177841.fb2 Walizka z milionami - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

Walizka z milionami - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

ROZDZIAŁ X

„Musimy znaleźć tego faceta”

Zygmunt Lipień omal nie stracił zmysłów z przerażenia. Kiedy zaś w dwa dni później przeczytał w dzienniku o tajemniczym zabójstwie Jadwigi Rodzińskiej, aż się rozchorował i przez trzy dni nie pokazywał w biurze. Czwartego dnia, kiedy odważył się wyjść na ulicę i przyjść do pracy, koledzy zgodnie stwierdzili, że bardzo źle wygląda i powinien przedłużyć zwolnienie lekarskie.

Ale Lipień również bał się iść do lekarza.

Wychodząc z biura spostrzegł nagle stojącego tuż przy wejściu Tadeusza Majewskiego. Wzdrygnął się, jak gdyby dojrzał upiora. Ale już było za późno, aby się cofnąć. Tadeusz podszedł do niego.

– Trzeci dzień czekam na ciebie – powiedział nie podając ręki przyjacielowi.

– Chorowałem. Tak się strasznie przestraszyłem zabójstwa Doberskiego i byłej żony Strzelczyka, że musiałem położyć się do łóżka. Myślałem, że dostanę zawału.

– Ten strach nie przeszkadzał ci jednak ich zabić. Przyznaję, to były dobre robótki. Zwłaszcza ta z Rodzińską. Co prawda nie bardzo rozumiem” dlaczego ją sprzątnąłeś. Z Andrzejem postąpiłeś słusznie. Okazał się taką samą Świną jak Strzelczyk. Może jeszcze większą, bo nawet tymi paroma tysiącami złotych, które wyjął

Kazikowi z kieszeni, tam w Lasku Bielańskim, nie uważał za słuszne podzielić się z kolegami. W jaki sposób go nakryłeś w tej piwnicy na Wilczej? Mam nadzieję, że przygotowałeś dla mnie pieniądze. Teraz pozostało nas dwóch i należy mi się dwa miliony siedemdziesiąt tysięcy, złotych. Chyba z walizki nic przez ten czas nie ubyło?

Lipień zbladł jak ściana, a później zaczął się głośno śmiać, co zwracało uwagę ludzi wychodzących z biurowca.

– Nie rób z siebie błazna – syknął Majewski.

Zygmunt opanował się. Szli ulicą w stronę Alej Jerozolimskich.

– To jakieś nieporozumienie. To ty ich zabiłeś.

– Zawsze byłeś hipokrytą, ale przez myśl mi nie przeszło, że jesteś aż takim łobuzem. Nie dość, że zamordował dwoje ludzi i zabrał pieniądze, jeszcze chce mi wmówić tę zbrodnię.

– Ja tego nie zrobiłem. Przysięgam!

– Nie krzycz tak. Ludzie patrzą.

– A niech sobie patrzą. Mam wszystkiego dosyć. Ja się zabiję.

– Ciszej! – rozkazał Majewski. – Chodź do parku za Muzeum Wojska. Tam możemy spokojnie porozmawiać.

– Żebym zginął jak Strzelczyk? Albo jak Doberski?

– Idiota! Tam nie ma skarpy. Ani piwnicy, w której tak dzielnie się spisałeś.

W milczeniu przeszli kawałek Alei Trzeciego Maja i zeszli schodami na dół. Usiedli na ławce w jednej z alejek. W pobliżu nie było nikogo.

– Mów! – kazał Majewski.

– Co ci mam mówić? Ty ich zabiłeś, a teraz odwracasz kota ogonem.

– Gdybym zabił, nie przyszedłbym pod twoje biuro. Trzy dni tutaj waruję.

– Ja też nie zabiłem.

– Słuchaj – powiedział Majewski – nie baw się ze mną w ciuciubabkę i nie doprowadzaj mnie do ostateczności. Doberskiego mógł zastrzelić tylko jeden z nas. Ponieważ ja go nie ruszyłem, pozostajesz ty. To chyba jasne.

– Ponieważ ja nie zabiłem ani Andrzeja, ani Rodzińskiej, mordercą jest Majewski.

– Chłopie! – Tadeusz zerwał się z ławki.

Zygmunt powstał także. Przez dłuższą chwilę mierzyli się oczyma. Wreszcie Majewski opanował się.

– Siadajmy – powiedział – i porozmawiajmy spokojnie. Mów wszystko, co wiesz. Potem ja powiem o sobie.

– Dobrze – zgodził się Zygmunt. – Ale całkowitą szczerość między nami.

– Spróbuj zełgać!

– Albo ty!

– Znowu się kłócimy. A niech to cholera weźmie! Więc ja zacznę – postanowił Majewski. – Inaczej nic z, tego nie będzie. Kiedy rozstaliśmy się wtenczas rano na Bielanach, po nocy spędzonej w warsztacie Jankowskiego, początkowo myślałem, że wszystko stracone. Później jednak postanowiłem nie dawać za wygraną. Zacząłem się zastanawiać, gdzie ten skubaniec mógł schować walizę? Przypomniał mi się brat Strzelczyka. Może u niego? Zatelefonowałem do Andrzeja, umówiliśmy się i wtedy opowiedziałem mu o swojej koncepcji. Obiecał rozejrzeć się w sytuacji i być ze mną w kontakcie. Wspomniałem Andrzejowi, że trzeba zawiadomić i ciebie. Doberski uznał to za zbędne w tym pierwszym stadium nowych poszukiwań. Twierdził, że na razie woli sam przeprowadzić rozpoznanie. Jego zdaniem ty do takiej akcji byłeś zbyt nerwowy, ja zaś jestem za wysoki i to od razu rzuca się w oczy. Naturalnie zastrzegłem stanowczo, że bez względu na to, jaki byłby dalszy przebieg wydarzeń, pieniądze muszą być zgodnie z umową podzielone na trzy równe części.

– No, oczywiście – mruknął Zygmunt nie przekonany tym zapewnieniem.

– Z Andrzejem widziałem się jeszcze raz. Mówił, że obejrzał willę, w której mieszka brat Strzelczyka, i zebrał informacje o jego osobie. Uważał, że wykluczone, aby Kazik mógł schować pieniądze u Wojciecha. Przede wszystkim milicja natychmiast przeszukała cały lokal. Andrzej pociągnął za język jakiegoś chłopca mieszkającego w sąsiedztwie. Młody człowiek wiedział, że Strzelczyk jest rodzonym bratem „bandyty”, bo tak nas nazywają. Pewnego dnia przed domek Strzelczyków podjechały aż dwie milicyjne warszawy. Wysiedli z niej faceci w cywilu, z walizeczkami. Towarzyszył im właściciel willi. Kierowcy obu samochodów byli w mundurach.

– Ekipa dla przeprowadzenia rewizji domu – domyślił się Zygmunt Lipień.

– To jasne. Ta wizyta była szeroko komentowana w sąsiedztwie. Doberski dodał, że rozmawiał także z kioskarką sprzedającą gazety na rogu ulicy. Ona również wiedziała o rewizji w domu Wojciecha Strzelczyka.

– Czy coś znaleźli?

– Chyba nic, bo Strzelczyk chodzi na wolności. Andrzej sprawdzał. Wojciech jest dyrektorem dużej fabryki na Pradze. Cieszy się bardzo dobrą opinią zarówno w swoim przedsiębiorstwie, jak też u władz przełożonych. Trzeba przyznać, że Andrzej dobrze się wziął; do rzeczy. W ciągu paru dni przeprowadził wywiad i rozpracował gościa nie gorzej, niżby to zrobiła milicja.

– Andrzej nie wspominał o jakichś innych koncepcjach poszukiwania naszej forsy?

– Nie. Mówił, że jest zupełnie załamany i że jego zdaniem należy na całej sprawie położyć krzyżyk, bo jeśli zaczniemy szukać na oślep, na pewno porobimy jakieś błędy i skończy się to tak, że milicja nas zgarnie; jak ryby do saka.

– Już wtenczas coś knuł – wyrwało się Zygmuntowi.

– Nie ulega wątpliwości. Wspominałem mu, że należą się nam także pieniądze, które samowolnie zabrał Kazikowi. Tam nad Wisłą, kiedy patroszył jego kieszenie. Andrzej przekonywał mnie, że było tego zaledwie dwieście złotych z jakimiś groszami, i dodał, że nie będziemy się dzielić po siedemdziesiąt złotych. Najwyżej przy okazji za tę forsę wstąpimy do knajpy, aby wypić zdrowie fundatora.

– Dzisiaj możemy wypić zdrowie już… dwóch nieboszczyków! Andrzej łgał. Strzelczyk zawsze miał przy sobie najmarniej trzy tysiące złotych, a wtedy musiał; mieć grubo więcej. Pamiętam, jak mu Andrzej wyciągał portfel z kieszeni. W środku luzem była cała harmonia banknotów. Setek i pięćsetek. Tak na oko, grubo ponad pięć tysięcy. Nic dziwnego. To było po południu. Kazimierz wtedy kierował całym warsztatem. Inkasował od klientów pieniądze za naprawy. Sam kiedyś wspominał, że codziennie kilkanaście tysięcy wpłaca do PKO na rachunek właściciela.

– Oszukał nas wtedy i teraz też chciał wykiwać -

stwierdził Majewski. – Co on robił na Wilczej? Zachodzę w głowę, jak się tam znalazł i po co?.

– To proste. Szukał walizki.

– W mieszkaniu Rodzińskiej?

– W jej piwnicy.

– Przecież Kazik rozwiódł się dawno i chyba nie utrzymywał z byłą żoną bliższej znajomości? Parę razy, pamiętam, wyrażał się o niej niezbyt pochlebnie.

– To cała historia. Teraz ci powiem, jak było ze mną.

– Tylko, Zygmunt, nie kręć. Nie doprowadzaj mnie do ostateczności.

– Skądże znowu. Powiem prawdę, tak jak i ty. Szczerość za szczerość. Nic więcej.

– Mów wreszcie.

– Ja też długo zastanawiałem się, gdzie Kazik mógł schować naszą walizę. Przypomniałem sobie pewien szczegół. Znałem Strzelczyka znacznie dłużej niż ty.

– Na pewno nie. Znamy się od szczeniaków.

– W każdym razie znałem go znacznie dłużej niż ciebie i Andrzeja. Wprawdzie nie bywałem w jego domu, ale dużo słyszałem o Jadwidze jako o nieznośnej żonie. Domem się nie zajmowała. Ile by jej dać pieniędzy, zaraz wszystko wydawała na byle łachy i nie była od tego, aby szukać przygód z innymi chłopami, Kiedyś Strzelczyk oświadczył mi, że jego cierpliwość się wyczerpała i podał sprawę do sądu o rozwód. Chciał podać mnie na świadka. Przekonałem go, że nie będę mógł powiedzieć nic innego, jak tylko powtórzyć jego narzekania. Dla sądu to żaden dowód. Sprawa trwała jakoś krótko, bo właśnie Jadwiga bardzo była zajęta kimś innym i liczyła na szybkie drugie małżeństwo. Kazik wtedy wspomniał, że zawarł z żoną taki układ: pięćdziesiąt tysięcy na stół i połowa mebli, a on da jej wolność. Wyprowadzi się z mieszkania.

– On zawsze miał łeb do pieniędzy. Nawet na własnym rozwodzie zrobił dobry interes.

– Tak się też skończyło, ale Strzelczyk nie miał mieszkania i nie wiedział, gdzie te graty złożyć. Od swojej byłej żony wytargował na dodatek piwnica W domu przy Wilczej. Prosił mnie o pomoc w przeprowadzce. Zgodziłem się.

– Przenosiliście we dwóch te rzeczy do piwnicy?

– Nie we dwóch. Było nas czterech. Kazik zawołał jakichś kolegów z pracy. Wykombinował także ciężarówkę. Pamiętam, że meble znieśliśmy do piwnicy, natomiast książki zapakowało się w skrzynie. Miały być przewiezione do jego brata. Tam bowiem Kazik mieszkał do czasu wynajęcia sobie pokoju na Bielanach. Wtedy zmieniał, miejsce pracy i zaczynał kombinować z Jankowskim. Później dostał kawalerkę na Solcu.

– Co ma piernik do wiatraka?

– Ma, i to dużo. Po paru latach coś się z Kazikiem zgadało o jego żonie. Zapytałem, czy wyszła drugi raz za mąż. Odpowiedział, że nie, bo i kto by chciał wziąć taką zołzę. Wspomniałem, jak znosiliśmy meble do piwnicy. Tam był ładny stolik. Bardzo mi się podobał. Mówiłem, że miałem wtedy na ten stoliczek wielką chrapkę. Kazik roześmiał się i wyjaśnił, że te rzeczy do tej pory leżą w suterenie. On przecież, do nowego mieszkania nie będzie zabierał takich gratów. A co do stolika, dodał, jest już połamany, bez nóg i szuflad. Nie nadaje się do reperacji. Więcej już o tym mowy nie było.

– Ciągle nie rozumiem.

– Po śmierci Kazika przypomniałem sobie o tej rozmowie. Przyszło mi na myśl, że Strzelczyk schował walizę właśnie do tej piwnicy. To idealna kryjówka. Oficjalnie boks należy do jego żony. Rozwiedzionej od sześciu lat i używającej panieńskiego nazwiska Rodzińska. Nikt nie wie, że Kazik ma klucz do tej piwnicy. Dostęp do niej łatwy, bo dom duży i drzwi do podziemia zawsze otwarte. Postanowiłem to sprawdzić.

– Sam? – ironicznie zapytał Majewski.

– Naturalnie, że nie. Kiedy już koniecznie trzeba ryzykować, wiesz dobrze, jaki jestem odważny. Ale tam, gdzie to nie jest potrzebne, nie widzę powodu, aby nadstawiać karku.

Majewski uśmiechnął się z politowaniem. Znał dobrze kolegę i jego rzekomą brawurę.

– Poza tym – Zygmunt nie zrażał się ironią przyjaciela – elementarne poczucie uczciwości nie pozwalało mi działać samemu. Odwiedziłem więc panią Rodzińską i wszystko jej szczerze opowiedziałem.

– A baba na pewno natychmiast poleciała na milicję. Ty masz pomysły! Żeby cię szlag trafił… W ogóle dziwię się, że ciebie jeszcze nie przyskrzynili. A może łażą za tobą, żeby dojść i do mnie?

Lipień obejrzał się nerwowo, ale w parku w pobliżu nie było nikogo. Jedynie w pewnym oddaleniu na ławkach siedziały mamy i doglądały swoich bawiących się pociech.

– Rzeczywiście później poszła do komendy milicji – przyznał Zygmunt. – Ale ja jej sam to doradziłem i pouczyłem, co ma mówić. Ale to było później. Na razie doszliśmy z panią Rodzińską do całkowitego porozumienia. Ona ułatwi mi dostęp do piwnicy, nawet nie pamiętałem, który to był boks, a w zamian za to otrzyma częsc Kazika. Jako jego żonie słusznie się jej to należało.

– Hojny jesteś. Lubisz dawać prezenty. Zwłaszcza z cudzej kieszeni. Jakim prawem rozporządzałeś naszymi pieniędzmi? Przecież ustaliliśmy, że po śmierci Strzelczyka całą dolę dzielimy na trzy części.

– Lepiej mieć coś do podziału na cztery części niż nic na trzy. To chyba jasne?

– Dobrze, dobrze. Mów dalej.

– Obiecałem jej milion. Końcówką podzielilibyśmy się we trójkę. Odczekaliśmy jakiś czas, aż ruch na klatce schodowej się zmniejszył, i zjechaliśmy do sutereny. Boks był zamknięty na kłódkę, jestem pewien, że jeden z tych dwóch kluczyków, o których wspominał Andrzej, pasowałby do tego zamka. Byłem przygotowany do otwarcia kłódki. Wziąłem ze sobą piłkę do cięcia metalu, a także duży klucz francuski. Chciałem albo ukręcić kłódkę, albo ją przepiłować.

– Rzeczywiście tak o wszystkim pomyślałeś? – w głosie Majewskiego po raz pierwszy zabrzmiała nutka uznania.

– Znasz mnie przecież. Ładnych kilka dni rozwiązywałem tę łamigłówkę, aby później działać bez pudła. Niestety i tak to na wiele się nie przydało.

– Mów! Co było dalej?

– Zanim jeszcze zabrałem się do tej kłódki, postanowiłem sprawdzić, co jest w środku piwnicy. Drzwi do niej, jak wszędzie w tego rodzaju pomieszczeniach, są zbite z łat, pomiędzy którymi istnieją duże szpary. Przez taką szparę oświetliłem piwnicę latarką elektryczną. Mówię ci, potworny widok. Na tym stoliku mahoniowym, który mi się tak podobał, a który teraz był rzucony do góry nogami, leżał Andrzej Doberski. Głowa na podłodze, w plecach rana postrzałowa. Rodzińska mało nie zemdlała, gotowa też była narobić wrzasku na całą kamienicę. Całe szczęście, że ja byłem obok i nie straciłem zimnej krwi. Ostrożnie wytarłem chustką do nosa kłódkę, bo już ją przedtem wziąłem w rękę, potem wyprowadziłem babeczkę z piwnicy i odwiozłem na górę. Dostała filiżankę kawy i dwa koniaki. To jej dobrze zrobiło, jakoś się uspokoiła. Przyznaję, że i ja sobie łyknąłem. Mnie też porządnie łupnęło. Wprawdzie nie widziałem twarzy Doberskiego, ale nie miałem wątpliwości, że to on. Poznałem po płaszczu. Kupił go dopiero po śmierci Kazika.

– Za pieniądze wyjęte z jego kieszeni i skradzione nam dwóm – mruknął Tadeusz.

– Kiedy już uspokoiłem Rodzińską, musiałem zdecydować, co robić z tamtym zabitym na dole. Nie można go było tak zostawić. Namówiłem więc właścicielkę piwnicy, aby na drugi dzień z samego rana poszła do Komendy Stołecznej MO i opowiedziała bajeczkę” że jakiś mężczyzna ją sterroryzował i kazał zejść na dół do sutereny, aby mu pokazała boks zajmowany przez Kazika. Pouczyłem Rodzińską, jak ma zeznawać. Że ten mężczyzna na widok zabitego uciekł i ją samą zostawił w korytarzu. Miała także twierdzić, że ze strachu nie zauważyła, jak ten mężczyzna wyglądał. W ten sposób mnie nic nie groziło, a ja ją wybawiłem z poważnych kłopotów. Postanowiliśmy z panią Jadwigą, że zobaczymy się za parę dni. Miała do mnie zatelefonować z automatu po upewnieniu się, czy nie jest śledzona. Chciałem wiedzieć, co powiedziała i o co ją pytano.

– Diabli wiedzą, czy bujasz, czy mówisz prawdę – przerwał Majewski. – Kiedy się ciebie słucha, niby wszystko trzyma się kupy i jest logiczne. Ale jak sobie przypomnę śmierć Andrzeja, wydaje mi się, że cała sprawa miała inny przebieg.

– Jaki?

– Po prostu każdy z was postanowił znaleźć forsę i ani myślał się nią dzielić z kolegami. Obaj wpadliście na pomysł z tą piwnicą i przypadkowo w niej się spotkaliście. Andrzej był pierwszy, znalazł walizę, a ty nadszedłeś i wywaliłeś do jego pleców. Potem capnąłeś dzieńgi i teraz łżesz w żywe oczy.

– Jak możesz nawet przypuszczać coś podobnego? Ja miałbym oszukać przyjaciół, z którymi mnie łączą całe lata doli i niedoli? Czy nie wspólnie nadstawialiśmy głowy tam w Łowiczu? I ja miałbym zabić jednego z nas strzałem w plecy?

– Właśnie ten strzał trochę zbija mnie z pantałyku. Na to chyba jesteś zbyt dużym tchórzem. Nie zdobyłbyś: się na tyle odwagi. Bo co do forsy, to nie mam żądny chi wątpliwości. Gdybyś ją znalazł sam, nie powąchalibyśmy ani grosika.

– No wiesz, Tadeusz! Jak możesz mnie o to podejrzewać?

– Mówię ci, Zygmunt, zapamiętaj to sobie. Jeżeli mnie oszukałeś i masz te pieniądze, do końca życia nie wydasz z nich ani złotówki. Ja do milicji naturalnie nie pójdę, sprawy do sądu nie wniosę, ale jeżeli stwierdzę, że raptem zwykły, skromny urzędnik ministerstwa zamienił się w milionera, w żadne „totolotki” nie uwierzę. Ani w spadek z Ameryki. Będziesz miał taką samą dziurę w plecach jak Doberski. Przysięgam ci, że to zrobię! Choćby mnie później mieli huśtać na sznurku.

– Ja mogę podobnie rozumować. Doberski zginął, bo

spotkaliście się w piwnicy. Właśnie on i ty. Zabrałeś pieniądze i aby się nimi nie dzielić, teraz mydlisz mi oczy. Nazwałeś mnie tchórzem. Może w twoich oczach jestem nim. Ale nie takim, aby ci wybaczyć przywłaszczenie sobie zdobytych przez nas wspólnie pieniędzy. Tego bym ci nigdy nie puścił płazem. Nie zapominaj, że ja też mam broń i będę umiał z niej zrobić użytek, jeżeli zdobędę pewność, że mnie oszukałeś.

– Dobrze – zgodził się Majewski. – Układ stoi. Ten, kto z nas dwóch jest oszustem, zginie.

– Tak, zginie! Jeżeli nie będę mógł ciebie zastrzelić, własnymi rękoma uduszę jak psa.

– A ja ciebie. Przyjmując jednak, że obaj mówimy prawdę, to kto zabił Doberskiego?

– Żebym ja wiedział! Myślałem, że to ty, i nie zastanawiałem się nad inną ewentualnością.

– Więc pomyśl teraz.

– Może ktoś z milicji?

– Nieprawdopodobne.

– Dlaczego? Śledził Doberskiego. Podejrzewał go o udział w napadzie. Nakrył w momencie, kiedy Andrzej wyciągał walizę z piwnicy. Tam były cztery miliony. Przy takiej sumie i milicjantowi mogło się zakręcić w głowie.

– Głupi jesteś.

– A ty myślisz, że w milicji sami święci pracują?

– Tam są też tylko ludzie. Ale to wykluczone. Przede wszystkim takiej sprawy nie prowadzi zwykły milicjant. Nie prowadzi jej też i pojedynczy oficer. Pracuje cały zespół. Gdyby Doberskiego podejrzewali i był śledzony, oni od razu wiedzieliby, kto go śledzi, i dobrali się do faceta. Poza tym broń, którą ma milicja, jest przestrzelana. Kula wyjęta z pieców Doberskiego już dawno powędrowała do Zakładu Kryminalistyki. Gdyby wyszła z pistoletu któregokolwiek milicjanta w Polsce, już by o tym władze wiedziały. Trochę znam się na tym, bo mnie te sprawy interesowały. W wojsku byłem pomocnikiem rusznikarza. Ciekawe rzeczy nam opowiadał.

– Więc kto?

– Może jest ktoś, kto wie, że Kazik schował walizkę i postanowił nas uprzedzić w poszukiwaniach?

– Skąd by się o tym dowiedział? Nawet milicja o tym nie wie.

– Przypuszczam, że milicja wie. Na pewno szukaj i nas, i forsy. Poza tym ten facet może nie wiedzieć całej prawdy, że Kazik schował aż cztery miliony, a szuka jednego. Doli Kazika. Strzelczyk umarł, pieniędzy przy nim ani w jego domu nie znaleziono. Wiemy o tym bo szukaliśmy ich, zanim przyszła tam milicja, ten milion musi być gdzieś dobrze schowany. Do takiego wniosku może dojść każdy. Ktoś postanowił znaleźć ten milion.

– A szukając natknął się na Doberskiego?

– To nie ulega wątpliwości. Jak też i to” że zabił Andrzeja i zabrał walizę.

– A dlaczego zginęła Rodzińska?

– Może była jego wspólniczką?

– To wykluczone. Nic nie wiedziała o trupie w piwnicy. Była przerażona tym odkryciem. Nie mogłaby tak udawać.

Majewski namyślał się.

– Słuchaj, kto to byli ci dwaj?

– Jacy?

No ci, którzy pomagali Kazikowi w przeprowadzce razem z tobą?

– Koledzy z pracy Strzelczyka. Jeden z nich przyjechał ciężarówką.

– Z Omulewskiej?

– Nie. Z FSO na Żeraniu. Pamiętam, że ciężarówka miała napis „Fabryka Samochodów Osobowych”.

– Znałeś ich?

– Trochę. Pętali się przy Kaziku. Robili z nim jakieś interesy. Parę razy słyszałem, że rozmawiali o częściach samochodowych. Często wspólnie popijali.

– Pamiętasz ich nazwiska?

– Jeden nazywał się Dobrawoda. Bardzo śmiesznie, dlatego zapamiętałem. Drugi chyba Edmund Kowalski. Kazik zwracał się do niego „Eda”.

– Spotykałeś ich później?

– Ani razu. W ogóle później moje kontakty z Kazikiem rozluźniły się. Zacząłem pracować w ministerstwie, on rzucił Omulewską i przeniósł się na Bielany. Dopiero po kilku latach odnowiliśmy tę przyjaźń. Kiedyś Strzelczyk coś wspominał, że ten Kowalski poszedł siedzieć. Zdaje się, że cztery lata zarobił. Albo i więcej.

– To teraz już byłby na wolności.

– Chyba tak.

– Jesteśmy w domu. Kowalski wiedział o tej piwnicy. Może jej razem z Kazikiem używali przy różnych swoich kombinacjach. Teraz sobie o tym przypomniał i przyszedł zbadać, czy nie ma forsy.

– Tak od razu ze spluwą?

– W więzieniu porobił różne, odpowiednie znajomości. Taki facet nie ma problemu ze zdobyciem kawałka gnata. Wiedział, że nie idzie na spotkanie towarzyskie i że ktoś inny może poszukiwać tych pieniążków. Doberski miał pecha, że przyszedł do piwnicy pierwszy. Gdyby nie to, na pewno ten drugi by tam leżał. Z taką samą dziurą w plecach.

– No dobrze, ale to wszystko mi nie pasuje do Rodzińskiej.

– Jak się tak dobrze zastanowić, to trzeba dojść do wniosku, że Rodzińska była w jakiś sposób związana z tym facetem. Może z nim przedtem kombinowała, a może on z nią rozmawiał na temat poszukiwania tych pieniędzy?

– Nie rozmawiała i nie wchodziła w żadne układy. Przecież by mi o tym powiedziała. Początkowo zdziwiła ją moja koncepcja, że Kazik schował walizkę w jej piwnicy. Musiałem ją długo przekonywać, zanim zgodziła się na współpracę.

– Jestem przekonany, że dobrze znała tego Kowalskiego czy Dobrawodę. Bez powodu jej nie sprzątnięto. Mniejsza zresztą o nią. Musimy znaleźć tego faceta i wyrwać mu nasze pieniądze.

– Dobrowolnie ich nie odda. A pokazał, że idzie na całego.

– Jeżeli trzeba będzie, my też pójdziemy na całego. Nie mam zamiaru nikomu robić prezentu z dwóch milionów.

– Ani ja – buńczucznie zapewnił Zygmunt Lipień.

– Mam trochę znajomości na Żeraniu – dodał Tadeusz. – Postaram się dowiedzieć co nieco o tych dwóch. Dobrawoda, takie nazwisko powinni pamiętać. A tego drugiego, jeśli zaiwanił kilka lat więzienia, tym bardzie. W ten sposób trafię do tych gości. A dalej zobaczymy, cci i jak się da zrobić.

– Bądź ostrożny. Pamiętaj o losie Doberskiego.

– On się niczego nie spodziewał, dlatego dal się zaskoczyć. My jesteśmy w lepszej sytuacji. Nas nie zaskoczy. Rozchodzimy się. Który z nas dowie się czegoś nowego, powiadomi drugiego. W pojedynkę nie wolno działać. Przekonał się o tym Andrzej.

Wstali z ławki. Jeden poszedł w stronę ulicy Książęcej, drugi zawrócił do mostu. Oddalając się od siebie, każdy z nich zastanawiał się:

– Czy ten drań mnie nabrał, czy mówił prawdę?

Żaden z nich nie był tego pewien.