177839.fb2 W ?ywe Oczy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 55

W ?ywe Oczy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 55

ROZDZIAŁ 53

Odebrała telefon po drugim dzwonku, a potem, o dziwo, nie rozłączyła się.

Może dlatego, że zapytałem ją, czy po rozwodzie zamierza wrócić do panieńskiego nazwiska.

Do nazwiska Steiner.

Umilkła. Było to szczególne, wymuszone milczenie, które mówi więcej niż słowa. Zgodziła się spotkać ze mną na rogu Dziewiątej i Lincolna.

Podczas naszego pierwszego spotkania wspomniała o swoim ojcu.

„Mój tato był mechanikiem”, powiedziała, gdy podziękowałem jej za naprawienie przewodu od cewki paliwowej. „Właściwie mieszkał pod maską”.

Podobnie jak ktoś inny, o kim ostatnio słyszałem.

„W więzieniu skończył kurs dla mechaników samochodowych i tym się zajął po wyjściu na wolność… Cudowne dziecko, inżynier, naprawiał samochody, żeby zarobić na chleb”.

To nie wszystko.

Kiedy po raz drugi jedliśmy razem kolację, wspomniała, że znała Wrena.

„Tak się właśnie poznaliśmy. W domu opieki… Myślę, że pojechał tam w poszukiwaniu kogoś, kto byłby trochę bardziej wylewny w rozmowie o tym zdarzeniu niż większość mieszkańców Littleton”.

A co tam robiła Anna?

„Mój tato. Ma alzheimera”, powiedziała.

A kiedy zapytałem Wrena – właściwie nie jego, tylko kogoś, kto rozmawiał wtedy ze mną przez telefon – czy Lloyd Steiner żyje, odpowiedział: „Ledwo”.

„Próbowałeś z nim porozmawiać?”

„Powiedzmy, że on nie rozmawia”.

To było możliwe.

A może nawet prawdopodobne.

„Więc twoim zdaniem Lloyd Steiner poszedł do więzienia, żeby uspokoić opinię publiczną, a oni przez cały czas pilnowali, żeby trzymał gębę na kłódkę?”

Może trzymał gębę na kłódkę, ale nie przez cały czas.

Zadzwoniłem do domu opieki. Przedstawiłem się jako zatroskany krewny i zapytałem dyżurnego o sympatycznym głosie, jak się czuje pan Steiner.

– Bez zmian. Niestety, musimy go karmić na siłę.

„To coś, co się robi, kiedy się kogoś kocha, prawda? To mój tato. Zrobiłabym dla niego wszystko”.

No i może w końcu właśnie tyle musiała dla niego zrobić.

Wszystko.

Pokazała mi zdjęcie.

Cody na rowerku z rączką pedałuje co sił w nogach, jadąc, dokąd dusza zapragnie, by odkrywać szeroki świat.

Tylko że nie naprawdę.

Mama stała za nim, trzymając za tę rączkę i kierując go, dokąd sama chciała. Jego wolność była złudzeniem.

„Takie małe oszustwo”.

Tak, Anno, to było oszustwo.

Było.

Zabawne, że nadal nie była mi obojętna.

Może taka już nasza natura, że pozwalamy ciału wybaczać to, czego wybaczyć nie może rozum.

Gdyby było inaczej, skakalibyśmy sobie do oczu. I nigdy byśmy nie odpuścili.

– Trzy lata temu ktoś złożył ci wizytę – powiedziałem. – Odrażający człowiek, który mówił kobiecym głosem.

Staliśmy na rogu Bulwaru Lincolna. Był wczesny wieczór, mnóstwo ludzi szło w stronę promenady.

Pokiwała głową.

– Twój tata miał wtedy wczesne stadium alzheimera. To mogła być ostatnia szansa, żeby czegoś się od niego dowiedzieć. Zanim zgaśnie – a w każdym razie ta jego część, która mogła komunikować się ze światem, mogła mówić.

Odwróciła się i przetarła oko.

– Kiedy przyszedł do ciebie ten człowiek, powiedział coś w tym stylu, sparafrazuję: twój tatuś zawarł umowę. Dawno temu. Musi jej dotrzymać. Nawet jeżeli jest wściekły, to nieładnie, że zaczął zwierzać się lokalnym reporterom. Tajemnica to tajemnica. Umowa to umowa.

Coś było w jej oczach.

Łzy.

– Zaczął mówić o przeszłości – powiedziała cicho.

Pokiwałem głową.

– Jasne.

– Właściwie tylko o tym mówił. Tak się dzieje, kiedy człowiek… Tak powiedział lekarz… To jak odliczanie wstecz przed narkozą. A potem zasypiasz. Nie ma cię. On tam wracał, w lata pięćdziesiąte.

– Rok 1954 – powiedziałem. – Założę się, że w pięćdziesiątym czwartym spędził sporo czasu. A ten właśnie rok interesował Wrena. Rok katastrofy. Przy okazji, jak masz naprawdę na imię? Głupio się czuję, mówiąc do ciebie Anno.

– Czy to ma jakieś znaczenie? – zapytała.

– Nie, chyba nie. Umowa, którą zawarł twój ojciec. Może to była najlepsza umowa, jaką mógł zawrzeć w tamtych okolicznościach. Myślę, że tak czy inaczej by go dorwali, kiedyś dla nich pracował. Spędził dziesięć lat w więzieniu, ale zrobił to dla swojej rodziny. Coś z tego miał. Ty musiałaś urodzić się później, kiedy wyszedł.

Pokiwała głową.

– Mieli dziesięcioletnią przerwę – zmusiła się do uśmiechu. – Musieli sporo nadrobić.

– Spotkałaś się z Wrenem w domu opieki. Może ten przerażający człowiek powiedział ci, żebyś tak zrobiła, bo twój tata mówi o rzeczach, o których mówić nie powinien, w dodatku rozmawia o nich z reporterem, więc pojedź tam i przypilnuj go. Albo może Wrena poznałaś wcześniej, odwiedzając tatę. A on cię potem odszukał i zapytał, czy mógłby z nim porozmawiać. O katastrofie. I o mieście. To bez znaczenia. W każdym razie zaprzyjaźniłaś się z Wrenem i zdobyłaś jego zaufanie.

– Tak.

– Był podekscytowany, tak jak mówiłaś. Odkrył coś, co wydarzyło się zaledwie trzydzieści siedem kilometrów od Littleton, coś okropnego. Coś przerażającego. A twój ojciec musiał to potwierdzić. Czy dał coś Wrenowi? Czy przekazał mu coś więcej niż swoje wspomnienia?

– Nie, nie sądzę. Dlaczego pytasz?

– Ponieważ tak się przestraszyli, że zaczęli działać. A przecież zdawali sobie sprawę, że nikt nie uważał pamięci twojego ojca za niezawodną. Już nie. Bo…

– Słuchaj, ja nie mogę o tym rozmawiać.

Nadal wyglądała na smutną, a nawet więcej – na przerażoną. Nawet tutaj, w samym środku radosnego wieczoru w Santa Monica, była śmiertelnie przerażona.

– W jaki sposób ci groził? – zapytałem cicho. – Twój tata, jasne, ale on jest już jedną nogą w grobie. Masz syna. Twoja mama nadal żyje. Czy zmusił cię do takiego samego wyboru, jakiego dokonał twój ojciec? Żebyś chroniła swoją rodzinę?

Nie odpowiedziała. Nie musiała.

– Zostałaś ich szpiegiem. Miałaś na oku kogo trzeba. Chcieli wiedzieć, co twój ojciec powiedział Wrenowi. O czym rozmawiali. Czy dał mu coś konkretnego. Na tym polegała twoja praca, miałaś być przyjaciółką Wrena, a jednocześnie ich oczami i uszami. Pomóc zebrać rozlaną wodę z powrotem do butelki.

Jakiś samochód powoli skręcił za róg. Zrobiła krok do tyłu, jakby szykowała się do biegu.

– Powiedziałaś mu, że zamierzasz się ze mną tutaj spotkać?

Pokręciła głową.

– Jesteś pewna? Nie kłamiesz?

– Nie.

– To dobrze, w takim razie możesz przestać oglądać się za siebie. Twój ojciec mówił o przeszłości, o roku 1954. Puścił farbę. O tamie, która nie była tylko tamą. O niewielkiej eksplozji, o której nie uczą nas na lekcjach historii. Nic Wrenowi nie dał? Nic?

– Nie – spojrzała na mnie. – Dlaczego wciąż o to pytasz?

– Już mówiłem. Przestraszyli się wystarczająco, żeby zacząć działać.

– Nie tylko oni się bali.

– Wren też?

Pokiwała głową.

– Wiedział, że go śledzą. Uważał, że jego telefon jest na podsłuchu. Nie wiedział już, komu może ufać.

– Tobie jednak ufał, prawda?

– Tak – pokiwała głową. – Ufał mi. Zaczął się obawiać, że stanie mu się coś złego.

– Miał rację – powiedziałem. – Zabili go.

Zbladła i zamilkła jak w czasie naszej rozmowy przez telefon.

– Nie – wyszeptała. – Nie. Napisał do mnie maila…

– To nie był on. Zakopali go w lesie. Znalazłem ciało.

– Powiedzieli, że nikomu nie stanie się krzywda, jeśli będę z nimi współpracowała. Przysięgam na Boga… Musisz mi uwierzyć… Obiecali mi…

– Wierzę ci. Powiedzieli ci to, co musieli powiedzieć. Bądź kumplem Wrena. Nikomu nic się nie stanie. Wypytaj go o parę rzeczy. Powtórz nam, co mówił. Kłamali.

Przejeżdżający obok samochód zadudnił najnowszym przebojem Eminema.

– Co mówił Wren? – zapytałem. – Poza tym, że się bał, że coś spadnie mu na głowę?

– Nie zdradził mi szczegółów – powiedziała. – Twierdził, że tak będzie bezpieczniej. Pisał artykuł o katastrofie i twierdził, że kryje się za nią coś, co rząd stara się zatuszować. Jakiś wielki wypadek, który się wtedy wydarzył, a powódź była jego najmniej istotną konsekwencją. Twierdził, że coś takiego można trzymać w tajemnicy tylko do pewnego czasu, aż w końcu przychodzi taki moment, ze po prostu już dłużej się nie da. Mówił, że mój ojciec pomógł mu to wszystko zrozumieć i że powinnam być z niego dumna. Dodał też, że zamierza wszystko ujawnić, nawet za cenę życia. Że bez względu na to, co się stanie, artykuł będzie bezpieczny.

– Bezpieczny? Co miał na myśli?

– Nie powiedział. Twierdził, że ukrył go w takim miejscu, gdzie go nie znajdą. To wszystko. Że go zabezpieczył. Że wcześniej czy później ta historia ujrzy światło dzienne.

– Światło dzienne? Tak powiedział?

Pokiwała głową.

– A czy wspomniał o byłym żołnierzu, który pojawił się w mieście? O Eddiem Bronsonie?

– Nie. Dlaczego pytasz?

– Ponieważ od niego wszystko się zaczęło. Bo był kimś, kto rzekomo zginął w katastrofie, a potem nagle okazało się, że żyje. Wtedy właśnie Wren zaczął drążyć historię Littleton Flats. Tak jak ja trzy lata później.

Wyglądała na szczerze zakłopotaną. Mówiła prawdę: wiedziała tylko to, co jej powiedzieli, tylko to, co chcieli, żeby wiedziała.

– Kiedy cię poinformowali, że znowu potrzebują twoich usług? – zapytałem.

– Dzień przed naszym pierwszym spotkaniem.

– Ale to nie było przypadkowe spotkanie.

– Nie.

Próbowałem się zastanowić. Mój mózg nie działał już tak, jak kiedyś. Leki go przytępiły, poluzowały przewody.

Benjy prysnął. A oni wiedzieli, że przyjedzie do Littleton. Przestraszyli się. Spotkał się z mamą, zadzwonił do pieprzonego szeryfa. Z kim jeszcze rozmawiał?

Pokręciła głową.

– Daj spokój, każdy głupek by się zorientował. Każdy z wyjątkiem mnie. Anna Graham. Anagram. Otworzyli dla ciebie to konto na AOL. Naprawdę nie wiesz dlaczego?

– Nie. Naprawdę nie wiem. Dlaczego chcieli, żeby moje nazwisko było anagramem?

– Ponieważ pewien lekarz przekazywał mi anagramy w artykule sprzed dwóch lat. W aferze, którą zmyśliłem. Mój zapas kreatywności powoli się wyczerpywał, więc zacząłem czerpać z konwencji thrillera.

Pokręciła głową.

– Nic z tego nie rozumiem.

– To jest nas już dwoje. Ale ja chyba zaczynam rozumieć. Naprawdę. Poluzowałaś mi przewód od cewki zapłonowej.

I naprawiłaś go. Poszłaś ze mną na dwie randki. I nie wiedziałaś, kim jestem? Tom Valle i jego paskudna przeszłość.

– Nie.

– Życie jest pełne niespodzianek. Czy kiedykolwiek, poza facetem bez twarzy, spotkałaś któregoś z nich?

– Nie, nie spotkałam. A ten facet znalazł mnie trzy lata temu. W Santa Monica. Zadzwonił do drzwi i powiedział, że musi ze mną porozmawiać o moim ojcu. Dobrze, powiedziałam, zrobiłam mu kawy. To było, zanim zaczął grozić, że zrobi krzywdę mojemu dziecku. I mojej mamie. Spokojnie, jakby rozmawiał o pogodzie. Kiedy się otrząsnęłam, kazałam mu iść do diabła. Zamierzałam pójść na policję, powiadomić FBI. Podał mi słuchawkę. „Pamiętaj, żeby dobrze przeliterować moje nazwisko”, powiedział. Rozumiesz, wyraził się jasno, to było jak nieoficjalnie przekazana oficjalna informacja. Że mam przesrane. Nie miałam wyboru. Nie wiedziałam o Wrenie. Naprawdę, nie wiedziałam.

To było dziwne – ktoś błagał mnie, żebym mu uwierzył. Cóż za ironia losu.

– Wierzę ci – powtórzyłem. – Poinstruowali cię, co masz mi powiedzieć? Podsuwali ci kwestie? Nie przypadkiem wspomniałaś, że mieszkasz na Piątej Ulicy, w bok od promenady, prawda?

– Nie. Dlaczego to było takie ważne?

– Mieli nadzieję, że wybiorę się tam na spacer. Że będę cię szukał. – Poczułem, że się czerwienię jak skrępowany trzynastolatek, który grając w butelkę, trafił na kogoś, kto wcale nie chciał być wylosowany. W każdym razie nie przez niego. – A ja cię szukałem, kretyn. Byłaś ostatnio w teatrze? Może widziałaś tę śmieszną, podszytą seksem komedyjkę, której akcja rozgrywa się na molo w Santa Monica?

– Nie. Dlaczego?

– Zapomnij o tym. Nieważne.

Tłum trochę się przerzedził. Wiał delikatny wiatr, który unosił płatki mimozy z ustawionych na chodniku donic i rozwiewał piękne, gęste włosy Anny.

Mogłoby być tak miło. Gdybym naprawdę jej się spodobał. Gdyby nie kazano jej uśmiechać się do mnie w świetlicy domu opieki. Gdyby wysłuchała mojej żałosnej historii i powiedziała: rozumiem, wybaczam ci, i tak cię pokocham.

Teraz spojrzała na mnie wielkimi brązowymi oczami.

– Wciąż tego nie rozumiem – powiedziała. – Dlaczego chcieli, żebym cokolwiek ci powiedziała?