177839.fb2
Nawet nie zauważyłem, kiedy zrobiło się ciemno.
Jeszcze przed chwilą Dennis mógł bez problemu odczytywać numery rejestracyjne mijających nas samochodów, dla których porzucił znaki drogowe, teraz przychodziło mu to z trudem.
Musiał się pochylać i mrużyć oczy, kiedy tablice pojawiały się nagle w kręgach bladożółtego światła.
– Przyspiesz – powiedział. – Nie widziałem ostatniej cyfry.
Zaproponowałam mu, żeby odpoczął. To ciągłe mamrotanie cyfr i liter zaczynało mnie denerwować, a chwile wytchnienia zdarzały się tylko dzięki tablicom w stylu WOLNIEJ albo WRA K200.
Dennis uparcie ignorował moje błagania, więc się poddałem. Przynajmniej miał jakieś zajęcie.
M65LK1…
RLN895…
Nie jestem pewien, kiedy się zorientowałem.
L98HT4…
K61MN0…
Trochę, jakbym miał włączone radio, ale zaczynał słuchać jakiejś piosenki, dopiero kiedy zaczyna się już następna. Zdarza mi się to czasem, kiedy się zamyślę, i mam wtedy wrażenie, że muzyka dobiega z oddali, jak gdyby wpadała przez otwarte okno.
VML254…
HG54MT…
Litania numerów Dennisa przypominała rodzaj muzyki – jednostajnej, cichej i rytmicznej. Melodia do mnie docierała, mimo że częściowo się wyłączyłem.
QR327N9…
KL61WT…
W pewnej chwili zdałem sobie sprawę z powtarzającej się frazy.
MH92TV…
Coś dziwnego działo się z tymi literami i cyframi. Brzmiały znajomo. Zupełnie, jak gdybym je już słyszał przed chwilą. I wcześniej też.
MH92TV…
Jakieś dwadzieścia minut temu, potem jeszcze raz, a teraz znowu.
MH92TV.
I co z tego? Mnóstwo samochodów jedzie tą drogą dokładnie w tym samym kierunku co my, może nawet całą drogę do Tellings. Próbowałem się uspokoić, ale zdawałem sobie sprawę, że słyszałem te numery dużo wcześniej niż dwadzieścia minut temu.
Dennis czytał tablice rejestracyjne odkąd wyjechaliśmy z Iowa.
– Dennis… który samochód ma te numery?
– Hę?
– MH92TV. Który to jest samochód?
Wydawał się miło zaskoczony faktem, że zainteresowałem się czymś, co wcześniej mnie denerwowało. Ekstra.
– Tam – powiedział.
– Gdzie tam?
– Tam. – Pokazał na lewo, ale kiedy zwolniłem, żeby dać się wyprzedzić czerwonemu mitsubishi, na jego tablicy ukazały się litery GAYSROK.
– To nie ten, Dennis. Wzruszył ramionami.
– Nie, nie ten. Chyba za nami.
– Gdzie za nami? – Wpatrywałem się w lusterka, ale w ciemnościach przecinanych długimi światłami samochodów widziałem tylko zamazane kształty.
– Nieem, człowieku. Może jest przed nami.
– No dobra. Jaki to samochód?
Wiedziałem, jaka będzie odpowiedź, zanim to powiedział.
Byłem jak czarodziej Karnak Wspaniały ze skeczu Johnny'ego Carsona: już przyciskałem do czoła zaklejoną kopertę i odczytywałem jej zawartość, cały czas modląc się, aby to było coś innego – jakikolwiek inny samochód: honda accord, Saturn albo volkswagen caddy, praktyczny dodge minivan, volkswagen bus albo volvo.
Nie ma tak dobrze.
– Pick-up – powiedział Dennis.
Zacisnąłem ręce na kierownicy, aż zbielały mi knykcie.
– Jesteś pewien?
– Uhm. Jedzie za nami od samego początku, człowieku.
– Od Iowa? Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Cóż, no wiesz. Może nie dostrzegałem tego, co widzę?
– W porządku. Jaki kolor ma ten pick-up, który jedzie za nami od Iowa?
– Gadasz coraz konkretniej, człowieku.
Wymieniałem wszystkie możliwe kolory, jakie przychodziły mi do głowy, wszystkie kolory tęczy, a Dennis za każdym razem kręcił głową, „nie, nie wydaje mi się”, aż proces eliminacji doprowadził mnie nieubłaganie do ostatniego koloru, jaki chciałem usłyszeć.
– Niebieski? Czy on jest niebieski, Dennis?
– Uhm – powiedział Dennis. – Tak jest. Niebieski.
Gonisz.
Stoi na dole schodów z metalowym narzędziem w ręce.
Bawi się ze mną w autoberka na pustej drodze.
Przechadza się Trzecią Ulicą i dostrzega przez okno rewolwer Smith & Wesson kaliber trzydzieści osiem. Mój Smith & Wesson.
Bang.
Spojrzałem w lusterko.
Potem na boki. W prawo, w lewo.
Serce waliło mi, jakby zamierzało zrobić numer z Obcego i wybuchnąć wewnątrz klatki piersiowej. Szybko zmieniłem pas, cudem unikając zmiażdżenia przez osiemnastokołową ciężarówkę z wyposażeniem toalet, skręciłem ponownie i zwolniłem, zbliżając się do prawego pasa.
– Hej, co ty robisz? Zatrzymujemy się?
Zbliżał się następny zjazd. Dennis odczytał sumiennie jego nazwę trzy kilometry wcześniej: Wohop Road.
– Muszę siusiu – powiedział Dennis.
Spojrzałem w boczne lusterko. Chciałem zobaczyć, czy ktoś jeszcze zmienia pas. Sąsiednim jechały jakieś samochody – dwie wyraźne pary świateł. A potem nagle została tylko jedna.
Zmrużyłem oczy, wpatrując się w lusterko. Co się stało?
– Muszę siusiu jak skurwysyn, Tom – powtórzył Dennis.
Wyłączył światła.
Były dwie pary świateł, a teraz została jedna.
Wyłączył światła.
Gaz do dechy. Przekroczyłem sto trzydzieści, nie przestając przyspieszać.
– Aż tak bardzo mi się nie spieszy – powiedział Dennis. – Nie zsikam się w gacie.
Sto czterdzieści… sto czterdzieści pięć… sto pięćdziesiąt…
– A może się zsikam.
Kiedy pojawił się zjazd na Wohop Road, Dennis nawet nie próbował przeczytać znaku. Nie mógł. Zasłonił oczy i siedział skulony w pozycji awaryjnej znanej pasażerom wszystkich linii lotniczych.
Jeszcze nie… jeszcze nie…
Teraz.
Szarpnąłem kierownicą w prawo.
Prawie przejechałem zjazd, jak gdybym kierował się do następnego. Pierwszy raz odkąd skończyłem czwartą klasę, wszedłem w zakręt na dwóch kołach, ledwo mieszcząc się w łuku. Spadłem na cztery łapy, wyjechałem na szczęśliwie pustą drogę dojazdową i gnałem dalej.
Słuchaj.
Nic.
Jak to się mogło stać?
Skąd mógł wiedzieć, że tutaj jestem?
Widział mnie na kempingu w Iowa?
Na drodze do Tellings?
Jak?
Pomyśl.
No dobrze, był jeden sposób. Oczywiście, że był. Jeden sposób, zakładając, że nie jechał za mną całą drogę z Littleton.
Wypłaty z bankomatów.
Karta kredytowa.
Ta, której używałem na stacjach benzynowych, podczas postoju w Nevadzie i w motelu Sioux Nation w Północnej Dakocie.
Trop, który wywęszy każdy dobry pies myśliwski.
Całą trasę z Iowa do Seattle, a potem tutaj.
Tylko że…
Do tego trzeba mieć specjalny dostęp.
Prywatne operacje bankowe i wyciągi z kart kredytowych to informacje, których banki powinny strzec jak oka w głowie. Żeby się do nich dostać, trzeba mieć odpowiednie uprawnienia.
– Uh, naprawdę muszę siusiu, człowieku.
– Jeszcze kilka minut, Dennis.
Już prawie tam byłem, całkiem blisko. Usiadłem na stołku w Niech Mnie Kule Biją i zacząłem coś rysować, a szkic nabierał kształtów. Gdybym wpatrywał się w to coś wystarczająco długo, może nawet zgadłbym, co to jest.
Musiałem poruszać się szybciej. Musiałem zwiększyć tempo, złapać rytm.
O ile się nie myliłem, hydraulikowi nie udało się skręcić.
Zgubiłem go.
Przejechałem kolejne dwadzieścia mil, zanim ugiąłem się wobec budzących coraz większą litość żądań Dennisa – „już nie moooogę, człowieku” – i zjechałem na całodobową stację Exxona.