177839.fb2
Kiedy pojawiłem się w redakcji „Littleton Journal”, Hinch był z żoną w szpitalu.
Norma wyglądała, jakby płakała.
– Sprawa jest poważna – powiedziała.
Nate też miał nietęgą minę, bo Rina zerwała z nim listownie – a raczej SMS-owo, jak to bywa w dzisiejszych czasach. Teraz dąsał się przy swoim biurku.
Nikt nie był zbyt rozmowny, w redakcji panował ponury nastrój.
Hinch zostawił mi standardową porcję lokalnych tematów do opracowania. Przemknąłem przez nie „na pamięć”, jak kierowca skoncentrowany wyłącznie na celu podróży. W przyszłym tygodniu zaczynał się targ uliczny w Littleton, przyjeżdżało też rodeo z atrakcją w postaci zawodów dla kobiet w ujeżdżaniu mustangów. W bibliotece zaplanowano spotkanie Kalifornijskiego Towarzystwa Historycznego.
Skończyłem w rekordowym czasie. Poklepałem Nate'a po plecach i powiedziałem, żeby był twardy. Przyniosłem Normie kubek kawy i powiedziałem, żeby zachowała wiarę.
Potem zniknąłem w bibliotece z mikrofilmami.
Spadałem w dół króliczej nory i byłem ciekaw, gdzie wyląduję.
Robiłem postępy, wędrując wstecz.
Do miejsca, które odwiedziłem już na początku swojej pracy w „Littleton Journal”, kiedy przeglądałem stronice lokalnej historii jak podróżny wertujący przewodnik po kraju, do którego się wybiera. Rozglądałem się po mieście i wypytywałem ludzi o ich wspomnienia. Nieważne dokąd jechałem – na północ czy na południe autostradą wzdłuż Pacyfiku, trzydzieści kilometrów za miasto czy na drugą stronę lustra – ciągle trafiałem w to samo miejsce.
Czekało na mnie przez cały czas.
Rok 1954.
Katastrofa tamy Aurora.
Zagłada Littleton Flats.