177947.fb2 Wielki Diament. Tom II - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

Wielki Diament. Tom II - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

Znów popatrzyłyśmy na siebie. Krystyna westchnęła, napiła się wina i zaproponowała, żeby przeczytać gazety, skoro już je mamy pod ręką.

Dziennikarze jak dziennikarze, zrobili, co mogli, dla podniesienia nakładu. Oprócz informacji, znanych nam, można powiedzieć, bezpośrednio od pana Simona, podawali mnóstwo wiadomości, potrzebnych jak dziura w moście. A to obraz na ścianie gabinetu wicehrabiego wisiał przekrzywiony, a to obecni w sąsiednim pokoju przyjaciele słyszeli straszne krzyki i mieli złe przeczucia, a to wtargnęła do gabinetu tajemnicza dama, która ukryła za gorsem tajemniczy przedmiot i zbiegła, a to krwawe bryzgi widniały aż na drzwiach, a to lokaj zemdlał i tak dalej. Nad szczegółami odzieży wszystkich osób zainteresowanych rozwodzili się na całych szpaltach, obyczaje pana Trepona, pomocnika jubilera, opisywali z detalami. To ostatnie zainteresowało nas bardziej, chociaż wątpiłyśmy w ścisłość opisów.

Pan Trepon był silny, potężny, bykowaty, dlatego w razie potrzeby służył za posłańca. Bywało, że wielki majątek nosił przy sobie i nikt nigdy nie dokonał na niego napaści. Zwierzchnik gwarantował jego uczciwość. Ubierał się skromnie, żeby nikomu nic głupiego nie wpadło do głowy, nosił obszerny surdut z licznymi kieszeniami i zawsze miał przy sobie żółty sakwojażyk, przewieszony przez ramię. Żaden złoczyńca, planujący ewentualnie rabunek, nie mógł być pewien, gdzie niesie cenne przedmioty, w kieszeniach czy w sakwojażyku. Przy jego sile, dopóki był żywy, obmacywanie nie wchodziło w rachubę.

– Zważywszy zeznanie lokaja, wedle którego sięgał ręką do sepecika, wierzę wyłącznie w sakwojażyk – oświadczyła zniechęcona Krystyna. – Nawet surdut z kieszeniami wydaje mi się wątpliwy, w rzeczywistości mógł nosić obcisłą marynareczkę i paltocik z pelerynką. I też nie wiem, co by nam z tego przyszło.

– Z jakichś powodów prababcia cały ten chłam zachowała – zauważyłam w zamyśleniu. – Chyba nie tylko na pamiątkę?

– Z grzeczności dla nas. Zdjęła nam z głowy robotę głupiego.

– Albo może przeoczamy coś ważnego. Dziwi mnie, że nie ma nic o narzeczonej, prasa romansowe historie zawsze wywęszą. Co do ucieczki, same głupoty.

Krystyna zastanowiła się poważniej.

– Przypuszczam, że po stwierdzeniu jego niewinności nikt już nie chciał z nimi rozmawiać i stracili żer. Czekaj, ten Simon też się zasugerował dewastacją zabytku i sztuczną szczęką i narzeczoną ominął, Antoinette mu nie wyszła. To była prywatna wiedza prababci.

– No i może zebrała ten cały chłam do kupy dla sprawdzenia, czy na pewno nie ma w nim nic niepotrzebnego. Dobra, zostawmy to na razie, pomyślimy jeszcze później…

– Sprawdźmy w ogóle do końca ten mebel.

Sekretnych szufladek więcej w sekretarzyku nie było, ale wśród rachunków znalazłyśmy jeszcze list od Marcina Kacperskiego do jaśnie pani, nadesłany z Calais, sugerujący, że na jaśnie panienkę należy zaczekać. Nie wiadomo dokładnie, co się tam dzieje w tej Anglii, możliwe, że trzeba będzie szybko skoczyć do Londynu i lepiej, żeby ktoś był bliżej. Ponadto wiadomy osobnik może tu wrócić. Szczerość młodej damy nie ulega wątpliwości, jest zrozpaczona i sama nic nie wie. On, Marcin, będzie tu zatem czuwał, oczekując powrotu jaśnie panny Justyny.

– To już rozumiem dokładnie, skąd się wziął związek panny Antoinette z Kacperskimi – stwierdziłam z satysfakcją. – Nie jestem pewna, czy on się z nią przypadkiem nie ożenił, coś mi się majaczy na tym tle, ale bardzo niewyraźnie.

– Jak już słuchałaś gadania babci, trzeba było słuchać porządnie! – rozzłościła się Krystyna.

– Ja słuchałam jak wściekła, ale babcia mąciła. Zdaje się, że to było jeszcze przed jej urodzeniem i nie miała wspomnień osobistych. Jakieś strzępki się po niej plątały. Albo może nie lubiła akurat o tym mówić. Nic ci na to nie poradzę.

– Może jeszcze jakiś list się znajdzie…

Listów jednakże więcej nie było, ale i tak uciechę miałyśmy nieziemską. Realizując mój antywłamaniowy pomysł, wzbudziłyśmy lekkie zgorszenie i cichą naganę usługującego personelu, panienki przestawiły sobie noc i dzień, w dzień spały, śniadanie jadły po południu, nie wiadomo było, co robić z obiadem. Po nocach paliły się światła w połowie zamku, co by na to nieboszczka pani hrabina powiedziała…

Widząc wyraźny rozkwit potępienia i korzystając z powrotu kamerdynera, który zdumiewająco szybko odzyskał zdrowie, zebrałyśmy służbę w ogromnym holu i wyjaśniłyśmy sprawę uczciwie. Rzeczy po naszych przodkach trzeba raz wreszcie uporządkować, jeśli robimy to w nocy, świecąc przy tym gdzie popadnie, z pewnością żaden złodziej nie przyjdzie się włamywać. Poświęcamy się. W dzień musimy to odespać, bo inaczej padniemy trupem, i taki obiad, na przykład, możemy jeść o jedenastej wieczorem. Albo można zostawić nam zimną kolację, którą spożyjemy o pierwszej w nocy. A lepszego sposobu zabezpieczenia dóbr nikt chyba nie zdoła wymyślić.

W mgnieniu oka nagana przeistoczyła się w uznanie i zachwyt, jaśnie panienki okazały się nie takie głupie, jak na to wyglądało. Zyskałyśmy aktywną pomoc, służba podzieliła się obowiązkami, Gaston działał późnym wieczorem, a kucharka z pokojówką od wczesnego poranka. Włamywacze stracili wszelkie szansę.

Zdecydowałyśmy się robić sobie od razu spis prawdziwie cennych zabytków i do garderoby prababki Karoliny dotarłyśmy dopiero po dziesięciu dniach.

***

– Słuchaj – powiedziała akurat o północy Krystyna, nagle rozpłomieniona. – To znaczy nie słuchaj, tylko popatrz! Czy ja dobrze widzę? Pudła na kapelusze!

Popatrzyłam. Rzeczywiście, cała szafa w garderobie była tym zawalona, wielkie okrągłe bałwany, część stała także na szafie. Uświadomiłam sobie, że pierwszy raz trafiamy na takie bogactwo nakryć głowy, do tej pory pojawiały się tylko czepeczki i ozdobne stroiki, balowe i wieczorowe, a prawdziwych kapeluszy nie było. Nie miałam kiedy dziwić się temu, bo inne atrakcje odzieżowe waliły Niagarą i same pantofle do przymierzania zajęły nam jedną całą noc. Widocznie nastąpił tu jakiś podział na asortymenty.

Krystyna dostała istnego szału.

– Kapelusze! Nareszcie! Popatrzmy na te osławione kapelusze, niech ja raz wreszcie sprawdzę, jak one to nosiły, że im wiatr nie zdzierał z głowy! Może będą ogrody warzywne i ptaszarnie, młyńskie koła i bocianie gniazda! Chronologicznie chcę, historycznie, mów, które z jakich czasów!

– Wariatka – powiedziałam z przekonaniem i sięgnęłam na najwyższą półkę. Krystyna wlazła na krzesło i zaczęła ściągać te z góry.

Dostarczyłam jej dodatkowych emocji wstępnych, suponując, że widzimy magazyn. To jest druga garderoba prababci, ukryta za pierwszą, niejako podręczną, może się tu znajdować generalny skład nakryć głowy wszystkich przodkiń od pokoleń. Krystyna omal nie zleciała z krzesła, chwyciłam pudło, wypadające jej z rąk.

Uroczyście, acz niecierpliwie, zaczęłyśmy to otwierać.

Zmiłuj się Panie, a cóż te baby na głowach nosiły! Niby to wszystko było nam wiadomo, ale nie ma jak kontakt bezpośredni. Nie rozczarowało nas nic, przeciwnie, głos odbierało od wstrząsów, największe wrażenie robił kapelusz, na którym ze stada małych ptaszków wyrastały olbrzymie strusie pióra, kompletne ogony. Nie umywała się do niego nawet strzecha słomiana i cała winorośl z potężnymi gronami. Ogrody kwiatowe, papużki-nierozłączki, koronki, upierzenie wszelkiego autoramentu, gałązki uwite w formie gniazdka, owoce swojskie i egzotyczne, rajskie ptaki i pawie, nie mówiąc już o kokardach i wstążkach, którymi po rozwinięciu, dałoby się zapewne opasać kulę ziemską w okolicy równika, wszystko zapierało dech w piersiach. Woale usłały całą podłogę. Rzecz jasna były też te przerażające rury od piecyka, sterczące pół metra przed twarzą i krochmalone falbanki, wiązane pod brodą. Istna orgia!

Mierzyłyśmy to, oczywiście, luster w garderobie nie brakowało. Do zamku mógł się wedrzeć w tym momencie pułk włamywaczy i siekierą porąbać posadzki, nie zwróciłybyśmy na nich najmniejszej uwagi. Zapomniałyśmy o chronologii, przytłoczyło nas to bogactwo, a co najśmieszniejsze, cały ten majdan okazał się zaskakująco twarzowy!

Uspokoiłyśmy się wreszcie na chwilę ze zwyczajnego zmęczenia, bo ręce mdlały od trzymania w górze. Druga szafa również była tym zapchana, Kryśka wygarnęła resztę pudeł, nieco mniejszych. Otworzyłam ostatnie wielkie, ujrzałam mnóstwo czarnego pierza, mieniącego się odrobinę zielono i fioletowo.

– Chyba żałobne – stwierdziłam. – Nie ma żadnych dodatkowych śmieci. Ciekawe, z jakiego to ptaka.

Krystyna wyciągnęła szyję i zajrzała ciekawie do pudła akurat w chwili, kiedy wyjęłam kapelusz.

– Ejże, a to co? – wykrzyknęła, zdumiona. Wychyliłam się zza opierzonego ronda i też spojrzałam.

W pudle leżało jeszcze coś, przedtem zakryte kapeluszem. Jakby współczesna pederastka, tyle że nietypowa i bardzo stara, z pociemniałej skóry. Nasadziłam kapelusz na głowę, żeby uwolnić ręce i sięgnęłam po to. Krystyna sięgnęła równocześnie, przez chwilę wydzierałyśmy sobie przedmiot, za długo już byłyśmy w zgodzie, żeby tak od razu jedna drugiej ustąpić. Ona pierwsza puściła, ponieważ spojrzała na mnie i jakby się zachłysnęła.

– Jezus Mario! – krzyknęła zdławionym głosem i zerwała mi z głowy pierzasty kapelusz.

Obejrzałam się za nią, zaskoczona. Rzuciła się do lustra, już nasadzając to czarne pierze na łeb, ujrzałam jej wizerunek i zamurowało mnie. Tak pięknej mojej siostry jeszcze nie widziałam!

Mieniące się czarne pióra pokrywały całe rondo, chyba znajdowały się nawet pod spodem, bo rzucały na twarz jakiś tajemniczy cień. Coś jakby liliowego, co wzmagało blask oczu i podnosiło świeżość cery. Najobrzydliwszej mazepie dodałoby urody, a co tu mówić o kobiecie pięknej z natury.

– No, no… – powiedziałam wreszcie, ochłonąwszy z wrażenia. – Ja też tak w tym wyglądałam…?

Krystyna z politowaniem łypnęła na mnie okiem.

– To jest najcenniejszy przedmiot, jaki znalazłyśmy w tym zamku – oświadczyła stanowczo. – Słuchaj, gdzie my to możemy nosić? Nie mówię równocześnie, ale na zmianę. Jestem uczciwa i mimo wszystko nie zabiję cię, żeby nosić sama.

– Na wyścigach w Ascot – odparłam bez wahania. – Tam można nosić wszystko, co się tu znajduje.

Krystyna pokręciła głową, niezdolna oderwać oczu od samej siebie.

– Marnotrawstwo. Na wyścigach nikt nie zwróci uwagi, nawet kobiety…

– Kobiety zwrócą. Przynajmniej niektóre, te, co przychodzą wyłącznie dla kapeluszy.

– Za mało dla mnie. Niechby nawet jakaś padła trupem z zawiści, co mi z tego. Widzę, że modystki naszych prababek miały swój rozum, należy to jakoś wykorzystać. Wyeksponować… – ożywiła się nagle. – Słuchaj, może Andrzej spojrzy na mnie znienacka…?

Rozważyłam myśl błyskawicznie.

– Musiałabym być przy tym i musiałby wiedzieć, że mu stoję za plecami, bo inaczej mógłby pomyśleć, że ty to ja. Znaczy, musiałby wiedzieć, że wchodzisz albo co.

– To jest rzecz do zrobienia. Słuchaj, zamieńmy się! Oddam ci diament za ten kapelusz.

Protest ogarnął mnie jak pożar lasu.

– Mam wysoko rozwinięte poczucie estetyki i nawet nie będę ci zgłaszała takich kretyńskich propozycji. Chętnie na ciebie niekiedy popatrzę. Ale wybij sobie z głowy, żebym zrezygnowała z wyglądania tak samo!