177947.fb2
– Nic ci nie powiem. Mam wnioski i tak dalej. Przeczytaj to sama i zobaczymy, czy będziesz miała takie same, bez moich sugestii. Może ja jestem optymistka i poszłam za daleko.
– Optymistka to i ja jestem. Dobra. Siadam jutro od rana, a ty robisz za Arabellę. Zrobiłam ci grzeczność.
– Jaką? – spytałam podejrzliwie.
– Obiecałam dziadkowi opisać Noirmont, meble i bibliotekę. Sama rozumiesz, że na twoje konto, co jak co, ale to potrafisz. Konno jeździć też umiesz, więc grunt masz przygotowany.
Doceniłam jej starania i w zamian powiedziałam, gdzie czego ma szukać, żeby nie plątała się niepotrzebnie w papierach pozbawionych znaczenia. Z naciskiem poradziłam inspektora Thompsona zostawić na koniec. Słuszne było iść tą samą drogą.
– Skąd on się tu w ogóle wziął, ten Thompson? – spytała, schodząc powoli na parter, do jadalni. – Nie należał chyba do rodziny?
– To ci mogę wyjaśnić, przystąpisz od razu do sedna. Inspektor Thompson umarł na starość i jego wnuk-spadkobierca uszanował dorobek dziada. Nie wyrzucił notatek, tylko porozsyłał zainteresowanym…
– Zgłupiał chyba. Mógł się złapać za kryminały!
– Nie miał ciągot literackich i słowo pisane trochę sztywno mu wychodziło, z listu widać. Zorientował się, że cała teczka dotyczy afery w rodzinie Blackhillów, więc odesłał, a Blackhillowie niech robią, co chcą. Nic nie zrobili i wszystko sobie przeczytasz, a potem spróbujemy oderwać się od dziadka i podyskutować.
– Trudno będzie! – westchnęła Krystyna. – Zobaczysz.
– W ostateczności możemy podyskutować w nocy…
I tak nam to właśnie wyszło…
Konno jeździć umiałyśmy obie od dzieciństwa. Z przyjemnością wyruszyłam z dziadkiem na wycieczkę, realizując obietnicę, za którą, trzeba przyznać, byłam Krystynie szczerze wdzięczna. Na temat mebli w Noirmont mogłabym napisać pracę doktorską, a dziadka to wyraźnie ciekawiło. Spędziliśmy razem uroczy dzionek, potem już we troje spędziliśmy uroczy wieczór, potem zaś okazało się, że jutro spędzimy wspólnie uroczy poranek, co do dzionka zaś dziadkowi furt towarzyszyć będzie ta podobniejsza do Arabelli…
Od tej Arabelli zgłupiałyśmy tak, że bez mała udało nam się samym zapomnieć, która z nas jest która. Dziadek nudził się nieziemsko i widocznie stanowiłyśmy rozrywkę, jak na Anglię, nietypową, bo trzymał przy sobie co najmniej jedną pazurami i zębami. Ulegałyśmy owej presji obie, pokochawszy go między innymi za stosunek do psów. Poniewierały się te psy po całym domu i robiły, co chciały, nie zawsze pozwalając się spędzić z kanap i foteli, bywało, że człowiek siadał na nie dogryzionej kości, rano zaś z reguły okazywało się, że co najmniej jedna sztuka zaplątała się w sypialni i budziła swoją ofiarę lizaniem po twarzy. Nie szkodzi, lubiłyśmy psy.
Dla siebie miałyśmy noc.
– Jedziemy! – zarządziłam od razu pierwszego wieczoru po lekturze Krystyny. – Musimy to obgadać, bo może trzeba będzie znaleźć więcej do czytania, a jak wyjedziemy, to już krewa. Możesz zacząć, jak chcesz.
– Pokojówka – odparła na to Krystyna bez namysłu. – Wracam do pierwotnej koncepcji, diament rąbnęła praprababcia. Francuska pokojówka jest jedyną osobą, która stąd wyjechała, podwędziła go i wywiozła. Przedtem załatwiła gospodynię.
Kiwałam głową cały czas.
– Zgadza się. Jednak przelećmy się po szczegółach, bo może co z tego wyniknie. Po kolei.
– Po kolei, to ta heca z kluczem mówi sama za siebie. Ktoś wlazł do jej pokoju, spała po opium. Jestem pełna uznania dla pana Thompsona, opisał to koncertowo, jakbym sama była przy tym. Musiała coś wiedzieć, może widziała, jak pokojówka kradła.
– A nie dopuszczasz, że w ogóle tylko go widziała i wykończyła ją sama prababcia dla zachowania tajemnicy…?
– No i na co ci te bzdety? Widziałaś rachunki prababci, ona nie była z tych przezornych. Po śmierci pułkownika… czekaj, on nie był naszym przodkiem…?
– Na szczęście nie. Został z boku.
– To mogę się nim nie przejmować. Drętwa piła. Z listów tak wynika. Po jego śmierci kichała na wszystko energicznie, nie chciałoby jej się wdawać w zbrodnię. Jeśli wywinęła numer z przyśpieszonym ślubem, znaczy skandal miała gdzieś. Po cholerę wymyślasz głupoty?
– Próbuję podważyć sama siebie…
– Może zadzwoń na służbę i ktoś ci przyniesie łyżkę do opon…?
– Nie wygłupiaj się. Węszę zgryzotę, bo za prosto się układa. Pan Meadows nie był kretynem i przeczucia miał trafne, tyle że Arabella nie mieściła mu się w głowie. Kwestia nawyków i obyczajów, damy się nie podejrzewa. Piękna była, może się w niej kochał.
– Możliwe – zgodziła się Krystyna i otworzyła puszkę naszego Żywca, którego udało mi się znaleźć w sklepie. – Jak to dobrze, że trafiłaś na szopę z łajnem, bo ichnie jest nie do picia.
Z angielskich sklepów alkoholowych, shop i winę, wyszła nam szopa z łajnem i tak już zostało. Lubiłyśmy piwo, ale normalne, w zamku dziadka zaś uszczęśliwiano nas tylko porterem.
– Resztę zostawiłam w kuchennej lodówce – poinformowałam ją. – Zakradłam się i chyba nikt mnie nie widział.
– A nawet jeśli, wola boska, i tak mają złą opinię o cudzoziemcach. Czekaj, na czym stoimy?
– Nie podejrzewał Arabelli. Ale jednak się czepiał i zmusił pana Thompsona do szczegółowego dochodzenia. Zdrowa baba padła nagle, popieram twoje zdanie, pokojówka jej to załatwiła. Odczekała trochę…
– Bystra dziewczynka – pochwaliła nagle Krystyna, odstawiając puszkę i zaglądając do zapisków inspektora. – Popatrz, ona pierwsza składała zeznania, Marietta Goundlle, bardzo ładnie wykombinowała depresję pani Davis. Wygląda mi na to, że wyszło jej sugestywnie i wszyscy inni po niej powtarzali. I ona ględziła o tym opium. Ukierunkowała śledztwo.
– I nie uciekła od razu – podchwyciłam. – Odczekała i wyjechała legalnie, nawet z zyskiem dodatkowym. Z czego wynika, że teraz wracamy do Francji, poszukiwać Marietty Gouryille, ciekawe jak. Po wszystkich cmentarzach?
– Ty chyba ślepa jesteś. Ten świetny gliniarz zapisał jej adres. Tylko raz co prawda i zapewne nieaktualny już w momencie zapisywania, ale może to być punkt zaczepienia. Francja, jakaś wiocha.
– Dwie wojny światowe i jedna francusko-pruska…
– No dobrze, ale od czegoś przecież trzeba zacząć?
Zamyśliłam się.
– Prababcia Karolina wmówiła w nas na piśmie, że ten diament istnieje – zaczęłam w zadumie. – Nie zginął, gdzieś jest. Uczyniłyśmy założenie, że sam z Indii nie przyszedł, rąbnęła go ze świątyni i przywiozła prababcia Arabella. Ze świątyni, przy tej świątyni upierają się wszyscy…
– W liście pradziadka Noirmonta o świątyni też była mowa – przypomniała Krystyna.
– No więc właśnie. Arabellę, między nami mówiąc, przyjęłyśmy na duszę…
– Wydaje się najbardziej prawdopodobna.
Kiwnęłam głową i obejrzałam się za piwem. Jakoś wzmagało bystrość myślenia.
– Zaraz pójdę do lodówki po tę resztę – obiecałam. – Służba już chyba śpi. Tutaj działy się dziwne rzeczy, ze śledztwa pana Thompsona mnie wychodzi morderstwo…
– Mnie też.
– Dziwię się, że jemu nie wyszło…
– Nie wiedział o diamencie. Zabrakło mu motywu.
Spojrzałam na nią, zaskoczona, i trochę piwa wychlapnęłam na stół.
– A wiesz, że masz rację. A ja się zastanawiałam, jak mógł tak to puścić! Oczywiście, że przez to, powodów nie widział, nikt potem nie uciekł, nikt nie szastał pieniędzmi, rabunek odpadał, a opium nawet było w modzie. Wątpliwości miał, wyjaśnił je sobie i dał spokój. No dobrze, można go zrozumieć. Zakładamy dalej, że dziewczyna wyjechała z diamentem, bo jakoś w tej Francji musiał się znaleźć, a sam na piechotę nie poszedł. Oczywiście możemy się mylić od góry do dołu, wcale go tam nie było, prababcia Karolina w życiu go nie widziała, posiadała tylko wiedzę o nim. Jednakże pani Davis zeszła ze świata śmiercią gwałtowną i o czymś to świadczy…