, że coś jest nie w porządku.
Nagle poczuła ukłucie w bok i pochyliła głowę. Nieznajomy trzymał nóż.
– Jeśli pojedzie za nami, zginiesz – oświadczył. – Zostanie mi jeszcze dość czasu na chłopaka. – Lodowaty ton jego głosu nie pozostawiał żadnych wątpliwości.
Radiowóz znajdował się teraz bezpośrednio za nimi, zapaliło się ostrzegawcze światło i zawyła syrena.
– Nie, proszę, nie…
Samochód minął ich w pędzie i po chwili zniknął między budynkami.
Skręcili w lewo i znaleźli się na Czterdziestej Czwartej.
Dokąd ich zabiera? Czterdziesta Czwarta jest przecież ślepą ulicą. Na jej końcu znajdowała się stacja Grand Central. Czy porywacz tego nie wiedział?
Mężczyzna podjechał do skrzyżowania Vanderbilt Avenue. Zaparkował niedaleko wejścia do hotelu Biltmore, dokładnie naprzeciw stacji.
– Wysiadamy – powiedział niskim głosem. – Idziemy na dworzec. Ruszaj za mną i nie próbuj żadnych sztuczek. Będę niósł worek i jeśli tylko ktoś zwróci na nas uwagę, chłopak dostanie nożem. – Spojrzał na Sharon, jego oczy zalśniły, znów pulsował mu mięsień na policzku. – Zrozumiałaś?
Skinęła głową. Czy Neil go usłyszał?
– Czekaj chwilę. – Przyjrzał się jej i sięgnął do schowka na rękawiczki, z którego wyciągnął ciemne okulary. – Włóż je.
Otworzył drzwi, rozejrzał się wokoło i pośpiesznie wysiadł. Ulica była zupełnie pusta, w pobliżu stał tylko rząd zaparkowanych taksówek. Nikt ich nie widział, nikogo nie obchodzili…
Chce nas zabrać do pociągu, pomyślała Sharon, będziemy daleko stąd, zanim ktoś zechce nas poszukać! Poczuła piekący ból w lewej dłoni. Pierścionek! Stary pierścionek z kamieniem księżycowym, gwiazdkowy prezent od Steve’a. Musiał się przekręcić, kiedy była związana, i misterna złota oprawa kamienia skaleczyła ją w palec. Prawie nie myśląc, zsunęła pierścionek z palca. Miała akurat tyle czasu, by wcisnąć go w tapicerkę siedzenia, gdy samochód się zatrzymywał.
Wysiadła i ruszyła niepewnie po śliskim chodniku. Mężczyzna boleśnie ścisnął jej łokieć i rozejrzał się badawczo po wnętrzu samochodu. Szybko pochylił się, zebrał z podłogi kawałki pociętego sznura i podniósł szmatę, którą przedtem zakneblował Sharon. Dziewczyna wstrzymała oddech, lecz porywacz nie zauważył pierścionka. Kucnął, podniósł worek, mocniej zaciągnął sznur i związał go na końcach. Neil udusi się w tym zamknięciu, pomyślała.
Stacja była tak jaskrawo oświetlona, że Sharon, mimo ciemnych okularów, musiała zmrużyć oczy. Stali teraz na pomoście, prowadzącym do głównego budynku, kilka metrów od kiosku z gazetami. Sprzedawca spoglądał na nich obojętnie. Zeszli parę stopni. Uwagę Sharon przyciągnęła wielka tablica reklamowa Kodaka: „Chwytaj piękno w locie!”.
Z trudem zdusiła wybuch histerycznego śmiechu, chwytaj? chwytaj? Zauważyła zegar, słynny zegar dokładnie nad okienkiem informacji w samym środku dworca. Stąd trudniej było dostrzec, że przed dworcem znajduje się budka policyjna. Sharon przeczytała gdzieś, że kiedy pali się sześć czerwonych świateł, oznacza to alarm dla policji kolejowej na Grand Central. Gdyby wiedzieli, co się tutaj dzieje…
Była siódma dwadzieścia dziewięć. Steve miał jechać pociągiem o siódmej trzydzieści. Był gdzieś teraz tutaj… na tej stacji… w pociągu, który za minutę zabierze go stąd. „Steve!” – miała ochotę krzyknąć na cały głos… Steve…
Stalowe palce ścisnęły jej ramię.
– Na dół.
Popchnął ją na schody prowadzące na niższy poziom dworca. Godzina odjazdu minęła. W hali głównej zostało niewielu ludzi, jeszcze mniej szło na dół. Może powinna się potknąć, zwrócić na siebie uwagę przechodniów… Nie, nie wolno ryzykować, gdy mężczyzna trzyma worek i nóż wymierzony w Neila.
Znaleźli się na niższym poziomie. Minęli wejście do baru Ostryga z prawej strony. Sharon umówiła się tu ze Steve’em w zeszłym miesiącu na lunch. Usiedli wtedy przy kontuarze i zamówili specjalność zakładu…
Steve, znajdź nas, uratuj…
Została popchnięta w lewo.
– Tędy… nie za szybko.
Linia numer 112. Na tablicy informacyjnej był jeszcze napis: „Mount Vernon – 8.10”. Pociąg musiał właśnie odjechać. Po co tu przyszli?
Po lewej stronie pochyła rampa biegła wzdłuż torów. Sharon ujrzała obdartą, starą kobietę, niosącą torbę na zakupy. Opatulona była w męską marynarkę, spod której wystawała obszarpana wełniana spódnica, na nogach miała opadające bawełniane pończochy. Kobieta przyglądała im się z ciekawością.
– Nie zatrzymuj się…
Przeszli wzdłuż rampy na peron. Ich kroki odbiły się metalicznym echem. Gwar rozmów ucichł, a ciepło, które panowało w hali głównej, ustąpiło fali zimnego i wilgotnego powietrza.
Peron był pusty.
– Teraz tutaj.
Przynaglającym ruchem skierował ją ku miejscu, gdzie koniec peronu przechodził w kolejną rampę. Gdzieś w pobliżu kapała woda, ciemne okulary utrudniały Sharon widzenie. Usłyszała rytmiczny warkot silnika… Jakaś pompa… pewnie pneumatyczna. Porywacz prowadzi ich na najniższy poziom dworca, głęboko pod ziemię. Co z nimi zrobi?
Obok głucho zadudnił pociąg, w pobliżu musiał być tunel.
Betonowa powierzchnia, po której szli, wciąż się obniżała. Korytarz robił się coraz szerszy. Znaleźli się w zamkniętej przestrzeni wielkości połowy boiska do futbolu. Na lewo, w odległości mniej więcej czterech metrów, zauważyła wąskie schodki.
– Tędy… szybciej. – Zaczęło brakować mu tchu. Oddychał ciężko i chrapliwie.
Sharon wspinała się po schodkach, uważnie licząc stopnie: dziesięć… jedenaście… dwanaście. Znalazła się na wąskiej platformie, naprzeciw metalowych drzwi.
– Przesuń się.
Poczuła za sobą jego ciężki oddech i odsunęła się na bok. Położył worek i obrzucił ją krótkim spojrzeniem. W przyćmionym świetle dostrzegła kropelki potu na jego czole. Wyjął klucz i włożył do zamka, przekręcił i drzwi ustąpiły ze zgrzytem. Wepchnął Sharon do środka. Kiedy podnosił torbę z podłogi, zakaszlał. Drzwi zamknęły się za nimi. W ciemności usłyszała trzask przełącznika, w ułamek sekundy później nad ich głowami zabłysły zakurzone lampy. Sharon zobaczyła zapuszczone, wilgotne ściany, zardzewiałe zlewy, zabity deskami otwór wentylacyjny, zapadnięte łóżko, odwróconą skrzynkę po pomarańczach i starą, czarną walizkę leżącą na podłodze.
– Gdzie jesteśmy? Co chcesz z nami zrobić? – Mówiła niemal szeptem, ale i tak jej głos odbijał się echem w tym przypominającym piwnicę pomieszczeniu.
Nie odpowiadając, porywacz zbliżył się do łóżka. Położył na nim worek i rozprostował ramiona. Sharon gorączkowo szarpała sznurek. Zsunęła sztywne płótno, wyciągnęła ze środka skrępowanego chłopca. Oswobodziła jego głowę i w pośpiechu wyjęła knebel.
Chłopiec zachłysnął się, łapczywie chwytając powietrze. Jego oddech był urywany i chrapliwy. Słyszała świst wydobywający mu się z oskrzeli. Podtrzymując głowę Neila, próbowała ściągnąć mu bandaż z oczu.
– Zostaw to! – Polecenie zabrzmiało ostro i bezwzględnie.
– Proszę! – krzyknęła. – On jest chory… Ma atak astmy. Pomóż mu.
Popatrzyła do góry i zacisnęła usta, powstrzymując krzyk. Na ścianie ponad poręczą łóżka wisiały trzy ogromne zdjęcia. Młoda kobieta, biegnąca z szeroko rozpostartymi ramionami, spoglądała z przerażeniem za siebie… Jej usta wykrzywione były w niemym krzyku. Kobieta o jasnych włosach leżała z podkulonymi pod siebie nogami obok samochodu… Ciemnowłosa nastolatka jedną ręką trzymała się za gardło. Jej oczy wyrażały zdumienie i niedowierzanie.