177841.fb2
Nieraz rozwiązując jakąś trudną krzyżówkę, człowiek czuje się bezradny. Nie może znaleźć wyrazu, który jest niezbędny, aby pozostałe stały się wiadome. Wielekroć czyta się określenie tego wyrazu, wielekroć podstawia się rozmaite znaczenia, nawet szukając pomocy w encyklopedii. Ze zniechęceniem odsuwa się na wpół rozwiązaną krzyżówkę. A kiedy nazajutrz lub po upływie zaledwie kilku godzin bierze się ją z powrotem do ręki, nagle wszystko staje się zupełnie proste.
Krzyżówki są miłą zabawą, pozwalającą na intelektualny wypoczynek, ale prowadzenie dochodzenia w sprawie rabunku czterech milionów złotych i czterech zabójstw (choć jedno z nich lekarz określił jako „nieszczęśliwy wypadek”) jest ciężką pracą, mimo że w pierwszym i w drugim przypadku chodzi o rozwiązanie zagadki.
Podczas kiedy wywiadowcy MO zbierali dane dotyczące ostatniej ofiary, Zygmunta Lipienia, major Janusz Kaczanowski czytał po raz nie wiadomo który akta sprawy, w nich szukając odpowiedzi na dręczące go niepewności. Czuł się jak człowiek z zawiązanymi oczyma, na oślep szukający drogi do upragnionego celu. Wie, że, ten cel jest już blisko, prawie w zasięgu ręki, ale nie może do niego trafić, bo dokoła ciemno.
Major kolejno przegląda dokumenty: pierwszy meldunek o napadzie na Spółdzielczy Bank Ludowy, przesłuchania urzędników banku i innych świadków. Potem fotografie. Niezbyt kontrastowe, bo robione w czasie niepogody. Na brzegu rzeki leży człowiek. To Kazimierz Strzelczyk. Znowu protokoły rewizji: w warsztacie, w mieszkaniu właściciela warsztatu Jankowskiego, następnie w mieszkaniu i w piwnicy Wojciecha Strzelczyka, brata zmarłego. Oględziny mieszkania Kazimierza Strzelczyka. Znowu protokoły przesłuchania mieszkańców tego domu. Dalej pudełeczko z taśmą magnetofonową. Na niej utrwalony głos Jadwigi Rodzińskiej, byłej żony Strzelczyka. Teraz fotografie piwnicy. Na odwróconym do góry nogami stole leży człowiek, Andrzej Doberski, jeden z uczestników napadu na bank, a druga ofiara, która opuściła ziemski padół. Inna fotografia. Widać na niej drzwi do windy i fragment klatki schodowej, a tuż obok na podłodze kobieta. To Jadwiga Rodzińska. Przeżyła Doberskiego zaledwie o czterdzieści osiem godzin. Jej również spodziewana fortuna nie przyniosła szczęścia. Dlaczego zginęła? Kolejna nie rozwiązana zagadka. Następnie protokół rewizji piwnicy i mieszkania zmarłej. W protokole dotyczącym piwnicy informacja, że znaleziono i zakwestionowano jakiś połamany aparat elektryczny; przesłano go do Zakładu Kryminalistyki dla dokładnego zbadania przedmiotu.
Znowu ogromna ilość protokołów przesłuchania świadków, którzy nic nie widzieli, nic nie słyszeli i nic nie wiedzą. Wśród nich wyróżnia się dwoje uczniów liceum przy ulicy Sadowej. Okrfeślili oni i opisali „pana z walizką”. Wyjaśnienie Komendy Powiatowej MO, że walizka zrabowana w banku była brązowego koloru. Opinia
Zakładu Kryminalistyki dotycząca przesłanego aparatu elektrycznego. Notatki z FSO, ze stacji obsługi samochodów przy ulicy Omulewskiej.
Protokół rewizji w domku Antoniego Dobrawody i jego zeznania. Zeznania kierowcy samochodowego, Kowalskiego. Znowu zdjęcie: elegancko umeblowany pokój. Na podłodze mężczyzna. To już czwarte żniwo śmierci – Zygmunt Lipień. Jeszcze jeden członek bandy, któremu zrabowane pieniądze nie dały nic prócz trzech kul w piersi. Ekspertyza rusznikarska stwierdzająca, że pociski wyjęte z ciała Lipienia wyszły z innego pistoletu niż pocisk, którym zabito Doberskiego.
Sześć opasłych teczek zgromadzonych dokumentów. Gigantyczna robota całego sztabu ludzi. Robota, która nie przydała się na nic. Czy rzeczywiście ten wielki wysiłek poszedł całkowicie na marne?
Major Kaczanowski nie chce w to wierzyć. Chociaż zna prawie na pamięć leżące przed nim papiery, z największą uwagą czyta je ponownie. Oto ma w ręku opinię ekspertów:
Przesłany nam do oględzin przedmiot po zbadaniu okazał się aparatem pomiarowym służącym do badania napięcia lamp radiowych i telewizyjnych. Jest to model sprzed co najmniej pięciu lat. Pewne szczegóły wskazują na montaż niefabryczny, chociaż tego rodzaju przyrządy były wtedy produkowane przez przemysł państwowy. Aparaty tego rodzaju są konieczne w każdym zakładzie naprawczym radia i telewizorów. W tamtych latach sprzedaż ich była reglamentowana. Cena na wolnym rynku przekraczała wtedy dwadzieścia tysięcy złotych przy cenie urzędowej wynoszącej 5600 zł Obecnie podobne urządzenia, znacznie ulepszone, są ogólnie dostępne w sprzedaży. Ich cena wynosi około trzech tysięcy złotych. Przesłany nam aparat został prawdopodobnie zniszczony przez zrzucenie na niego czy też położenie jakiejś metalowej maszyny. Świadczyłyby o tym ślady rdzy i smarów. Maszyna ta musiała leżeć na aparacie przez pewien czas. Nie ustalono, w jakiej fabryce państwowej okazany nam aparat został wyprodukowany, gdyż wszelkie cechy, które by na to wskazywały, zostały usunięte. Przyrządy tego rodzaju produkowane były wówczas przez kilka zakładów. Analizę przeprowadził i opinię wydał mgr inż. Jan Grzymalski.
Janusz Kaczanowski zniechęcony odłożył trzymany w ręku dokument. Jaki związek może mieć ten stary połamany aparat będący teraz tylko kłębowiskiem drutów z napadem na bank?
Żadnego!
A jednak jakby coś tknęło oficera milicji, bo znowu sięgnął po arkusz papieru zapisany maszynowym pismem. Przeczytał go jeszcze raz, odłożył, długo coś rozważał, żeby znowu zainteresować się znanym tekstem.
Nagle wszystko stało się tak przeraźliwie jasne, jak gdyby w tym pokoju eksplodowała jakaś gigantyczna bania światła. Kaczanowski zerwał się od biurka, chwycił leżący przed nim dokument i, jak gdyby go ktoś gonił, pobiegł do gabinetu pułkownika Niemirocha. Sekretarka, panna Krysia, na próżno usiłowała go powstrzymr-
– Majorze, u pułkownika jest kapitan Musiał i porucznik Laskiewicz.
Ale Kaczanowski machnął ręką i nie pukając wszedł do pokoju zwierzchnika. Niemiroch zdziwiony spojrzał na przyjaciela, a widząc wyraz jego twarzy, szybko zakończył rozmowę:
– Macie rację, kapitanie. Zabierzcie się do tego wspólnie z porucznikiem. O wyniku proszę mnie zawiadomić.
Oficerowie pożegnali się i wyszli. Kaczanowski podał pułkownikowi trzymany w ręku dokument.
– Proszę uważnie przeczytać – powiedział.
Adam Niemiroch przejrzał pobieżnie papier, a potem po raz drugi już znacznie uważniej. Ponieważ nie znalazł w jego treści nic frapującego, zapytał majora:
– O co ci chodzi?
– Przecież tu jest rozwiązanie!
– W tej opinii? Nie widzę tu niczego nadzwyczajnego.
– Przecież tłumaczy, dlaczego nie brązowa, a granatowa walizka, jak też śmierć Doberskiego i Rodzińskiej. Ten dokument wskazuje, kto jest ich zabójcą.
– Możliwe, że – wskazuje, ale wolałbym, abyś ty mi pokazał wyraźniej.
– To takie proste – odpowiedział Kaczanowski, dziwiąc się, że jego zwierzchnik domaga się wyjaśnień. – Kazimierz Strzelczyk zajmował się nie tylko nielegalnym czy też półlegalnym handlem częściami samochodowymi. Handlował także różnymi aparatami elektrycznymi. Wtedy były one na rynku taką samą albo i większą rzadkością niż cewki do warszawy. W piwnicy przy Wilczej przechowywano te wszystkie rarytasy. Antoni Dobrawoda i Kowalski nie byli jedynymi wspólnikami późniejszego przywódcy przestępczej grupy. Oni w tym interesie reprezentowali branżę motoryzacyjną. Był ktoś trzeci, kto reprezentował dział elektrotechniczny. On także wiedziało schowku przy Wilczej i miał do niego, tak przypuszczam, własny klucz. Z tamtych lat „dobrych interesów” pozostało temu wspólnikowi trochę „towaru” złożonego w piwnicy, w granatowej walizie. Być może zresztą, że nie były to remanenty, ale handel prowadzono do ostatnich czasów. Kiedyś w piwnicy zdarzyła się mała tragedia. Ludzie składający tam części – samochodowe przez nieuwagę położyli je na pewnym aparacie elektrotechnicznym. Aparat został całkowicie uszkodzony.
– Załóżmy, że tak było – zgodził się pułkownik.
– Po dziwnej śmierci Strzelczyka członkowie jego bandy rozpoczynają poszukiwania ukrytego skarbu. Do tej akcji, oczywiście bez wiedzy tamtych, dołącza się i wspólnik Kazimierza z działu elektrycznego.
– Skąd on mógł wiedzieć, że pieniądze zginęły?
– Ja sam, jak ostatni idiota, wszystko mu powiedziałem. Dałem się podejść jak początkujący nowicjusz. Sarn o tym nie wiedząc, wpadłem w zastawione sidła.
– No dobrze, mów dalej.
– Dalej wszystko jest już proste. Ten facet rozumował podobnie jak członkowie bandy Strzelczyka, że skarb ukryty został przy Wilczej. Zjawił się tam i w piwnicy zastał Andrzeja Doberskiego, kiedy ten spod stosu rupieci wyciągał walizkę. Wtedy ten człowiek bez namysłu strzelił do bandyty, zabijając go na miejsc.
– Przecież musiał widzieć, że to nie brązowa walizka.
– Nie jestem tego taki pewien. W słabym świetle palącej się na korytarzu żarówki zakurzona walizka miała ciemny kolor. Zresztą dla tego, co strzelał, była ona tak samo ważna jak pieniądze. Granatowa walizka z jej zawartością także nie mogła wpaść w ręce milicji.
– Dlaczego?
– Bo dla tego człowieka oznaczało to koniec kariery. Proces nie o zabójstwo, lecz o poważne nadużycia. Długoletnie więzienie, przepadek mienia.
– Doberski na pewno nie zabrałby ze sobą tej walizy.
– Tak, ale sprawdziłby jej zawartość i do końca życia miałby w swoim ręku jej właściciela. Mógłby go wycisnąć jak cytrynę. Zabójca znał swoją ofiarę lub jej nie znał, nie wątpił jednak, z kim ma do czynienia, czego ten człowiek szuka oraz że trudno liczyć będzie na jego wspaniałomyślność i bezinteresowne milczenie. Dlatego po dokonaniu morderstwa z takim wysiłkiem holował aż do taksówki tę ciężką, granatową walizę.
– Coś mi zaczyna – świtać – Niemiroch z największą uwagą słuchał majora” – Ale jak wytłumaczysz śmierć Rodzińskiej?
– Zabójca Doberskiego zapewne nie wiedział, jak się dalej potoczyły wypadki. Jednakże zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później, ktoś znajdzie w piwnicy trupa. Milicja zacznie przesłuchiwać byłą żonę Strzelczyka. Ona może się nieopatrznie wygadać, że i inni ludzie korzystali z jej piwnicy. Musiała przecież znać choć pobieżnie interesy swojego męża i jego wspólników. Tu, przyznaję, znowu popełniłem błąd. Trzeba było zatrzymać tę kobietę przynajmniej na czterdzieści osiem godzin i poddać ją bardziej szczegółowemu przesłuchaniu.
– Albo się z nią może przespać i także dowiedzieć się tego, o co ci chodziło.
– Widzę, że pułkownik wprowadza nowe metody śledcze. Żałuję, że nie wiedziałem o tym przedtem.
– Dobrze, dobrze. Powiedz mi, jak tłumaczysz wizytę Strzelczyka na Wilczej wieczorem w dniu napadu? Według twojej teorii pieniędzy tam nie zostawił.
– Strzelczyk również przypuszczał, że wykiwani przez niego koledzy będą się starali zawładnąć skarbem. W tych poszukiwaniach nie ominą i piwnicy przy Wilczej. Na pewno miał tam coś, co chciał ukryć przed oczyma kompanów. Kazimierz nie bał się, że go zadenuncjują, nie przypuszczał, że będą go usiłowali pozbawić życia, ale spodziewał się, że zanim dojdzie do ugody między wspólnikami, oni sami spróbują odzyskać walizkę ze skarbem, Dlatego uważał schowek w domu byłej żony za niepewny, bo Lipień go znał.
– A zabójstwo Lipienia?
– To już bezsporne. Zastrzelił go ostatni z, pozostałych przy życiu członków bandy.
– A więc?
– Znam jednego z morderców. Mógłbym go natych miast aresztować, ale żadnej zbrodni nie mogę mu doi wieść. Najwyżej po długotrwałym badaniu sprawy udo wodniłbym mu poważne nadużycia. To za mało. A poza tym pozostał jeszcze „wysoki” i walizka pełna banknotowi Na upartego potrafiłbym już dzisiaj ją znaleźć. Wiem gdzie się znajduje, ale jej nie ruszę. To teraz moja pułapka.
– Co zamierzasz robić?
– Otoczę troskliwą opieką tego człowieka. Będę kontrolował każdy jego krok. On ma większe niż „wysoki szanse, odnalezienia skarbu. Doskonale znał przywódcę bandy, jego zwyczaje i łatwiej się domyśli, gdzie są ukryte pieniądze. Muszę go złapać in flagranti z walizą i z pistoletem w kieszeni. Ta broń to jedyny dowód że jej posiadacz jest zabójcą Doberskiego. Ani prokurator, ani sąd nie mogą opierać się wyłącznie na zeznaniach młodocianych świadków, choćby go palcem wskazali.
– A „wysoki”?
– Ci ludzie muszą się spotkać, bo będą szli tym samym tropem. Jeżeli „wysoki” wcześniej zawładnie skarbem, wtedy zabójca Doberskiego doprowadzi nas do niego. A jeżeli będzie przeciwnie, zobaczymy czwartego członka bandy przy próbie odbicia skarbu.
– Zdaje się, Januszku, że tym razem trafiłeś w dziesiątkę – pochwalił pułkownik. – Ale znowu zabierzesz mi najlepszych ludzi do tej roboty.
– Nie na długo. Tamtym też pilno. Wiedzą, że i my szukamy tych milionów. Muszą się śpieszyć, abyśmy ich nie ubiegli. Sądzę, że w ciągu paru dni, najdalej tygodnia, sprawa będzie wyjaśniona.
– Cóż robić, muszę się zgodzić. Bierz się do roboty. Tylko uważaj. Tamci dwaj mają broń i niewiele do stracenia. Nie chodzi mi naturalnie o ciebie, bo złego i tak licho nie weźmie, lecz o moich ludzi. Żadnego niepotrzebnego ryzyka.
– Niech pułkownik będzie spokojny. Sam wszystkiego dopilnuję i będę działał przez zaskoczenie.
Major Kaczanowski postanowił w ten sposób zorganizować śledzenie przestępcy, aby wywiadowcy jak najmniej za nim „chodzili”. Wiedział, że jego przeciwnik jest sprytny i przebiegły, a jednocześnie nie ma już nic do stracenia. Jeżeli ten mężczyzna poweźmie choć najmniejsze podejrzenie, że jest inwigilowany, nie da się złapać na gorącym uczynku. A wtedy nie będzie mu można dowieść dwóch zabójstw. A mogą być nawet trudności z udowodnieniem nadużyć gospodarczych, o które oficer milicji go podejrzewał.
Ponieważ Kaczanowski przewidywał, gdzie nastąpi finał rozgrywki, przeto jeden z jego ludzi obserwował mieszkanie przestępcy, drugi miejsce jego pracy, trzeciego umieścił w pobliżu schowka walizki z milionami. Trzej ludzie dyżurowali w samochodzie, aby jechać lub iść śladami mordercy. Auto zmieniano codziennie lub nawet dwa razy dziennie. Poza tym do pomocy był zawsze radiowóz. Krótkofalówki zapewniały łączność wywiadowców pomiędzy sobą i majorem.
Kiedy oficer milicji przedstawił swój plan, zwierzchnik jęknął:
– Zabierasz mi dziesięciu ludzi i dwa samochody. Co ja z tobą mam!
Jednakże pułkownik Niemiroch doskonale rozumiał, że ta ostrożność jest konieczna. Bez dyskusji zaakceptował plan majora.
Rozpoczęło się wielkie polowanie.