177947.fb2
– Miałam się chwalić skretynieniem? No dobrze, powiem ci. Znasz go. Paweł Darski.
– Jezus Mario…! I ty się rwiesz do pieniędzy…?!!!
– Idiotka – rozzłościłam się. – Właśnie dlatego!
Osłupiała w pierwszej chwili Krystyna zreflektowała się, zdołała pomyśleć i zrozumiała. Nie musiałam jej niczego tłumaczyć. Zdaje się, że wnętrze też w gruncie rzeczy miałyśmy jednakowe.
– No może… No owszem… Jeśli chcesz go na stałe… A on co?
– Leci na mnie, zgadza się. Już mamrotał coś o ślubie i dzieciach, ale go ukróciłam.
– Żeby się tylko nie zniechęcił, zanim wrócimy…
Popatrzyłam na moją siostrę, przypomniałam sobie, że wyglądam tak samo, i pozbyłam się obaw. Do tak pięknej kobiety żaden chłop się nie zniechęci bez rażącego powodu, a dotychczas prezentowałam Pawełkowi same zalety. Powinien do mnie tęsknić bez opamiętania.
Krystyna ochłonęła już całkowicie.
– Chyba masz rację, mnie też byłoby głupio. Znajdziemy to gówno, przedziabiemy na pół… Ten cały Heaston natchnął mnie wielką nadzieją, jeśli naprawdę to jest taka przeraźliwa forsa, Paweł się wreszcie ocknie. Między nami mówiąc, powinien udawać śmieciarza… Nie, śmieciarze są bogaci… Bezrobotnego na zasiłku! Miałby pewność, że dziewczyna leci na niego, a nie na pieniądze. Dziwię się, że mu to dotychczas nie przyszło do głowy.
– Nie miał czasu.
– A pewnie, musiałby sobie zrobić dwuletni urlop. Chociaż, z drugiej strony, pieniądze same pracują na siebie… No owszem, chłopak jest atrakcyjny, ale mnie się nie widzi. Wolę Andrzeja.
– Czy ty jeszcze nie zauważyłaś, jakie to szczęście, że gust do chłopów mamy różny? – spytałam gniewnie. – Masz pojęcie, co by było, gdybyśmy się pchały razem do tego samego?!
– O Jezu… Mam pojęcie i na samą myśl zgroza mnie ogarnia. Chociaż owszem, raz twój mąż chwycił mnie w objęcia, jak do was przyszłam, w przekonaniu, że to ty wracasz. Wyrwałam mu się ze wstrętem, bardzo cię przepraszam.
– Nie ma za co – odparłam obojętnie. – Mnie twój też, z takim samym skutkiem. Chociaż czasem myślę, że mogłoby się nam to przydać, nie mówię o łóżku, a wręcz przeciwnie.
– Powiedz porządnie – poprosiła Krystyna, zaciekawiona. – Co masz na myśli?
– Sceny małżeńskie. Różne scysje. Pretensje. Czekaj, nie było okazji, żeby ci o tym opowiedzieć, jedna moja przyjaciółka, może nawet kiedyś ją widziałaś, ale to mało ważne, koniecznie chciała na spokojnie i zgoła naukowo wyłożyć swojemu, czym jej doskwiera. Ale, niestety, kochała cholernika. Na sam jego widok spływało na nią upojenie i zapominała kompletnie, idiotka, o co jej chodzi i jakie ma pretensje. Jeśli zaś już sobie przypomniała, powiedzmy, że to była akurat przykra chwila, od razu zaczynała płakać i kładła sprawę. Gdyby miała siostrę-bliźniaczkę, to ta siostra, automatycznie wyzuta z emocji, mogła całą rzecz załatwić, odpowiednio przedtem pouczona. Taką korzyść, jakby co, mamy zawsze przed sobą.
Krystyna pokręciła głową z taką troską, jakby ten problem już nam wisiał nad głową.
– Niedobrze. Uda się jej, pogodzą się, on zrozumie, zakładam optymistycznie, że jest inteligentny, i będą musieli lecieć do łóżka…
– Przemyślałam to porządnie – pocieszyłam ją. – Właściwa ona czekałaby na podorędziu i zamieniłyby się błyskawicznie. Sekunda wystarczy.
– A, tak to się zgadzam. Owszem, ma to sens. Kochając faceta, ewentualnie nienawidząc, przenigdy nie wykażesz zdrowego rozsądku, zawsze się z ciebie coś wyrwie i z czymś idiotycznym wystrzelisz. Element zastępczy w takim wypadku jest zgoła bezcenny. Dobrze, że mi o tym powiedziałaś, w razie czego skorzystam.
– Wzajemnie.
Ogromnie zadowolone z konkluzji, siedziałyśmy na tej werandzie przy znakomitym winie, wpatrzone w ciemność za oświetloną częścią ogrodu. Przyjemność sprawiała nam myśl, że jesteśmy dla siebie przydatne.
– A ta przyjaciółka w końcu co? – spytała nagle Krystyna.
– Nic, rozeszli się. Nie miała siostry-bliźniaczki.
Po następnej długiej chwili Krystyna oprzytomniała pierwsza.
– Słuchaj, myśmy chyba zgłupiały. Omawiamy tu peregrynacje uczuciowe, zamiast zajmować się komplikacją bieżącą. Co zrobimy jutro? Zatrudnimy go, jeśli przyjdzie, nie przyznając się do decyzji, że sprzedaż może sobie wybić z głowy, czy postąpimy uczciwie?
Zawahałam się.
– Uczciwie byłoby przyzwoiciej. Ale z drugiej strony może to dyplomatyczne węszenie dostarczy mu jakiejś satysfakcji? Niech powęszy, co nam zależy. Tyle jego.
– Może i tak – zgodziła się Kryśka. – Postawiłabym sprawę jasno, ze sprzedaży nici, ale pomagać może, jeśli chce. Niech się zaraz w pająka przemienię, jeśli nie zechce.
Przyjrzałam się jej.
– Ponieważ nie widzę, żebyś się przemieniała w pająka…
Tajemniczy dosyć Heaston bez nazwiska użył mnóstwa argumentów, przekonywał nas i tłumaczył, zły był, zirytowany, trochę wyglądał, jakby oceniał nasze szyje, da się udusić każdą jedną ręką czy nie, ale Krystyny w pająka nie zamienił. Chęć pomocy zgłosił.
Ile wysiłku zużyłam, żeby ukryć przed nim jedną kartkę, znalezioną w rozprawie o astronomii, ludzkie słowo nie opisze. Sama z siebie kartka nie wyleciała, objawiła się dopiero przy dokładnym przeglądaniu dzieła, w dodatku napisana była po polsku, ale i tak wolałam nie podsuwać mu głupich myśli.
Dzięki uwolnieniu od wysiłków czysto fizycznych doszłyśmy tak daleko, że zostały nam dwie ostatnie szafy przy drzwiach. Koniec udręk zaczął świtać na horyzoncie. Nawet bez silnego chłopa mogłyśmy skończyć najgorszą robotę w jeden dzień i przystąpić do sporządzania katalogu, stwierdzającego zawartość wszystkich półek w każdym segmencie. Biblioteka stawała się czysta jak kryształ, najgorsza jełopa mogła z zamkniętymi oczami trafić do każdej książki. Zważywszy iż zapiski Krystyny, dotyczące sztuki leczenia ziołami, mogły zająć ze trzy grube tomy, życzenie prababci zostało chyba spełnione.
– Niech się pani jeszcze zastanowi – powiedział wieczorem pomocnik i zabrzmiało to trochę jak groźba karalna. – Lecę jutro do Stanów i nie będzie mnie, ale wrócę pojutrze. Lepszej oferty pani nie dostanie, więc proszę to przemyśleć. Ostatnia okazja.
Nasza rozpaczliwa jednakowość musiała mu chyba nieźle dokopać, bo mówił w przestrzeń między nami dwiema, używając przy tym liczby pojedynczej. Widocznie nie umiał sobie dać rady z jednostką w dwóch egzemplarzach. Zapewniłyśmy go, że przemyślimy, i znów zostałyśmy same.
– No? – spytała Kryśka niecierpliwie. – Coś znalazłaś, widziałam. Co to było?
– Okropność zupełna – odparłam, wyciągając kartkę, ukrytą w częściowym spisie książek. – Pyskowałaś na Antosię Kacperskich, coś mi się widzi, że niesłusznie. Chyba się wiąże.
– Z czym się wiąże? Pokaż!
Dałam jej do poczytania list, znów częściowy, tym razem zawierający początek bez dalszego ciągu. Przynajmniej wiadomo było, do kogo został skierowany.
„Kochany Bracie Marcinku – pisała osoba. – Na wstępie zawiadamiam cię, że wszyscy zdrowi i dobrze się mają, możemy tym sobie dalej nie zawracać głowy. Coś mi się wydaje, a nie tylko mnie, że wpadłeś. Panna Antoinette nieźle zalazła ci za skórę, taki wniosek z Twojego listu wyciągamy zgodnym chórem. Poezja wyszła mi przypadkiem. Matka milczała przez cały jeden dzień, po czym oświadczyła z rezygnacją, że w razie potrzeby udzieli błogosławieństwa, masz więc przed sobą otwartą drogę i możesz robić, co zechcesz. Zapewne ma jakieś przeczucia, bo z góry określa młodą damę imieniem Antosi. Jak widzisz, francuski język wszyscy umiemy tłumaczyć doskonale. Byłoby chyba dobrze, gdyby Florek"… Na tym list się urywał, bo skończyła się strona.
– Nie mogła pisać trochę mniejszymi literami? – zirytowała się Krystyna. – Zmieściłoby się jej więcej! Widzę tu Florka, kto to był Marcinek? Ty te rzeczy wiesz?
– Wiem. Mówiłam ci przecież. Zamiast bajek, słuchałam wspomnień babci Ludwiki i prawie wszystko pamiętam. Marcinek to był brat Florka, Kacperski, plenipotent rodzinny czy coś w tym rodzaju. Zginał w czasie wojny, a mieszkał w tym samym domu co dziadek Zbyszek, dlatego babcia wyszła za dziadka.
– Dlatego, że Marcinek zginął, czy dlatego, że mieszkał w tym samym domu?
– To drugie raczej. Jak im się chałupa rozleciała, przenieśli się do nas. Babcia się w nim zakochała, moim zdaniem, od pierwszego kopa, chociaż twierdzi, że nieco później, po jego bohaterskich wyczynach wojennych.
– I z tej przyczyny została w Polsce i za skarby świata nie chciała wracać do Francji – uzupełniła Krystyna. – O tym chyba coś słyszałam, zostało mi w pamięci. Z idiotycznego powodu zresztą. Babcia rozesłała nas po mieście przed świętami Bożego Narodzenia po zakupy, stałam w ogonku za śledziami, bo ze wsi przyszły karpie, a śledzi nie mieli. Tyś mnie potem zmieniła, ale zdążyłam sobie pomyśleć, jakie piękne życie wiodłabym we Francji, gdyby nie wygłup babci, i bardzo mnie to zdenerwowało. Miałyśmy wtedy piętnaście lat.
– Pamiętam to. Niecałe. Prawie piętnaście. Dali nam do wyboru, śledzie albo robotę w kuchni. Wybrałyśmy śledzie. Co za kretyńskie czasy to były i co za kretyński ustrój.
– Owszem. Babcia do dziś serdecznie życzy Leninowi, żeby z piekła nie wyjrzał.